Jakoś się boję ostatnio powoływać na moje młodzieńce zabawy. Niby dla mojego pokolenia były one oczywiste, ale coraz częściej się okazuje, że dzisiaj młodzi bawią się inaczej. O czym myślę? Ano o „ciachcianiu” scyzorykiem…
1. Już nie kupuję dziesiątków nożyków, ale na przykład przy kultowym sklepiku majcherskim na „Centralnym” zatrzymuję się zawsze, ilekroć los rzuci mnie w to kolejowe inferno. I tak sobie myślę, że to „ciachcianie” wciąż jest uprawiane przez chłopaków – bez względu na rok urodzenia. Bo jak inaczej można wyjaśnić, że dwudziestokilkulatek kupuje scyzoryk „Opinela”? To nie jest argument na kibicowskie ustawki, to pasterski kozik alpejskich górali – do strugania, cięcia, wycinania, wyrzynania, rzeźbienia, amatorskiej snycerki…
Idealny do zabawy dla małych i dużych chłopców. Można nim wystrugać fujarkę, łódeczkę z kory, patyczek dla dziecka czy dla siebie, kijaszek podróżny, szkaradną maskę, świątka… Czy nawet w ostateczności pociąć metrową gałąź na cieniutki plastry, co jest rozrywką pożyteczną i godną – dla każdego normalnego człowieka z siusiakiem.
Od kilku miesięcy obnażam się przed kolegami po fajce niczym ekshibicjonista z Paku Kaskada, to co mi szkodzi ujawnić jeszcze jedną słabość… No więc ciachciam, ciachciałem i będę ciachciał! Przez ostatnie półwiecze wyciąłem dziesiątki łódeczek z żagielkiem, kilka świątków, kilkanaście fujarek i tysiące patyczków, które do niczego nie służyły. Siadałem na ławeczce, wędkarskim krzesełku, pniaczku, skarpie, na trawie i bawiłem się scyzorykiem.
Ciąłem przy matce, przy żonach, narzeczonych, paniach i panienkach… Wyrzynałem przy szefach, podwładnych, kolegach, nieznajomych… Bo to znakomita sprawa jest – tak sobie siedzieć i ciachciachać. Wióry lecą na ziemię i nie będzie ich trzeba zbierać, zamiatać, sprzątać… Wystarczy wstać, strząsnąć resztki z portek i zabrać się za coś innego albo sobie pójść dalej, swoją drogą.
Ale dziś, z perspektywy lat i fajki mojej kochanej, wydaje mi się, że zmarnotrawiłem szansę, jaką mi dawało tamto przeszłe ciachcianie. Dziś już nie chodzę tak często nad Rzekę czy do Lasu, więc jestem tych szans w znacznym stopniu pozbawiony. A przecież mógłbym w swoim życiu – na tych wszystkich spacerach, wycieczkach, wyprawach, urlopach, wyjazdach, na rybach, plenerach, w delegacjach wyciąć niezliczoną ilość drewnianych kołeczków do fajki. I nie gapiłbym się dzisiaj, jak ten wytrzeszcz, na te wszystkie tampery na YouTubach, FMSach, ebayach i allegrach… I nie wykradał samemu sobie drewnianych łyżek z kuchennej szuflady i nie zatrociniał mieszkania.
2. Ostatnio odwiedza mnie sporo kolegów z Fajkanetu. Zazwyczaj znajdujemy czas, aby wymienić się jakimś tytoniem i spalić choć jedną braterską fajkę. Od miesięcy powtarza się jedna sytuacja – wielu młodszych kolegów grzebie w kominach swoich fajek metalowym „ginekologiem”, jak za moich czasów zwykło się nazywać najprostsze niezbędniki.
