Siedząc na balkonie w pewnym nadmorskim kraju, racząc się rakiją i Grousemoorem Mixture tlącym się w kominku petersonowskiego produktu o nazwie Shamrock, zacząłem się zastanawiać nad istotą fajczenia. Cienka linia horyzontu oddzielała wieczorne niebo od wieczornego morza, a ja w myślach oddzieliłem sobie fajkę od tytoniu. I wyrzuciłem. Nie dlatego, że nie ważna. Bo przecież bez niej fajczenie nie istnieje. Wyrzuciłem, bo fajka jest tą twardą częścią hobby (nie licząc słoi i niezbędników), a większość dyskusji przypomina spór o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. Dyskutujemy raczej o gustach lub wymieniamy się poglądami. Jednak cały czas w polu ograniczonym przez zasady związane z szeroko pojętą fizyką i chemią.
I tu jest miejsce, gdzie można odsypać trochę popiołu, zakręcić kołeczkiem lub złapać autora za słowo i zapytać: „A z tytoniem to może jest inaczej?”. A ponieważ autor długów nie znosi. Przymruży oko, spojrzy spode łba i wzruszy ramieniem. Bo nie wie. Wie tylko, że gdy patrzy na klumpść tytoniu gotową, by wepchnąć ją w komin i fajkę leżąca obok – tytoń wydaje się dużo bardziej miękki. Więcej wybacza i na więcej pozwala. W sensie pływania, opowiadania historii. Z paleniem bywa przecież różnie. Bo różne są tytonie i różnie reagują. Na fajkę, na fajczarza.
Plusk! Ostatni wieczorny pływak zanurzył się w odmęcie basenu. A w mojej głowie uformowało się pytanie: „Czego fajczarz oczekuje od tytoniu?”
Nikotyny? To pierwsza i naturalna odpowiedź. Wynikająca jakby z istoty spożywania dymu z roślin gatunków nicotiana. Po dłuższym zastanowieniu wydaje się nieco śmiesznym dziwaczeniem. O ile całe fajczarstwo nie jest śmiesznym dziwaczeniem. W dobie powszechności papierosów, cygar czy wreszcie inhalatorów, gum i plastrów, męczenie się z fajką w celu nasycenia nikotyną wydaje się kompletnym nieporozumieniem. Choć faktycznie przysparza palącemu aury pewnej odmienności, snobizmu. Jak zwał, tak zwał jest sophisticated!
Smaku? No właśnie. Tu jest pole dla gustów, guścików i bezguścia. Czym ma być ten smak? Czy tytoń powinien smakować jak tytoń, czy jednak inaczej, bardziej jak suszona śliwka, jabłko, wanilia czy jogurt poziomkowy? Co decyduje o wyborze takich, a nie innych smaków? Cóż w tym miejscu mogę pisać wyłącznie o sobie. Że preferuję ścieżką naturalistyczną. Że w ostatnim czasie zaczynam z niepokojem zauważać, że ścieżka ta jest strasznie zmanierowana. Zmanierowana kontaktem z angielskimi wyrobami firmy Gawith&Hoggarth TT Ltd., które powoli poznaję. Co ciekawe im dłużej obcuję z tytoniami GH, tym częściej porównuję z nimi wyroby tytoniowe innych firm. I z pewnym skrępowaniem przyznaję, że GH wygrywa w cuglach i bez używania ostróg.
W ostatnim czasie Pan Jacek Rochacki opisywał kilka amerykańskich mieszanek na FMS. I w ich opisie za każdym razem pojawiło się określenie keczupowatości, jako virginiowej charakterystyki tytoni zza oceanu (i proszę to zrozumieć w całej rozciągłości, bo to ledwie wtrącenie, które ma posłużyć za obrazek). Ta keczupowatość wydaje się smakową linią przewodnią tamtych wyrobów, których nawiasem mówiąc praktycznie nie znam. Kiedyś Tomek Zembrowski poczęstował mnie chyba Opening Night C&D i mnie ten keczup faktycznie zamajaczył przez moment. Choć dalej nie wiem ile w tym prawdy a ile autosugestii.
