Fajki warto się uczyć *2

7 grudnia 2010
By

Druga część wywiadu-rzeki z Jackiem Rochackim. Dzisiaj o gonieniu króliczka oraz o zasadach odnawiania fajek. To wcale nie jest tak łatwe i tanie… Nasz rozmówca fatalnie reaguje na słowo „dremel”.

Jacek Rochacki

Całkiem niedawno na FMS dość kategorycznie stwierdził Pan, że kupuje Pan wyłącznie fajki używane? Trochę zdziwił mnie ten kategoryzm – czy to znaczy, że nie nabędzie Pan nigdy nie palonej, dziewiczej fajki z dobrego rocznika? Tak to można odczytać…

Niech mi będzie wolno nieco sprawę wyjaśnić: otóż wszystkie moje fajki są i mają być obiektami użytkowymi. Dobrałem je pod kątem ich smaku i optymalnej dla mnie jakości palenia. W moim doświadczeniu – a i wedle mej wiedzy – wiele znanych mi fajek, wykonywanych fabrycznie po okresie lat sześćdziesiątych, znacznie zmieniło swą jakość in minus.

Tak więc, gdybym miał szanse pozyskania fajki fabrycznej wykonanej do przełomu lat 60/70, lub UWAGA: fajki wykonanej nawet współcześnie, lecz w stu procentach ręcznie, indywidualnie, z rzetelnie wybranego, sezonowanego/przysposobionego wrzośca, to najpewniej odszedłbym od wyrażonej na FMS zasady.

Tyle, że w zasadzie skompletowałem już sobie swój zestaw (ewentualnie brakuje mi jeszcze trzech modeli w konkretnych edycjach z lat 50-60). Nie co roku też pojawiają się interesujące mnie fajki – jak bodaj trzy lata temu, kiedy to likwidowała się stara trafika w Chile i na eBay pojawiło się sporo fajek ciekawych, choć niekiedy o wrzoścu nadgryzionym – jak podają liczne opinie – przez mole czy inne insekty…

No i nie używam fajek znanych mi indywidualnych wykonawców. Lecz kto wie, może znów sobie kiedyś jakąś fajkę sam wykonam, ale tu się pojawia kwestia wolnego czasu. A może z czasem zainteresuję się którąś z fajek Tomasza Zembrowskiego, które, jak czytałem, są smaczne.

Istnieją bardzo konkretne powody, dla których w zasadzie nie interesują mnie fajki współczesnych wykonawców indywidualnych, ale to się i tak robi już zbyt długawa wypowiedź… Więc wyjaśnienie najkrótsze – z pierwszego wykształcenia i zawodu jestem artystą plastykiem, a więc i profesjonalnym projektantem.

Jestem artystą plastykiem starej daty i sądzę, iż najważniejsze są, oczywiście, uzdolnienia, ale bez „wspomagania” ich solidnymi studiami na dobrej uczelni – w zakres których wchodzi m.in. i historia i teoria sztuki oraz zasady projektowania, studiowanie zależności brył i płaszczyzn, relacje przestrzenne kompozycji trójwymiarowej, nauka sposobu myślenia rozgraniczajaca projektowanie obiektów wykonywanych przemysłowo od obiektów rękodzielniczych – rezultaty bywają bardzo różne.

W latach ’80 miałem honor uczyć także podstaw projektowania obiektów sztuki użytkowej, m.in. w Danii i mimo, iż była to edukacja dotycząca prac w srebrze z zastosowaniem bardzo wielu różnych materiałów (w tym wrzośca), uczestniczyli w niej ludzie także z kręgów zajmujących się fajkami. Notabene, podczas zajęć praktycznych „podgrupy” fajkowej, wykonywaliśmy ćwiczenia praktyczne na temat różnych metod walki z kwasem taninowym (włącznie z kąpielami olejowymi) – i notowaliśmy ich rezultaty.

