Jako pierwszy z uczestników akcji giveaway, będę miał zaszczyt przedstawić efekty swoich eksperymentów. Jest to mój debiut w uzdatnianiu starych fajek więc proszę o wyrozumiałość. Poniżej przedstawię opis dość inwazyjnego procesu higienizacji z użyciem rozpuszczalników organicznych oraz postaram się spojrzeć na problem oczyszczania fajki w kontekście chemicznym.
Na początku jednak chciałbym podziękować autorowi akcji za udostępnienie mi materiału do eksperymentów. Krótko o fajce: amerykański Kaywoodie – shape 72B czyli Medium billiard produkowany w latach 1938 – 1955 oraz 1960 – 1972. Jeśli się nie mylę, niemożliwe jest ustalenie dokładnej daty produkcji. Fajka dotarła do mnie w miarę dobrym stanie. Odrobinę poobijana, trochę kitu koło sygnatury, lekko zjarany rim. Z komina wioneło raczej umiarkowanie.
Pod koniec listopada odkopałem w laboratorium urządzenie do ciśnieniowego ługowania próbek węglowych. Od tej chwili gdzieś z tyłu głowy plątała mi się myśl: co by było, gdyby za pomocą tego ustrojstwa spróbować wypłukać syf z fajki. Jako, że nie dysponowałem fajką, którą mógłbym bez obaw przeznaczyć do tego jakże szalonego pomysłu – pomysł upadł równie szybko jak się pojawił. Kiedy to, w okolicznościach wspomnianych wyżej, wszedłem w posiadanie tej sztuki postanowiłem skorzystać z okazji. Kierownik laboratorium bardzo niechętnie pozwolił mi na użycie owego sprzętu częstując jednocześnie porcją uwag o zajmowaniu się bzdurami oraz marnowaniu cennego czasu.
W pierwszej kolejności postanowiłem zacząć od identyfikacji przeciwnika – inaczej mówiąc zastanowić się z czego to, w głównej mierze, składa się owy syf, który z fajki zamierzam wypłukać. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że są to uboczne produkty spalania tytoniu oraz substancje powstające podczas zwęglania struktury drzewa. W mniejszym uproszczeniu będą to smoły niskotemperaturowe i ich wszelakie pochodne, sadze, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, fenole i krezole oraz jeszcze kilkanaście albo i kilkadziesiąt ciekawych związków. Świadomie pomijam ewentualną zawartość w drewnie tanin – zakładając, że drewno było dobrze sezonowane i poddane odpowiedniemu curringowi. Jeżeli jednak pozostałości tego typu związków pozostały w drewnie również powinny doskonale się rozpuścić. Ale do rzeczy: mając za przeciwnika tak złożony i skomplikowany „syf”, praktycznie niemożliwe jest dobranie jednego rozpuszczalnika, który go odpowiednio wypłucze. Najstarsza zasada rozpuszczalności mówi o tym, że podobne rozpuszcza się w podobnym. Niestety do niczego nas to nie doprowadzi bo użycie rozpuszczalnika aromatycznego (np. benzenu) jest niemożliwe ze względu na dużą szkodliwość. Jedynym wyjściem jest użycie pary rozpuszczalników organicznych (polarnego i niepolarnego), charakteryzujących się małą reaktywnością i możliwie jak najmniej szkodliwych. Nie przedłużając: po długim rozważaniu wszystkich za i przeciw, postawiłem na parę chlorek metylenu – aceton.
Z nudów postanowiłem wykonać takie quasi-doświadczenie. Wyciąłem „plasterek” z komina złamanej fajki, podzieliłem go na w miarę równe części i zapakowałem do trzech próbówek zawierających odpowiednio aceton, chlorek metylenu i dwie owe substancje jednocześnie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wartość tego pseudo-eksperymentu zmierza do zera i proszę żeby traktować go raczej humorystycznie. Niemniej jednak próbka C zawierająca oba rozpuszczalniki najbardziej odbarwiła kawałek zaasfaltowanej gruszki, co może, choć nie musi wskazywać na to, że moje przemyślenia idą w dobrym kierunku. Efekty tego iście jarmarcznego pokazu na zdjęciu poniżej.
Fajeczkę do eksperymentu musiałem przygotować, więc wyposażony w gamę papierów ściernych postanowiłem zedrzeć wierzchnią warstwę wosku i bejcy. Czy było to absolutnie niezbędne to sprawa dyskusyjna ale jednak uznałem, że lepiej aby absolutnie nic nie blokowało przepływu rozpuszczalnika. Zakleszczyłem w imadle korek od wina, osadziłem na nim fajkę i zacząłem mozolne skrobanie. Wnętrze komina potraktowałem alkoholem izopropylowym celem zmiękczenia nagaru.
