Wczoraj Marek Milczek napisał w => tym komentarzu takie oto słowa „mam pytanie do znawców wrzośca. Jakie drewno jest twardsze od niego? Jest to ważne. Już tłumaczę. Pewien starszy, na emeryturze, rzemieślnik powiedział mi o sposobie polerowania drewna. Otóż należy wziąć kołeczek twardszego drewna od polerowanego kawałka, zamocować go w tokarze, bądź wiertarce i pracowicie polerować nim żądany element. Wypróbowałem kołeczkiem dębowym na listewce dębowej. Efekt niesamowity!! „
Niesamowity efekt te słowa wywołały pod spodem. Gadamy o tym do dziś. A ja nie gadam, ja sięgnąłem do czynów… Podczas tej rozmowy coś mi się przypomniało… Jan Himilsbach stanął mi przed oczami jak żywy – chyba rok 1978… Grał pijaczka w „Zielonej miłości”, więc wcielał się w swoją życiową rolę jeszcze intensywniej niż zazwyczaj.
Kiedy pracował w filmie, miał nadzwyczajny talent do pobierania wynagrodzenia na konto, więc wówczas wyjątkowo to on fundował wódkę. A kiedy on fundował, to nie przesiadywał w „Harendzie” czy „U Fukiera”, ale szalał wokół Uniwerku, zbierał grupkę wielbicieli i poniewierał się za studenterią za murkiem od strony Oboźnej. Nigdy nie było wiadomo, gdzie człowiek się obudzi.
Obudziliśmy się w jakimś zakładzie kamieniarskim na Powązkowskiej. Chyba od 10 lat już w tym zawodzie nie pracował, ale miał to miejsce w szopce, gdzie mógł się przekimać. Rzadko zabierał tutaj kompanów od kielicha, bo w gruncie rzeczy inteligentami pogardzał, ale bywało, że ktoś tutaj z nim docierał. Kiedy udało mi się rozkleić powieki, zobaczyłem Jasia, jak siedział nad płytą brązowego marmuru ze Strzegomia i pracowicie pucował go okrągłą bułą krzemienia. Podobno płyta na jego grób…
– Najtrwalszy błysk ma kamień, kiedy poleruje się go twardszym kamieniem – wychrypiał tym swoim sznapsbarytonem… I kiedy Marek wczoraj to napisał, to mi się przypomniał tamten kac z Himilsbachem. I ta płyta, i ten krzemień – ponoć na jego grób i ponoć ją potem sprzedał na wódkę…
Cokolwiek by mówić o Himilsbachu i jego mistrzostwie w kreowaniu własnej legendy, czyli zmyślaniu życiorysu, to był on kompetentnym kamieniarzem. Skoro on polerował kamień kamieniem, to z pewnością to, co napisał Marek, musi mieć ręce i nogi.
Druga sprawa, która jeszcze wczoraj skłoniła mnie do „podjęcia czynności”, to bliskość doznań i pojęć, które z autorem komentarza współdzielę. Kocham błyszczące fajki, nienawidzę ich nabłyszczania. Nigdy nie miałem tarczy polerskiej, zresztą podobnie jak Marek nienawidzę tracenia czasu, więc skazałem się na smarowanie wrzoścowych główek savinellowskim płynem do polerowania wrzoścowych pip. Niekiedy nawet – jeśli rozgrzałem palenisko nadmiernie – po każdym paleniu. Jeśli paliłem chłodniej – co trzeci raz. Bo wosk mi ściekał. I to bez względu na to, czy smarowalem Briar Polishem, czy pracowicie mazałam po główce kęskiem carnauby.
Cóż, lubię błyszczące fajki, nie umiem wypucować ich profesjonalnie, co podobno jest możliwe, więc po prostu włączyłem to smarowanie i późniejsze szmatkowanie do mojej prywatnej fajczarskiej obrzędowości.
Kiedy więc w komentarzach pojawiła się szansa na porzucenie wosków, po prostu spróbowałem… Akurat miałem fajkę, która prosiła się o drobną korektę, bo mam właśnie czas poprawiania moich pierwszych, pożal się boże, „renowacji”. W szufladzie poniewierały się jeszcze resztki papieru ściernego.
Mam też kołeczek – z czarnego dębu, nigdy nie woskowany. Twardy jak kamień przecież. Rozłożyłem to wszystko na taboretku, obok na stołeczku wędkarskim zrobiłem sobie fotograficzne studio z zasłony okiennej po mamie. Trzy godzinki zabawy i wiem, że sposób podany przez Marka jest po prostu genialny. Mój ulubiony dublinek pięknie błyszczy bez mikrograma wosku. Dziękuję, Milczku.
Rewelacja! Ciekawe jak długo utrzyma się efekt?
Jacku, czy to działa po spolerowaniu papierem 2500, czy można już po 400 próbować? Testowałeś takie rozwiązanie?