Mam wrażenie, że to wszystko, co Pan mówi, to takie „gonienie króliczka”. W nieskończoność. Bo przecież jedno odkrycie najczęściej rodzi kolejne pytania. Szuka Pan na nie odpowiedzi? A jeśli i one zachęcą do kolejnych poszukiwań? Tak można do końca życia… Nie nuży Pana taka wciąż rozszerzająca się strefa pytań?

Ależ jasne, że to gonienie króliczka! Tyle, że co jakiś czas udaje się go złapać, nacieszyć jego wzrastaniem, zwiększającą się puchatością futerka… A wówczas, zanotowawszy rezultaty, znów można rzucić się w pogoń.

Gonienie króliczka – tak. Gonienie w piętkę – w żadnym wypadku. Jasne, że odkrywanie jest procesem, najlepiej, aby był ciągły. Można to prowadzić, tak rzekłbym, horyzontalnie – trochę tu, trochę ówdzie i wiedza będzie szeroka, lecz nie najgłębsza. Sam jestem zwolennikiem budowania: najpierw fundamenty, na nich – szkielet, który stopniowo wypełniamy treścią pozyskiwanej wiedzy/informacji.

Ale może należało by zacząć od kwestii motywacji? Fajka i jej sprawy mają dawać radość, więc nie namawiam do takich działań nikogo, kogo takie gonienie króliczka – żartobliwe, lecz zabytkoznawczo rzecz biorąc, jednak naukowe – nie bawi. Ale dla amatorów takiego podejścia, odkrywanie co i rusz nowych informacji jest wprost fascynujące.

Przykład? Widzę na przykład na główce starej fajki ślady uchwytu tokarskiego. Z racji resztek sygnatury czy nawet tylko styloznawczo rzecz biorąc, stawiam tezę => to jest jakiś obiekt zrobiony „w strefie wpływów” Charatana => może second Charatana -=> a kto go mógł wykonać => acha, po początku lat 60 wykupili Ben Wade’a z Leeds i pozyskali ich stare tokarki => stare tokarki – ich uchwyty – jeszcze z przełomu XIX i XX wieku, a wiec nie samocentrujące => myk, do notatek => wspomniany wyżej tekst Ivy Ryan, a najlepiej jeszcze głębiej => zaraz, zaraz…a o czym samemu rozmawiałem nieraz w Londynie i jeszcze w Leeds, a i w Sheffield?

Jeśli wgłębienia równe, to uchwyt już samocentrujący czyli późniejszy, a jeśli nie – to każda szczęka dociskana osobno => no i czy to uchwyt trójszczękowy czy czwórszczękowy => któż to produkował (Sheffield ?) takie uchwyty i kiedy ich używano i tak dalej…

Dedukcja? Hehe, Sherlock Holmes też palił fajkę...

Ano palił. W rezultacie kilka razy mi się okazało, iż na podstawie takiego „następstwa pytań”, hipoteza została potwierdzona pełnym rozczytaniem zatartej dla oka sygnatury. I gdybyśmy ją obejrzeli za pomocą aparatury umożliwiającej podejrzenie zmian struktury materiału pod wpływem nacisku wywartego stemplowaniem.

Takie odczytywanie śladów narzędzi/technik/technologii jako pomoc w atrybutowaniu i datowaniu badanych obiektów jest częścią jedynych obecnie moich działań edukacyjnych, prowadzonych co roku seminariów – warsztatów dla historyków sztuki, konserwatorów i muzealników A chodzi o dawne srebra i złotnictwo.

Wszelako powtarzam: nie każdy lubi takie gonienie króliczka – i to jest w pełni zrozumiałe.

Znam kolegów, którzy nauczyli się przerywać tę wieczną gonitwę – ot, jest nazwa, jest data, fajka odnowiona, nabłyszczona odłożona na stojak. Causa finita, sprawa skończona, pogoń za wiedzą już jest niepotrzebna… Pan, zdaje się, sprawy nie kończy?

Zdecydowanie nie, ale jak powiedziałem przed chwilą, nie oczekuję, aby każdy dzielił pasję zabytkoznawczą. Jeśli jego fajki dają mu radość, to zupełnie wystarcza.