Następnego dnia wstępnie przygotowaną fajkę zabrałem do laboratorium. Zalałem aparaturę wcześniej przygotowaną mieszanką rozpuszczalników i uruchomiłem urządzenie w trybie pracy filtracyjnej. Niestety tutaj będę musiał ograniczyć się do opisu, ponieważ w laboratorium jest zakaz robienia zdjęć. Użyłem filtra z włókien polikaprolaktamowych – uznałem, że najłatwiej będzie na nim dostrzec ewentualne odbarwienie rozpuszczalnika.
Proces trwał łącznie 2 godziny, pod zwiększonym ciśnieniem i w temperaturze 25 stopni. Ustawiłem maksymalne natężenie przepływu, natomiast dokładnej wartości ciśnienia nie znam, ponieważ (o zgrozo) „potencjometr” nie był wyskalowany. Filtr wymieniałem 3-krotnie. Za pierwszym i drugim razem dało się zobaczyć minimalną zmianę koloru z białego na lekko-żółtawy. Po 120 minutach filtr był śnieżnobiały niczym zęby Wayna Newtona co uznałem za znak do zakończenia ługowania. Fajka wylądowała w słoiku z technicznym spirytem i całą noc moczyła się celem wygonienia zapachu rozpuszczalników. Spirytus nie odbarwił już w żaden sposób co można zobaczyć na zdjęciu (na dole, po lewej).
Na następny dzień zasypałem fajkę w rynience węglem aktywnym i wrzuciłem do pieca na co dzień używanego do badania spiekalności pyłu węglowego. W zasadzie nie było ku temu żadnych powodów, jednak chciałem ostatecznie wygonić wszystkie niechciane zapachy. Przez 2 godzinki stopniowo podnosiłem temperaturę z 70 do 110 stopni (nie wiem czy wybrałem dobry przedział – po prostu strzelałem). W efekcie wrzosiec nieznacznie pociemniał (zdjęcie na dole, po prawej) i przede wszystkim stracił jakikolwiek zapach.
W czasie gdy główka odpoczywała i nabierała utraconą wilgoć zabrałem się na ustnik. Pokryty był całkiem grubą warstwą brązowego „czegoś”. Wstyd się przyznać, nie potrafię powiedzieć czy była to farba czy jakaś „patyna” powstała po utlenieniu zewnętrznej warstwy… w każdym razie zabrałem się za polerowanie. Zmuszony brakiem specjalnej pasty musiałem zrobić to papierami ściernymi. Użyłem 600, 1200, 2000 i 2400 i w efekcie uzyskałem piękną wypolerowaną powierzchnię. Posmarowałem jeszcze czernidłem do akrylu (bodajże do wykańczania ustników w instrumentach dętych). Uznałem, że bezcelowa jest dezynfekcja zewnętrznej części ustnika skoro miałem zamiar ją spiłować. Wnętrze jednak wyczyściłem wyciorem zamoczonym w wodnym roztworze pirosiarczynu potasu a następnie spirytusem. Postanowiłem zaszaleć i przeszukałem barek za czymś bardziej subtelnym. Prócz butelki gorzały i jakiejś pryty marki „uśmiechnięty samochodzik” znalazłem resztkę czeskiego rumu. Pomyślałem, że będzie w sam raz do odświeżenia wnętrza ustnika, jako że zamierzam zapalić SG Navy Flake.
Pozostały ostatnie szlify fajki i polerowanie papierami do 2400 włącznie. Zdecydowałem nie nakładać bejcy, a tylko niewielką ilość wosku. Stopiłem grudkę carnauby z odrobiną spirytu w kąpieli wodnej i naniosłem na fajkę na pomocą wacika kosmetycznego. Jestem dziwnym człowiekiem i nie podobają mi się fajki świecące się jak psie genitalium – nie polerowałem więc całości na wysoki połysk. Na koniec jeszcze skraplacz wylądował w spirycie po czym wyczyściłem go starą szczoteczką do zębów. Ostatnią fazę wykańczania prezentuje zdjęcie poniżej.
To by było na tyle. Zamiast głowić się nad podsumowaniem nabiłem fajeczkę Virginią nr 1 i zapaliłem. Jest słodko, jest chłodno, jest smacznie. Czy trzeba czegoś więcej?