A tyle o drewnianych kołeczkach już napisano, tyle łyżek kuchennych i krzaków spod okna pocięto… Użyczam któregoś ze swoich – i tu z reguły następuje pełne niedowierzania szok. Przyklepywanie tytoniu podczas zapalania za pomocą drewienka, prowadzenie żaru w dowolnym kierunku, odsuwanie ogienka od ścianek komina – jest o wiele prostsze, zakrawa na zupełnie inną, nową jakość…
Na dodatek do boków kołeczka „przykleja się” popiół, który można wytrzeć w chusteczkę, czy w „porcję” papieru toaletowego. Jeśli na dodatek kołeczek ma jeden koniec zwieńczony skosem, można kilkoma dziabnięciami zlikwidować odwieczny problem umykania żaru w głąb paleniska, a przy okazji odsypać popiół rozluźniony podczas tej operacji. Co prawda, można od biedy to samo wykonać ginekologiem, ale to „od biedy” robi kolosalną różnicę.
Niektórzy z moich gości miewają drewniane tampery, już to wykonane samodzielnie, już to kupione. Używają ich od lat, znają ich znaczenie, ba, w ich rodzinach pali się od kilu pokoleń, ale nie korzystali dotąd z ukośnej końcówki, bo i bez niej paliło im się znakomicie.
A ja się czuję jak ryba w wodzie, bowiem jednym z moich wyuczonych fachów jest „nauczanie początkowe”… Puk-puk, drap-drap, sypu-syp! A widzisz? A zobacz! A jakie cuda, no nie? Belfer, prestidigitator, sztukmistrz z Lublina, Hanussen i misjonarz, w jednej osobie. To ja! A bez popiołu bez końca wbijanego w tytoń oraz betonującego na sypko i gorzko nasze fajki – życie jest piękniejsze.
Że to znów podstawy, truizmy, kolejny artykulik dla początkujących? Aha, idę widzieć. A ilu Szacownych Przyjaciół Po Zgryzie, którzy już niejeden ustnik zżuli, do dzisiaj grzebie w swoich freehandach jadeitowymi dziełami sztuki czy wałkami ze srebra i nie docenia błogosławieństw jakie niesie zwyczajny drewniany patyczek? Puk-puk, drap-drap – jest tam taki? Nie ma? To najmocniej przepraszam.
Wiem, że te moje kuglarskie pokazy, poczucie misji i żonglowanie drewnianymi kołeczkami przynosi pewne rezultaty. Niektórzy z moich gości wystrugali sobie takie wooden tampers i bardzo się nimi cieszą. Inni po prostu kupili je sobie, np. na Fajkowie… Ale kilku wciąż się do tego zbiera, zbiera, zbiera… Wcale nie dlatego, że są nieprzekonani, że nie mają wiary w swoje zdolności manualne, tylko przez to, że w domu trzeba najpierw z majdanem się rozłożyć, a później po takiej robocie posprzątać… Wszystko daje się przeskoczyć – tego akurat nie.
3. Połowa lipca. Czas urlopów, czas wycieczek, czas wizyt na działkach. Także moment, kiedy można do kieszeni, jak prawdziwy facet, wsadzić sobie naostrzony na samuraja scyzoryk – bez strachu o elektroniczne bramki w biurach, urzędach i korporacjach.
Wcześniej można sobie wpisać w googlowarkę hasło „wooden pipe tamper”, wpaść na wynikowe strony, ze szczególnym uwzględnieniem You Tube…
http://www.youtube.com/watch?v=mmDlZ942d2Q
http://www.youtube.com/watch?v=-vxqHkEh4Dg
http://www.youtube.com/watch?v=K0Q28uF-EKM
I napatrzeć się potem na te setki kołeczkowych wynalazków.
Koniecznie trzeba na FMS wpisać w wyszukiwarkę „kołeczek” i udać się na długą i pracowitą wycieczkę po wszystkich wątkach i obrazkach.
Wszystko po to, by uruchomić wyobraźnię, by się zainspirować, by inaczej popatrzeć na te wszystkie krzywizny i rozgałęzienia rosnące na drzewach i krzakach. I zabrać się z ciachcianie – nie patrzeć na suszenie, sezonowanie, ale wycinać. Mokre drewno tnie się o wiele łatwiej. Na pewno sporo wyciachcianych kołeczków popęka, ale te pęknięcia wcale nie muszą dyskwalifikować dzieła, przeciwnie, niektóre mogą je wręcz ozdobić. Warto jednak pozostawić miejsca, które będą stanowić powierzchnię cierno-przyklepniczą pozostawić w korze, zapobiegnie to rozszczepom.