A czy była fajka, która podczas zdobywania kolejnych informacji przestała Panu smakować, czy też smakowała mniej?

Informacje, jak już mówiłem, są pomocne przy poszukiwaniu fajki optymalnej wartościami użytkowymi. Nie potrafię wyobrazić sobie zdrowo myślącego człowieka, któremu pod wpływem pozyskanych nowych informacji na temat danej, a smacznej dla niego fajki, ta nagle przestała smakować. Jeśli smakuje mi dana potrawa w danej restauracji, a nagle się dowiem, iż kucharz ma na imię Euzebiusz, a ja nie lubię tego imienia, to nie widzę powodu, by potrawa przestała mi smakować. Podobnie: jeśli jadło jest paskudne, a ja się nagle dowiem, iż kucharz został odznaczony jakąś Złotą Patelnią, to naprawdę nie wpłynie to na zmianę mego odczuwania smaku tej niedobrej dla mnie potrawy.

Natomiast doświadczyłem czas jakiś temu sytuacji, gdy to – na skutek poszerzenia wiedzy – znalazłem fajki kolejne i znacznie smaczniejsze od tych już posiadanych i palonych. Myślę, że wszystko zależy od obszaru, na jakim się szuka informacji. Moim zdaniem im jest on szerszy, tym większa szansa na ewentualne znalezienie czegoś lepszego od tego, co znamy dotychczas.

Chyba że w pewnym momencie mówimy: stop, to co mam jest dla mnie zupełnie satysfakcjonujące. Powody mogą być różne: należy też do nich poczucie, że już nic lepszego nie istnieje na tym etapie realizacji naszej pasji.

Panie Jacku, teraz ważne pytanie… Przedstawmy sobie – trafiamy na ebayu czy Allegro na jakąś niesłychaną okazję i listonosz przynosi nam na wycieraczką jakąś rzadką, prawdziwie kolekcjonerską czy wręcz zabytkową fajkę… A nawet nie – po prostu piękną, starą i dobrze rokującą fajkę… Co robić, wyjmować dremela, odcinać papiery ścierne, rozkładać naczynka i buteleczki? A może lepiej poszukać fachowca, który fajkę nam odnowi i przygotuje do palenia? A może po prostu znów brać się za naukę? I potrenować najpierw na złomie fajowym?

Odpowiedź skrócona: nie potrafię udzielić odpowiedzialnej odpowiedzi o wartości uniwersalnej, bo to zależy od indywidualnego przypadku osoby, która właśnie pozyskała taką fajkę. Nie potrafię – nie z racji braku wiedzy, a raczej z racji jej posiadania. Niemniej spróbuję nieco rozwinąć temat.

Po pierwsze, każda fajka może być obiektem kolekcjonerskim. Nie dzieliłbym obiektów (w tym i fajek) na takie „ozdobne”, „paradne”, „muzealne” i proste – codzienne, użytkowe, a więc o miernej wartości kolekcjonerskiej. Czyż billiardy – wszak proste wrzośce Dunhilla, wciąż widniejące na stronach prezentujących zbiór śp. Johna Loringa – nie należą do czołowych obiektów muzealnych z zakresu fajki tradycyjnej? A wciąż pozostają genialnie użytkowe!

Po drugie, popularne słowo: „dremel”. Do specyfiki mediów – także portali internetowych należą, jak się przekonałem, cykliczne powroty pewnych tematów. Zatem nie bacząc na to, co już dość dawno temu napisałem na FMS, powtórzę w skrócie: dremel – OK, wszelako pod warunkiem, iż umożliwi on pracę z prędkościami: kilkadziesiąt – kilkaset-1200-2400 obrotów na minutę i to z płynną regulacją tychże podczas pracy. Najlepiej z możliwością regulacji za pomocą pedału, tak aby obie ręce były wolne podczas wykonywania pracy. Do tego: dremela, czyli mikromotoru, należy używać świadomie, a więc świadomie dobierać np. końcówki robocze.

