Basma – bardzo charakterystyczny tytoń orientalny, o smaku, który dość łatwo można jeszcze „zlokalizować” i poczuć. To ulubiony „turek” Petersona, zaś najbardziej „zabasmowana” mieszanka to znany większości zaawansowanych fajczarzy Old Dublin.
W Irish Oak producent pisze o burleju z Tajlandii – ale zdaniem smakoszy jest to właśnie tamtejsza basma, która od 1980 roku wypierała konsekwentnie uprawiany pod Bangkokiem samsun, także z tej przyczyny, że dawała się zbierać i suszyć w burlejowy sposób, czyli po ścięciu całego krzaka, a więc szybciej, prościej i taniej. Na początku XXI w. uprawy samsuna niemal zanikły w Tajlandii. Zaś tamtejsza basma już w latach 90. poprzedniego stulecia zmieniła smak kultowych papierosów camel, zastępując wyrazistsze w smaku greckie, arabskie oraz tureckie odmiany. Ci, którzy pamiętają jeszcze stary, pewexowski smak papierosów z wielbłądem, pamiętają też smak prawdziwej basmy z najlepszego źródła.
Smak basmy znają też doskonale wielbiciele hobbitowych mieszanek McClellanda z serii Frog Morton. Każda zawiera choć odrobinę tego tytoniu, zaś we Frog Morton on the Town stanowi on tajemnicze tolkienowskie sedno.
Basma bywa podstawą dla wielu bałkańskich blendów z latakią – tych delikatniejszych, mniej ziemistych i skórzanych… Zasada jest prosta – jeśli podstawą smaku jest latakia cypryjska, to z reguły towarzyszy jej właśnie basma. Z cięższą latakią z Syrii bardziej współgra Yendiye, Samsun lub Xantii.
Basma jest też bardzo chętnie preparowana jako tytoń do skrętów i chętnie palona w dobrych papierosach. Przed kilkoma dziesięcioleciami stanowiła bazę dla papierosowego luksusu.
Generalnie – to tytoń o małej zawartości nikotyny (ok. 1proc), dużej cukrów owocowych, sporej szlachetnych estrów oraz olejków eterycznych. Smak i zapach słodkawo-orientalny, bogaty, ale jednocześnie zachowujący pewną wytrawność, którą smakosze na rosyjskich forach określają lakonicznie, ale trafnie trzema słowami „daleko od rodzynek”. Mówi się też o wyczuwalnej pikantności basmy. Zapewne przez to jest jedynym orientalem, który bywa „zaprawiany” odrobiną najlepszej oliwy z oliwek – niczym najznakomitsza szopska sałatka czy selekcjonowana rakija z środka destylacji… Tak preparowana basma, to znakomicie się palący nawet podczas górskich wędrówek w deszczu oriental zwany „drama”, skwierczący czasami jak wigilijne zimne ognie…
Tak naprawdę zaprawiana oliwką drama, jest po prostu basmą uprawianą okolicach greckiego miasta Drama, ale z powodu braku „literatury tytoniowej”, na forach dla palaczy powstają całkiem zgrabne legendy…
Bo taka basma z Dramy skwierczy w fajce niemal epicko: jak płonąca jurta czy dom bogacza z pogranicza wielkich imperiów – tureckiego i rosyjskiego… Ogień w tamtych gorących regionach często podkładany był przez basmaczy, konnych rozbójników, którzy nie podporządkowywali się żadnej władzy, ani swojej, ani obcej. Latami żyli więc w ciągłym ruchu, poza społecznością, poza osadami, poza ziemiami uprawnymi. Od kiedy tylko tytoń zawędrował do Starej Ziemi, zawsze był ważny dla grup żyjących obok głównego nurtu społecznego – dla marynarzy, wojska i dla bandytów.
Dziś trudno ustalić, co było pierwsze – tytoń basma, zbite wiązki nanizanych na sznury liści, czyli basmaki, czy też basmacze, ludzie, którzy tytoń suszyli i fermentowali w drodze, przytraczając basmaki do siodła lub juków.
Ze względu na smak i doskonałe właściwości palne mówi się o basmie, że jest królową tytoniu. Ze względu na fakt, że jest to odmiana uprawiana pierwotnie w górach i na wyżynach, a więc na bezdrożach, określa się ją mianem tytoniu podróży. Zbierano go z setek maleńkich porozrzucanych pólek, podsuszano na ziemi, nanizywano bardzo gęsto na rzemienie – zbijając, ściskając liście aż po granicę wyciskania soku. W takich basmakach surowiec jednocześnie wysychał, jak i niemal od pierwszej chwili zaczynał fermentować we własnym sosie. Coś na dalekie podobieństwo do perique – może stąd ta pikantność i wytrawny smak?