Satyryk dyżurny pisze:
1. Jeśli na fajce jest gdzieś nabite, że „Imported Briar” to jest raczej starsza, jeśli nie to jest raczej nowsza.
2. U licha, ten metalowy stinger jest wykręcalny z ustnika? (vide pierwsze zdjęcie w serii ustnikowej)
3. Brakuje mi zdjęcia z wnętrza kumina po resocjalizacji oraz tego jak wygląda stinger i jego gniazdo po.
4. Bardzo wysoko zawieszona poprzeczka. Wiedza i laboratorium pod ręką to skarb. GRATULACJE!
UkłonY,
O chłopie! Profeska! I piękna analiza syfu z fajki, którą kupiłeś moje serducho. Gratulacje!
Ja również gratuluję wysoko zawieszonej poprzeczki.
Eksperymenty fajne, pouczające, zdjęcia bardzo dobre, poglądowe.
Dużo inspirujących rzeczy napisałeś, muszę sobie poukładać parę rzeczy w głowie, pytania się pewnie jeszcze pojawią.
Na razie mam jedno i to jest zwykła ciekawskość (bo nawet nie ciekawość): Ty jesteś z wykształcenia i wykonywanego zawodu chemik? technolog chemiczny? biotechno? Labor przemysłowy, czy uczelnia? (nie musisz publicznie, możesz na priv ;))
O, jeszcze jedno mam: co to za czernidło do akrylu? tylko pielęgnujące, czy również ścierne?
I jeszcze gwoli wyjaśnienia/uzupełnienia:
Jeśli chodzi o ustnik, to to szare/żółte/zielone to zazwyczaj warstwa utlenionego ebonitu. Plus oczywiście resztki śliny i „soków” tytoniowych w rejonie ustnika.
Wygrzewanie – pojechałeś wyżej niż metody opisane tu i ówdzie zalecają (ja kończę na jakiś 90 stopniach) ale jak widać nic się złego nie stało, więc widać można. Co jest cennym doświadczeniem, bo pokazuje, że wrzosiec to odporny źwirz.
Aha – papiery 2400 to jest połysk bez carnauby ;) Półmat to jest 1500.
Edycja: bezczelnie jeszcze napiszę, bo muszę – właśnie po to są takie akcje. Jeśli pozostałe renowacje artykuły będą na podobnym poziomie, to będę szczęśliwym człowiekiem.
No i najważniejsze: niech się smacznie pali!
Mnie się najbardziej podobała marka „uśmiechnięty samochodzik” :)poza tym jak człowiek taki uczony artykuł przeczyta ta się mądrzejszy czuje :) pozdrawiam więcej takich .
Dziękuje wszystkim za miłe słowa. Postaram się odpowiedzieć pokrótce na pytania.
Stinger jest wkręcany do ustnika a jego mocowanie jest wkręcane do szyjki fajki – która również jest nagwintowana. Niestety nie udało mi się zrobić wyraźnego zdjęcia wnętrza komina. Mam po prostu za słaby aparat.
Jeśli chodzi o mnie to z wykształcenia jestem technologiem chemicznym a pracuje w zawodzie.
Czernidło jest tylko do wykańczania, nie jest ścierne. Za wiele o nim, niestety nie mogę powiedzieć. Przeleżało długie lata w słoiczku w piwnicy.
Wydaje mi się, że wrzosiec podczas wygrzewania wytrzymałby spokojnie nawet więcej stopni. Przy wyższej temperaturze i ograniczonym dostępie tlenu rozpoczyna się powolne zgazowanie części lotnych i aktywacja wolnych rodników. Podejrzewam, że to one mogą mieć jakiś wpływ na wyciąganie garbników i tanin. Być może to jest powodem gotowania wrzośca w oleju? Nie wiem, poczytam.
To była moja pierwsza ‚renowacja’ ale z pewnością będą następne ;)
To my dziękujemy ;)
Wnętrze komina jest interesujące, bo chcemy po prostu zobaczyć, w jakim on jest stanie – czy ma siateczkę, nadpalenia, „srebrne” w kominie itd. Jakkolwiek każdy, kto próbował takie zdjęcia robić wie, że jest to trudne, więc się nie przejmuj.