Tarczki filcowe używać należy tylko i wyłącznie w szczególnych przypadkach, gdyż filc jest silnym materiałem tnącym/szlifierskim. A nagminnie stosowane szlifowanie papierami ściernymi jest osobnym tematem, do którego będę nawiązywał w kolejnych punktach. W sumie: zanim zaopatrywałbym się w mikromotor, pomyślałbym wpierw o najprostszej nawet polerce.

Po trzecie, czytam o naczynkach i buteleczkach. Brakuje mi powiedzenia wprost: przede wszystkim – solidny słój! Taki o pojemności mieszczącej całą główkę fajki a więc ćwierć czy pół litra ze szczelnym zamknięciem, np. typu twist (i to nie jeden, a kilka) oraz litrowa butelka spirytusu. Lepiej – dwie. Takie, jak to czytam na forach krajowych, „mizianie” wrzośca dla przepłukania jego struktur kilkoma czy kilkunastoma centymetrami sześciennymi spirytusu przypomina mi wczesne dzieciństwo – kiedy to w warunkach braku wody Mama zarządzała tzw. „kocie mycie”, aby choć trochę zhumanizować, „odczyścić” umorusane dzieci.

W świetle powyższego aż się narzuca poradzić fajczarskiej braci udanie się ze swoimi fajkami pod opiekę fachowego konserwatora. Jak czytamy na forach angielskojęzycznych, postępuje tak wielka liczba fajczarzy i to bynajmniej nie krezusów. Ale u nas, z ręką na sercu, nie potrafię wskazać NIKOGO; wiem, że p. Krzysztof Woźniak jest osobą biegłą w tej materii, ale nie mam pojęcia, czy przyjmuje on prace restauracyjne. Słyszałem też o nieznanym mi osobiście, biegłym konserwatorze z Torunia.

Warto pamiętać – solidna, fachowa konserwacja pociąga za sobą niemałe koszta, co nie ma sensu w sytuacji, gdy na całą fajkę przeznacza się ca. 20-40 złotych. Ale jeśli za taką kwotę trafi się używanego „asa”, to może warto wydać dwa razy tyle, aby mieć fajkę np. Samuela Weingotta czy Tilshead (najniższa edycja James Upshall) za w sumie ca. 100 zł.

Na wszelki wypadek i dla pełnej jasności: nie zajmuję się odpłatną konserwacją, restauracją fajek.

C.d.n.

Tags: , ,

15 Responses to Fajki warto się uczyć *2

  1. KrzysT
    KrzysT
    7 grudnia 2010 at 13:16

    Miód na moje serce z tym słojem (posiadam 4 takie ;)) oraz litrami spirytusu. Wcześniej beształem sam siebie za przesadną rozrzutność, czy też „rozlewność”. Faktem jest jednak, że zalewać „hojnie” zacząłem po nabyciu rozpuszczalnika do szeklaku, który spirytusem spożywczym nie jest.
    Ale Dremela (z nieco chyba jednak wyższym zakresem obrotów niż przez pana Jacka zalecany) mam i zdarza mi się go używać, choć faktem jest, że w miarę upływu czasu korzystam z niego coraz bardziej oszczędnie (głównie do finalnej polerki ustnika woskami Dialux i ewentualnie do nałożenia carnauby). Posypię głowę popiołem :(
    Fragment o datowaniu na podstawie śladów uchwytu tokarskiego uzmysłowił mi, że jestem w głębokim przedszkolu jeśli chodzi o umiejętność określenia wieku fajki. Nie narzekam na rozrost ego, ale dodatkowa porcja pokory jest wskazana zawsze ;)
    Przy okazji: panie Jacku, wspomniana południowoamerykańska trafika cały czas się wyprzedaje, sukcesywnie. Ostatnio sprzedają fajki Orlika, podobnie jak GBD niepalone, ale chyba nieco młodsze.

    • yopas
      yopas
      7 grudnia 2010 at 14:00

      Nie będę oryginalny i podpiszę się pod Krzysiem (jak już wiele razy mi się zdarzało). Zapytam tylko, czy te Orliki, to warte uwagi, czy nie ma co… bo kilka fajek widziałem i niektóre, na oko, nawet mi się podobały.