Mikołaj, gładka fajka bez papieru 2500 nie jest fajką, jest łyżką. Czterysetką, to się drze nagar.
Pierwsza rzecz, o której wczoraj pomyślałem, to laska ebonitu, potem w szufladzie znalazłem laskę szklaną, którą dał mi znajomy fizyk od elektrostatyki, potem pomyślałem o trzonku stalowego noża. No, a potem sobie przypomniałem o tym, że mam ten kołeczek. Zapewne gdybym go nie miał, to popolerowałbym kołeczkiem Kulpińskiego.
Nie wiem, jak wyglądałaby fajka po polerowaniu czymkolwiek innym, niż morta. Mam tylko takie doświadczenia. Do wczoraj ani nawet o tym nie pomyślałem…
Być może chodzi o zbyt dużą różnicę „gradacji” między stalą z drewnem. Z tego do wiem, przy inkrustacji stali jakimś metalem szlachetnym kiedyś używano do polerowania (i „przybicia” wzoru) tejże inkrustacji stalowego kołka. Taka sobie ciekawostka.
Ciesząc się z zaistnienia tego wątku, niech mi będzie wolno powiedzieć co nieco na temat polerowania w nadziei, że się to po prostu przyda. Z góry bardzo przepraszam za niesłychane uproszczenia. To, co poniżej w nijakiej mierze nie wyczerpuje tematu, a na dodatek aplikuje się do kwestii polerowania kilku tylko materiałów i to prostymi metodami rękodzielniczymi lub przy użyciu urządzeń prostych jak najróżniejsze motorki elektryczne etc.
Wyróżniamy dwa główne rodzaje technik polerowania czyli nadawnia blasku/błysku:
1. Przez kontynuację szlifowania, stosując stopniowo materiały o coraz drobniejszej gradacji. I tak po zakończeniu pracy papierami ściernymi stosuje się najróżniejsze pasty polerskie jak np biały Dialux, etc. Świadomie nie zaliczałbym do żywicy Carnauby, gdyż jest to środek służący raczej do utrwalania wypolerowanych powierzchni, a powierzchnie zabezpieczone Carnaubą utrzymują blask charakterystyczny dla tak zakonserwowanego szlachetnego drewna. Natomiast nakładanie Carnauby przez tarcie siłą rzeczy a raczej owego tarcia ma także aspekt polerowania.
2. Technika druga to technika pracy przez zagładzanie opracowywanej powierzchni, dokładnie tak, jak to Przedmówcy praktykują. W wielu dziedzinach rękodzieła metalowego stosuje się np. bębny polerownicze z najróżniejszym tzw wsadem polerowniczym – od stalowych kształtek do kostek z twardego drewna czy skorup orzecha. Do ręcznego polerowania przez zagładzanie stosuje się od zawsze tzw. polerstale zwane też gładzidłami, będące odpowiednimi kształtkami z twardej stali wypolerowanej na wysoki połysk, osadzonymi w poręcznych rękojeściach/trzonkach. Gładzidła takie są także wykonywane z twardego kamienia np. z agatu. Tu, jak czytamy, rolę gładzideł spełniają kształtki z twardego drewna. Do tych wymienionych zaliczyłbym też heban.
UZUPEŁNIENIE:
Oczywistością jest, iż do polerowania przez zagładzanie należy dobrać gładzidło z takiego materiału, by – co oczywiste – było twardsze od materiału polerowanego, ale, i co równie ważne, by nie było zbyt twarde. Jeśli by było bowiem zbyt twarde, to istnieje obawa, że zagładzanie także wywrze niepożądany wpływ na głębsze, pod powierzchniowe struktury materiału, i tak moga nawet powstać wgniecenia, etc. W świetle praktyki przedmówców wydaje się, iż stosowane przez nich twardsze drewna są dobrane optymalnie jeśli chodzi o dobre dobranie/”współgranie” twardości narzedzia i opracowywanego obiektu.
w dyskusji pod wątkiem dot. odnawiania starej fajki, pisałem o układniu włókien, poprzez zagładzanie. Technikę tą stosuje się np podczas bejcowania. Opisy znajdziesz w każdym podręczniku dla stolarzy.
[edycja]
nie doczytałem odpowiedzi wyczerpujących odpowiedzi Pana Jacka, przepraszam.
Jacku jak technicznie rozwiazales polerowanie kołeczkiem poprostu nim tarłeś czy urzyłeś jakis maszyn.
Jak znam życie, oraz Jackowe zaplecze warsztatowe, to zrobił to „tymi rencami”.
Dzięki za artykuł, wypróbuję Kulpińskim kołeczkiem.
Anegdota pyszna.
Bardziej życie – jak nie muszę, to maszyn nie używam. A jakieś kręciołki mam, tyle że nie na maszynach polega – moim zdaniem – utrzymanie fajki :)
Jeśli chodzi o anegdotę, to jest to wersja niepełna. Jasio na kacu używał słów, które tu pominąłem.
