Niech Cavendish nie straszy

5 marca 2010
By

Autorem artykułu jest Alberto Bellini „Abelgrifo”.
=> Źródło
Posiadamy zgodę na tłumaczenie oraz publikację.

Ten tekst ma za zadanie, jak zwykle, pobudzić do dyskusji. Temat jest dość mało precyzyjny, lecz łatwo go określić próbując odpowiedzieć na proste pytanie: czym są współczesne tytonie aromatyzowane?

Mianem “współczesnych tytoni aromatyzowanych” – nazywanych także typem „modern” – określa się pewien rodzaj smaku, który w tytoniach fajkowych nie jest wcale tak współczesny, ponieważ jego początki sięgają lat 50.

Smak tej typologii złożony jest z szerokiej gamy nut, za których obecność odpowiadają substancje aromatyzujące. Mają one na celu zmianę naturalnego smaku tytoniu – nadanie większej delikatności, zwiększenie słodyczy oraz osiągnięcie większej złożoności aromatycznej mieszanki, a także nadanie tytoniowi przyjemnego „room note”.

Czytając taką definicję, wielu z was pewnie przyszło na myśl słowo cavendish, jednak nie jest to do końca poprawne skojarzenie. Obecnie mając przed sobą mocno aromatyzowany tytoń łatwo zakrzyknąć „Czuję cavendisha!”. Zazwyczaj jednak wina nie leży po stronie mojego przyjaciela cavendisha.

Nazywam go przyjacielem, bo znamy się od wielu lat i wiem, że nazbyt często jest obwiniany za wszystkie nasze porażki tytoniowe. Według mnie, kompletnie niesprawiedliwie. Pozbądźmy się mylnych wyobrażeń, wszak wszystkie tytonie bazowe są produkowane w różnych poziomach jakości. Niektóre są wyśmienite, inne słabiutkie, aromatyzowane lub nie, ale nie dzielmy ich na „winne” i „niewinne”. Uważam cavendish za jeden z tytoni bazowych, mimo że nie jest to poprawne z botanicznego punktu widzenia.

Botanicznie dyskusyjne jest też zaliczenie do tytoni bazowych latakii i perique, które wymagają pewnego sposobu przygotowania, tak samo jak amerykański kentucky (który jest burleyem suszonym gorącym powietrzem), semois, czy nowy kajun – to wszystko tytonie, które nie istniałyby bez odpowiedniego przetworzenia.

Nazywanie wszystkich tych tytoni bazowymi ma wytłumaczenie czysto pragmatyczne. Te tytonie są na tyle ważne i budzą tak ścisłe skojarzenia, że mają prawo być uważanym za taką samą kategorię jak burley czy virginia. Oczywiście taka klasyfikacja nie ma podstaw naukowych, choćby botanicznych.

W zastępstwie konieczne jest określenie pewnych cech ogólnych tytoniu cavendish. Tutaj zaczynają się niespodzianki, ponieważ te ogólne cechy nie są związane ze smakiem tego tytoniu (mimo że ma on pewne elementy wspólne), ale raczej z procesem produkcyjnym, technologią przetwarzania. Co ciekawe, jeśli spróbowalibyśmy nakreślić kategorię cavendish na podstawie smaku, znalazłyby się w niej produkty, które z cavendishem nie mają nic wspólnego, a niektórzy najprawdziwsi przedstawiciele tego gatunku mogliby zostać pominięci.

Przejdźmy do podstawowych założeń. Odtąd będę nazywać bazowymi tytonie, które są uważane za podstawowy surowiec przez producentów mieszanek, jeśli tylko ich proces produkcyjny odbywa się według uprzednio ustalonych procedur.

W tym rozumieniu mogą być wyodrębnione fazy suszenia oraz obróbki tytoni, zarówno tych tradycyjnych jak i produkowanych na skalę przemysłową. Aby otrzymać cavendish, niezbędne są trzy elementy: ciśnienie, temperatura oraz dodatek cukrowy. Od zawsze cavendish jest produkowany w ten sposób.

Wysokie ciśnienie, jakiemu jest poddawany tytoń, w połączeniu z wysoką temperaturą pobudza fermentację, a do tego dochodzą dodatki słodzące. Jeśli zabraknie jednego z tych elementów efekt końcowy nie jest cavendishem. Więc czym jest?