Zresztą to czas wolności ciachciania, można takich półproduktów nawycinać mnóstwo, nawet jak po kilku dniach nam przejdzie…
Szukać bzu, głogów, dębu, klonów, drzewek owocowych, buków, grabów… Unikać wierzby i drzew szpilkowych. Lekceważyć brzozę.
Co prawda i tak nie uniknie się domowego trociczkowania, ale będzie to malutki bałagan – po porządnym wysuszeniu półprodukty trzeba prościutko odciąć powierzchnie pracujące, dzieło wyszlifować coraz drobniejszymi papierami ściernymi, ewentualnie zabarwić i nawoskować. Z takiej letniej zabawy mogą się urodzić kołeczki najpiękniejsze na świecie.
Jeśli nie macie, kupcie sobie scyzoryki, najlepiej z ostrzem z nierdzewnej, ale stosunkowo miękkiej stali – tak by kilka pociągnięć po osełce zmieniało je w snycerski nożyk lub w kozik alpejskiego pastuszka.
:D Czyżbym nie był jedynym, który zjawił się u Jacka bez kołeczka?
Ano trzeba będzie się za to wziąć wreszcie, jak to drogi autor podpowiada.
Nie byłeś jedynym. Za to JSG pojawił się u mnie z dwoma kołeczkami i oba mi zostawił :)
Cytując klasyka „A kto bogatemu zabroni…” :D
Widzę że służą, jeden nawet od tego służenia aż pociemniał błyskawicznie jak rażony gromem…
Co do kupowania scyzoryków to strugactwo czy ciachactwo to nie jedyne dla nich zastosowanie. Zwykle kupujemy scyzoryki kiedy w naszym życiu pojawiają się sporty ekstremalne czy szeroko pojęta turystyka. Scyzoryk na szlaku znajduje nieskończoną ilość zastosowań. Również pracując częściowo koncepcyjnie, częściowo fizycznie ot choć by przy budowie scenografii czy obsłudze technicznej planu filmowego scyzoryk, gafer(dottape, pawet tape) i trytka (nylonowa opaska zaciskowa) będą naszymi najlepszymi przyjaciółmi.
Do wytwarzania kołeczków lepsze są papier ścierny i wiertarka.
Do wytwarzania na pewno. Tylko czy kołeczki muszą mieć centralną oś?
a co ma do tego centralna oś? Czy ja piszę o tokarce? Ja piszę o wiertarce, o czym rozmawialiśmy, stąd też skrót myślowy- na wiertarkę zakładamy kółko z rzepem, na rzep ten papiór ścierny i załączamy. Poprzez kontrolowane dociskanie drewna do papióra otrzymujemy taki kształt jaki nas interesuje. Można machnąć kołeczek, można machnąć fajkę a jak potrzeba to nogę do stołu lub jakąś część do samochodu.
Janku, a dlaczego akurat ja zasługuję na ten dziwny standard dyskusji? Rzecz jasna, masz rację, jak sądzę, wiertarka jest znakomitym narzędziem do ciachciania podczas spacerów nad rzekę.
Jak to JSG zawsze ma ,,żale”…
Klamka zapadła. Otwierasz Muzeum Kołeczków. Mam nadzieję, że niedługo los zawieje mnie w Twe strony i obdaruję Cię dosyć specyficznym kołeczkiem, który zacząłem już szykować.
Rzecz jasna na żadne prezenty nie zasługuję, ale w ostateczności skłonny jestem przyjąć kołeczki, fajki, tytonie, popielniczki, literaturę, markowe alkohole, kawior, laptopy, samochody, bilety na podróże do krajów, gdzie robi się fajki, medale, nagrodę Pulitzera… Nad resztą jeszcze pomyślę.