Widzę, że dobrze strzelałem na wyczucie co do Twojego wykształcenia – mam znajomych po ICHiP-ie PW, więc strzał nie był całkiem w ciemno (godnie się z nimi pije). Sądząc po ich ścieżkach kariery (ok, oni są w większości biotechnolodzy, a nie stricte przemysłowe specjalności) – szacunek, że pracujesz w zawodzie.
Jeśli chodzi o samo „wytrzyma” to je też obstawiam, że wrzosiec wytrzyma wiele, zanim zacznie się palić – ewentualnego ryzyka zniszczeń upatrywałbym raczej w pracy samego (niejednorodnego przecież) materiału pod wpływem temperatury. Stąd zresztą ważne jest, aby tę temperaturę podnosić stopniowo oraz żeby proces grzania trwał przez dłuższy czas.
Mam jeszcze pytanie, jak spisywał się pirosiarczyn sodu przy dezynfekcji ustnika? Oraz jaki to był roztwór? No i wreszcie co Cię skłoniło do użycia właśnie takiego środka (przyznam, że nie wpadłbym na to).
Chciałem Cię jeszcze pociągnąć za język odnośnie tego, czy miałbyś jakiś pomysł na fajkę, w której nie chcemy naruszyć oryginalnych powłok – np. podoba nam się oryginalna bejca.
I, oraz, zacząłem się poważnie zastanawiać nad tym, czy drugiej edycji akcji nie zrobić w jakiejś części dla wybranych osób z pierwszej. Muszę się nad tym zastanowić ;)
Alkohol izopropylowy zmiękczył bardzo ładnie nagar, który praktycznie zszedł „pod palcem”. Lekko spiłowałem papierem ściernym wnętrze komina – miało lekko szarawe zabarwienie ale nie zauważyłem żadnych defektów w postaci nadpaleń. Dno również w dobrym stanie. Po ługowaniu w większości zniknął nalot i wnętrze miało tylko delikatnie ciemniejszy kolor od powierzchni zewnętrznej.
Pirosiarczyn potasu ( nie sodu ;) ) wybrałem ze względu na jego bardzo niską szkodliwość a jednocześnie całkiem dobre właściwości odkażające. Jest to powszechnie stosowany konserwant oraz środek do dezynfekcji aparatury szklanej. Doskonale radzi sobie z pleśnią, drożdżami i niektórymi bakteriami. Z wodą tworzy lekko zielonkawy roztwór – wystarczy szczypta na pół szklanki wody.
Jednocześnie przestrzegam przed używaniem domestosa. Zawiera wodorotlenek sodu i chloran sodu. Jeżeli jest już to niezbędne to trzeba przynajmniej dobrze wypłukać ustnik.
Jeśli chodzi o drugą edycje… hmm pomysłów mam bardzo wiele. Muszę je jeszcze przesiać przez sito tego co jest możliwe i tego co jest bezpieczne ;)
Argh. Człowiek jedno myśli, drugie pisze – dzięki za poprawkę i za objaśnienia.
Pirosiaczynu sodu i/lub potasu używam z powodzeniem w piwowarstwie domowym do dezynfekcji butelek, narzędzi etc. Ale żeby do fajki – przez głowę mi nie przeszło, a powyższy artykuł i cała akcja, jak się okazuje otwiera „szufladki” w głowie :) Brawo!
Jeszcze odnośnie higienizacji bez naruszania bejcy/lakieru. Wpadł mi do głowy pewien pomysł: otóż mógłbym zasypać komin bezwodnikiem siarczanu miedzi, który jest bardzo higroskopijną substancją i podgrzewać w piecu do temperatury 105 stopni. Wilgoć i związane w niej syfy zaczną się uwalniać i będą wiązane przez siarczan. Ten z kolei będzie podczas stopniowego obniżania temperatury przechodził z bezwodnika przez trihydrat do pentahydratu. W poniedziałek poświecę w imię nauki starą gruche i zobaczymy… ;) Obawiam się, że siarczan miedzi może pod wpływem temp odbarwić na niebiesko…. ale raz się żyje
zwykle stosujemy do tego po prostu węgiel aktywny, zdaje egzamin.
Jakbyś Janku przeczytał artykuł, to byś zauważył, że doc użył węgla ;)
Węgiel aktywny jest bez wątpienia bardzo dobry ale ja szukam jakiejś alternatywy. Siarczan miedzi może okazać się dużo skuteczniejszy, ale obawiam się o drobne skutki uboczne. Pal licho jedną gruszkę – może przy okazji zupełnie przypadkiem odkryjemy coś ciekawego ;)
A jak to jest ze szkodliwością miedzi? Nie będzie z tym jakichś problemów?