Tu pojawia się kolejny ważny punkt. Jeśli nie jest to cavendish, to możliwości są dwie – jest to inny znany tytoń bazowy poddany obróbce przemysłowej w celu modyfikacji lub poprawienia pewnych jego własności lub jest to inny tytoń bazowy poddany obróbce przemysłowej w celu zupełnej zmiany jego pierwotnych własności.

Te dwie możliwości wydają się podobne, lecz oznaczają zupełnie co innego. Weźmy na przykład burleya i dodajmy do niego dodatków chemicznych. Co otrzymujemy? To zależy. Jeżeli produkt dalej jest rozpoznawalny jako burley, to pozostaje burleyem i stanowi pewien typ tego tytoniu bazowego.

Jeżeli jednak nie przypomina już wcale burleya, a nie jest cavendishem, to mamy problem. W praktyce właśnie ogólnikowo określiliśmy zróżnicowaną rodzinę produktów bardzo współcześnie popularnych.

Mowa tu o tytoniach, które są chemicznie obrabianie i tracą wszystkie cechy tytoniu bazowego, z którego powstały – za to nabierają nowych, własnych cech. Sam w sobie taki proceder nie jest wcale zły, wręcz przeciwnie może dawać wiele możliwości. Dzięki niemu każdy z nas może dość niskim kosztem palić tytonie o nowych, egzotycznych smakach, z ciekawymi aromatyzacjami, wymyślone prawie od zera pod każdym względem.

Za pomocą dodatków nie zmienia się wyłacznie struktury aromatycznej, lecz można także regulować moc, zawartość nikotyny, poziom cukrów, właściwości spalania, charakterystyczne wyważenie kwasowo/zasadowe dymu oraz inne, jeszcze bardziej konkretne cechy.

Jeszcze bardziej zdumiewające jest, że badania w tej dziedzinie prowadzone przez dwóch największych przemysłowych producentów tytoniu (Philips Morris i British American Tobacco) pozwalają otrzymać bardzo wyrafinowane produkty, w których wszystkie te cechy, o których mowa mogą być precyzyjnie określone.

Problemy pojawiają się wtedy, kiedy te produkty są używane po to, aby zastąpić inne surowce – np. mają wyższy koszt, są dostępne w mniejszych ilościach lub po prostu trudniej je prawidłowo zastosować w mieszankach. Warto tu zaznaczyć, że współcześni palacze są mniej wymagający w kwestii jakości mieszanek, za to bardziej niż w przeszłości zwracają uwagę na niezmienność smaku tego samego blendu.

W praktyce, współcześni palacze często preferują smaki prostsze i bardziej wyraziste od bardziej złożonych mieszanek, które jednak bywają delikatniejsze i bardziej zharmonizowane, przez co są bardziej wymagające dla palącego. Jednocześnie można zauważyć, że w przypadku produktów palonych w większych ilościach, fajczarze są mało tolerancyjni wobec zmienności smaku, typowej dla tytoni z przeszłości.

Ta zmienność była wynikiem użycia bardziej naturalnego surowca, który – jak każdy wytwór rolnictwa – miewa zmienne własności w zależności od zbioru i dostawcy. Tytoń stworzony z użyciem dodatków chemicznych jest bardziej stały w smaku i mniej zależny od użytego surowca, ale z drugiej strony jest wszakże narażony na ulatnianie się tych dodatków – szczególnie tych tańszych, które są raczej mało trwałe.

Jak już powiedziałem, w każdej kategorii są te „złe” i te „dobre”, nawet wśród tych chemicznie ulepszanych. Często jest to związane z kosztami surowca. Koszt tytoniu u źródła jest bardzo zróżnicowany w zależności od dostępności i możliwości wykorzystania, bardziej niż od jakości samej w sobie.

Dobry burley kosztuje więcej niż słaba virginia, za to prawdziwa virginia lemon kosztuje tyle samo lub więcej niż latakia. W tym sensie tytoń przetwarzany chemicznie pozwala na spore oszczędności i w takim wypadku można go zaliczyć do „złych”, lecz może mieć także inne funkcje.