Taki sposób zbijania w małą objętość dużej ilości surowca był nie do przecenienia w regionach, gdzie transport płodów rolnych odbywał się na grzbietach osłów, mułów i koni. Na tytoniowe żniwa udawały się w góry rodowe a nawet plemienne karawany. Były to wielotygodniowe, nawet 2-3 miesięczne wyprawy. Tytoń dojrzewał i fermentował na końskich grzbietach. I taka basma jest ideałem smaku… Ale do naszych fajek tak uprawiany i preparowany tytoń tej odmiany już raczej nie trafia.
Obecnie basmę uprawia się w greckiej Tracji i Macedonii, w Republice Macedonii, w Bułgarii, w Turcji oraz we wspomnianej na wstępie Tajlandii. Uprawia się ją jak najtańszym kosztem, w krajach Unii Europejskiej jest coraz bardziej rugowana z upraw przez brukselskie dyrektywy. Całe szczęście, nawet w Grecji i w Bułgarii, a także w Macedonii wciąż ludzie są uparci jak potomkowie Traków, więc na własne potrzeby oraz koneserskie, konserwatywne, „ekologiczne” rynki wewnętrzne trafia basma uprawiana tradycyjnie w górach i preparowana w basmakach. Smak basmy wciąż jest znany w Turcji, nad Morzem Czarnym, w Turkmenistanie…
Coraz częściej prawdziwą basmę uzyskuje się w prywatnych ogródkach w Niemczech oraz w komorach fermentacyjnych na działkach i w garażach, niż na rolniczych plantacjach dawnej Tracji.
Jest więc jeszcze szansa, że w fajce będziemy palić basmę, a nie burleja z Tajlandii. Tytoń fajkowy nie zaczyna się od zasiania ziarenka – tak naprawdę zaczyna się on dopiero od suszenia liści. W przypadku dzisiejszej historii – od zbicia liści na rzemieniu i stworzenia basmaka.
Hm…wiedza…dużo jej tu serwujesz , Jacku…Dużo i smacznie.
Aż chce się zapalić dobrego orientala.
I przypomniałeś mi prawdziwe Camele – bez filtra…prawdziwe , pachnące Turcją…
Za te dzisiejsze – nie dałbym grosza…
Nie pamiętam , który to już raz – dziękuję , Jacku.
Pozdrawiam
Krzysztof
P.S. COŚ JUŻ KIEDYŚ NA TEN TEMAT PISAŁEM…ALE KIEDY??? SKLEROZA…
– wiedza – wiedzą, a dla mnie ważne jest zdanie:Coraz częściej prawdziwą basmę uzyskuje się w prywatnych ogródkach w Niemczech oraz w komorach fermentacyjnych na działkach i w garażach. To też wiedza.
I to praktyczna, a dla mnie jeszcze zaskakująca.
Btw: Tytoń dojrzewał i fermentował na końskich grzbietach. – czyli jednak nie latakia! ;)
Smakowity tekst. Muszę spróbować zapalić Old Dublina w innej fajce i spróbować wyłapać te smaczki – bo jako żywo nie wychwytuję wspólnych elementów we wskazywanych przez Ciebie tytoniach, które Basmę zawierają.
Dominantą basma jest tylko we wspomnianym Dublinie oraz we FM on the Town. Wyraźnie, moim zdaniem, daje się poczuć w Sam’s Flake, ale są to wiadomości niepotwierdzone i jedynym wiarygodnym informatorem są moje receptory smaku. Zresztą, miałem okazję ostatnio palić czystą dramę, więc do moich odczuć samsflakowych wprowadzam niewielką korektę – to chyba basma z kapeńką oliwy z oliwek, czyli drama – biorąc pod uwagę skwierczenie w kominie i śliczne jasnoniebieskie nitki dymu w szarej mgielnej chmurce :)
Basma to jednak głownie tytoń papierosowy, do fajkowego dodawana jest jako akcent, często z innymi orientalami czy z latakią. Wbrew pozorom, nie jest łatwo ją wyłapać jako odrębny składnik.
Old Dublina już właściwie pamiętam jak przez mgłę – mam dunhillowe latakie i rattray’sowe, co skutecznie zabiło we mnie wspomnienie tego Petersona. Aczkolwiek coś było na rzeczy z tą Basmą.
W ogóle – orientale to Twój temat. Niepodrabialne teksty o tych tytoniach piszesz. Aż chce się palić :)
Lada dzień będę szczęśliwy posiadaczem Torben Dansk Orient. Nie do blendu on przeznaczon, a raczej do „czystego” palenia (tak też mi smakuje). Chcę jednak jego cześć szczelnie zasłoikować.
Wie ktoś jak wygląda rzecz z dojrzewaniem orientali? Po ilu latach nabiera pełni smaku, i czy w ogóle do leżakowania we własnym sosie bez wirginiowo-latakiowo-periquowych akompaniamentów się nadaje?
Nie zauważyłem dużych zmian po roku słoikowania, ale zawsze używałem go do blendowania palenie orientali au naturel zostawiam twardszym zawodnikom ;-]