      • KrzysT
        KrzysT
        7 grudnia 2010 at 14:10

        Ja Ci napiszę od siebie, co mi się NIE podobało ;)
        Maziane w środku!
        GBD były czyściutkie – wiem, bo nabyłem jednego prześlicznego liverpoola z ciekawą rustyką (nie wiem, czy to można jeszcze tak określić) imitującą bambus. Fartem, po prostu nikt nie licytował, rzuciłem 10$ i wygrałem. Wolałbym którąś „New Era”, ale tam ceny były już inne, a ja miałem obawy, czy to w ogóle dojdzie.
        Poza tym – wracając do Orlików – większość z nich była/jest bejcowana na wiśniooooooooooooowoooooo. Brr.
        Ale i tak chcę kiedyś mieć fajkę paloną przez sprytnego sędziego ;)

        • yopas
          yopas
          7 grudnia 2010 at 14:51

          No to nie, bo ja poprzednio widziałem chyba jakieś starsze, bo nie były maziane… a te GBD rustykowane kojarzę, one miały jakąś, taką śmieszną nazwę serii…

          • KrzysT
            KrzysT
            7 grudnia 2010 at 14:58

            Palm Beach. Pisałem już o tym, zorientowałem się poniewczasie. Swoją drogą nie znalazłem ich w wykazie, który jest na sieci tu i ówdzie (shape zresztą o ile pamiętam też nie).

            • yopas
              yopas
              7 grudnia 2010 at 15:07

              Może to kwestia tego, że (nie wiem, czy dobrze pamiętam) te peruwiańskie były Made in France, a arkusz kształtów dotyczy Made in England (ale to tylko takie wyjasnienie ad hoc).

              • KrzysT
                KrzysT
                7 grudnia 2010 at 22:19

                Sprawdziłem fajkę – na samej fajce nie ma wzmianki, gdzie została wyprodukowana, ale załączona w niej karteczka (nawet ciężko to nazwać ulotką/leafletem) jest istotnie po francusku i gloryfikuje fajki wyprodukowane Saint-Claude, zatem możesz mieć rację. Aha – w środku ma oczywiście ślady, ale nie te, o które chodziło p. Jackowi.

  2. Jacek A. Rochacki
    7 grudnia 2010 at 16:51

    Widząc już pewną liczbę wpisów do których powinienem się ustosunkować, podaję,iż pragnę to uczynić po zakończeniu publikacji całego cyklu. Ad hoc: wspomniane ślady uchwytu tokarskiego są oczywiście na ZEWNĘTRZNEJ powierzchni wspomnianej główki, przepraszam za niejasność podanego opisu.

  3. Alan
    Alan
    7 grudnia 2010 at 20:21

    Hm…parę dni temu kupiłem od naszego kolegi niepaloną fajkę, w której wyraźnie były widoczne ślady po owym uchwycie i dam sobie rękę uciąć, że był trójszczękowy. Albo ja nie wiem o co chodzi :)

    • JSG
      JSG
      7 grudnia 2010 at 21:44

      Wiele fajek nosi ślady po zębach uchwytu tokarki, myślę, że ten podany przez Pana Jacka przypadek jest bardzo specyficzny- szczęki trzymały fajkę na zewnątrz, nie w środku, a Ty Alanie piszesz o często spotykanym chwycie w środku.

  4. Jacek A. Rochacki
    8 grudnia 2010 at 00:22

    Z prawdziwą przykrością informuję, iż niestety nie mam obecnie dostępu do tej akurat fajki. Nigdy bym się nie ośmielił pisać na podstawie znajomości swego aktualnego zestawu podręcznego + 50 fajek. Co prawda palilem w życiu tylko małe kilkaset fajek, ale przez moje ręce przeszło kilka tysięcy jeśli nie więcej egzemplarzy. Co najmniej kilkanaście z nich nosiło na główkach z zwnątrz nie wykasowane wyraźne ślady różnego rodzaju uchwytów.