Ale wróćmy do GH, otóż ja również tam zauważam pewną smakową konsekwencję. Pewne jednolite, virginiowe tło wszystkich mieszanek, które dane mi było próbować. Tło, które niezwykle zgadza się z moimi gustami, a którego nie odnalazłem nigdzie dotąd. Śmieszne. Choć pamiętam również wrażenia Jacka (@jalensa), któremu to tło było ewidentnie nie w smak. Dla porównania mogę dodać, że wszystkie tytonie jakie paliłem wyprodukowane przez Kohlhase und Kopp GMBH wydały mi się zwyczajnie nudne. Choć nie odbierałem ich jako złe, to zawsze czegoś mi tam brakowało. Jedynym „zjadalnym” jest petersonowski Old Dublin (jeśli to też produkcja KundK). Podobnie nudą i sianem zabiła mnie virginia z Mysore, bardzo chwalona przez Jacka (@jalensa). A największe zdziwienie wzbudziła we mnie próbka tytoniu Shannon, który w opinii marketingowej jest tytoniem niezwykle słodkim i owocowym, a w porównaniu z Orlik Golden Sliced wypadł zupełnie sztucznie i wytrawnie. A przecież Golden Sliced też wydaje się jakoś podkręcany.Na koniec wypada jeszcze oddać królowi, co jego. I w mojej opinii również dunhillowskie (duńskie) mieszanki EMP i My965 mają jakiś wspólne tło. Jak jest z innymi dunhillowskimi duńskimi anglikami niestety nie wiem. Te dwa na pewno trafiają w moje gusta.
Czy czegoś jeszcze powinien oczekiwać fajczarz od tytoniu? Dla mnie pozostałe składniki są mniej ważne. Może poza ilością badyli w puszce. Ale funkcjonuje przecież na FMS wątek o płatkach od Samuela Gawitha, które jednak są w formie broken. Dla mnie to bez znaczenia. Ja i tak płatki rozdrabniam, gniotę, wpycham do słoiczków po koncentracie. Choć i w tym przypadku GH Ltd wypada lepiej, bo angielska trafika, w której (po frajersku przepłacając) robię zakupy dotychczas (i oby tak dalej) przysyłała długie i piękne płatki.
I skończył się Grousemoor w produkcie od Petersona. Na horyzoncie drobnicowiec migocze światełkami. Pora spać.
A Ty Fajczarzu? Czego oczekujesz od swojego tytoniu?
Wstawiłem to tu. Ale się nie upieram, by przenieść gdzieś i opatrzyć zdjęciem. Ja nie opatrzam. Acz zachęcam do własnych wynurzeń!
Na początku pragnąłbym doprecyzować, iż określenie „keczupowaty” najczęściej czytamy w odniesieniu NIE do tytoni amerykańskich en gross, a do blendów McClelland.
Tekst i podniesienie omawianej tematyki wydaje mi się być więcej niż tylko interesujące. Może bowiem prowadzić do głębszego zainteresowania „materiałoznawstwem” tytoni – choćby i samych Virginii, ich charakterystyk (Va z USA, z Indii, z Bałkanów, z Malawi, z Zimbabwe, etc) oraz do najróżniejszych metod ich przysposabiania – suszenia, fermentacji, najróżniejszych „curigów”. A POTEM – jako osobny, czy dodatkowy temat – do „uzapachowiania” tytoniu metodami „dodatkowymi” – niejako innymi niż proste zakomponowanie zestawu/składu różnych gatunków czy rodzajów Virginii pochodzących z różnych miejsc oraz różnych metod fermentacji. Inaczej fermentowany jest FVF *), inaczej Dunhill Flake czy wspominane Golden Sliced Orlika, inaczej Va z Mysore, choć i tu i tam mamy do czynienia z procesem fermentacji tytoni. Podnoszę tą sprawę gdyż jednoznacznie wpływa ona na smak danego blendu – bez, co powtarzam, zastosowania „techniki sztucznych ułatwień” która nota bene w niektórych przypadkach daje niesłychanie interesujące rezultaty.
Z radością widzę wspomnienie blendów Gawith & Hoggarth. Oferowane przez nich: Ennerdale, Glengarry i także w pewnym stopniu Bright C.R. są dla mnie znakomitymi przykładami, co można osiągnąć/stworzyć na bazie DOBRYCH Virginii w kategorii blendów bardziej czy mniej „zapachowych”.
—
*) Niedawno usłyszałem, iż znany nam FVF jest poddawany fermentacji z pomocą/po zwilżeniu (?) wodą z cukrem. I tylko tyle. Na skutek światłych jak zawsze porad p. Jacka „Jalensa” za które po raz kolejny serdecznie dziękuję samemu wykonałem prostą, domową fermentację suchych, jasnożółtych liści Virginii pozyskanych z USA i rezultaty są, jak dla mnie, więcej niż satysfakcjonujące.