Ogłoś to w Biurze reklamy :D ;)
„Jeśli nie macie, kupcie sobie scyzoryki, najlepiej z ostrzem z nierdzewnej, ale stosunkowo miękkiej stali”
Fajczarzom? No wiesz?!
Tylko Opinela, albo puukko z WĘGLÓWKI. Żeby mieli co polerować, carnaubić i zaoctowywać. Znaczy żeby mieli co pieścić, jak fajkę.
I koniecznie zestaw do ostrzenia na płasko z ręki.
K. (jako leniwiec ostrzący swoje liczne przybory do cięcia na Spyderco Triangle ;))
Nie jest wykluczone, że dobrze myślisz… Paradoksalnie jednak najlepsze do ciachciania są taniutkie scyzoryki ogrodnicze do kupienia w centrali nasiennej…\
Puukko, mówisz? Zaraz popatrzę… :D
Zapomniałem napisać – scyzoryczki ogrodnicze? Okulizaki i sierpaki, oprawione w drewienko? Uwielbiam! Pierwszy mój scyzoryk był taki. Od Taty.
Żaden nóż, nawet od Wengera czy inne Pukko-pukko, nie naostrzy się tak, jak polski scyzoryk ogrodniczy… No, może jeszcze polski nóż szewski lub introligatorski.
Mam takie dwa cuda z białym krzyżykiem na czerwonym tle, z czego jedno ma klapcążki, piłkę i parę innych magapotrzebnych rzeczy i jest to „Narzędzie”. G in USE jeśli chodzi o jakieś drobne naprawy, wycina lepiej niż piła, a drugie cudeńko jest malutkie i ma tylko nożyk, nożyczki, śrubokręciki i… zworki. To drugie było ze mną wszędzie nawet w domku na ul. Wiejskiej kilka razy. I muszę powiedzieć jedno. Kupiłem „narzędzie” marki znanego producenta mini frezarek, wiertarek i wyrzynarek na literę „D” i nie umywa się do „Wiktora w bawole”.
Też zawsze mam w torbie Victorinoxa, to fajny makgajwer… Ale nie jest to scyzoryk do zabaw, o jakich dziś pisałem :D
Fajka.net w wielu aspektach zmieniła moje palenie, ale zmianą najdonioślejszą jest chyba przekonanie mnie do kołków. Wcześniej też grzebałem „ginekologiem” (brrr…), ale tutaj wciąż ktoś o tych kołkach i kołkach, to i sam postanowiłem spróbować – różnica w komforcie palenia przyprawiła mnie o opad szczęki (szczęściem fajkę trzymałem w łapie, nie gębie). No i rzeczywiście, zawsze jest to pretekst, żeby sobie postrugać wariata :D
A to moje maleństwa. Koślawe, ale własne:
http://iv.pl/images/92932555661341537798.jpg
Rustykalne, ależ rustykalne :) Ale szczęka opadła :)
I to jest Jacku, prawdziwa ilustracja do Twojego artykułu – kołeczki wyciachciane…
Ja kiedyś będąc na rybach wyciachciałem sobie swoim niewielkim victorinoxem rybę ze kawałka starej olchy, żeby mi potem nie gadali, że ciągle bez ryb wracam ;+)
Cokolwiek by mówić, do obsługi własnej fajki wolałbym kołeczki Koriata czy Twoją olchową rybkę od ginekologa ze srebrnymi okładzinami.
No cóż, struganie patyków to w ogóle trochę rustykalne zajęcie :D
Niemniej kołki czują się mile połechtane i ślą pozdrowienia ;)
Jestem szczęśliwy, że kołki nie odebrały tego jak słowa krytyki :)
Podobnie było ze mną – ginekolog póki co w użyciu, ale już dzisiaj nadam drewnu pierwsze szlify scyzorykiem MacGyvera a na weekend przeszlifuje papierem i wkleję tutaj otrzymany przyrząd:). Za młodu często wycinałem w drewnie klonowym przeróżne kształty, jednak zabawa zawsze kończyła się tym, że zestrugałem patyczek do cna:). Istnieje więc obawa, że mój pierwszy kołeczek może być za cienki…;).