    Mogę zaproponować spojrzenie na strony 92 i 93 książki Carla Webera „Weber’s guide to pipes and pipe smoking”, USA, 1962, ukazujące zdjęcia dawnych maszyn w akcji. Widać tam główki w trakcie obróbki uchwycone z zewnątrz. Można się domyśleć, iż następujący później proces szlifowania nie zawsze został przeprowadzony tak, iż w pełni wykasował on owe ślady technologiczne. Jeśli potrzeba, to jutro czy pojutrze przy świetle dziennym zrobię zdjęcia tych stron i prześle mailem na znany mi Pański adres mailowy lub inny który mi Pan poda.

  5. largopelo
    16 stycznia 2012 at 16:39

    Panie JAR czy zna Pan może, jakieś godne polecenia źródła, dotyczące historii Samuela Weingotta i/lub datowania fajek tego wytwórcy? Jedyne co udało mi się znaleźć, to Pański wpis na FMS-ie dotyczący Mike’a Leverette’a oraz Jego krótkie wpisy (na innych stronach rzecz jasna), dotyczące publikacji na temat historii fajek Weingott oraz „problemów” z wydawcą. Samej publikacji jednak nie mogę odnaleźć, a nie mam pewności, czy ujrzała ona światło dzienne.

  6. Jacek A. Rochacki
    16 stycznia 2012 at 17:02

    Generalnie rzecz ujmując istnieje bardzo niewiele opracowań na temat historii fajek, w tym fajek określonych marek. Poza Dunhillem jakich takich opracowań i to w formie niekiedy krótkich artykułow czy bardziej rozbudowanych wpisów na różnych portalach doczekał się Charatan, BBB, Peterson, GBD, Oldenkott, Loewe i pewno kilka innych. Niestety nie slyszałem o opracowaniu na temat fajek Samuela Weingott, nie jest ta firma wymieniona np. w The Ultimate Pipe Book Richarda C. Hackera. Najrozsądniejsze wydaje mi się być zadanie pytań na forach podanych niedawno w wątku na temat fajki Ascot.

    • largopelo
      18 stycznia 2012 at 07:28

      Trochę poszperałem, ale nie jest wesoło. Najwięcej znalazłem zapytań ś.p. Mike’a Leverette’a. Jeden krótki opis przetłumaczony przez google translator z japońskiego na polski, który jeszcze sam muszę ogarnąć, żeby był do zrozumienia. Dzisiaj natomiast znalazłem na ebay’u artykuł z 1899 roku, z The Windsor Magazine. Jest tutaj http://tnij.com/7cscN
      Swoją drogą to wielka szkoda, jeśli praca Pana Leverette’a leży gdzieś w szufladzie…

      Pozdrawiam

  7. Jacek A. Rochacki
    18 stycznia 2012 at 10:56

    Niech mi będzie wolno pogratulować odnalezienia artykułu z The Windsor Magazine. Takie „żurnalistyczne” teksty mogą wnieść istotne informacje. Tutaj znajduję na przykład cenną wzmiankę o stosowaniu kąpieli w nadmanganianie potasu dla „zamaskowania” uzupełnień/kitowania, oczywiście przez firmy zagraniczne (to mi przypomina przysłowiowe angielskie poczucie wyższości nad „bloody foreigners”, tak pięknie pokazywane np. przez Johna Cleese) . Tak potraktowane wrźośce charakteryzowały się, powtarzając zdanie p. Weingotta. barwą kasztanową. Ważne jest też dla mnie potwierdzenie znanej skądinąd informacji, iż wiele fajek produkowanych na kontynencie było przysyłanych na Wyspy Brytyjskie dla opatrzenia ich okuciami srebrnymi. Ale równocześnie passus mówiący iż przed rokiem 1883 prawie nie było w Anglii wytwórców fajek z wrzośca nakazuje – jak zawsze – podchodzić do takich tekstów z największą ostrożnością i weryfikować każdą podawaną informację.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*