Mogę potwierdzić, że np. na tobaccorewiev słowo „ketchup” rymuje się z „MacClelland”. Moje doświadczenie z tą firmą obejmuje na razie Black Shag, bodaj Samsun (niby czysty!) i Dark Stoved Virginia. Wszystkie trzy mają wyraźną sygnaturę McClellanda, wyrażajacą się przez daleki posmak suszonych pomidorów. Jest to dziwne, ale do wytrzymania.
Wszyscy na wczasach? Nikomu się nie chce? Wszyscy mają w d…, co przyjdzie w puszce, saszetce, czy pudełku, byle się tliło? Dziwne.(W tym miejscu powinna stać emotikona oznaczająca foch!)
Myślę, że to nie tyle indywidualne preferencje, co kwestia fajkowego dojrzewania do naturalnych blendów.
Dla nowicjusza fajka ma smakować rzeczoną suszoną śliwką, poziomką, ma nie szczypać, nie gasnąć, nie zalewać kondensatem etc. Krócej mówiąc ma być inhalatorkiem owocowych aromacików.
Ja, niekojarzący fajki jako atrybutu marynarza tylko angielskiego gentlemana nie wyobrażam sobie, że zalatuje od niego cukierkowym aromacikiem, to by była raczej komiczna stylizacja. Od fajki oczekuję tego, co można znaleźć w czystej virginii, a czego pierwszy raz doświadczyłem w kubańskich cygaretkach: nieprzewidywalności o naturalnym podłożu. Fal słodkości, wiader kwasu i szczypt goryczy, które naprzemiennie zalewają fajczarza utrzymując go w stałym skupieniu, trzymając w napięciu do ostatniego „pufnięcia”.
Przepadam też za blendami latakiowymi, ale na nie muszę mieć ochotę, bo wyjątkowa głębia latakii podchodzi mi tylko w samotności, kiedy nikt nie zrzędzi mi nad uchem „czemu to tak śmierdzi?!”, a ja nie muszę przerywać seansu odpowiadaniem każdemu, że lubię placki. Tak, tak, głupie pytanie, głupia odpowiedź. :)
Głupi zwyczaj czytania po raz kolejny archiwalnych artykułów, pojawiających się losowo na pasku nawigacyjnym spowodował, że dziś trafiłem na artykuł Pawła.
Który osobiście uważam za świetny i do dziś mnie dziwi, że doczekał się tak zdawkowych komentarzy. Dlatego pozwoliłem sobie skomentować w nadziei, iż ktoś dopisze swoje przemyślenia.
Ja podobnie jak Paweł oczekuję. Wielu rzeczy oczekuję po tytoniu. Różnych rzeczy. I one nie są stałe, choć parę bazowych elementów i owszem.
Przynajmniej w wymiarze przyziemnym, technicznym. Bo w sferze mentalnej i życzeniowej, to chyba jest niedefiniowalne takie oczekiwanie.
Przyziemnie to oczekuję od tytoni przede wszystkim jakości. Jakości składników, myśli blenderskiej i jej technologicznej egzekucji. Oraz braku oszustwa, polegającego na dodaniu zmiotek i pocukrzeniu syropem. Oczekuję również smaku tytoniu. Tytoniu-tytoniu. Nie w sensie takim, że nie mogą być do niego dodane dodatki zapachowe i dziwaczne aromatyzacje. Mydlanki czy scentedy z Kendal mają dodatki, które kompletnie nie kojarzą się z tytoniem, a jednak – czy to za sprawą umiejętnego połączenia składników, czy też po prostu użytych tytoni – ich smak nie maskuje smaku tytoniu, a współgra z nim, dodaje, a nie maskuje.
Jeszcze mniej przyziemnie – oczekuję subiektywnych skojarzeń i odlotów. Tego, że smak konkretnej mieszanki będzie mi się z czymś wiązał, coś przypominał. Czy to sytuację, okoliczności w której paliłem, ludzi, z którymi go paliłem, zapomniany zapach z dzieciństwa.
Często jest to zaskoczenie. Niespodzianka. I tego chyba też oczekuję, zwłaszcza w wypadku nowych mieszanek. Może dlatego tak wielu różnych tytoni staram się spróbować.
I jeszcze oczekuję, że to poszukiwanie zaspokoi moją ciekawość. W poznawaniu coraz to nowych smaków, tytoni, kombinacji.
Oczywiście są też inne aspekty palenia fajki. Relaks, skupienie na czynności, uważność. Ale te, jak sądzę, można oderwać od samego tytoniu. Choć bez tytoniu nie da się ich zrealizować ;)