No tak, jak mówił pan Jowialski – łatwiej patyczek pocienkować, niż go potem pogrubasić :) Życzę opanowania podczas ciachciania :)
Już są ;). Dwa pierwsze kołeczki, które wyszły spod ostrza Mory: pierwszy nazywa się Wiosło i rzeczywiście jest przycienkawy (za to lepiej obroiony;)) drugi to Płotka.
Wiosło/Płotka
Zdjęcie robione komóreczką więc wiadomo… Pozdrawiam!
sosna? Nie najlepszy materiał.
Żywiczne drewno jest zawsze sporym ryzykiem, a jeśli sosna jest pozbawiona żywicy jest bardzo łatwopalna więc może się zacząć zwęglać przy używaniu.
Dokładnie tak – sosna. Sucha jak Sahara, bezwonna. Obawiam się podobnie jak i Ty, że może się przypalać ale jak mawiają „pierwsze koty…” ;).
Ciachciałem w pracy :) – mam nieograniczony dostęp do przesuszonej sosny, niestety innych gatunków nie posiadam. Tak czy owak zabawa przednia :).
Nie oszukuj! :D Ciachciałeś w domu! Ale lepiej ciachciać w domu z listewek, niż nie ciachciać w ogóle. Napisz jak się pali, jak wypalisz ze 3 fajki. Lepiej niż z ginekologiem?
Typie Stereofoniczny, nie przejmuj się krytyką, to wszystko poczciwe żarty starych, ale życzliwych zrzędów. Następne kołeczki outdoorowe będą najpiękniejsze na świecie :D
No dobra, jak wszyscy… w sobotę byłem na spływie i w przyborniku wyprawowym- taki pas gdzie są te rzeczy które zawsze mogą się przydać w terenie- scyzoryk, kompas, krzesiwo itp znalazłem takie oto cudo. Wykonany gdzieś, kiedyś, z czegoś, za to wiem czym, taką fakturę nadaje nuż do linek ze scyzoryka na V.
kołeczek z biwakowy
No i to jest ciachcianie pełną gębą!
Ja bym to określił zapominalstwem lub zgubiactwem, w moim wykonaniu takie kołeczki powstają/ a powstało ich nie mało/ kiedy zapomnę z domu lub zgubię kołeczek. Podobnie zresztą szpikulce czy wyciory z przeróżnych materiałów.
Jak każdy to każdy. Poniedziałkowe i wczorajsze siedzenie na działce zaowocowało kilkoma kołeczkami, jeszcze nie do końca obrobionymi, ale już używanymi.
http://img413.imageshack.us/img413/2397/zdjcie000uk.jpg
Patrzę i widzę że wszystkie ciachacze są po prost zcięte pod kątem, a ja polecam spróbować nadać im kształt soczewki wklęsłej.
W warunkach terenowych można to zrobić znajdując odpowiedniej wielkości szorstki kamień i poszlifować trochę, ale można i trochę podziałać samą końcówką ostrza noża.
Spisuje się to naprawdę fajnie.
[edycja]
Może to lepszy przykład:
Kolejną sprawą jest to że powierzchia jest chropowata i bardzo się zasyfia. Można wzdłuż włókien cyklinować ostrzem ustawionym pionowo wtedy włókna ułożą się ciasno i w ten sposób wypolerujemy nasz kołeczek co na jakiś czas go zabezpieczy przed zabrudzaniem.
Jeżeli ktoś nie lubi/nie umie ciachciać, może odwiedzić zaprzyjaźnionego barmana i wyżebrać od niego stosowny mudler. Szczególnie wtedy, gdy barman nie lubi przyrządzać Caipirinha. Na przykład taki:
[img]http://tomgast.pl/images_produkty/nc_2020.jpg[/img]
Ups, BBCode tu nie działa. Link:
http://tomgast.pl/images_produkty/nc_2020.jpg