Przykładowo Amphora używa pewnego typu tytoniu ulepszanego chemicznie, aby nadać swoim mieszankom specyficzny smak, który jest kojarzony konkretnie z tą marką. Każdy fajczarz z pewnym doświadczeniem jest w stanie rozpoznać smak Amphory już od pierwszych pociągnięć. Pochodził on niegdyś od pewnych cavendishy przetwarzanych w specyficzny sposób, ale proces ten był skomplikowany i kosztowny.

Obecnie ten smak jest otrzymywany tylko z jednego tytoniu bazowego, chemicznie przetwarzanego, aby otrzymać ten sam smak z różnymi gradacjami mocy w zależności od poszczególnych mieszanek.

W ten sposób smak Amphory jest, o ile to możliwe, jeszcze bardziej charakterystyczny i stały, palenie stało się prostsze, a producent zarabia nie tyle na samym tytoniu, a na elastyczności produkcji. Wystarcza mu zdobycie jednego typu tytoniu, który jest podstawą mieszanek i może być obrabiany na różne sposoby w zależności od potrzeb produkcji.

Odzwierciedla się to na wynikach finansowych, zarówno poprzez koszty surowca, jak i przez obrót surowca w magazynach. Oczywiście jest to poważna firma i udaje jej się, moim zdaniem, wypełnić strukturę mieszanki i utrzymać złożoność smaków swoich blendów, dostarczając jednocześnie elementu silnie charakteryzującego jej produkty.

Z włoskiego tłumaczył keilwerth

Bellini zapowiada ciąg dalszy. Kiedy się pojawi, opublikujemy go jak najrychlej…

Zapowiadany => ciąg dalszy

Tags: , , , ,

7 Responses to Niech Cavendish nie straszy

  1. lgatto
    lgatto
    5 marca 2010 at 20:35

    Dziękuję, bardzo dobry artykuł, choć muszę przyznać że pozostawił u mnie sporo niedosytu w tematach które poruszył. Mam nadzieję, że będą one uszczegóławiane w kolejnych częściach.

  2. yopas
    5 marca 2010 at 22:25

    Szacun, Wojtku! Dziękuję.
    Co oczywiście nie znaczy, że jutro pójdę kupić saszetkę Amphory…
    Z tych rozpoznawalnych paliłem kiedyś Clan. Smakował mi. Ale wtedy nie byłem, jeszcze fajczarzem ideologicznym ;+)

    • 5 marca 2010 at 22:49

      I to jest boleśnie szczere wyznanie. Zrobię Ci obrazek do wprasowania w koszulkę – z Che i wsadzę mu do pyska fajkę!
      Amerykańską!

      • yopas
        6 marca 2010 at 10:39

        Jacek, ale ja się tego nie wstydzę, paliłem też Tilbury od Alojzego (nie mylić z Esoterica), Rainbow, Springwater, NoName, Olafa Poulssona 88… a ten Clan ciągle bił je wszystkie na głowę… od Grousemoora był nawet lepszy (O!TEMPORA!)… dobrze, że trafiłem w końcu na prodeukcję Gawitha i Hoggartha, bo inaczej kopciłbym ten Clan do dziś, niezależnie od cudzych opinii…

        Swoją drogą muszę przetestować Grousemoora ponownie…
        UkłonY,

        • 6 marca 2010 at 12:30

          Prawie zapomniałem o Grousemoorze… Dziekuje za przypomnienie. Mam skrajnie ambiwalentne odczucia z nim związane. Dziś mi smakuje – jak gdybym rozkopał w wilgotny wieczór kopiec z kwaśnymi, ale lekko trącącymi pleśnią, jabłkami. Ta pleśń mi pasuje – serio. Jest dobra do tych kwasków jabłkowitych. Jak pleśń do świeżutkiego sera Brie.

          Spróbuj, to dość typowy tytoń kumbryjski – zgrabny konglomerat wykluczeń. A może po prostu w tej puszcze zaczął mi pleśnieć?

      • yopas
        6 marca 2010 at 10:41

        Amerykańską!

        Koniecznie, macarturowskiego corncoba!

    • MASERATI
      MASERATI
      6 marca 2010 at 01:33

      Ja to lubię Amphore psi mi jej smak:) ale przecież każdy pali co mu pasuje na podniebieniu :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*