Chwała Ci za artykuł i przetestowanie nowej idei… ale, cholera, wstępna anegdota przyniosła mi jeszcze więcej radości, a nikt o niej nie wspomniał w komentarzach. Więc ja wspominam, a co!
A Krzyś wspomniał :)
Zwracam honor! Na swoje usparwiedliwienie powiem, że mam, ee, grube szkła w okularach. I rano było. ;)
pochwała z Twoich ust jest tym cenniejsza.
Również i ja wczoraj wybłyszczyłem swoją Albę na lustro grabowym kołeczkiem. Trwało to 2 godziny. Tobie – 3.
Hmm….
To chyba nie da mnie metoda. Muszę ą jakoś zmechanizować. Pomyślę nad tym i napiszę jak wyszło. Co by nie mówić, może ona zmienić, jak nie zrewolucjonizować metodę gładkich fajek. Zaznaczam, że ten sposób znany jest od dawna, ale uległ zapomnieniu jak wiele rzeczy. Cud, że spotkałem tego człowieka, który mi o tym powiedział.
A teraz co do samego procesu, to myślę, że tylko drewno o drewno i to twardsze od wrzośca. Dlaczego? Otóż wydaje mi się, że część startego twardego drewna jest wcierane w drewno fajki i jak warstwa chromu na metalu, zabłyszczana. Zauważyłem, że ta powierzchnia jest dużo twardsza od gołego drewna.
I na koniec – wszystkim malkontentom i defetystom, mówimy zdecydowane – NIE!!!
Marku, tarcie kołeczkiem to tylko 40 min. Reszta czasu to zwyczajna metoda profesora Ścierniowa, czyli papiery ścierne i śpirytuś.
Chyba będę musiał się rozejrzeć za jakim twardym kołeczkiem… bo wosku jakoś nie lubię i wolę mieć matowe, niż woskowe. A że metoda podobno trwała, tym bardziej warto się zainteresować.
Sprzedam spory krążek karnauby. Poważnie hi hi.
marek
jeszcze jedno Jalens, napisałeś „Mikołaj, gładka fajka bez papieru 2500 nie jest fajką, jest łyżką. Czterysetką, to się drze nagar.”
Mocno mnie to zastanowiło. Po 400 fajka jest szorstka, fakt. Ale może paradoksalnie zapolerowana na szkło taka fajka będzie miała powierzchnię o wiele trwalszą, bo jakby grubszą….
No może przesadziłem, nie 400, a 1000.
trza próbować, jak mówią menele pod sklepem nocnym
marek
Próbuj :)
Podpuściliście mnie i metodę przetestowałem, fajkę wykończoną papierem 2000, zmyłem- co by usunąć wosk i spróbowałem polerowania na jednym z paneli dębem i korzeniem akacji… bardzo ładnie wypolerował mi się kołeczek, niestety fajka stała się bardziej matowa niż była. Zatem dąb i korzeń akacji się do tej metody nie nadają.
Co do mechanizacji- kawałek drewna- byle idealnie okrągłego- inaczej będzie bicie, trzeba włożyć w wiertarkę zamocowaną na stole i na takim „wiertle” próbować polerować przykładając fajkę. Ale nie mam przekonania do tej metody ze względu na to że operacja wymaga sporego docisku. Nie wiem czy jedyną metodą nie było by wycięcie z drewna kółka średnicy tarczy szlifierskiej i założenie tego na szlifierkę stołową… tylko że w takim przypadku chyba lepiej po prostu kupić gumo-kamień do polerowania dłut.
jeśli dysponujesz tylko kawalkami drewna, można spróbować wyciąć niewielki wałek i założyć na pręcik dremela- np ten z gwintem na filc, lub ten zakręcany do kamieni. tylko to wymaga dużej precyzji w wierceniu centralnego nawiertu, lub ewentualnego stoczenia, zeszlifowania ewentualnych bić.
Janku, próbowałem podobnie – czyli z juz gotowej fajki zmyłem wosk. Miałem to samo co Ty. Dopiero po powtórzeniu czteroetapowego ścierania papierem, fajka dała się wypolerować kołeczkiem.
Jak więc widać, alkohol jest najlepszy przy dogłębnym czyszczeniu portfela. Carnauba jednak zostaje gdzieś we wrzoścu… I kołeczek powierzchnię „matowi”, zamiast ją „wylustrzać”.
Debowy odpadek wsadzile w futro wiertarki. Stoczyle go tarnikiem i przylozylem fajke debowa po szlifowaniu 320. Lustro jak sie patrzty. Oczywiscie 320 to za malo, ale ze nie mam jeszcze ustnika to na razie na tym poprzestane. Ale chyba jednak wole wosk.
Genialna metoda! Po zrobieniu trzech fajek mam „lustrzanki”,satysfakcję i uczucie,że „na rękę” położyłbym Arnolda S. i Sylwestra S. razem wziętych!!!