Niestety, tak jak się obawiałem, komin zafarbował na zielono- niebiesko. Wygląda to uroczo ale nie będę ryzykował. Zostaje więc węgiel aktywny.
ech… no tak, ale to musiał bym poskładać literki w te no… słowa, a te w czekaj jak to pani na polski nazywała „dania”?
mogło by się to odbić negatywnie na mojej psychice….
Zawodowa robota! Gratulacje. Sam chcę się zabrać za jakieś renowacje, więc czyta się i ogląda z ogromną przyjemnością.
Małe pytanie, apropos tego wycinka:
„Stopiłem grudkę carnauby z odrobiną spirytu w kąpieli wodnej…”
Mógłbyś opisać ten proces oraz proporcje – ile spirytusu na ile carnauby, jak to zrobić?
Z góry dzięki. :-)
Pzdr.
Czytać należy. Czytać. Własny portal czytać.
W całości, nie po łebkach.
ZANIM się zapyta.
http://www.fajka.net.pl/?p=6777
No :>
Oh, to właśnie moja fajtłapowość, mijałem się już z tym tematem ale nigdy nie zabrałem się za przeczytanie go i w efekcie miałem tylko wizualne wyobrażenie o takiej paście.
No, to do roboty! :)
Pasta nie jest najlepszym rozwiązaniem, szczególnie jeśli chcemy uzyskać wysoki połysk.
Pierwsza metoda to polerka i mięka bawełniana tarcza. Drugą skuteczną, choć bardzo pracochłonną metodą jest nakładanie wosku szmatką, na co sposobów jest kilka.
Sposób pierwszy to nacieranie szmatki woskiem- wygodnie jest szmatką przykryć papier ścierny gradacji 80-120 i szorować po szmatce kostką wosku. Następnie tak spreparowanym narządem polerować fajkę, najlepiej regularnie, po każdym paleniu, cierpliwie tygodniami, efekt jest wyśmienity.
Można też szmatkę umoczyć w roztopionym wosku, jednak nadmiar zawsze będzie się wykruszał, co powoduje sporą stratę wosku.
Można też wosk na fajce rozprowadzić jak kredką świecową z kostki i polerować szmatką. można też go wtopić suszarką w drewno, lub „kredkować” drewno rozgrzane suszarką. Ja tak np woskuje trudno-dostępne miejsca w biżuterii. Najpierw na polerce, potem stapiam kurz osiadły w zakamarkach nagrzewnicą elektryczną i wyciorem lub wacikiem nadaje połysk.
Metod jest wiele. Lepsze i gorsze.
Piszę o tym, nie z krytyki do zastosowanej metody, ale wątek ten czytali będą w bliższej i dalszej przyszłości i inni, a nuż się komuś przyda taka informacja, choć opisywano te metody wiele razy..
Do główki nie, ale do ustnika, o ile chcemy odświeżać regularnie warstwę ochronną zabezpieczającą przed utlenianiem, a nie zależy nam na połysku „na glans” to takie rozwiązanie ma IMHO sens.
(powiedział ten, który nakłada carnaubę raz, po zakończonym odnawianiu (i to nie na wszystkie fajki), a potem daje im się wytrzeć do szlachetnego półmatu ;))
Miałem polecić dokładnie ten sam artykułu ;) Dodatek spirytusu nie jest konieczny, zmienia po prostu konsystencję na wygodniejszą w użyciu. Ja wlałem łyżeczkę do herbaty czyli jakieś plus minus 5ml.
Co do pominięcia tanin, bo nie zawiera ich drewno. Jedne z naszych kolegów- zdaje się dyżurny satyryk opowiadał jak to robili mazidło do garbowania skór z tytoni Prince Albert, więc kondesat tytoniowy musi zawierać te związki, ale o ile się nie mylę to rozpuszczają się one w alkoholu.
Nalot na ustniku to jak Krzyś wspomniał produkty utlenienia zawartych w wulkanicie związków siarki. Gdybyś chciał jako chemik podejść do sprawy użył byś podchlorynu sodu w kilku procentowym roztworze. Efektem czego związki owe, odrywają się od powierzchni i dają się usunąć niezbyt mocnymi działaniami mechanicznymi- np polerką pastą. Wielu z nas stosuje domestos, lub wybielacze typu acze, zawierające kilka- chyba od 3 do 6% podchlorynu.
Na FMS jeden z kolegów opisywał że kilkunasto-procentowe stężenie powoduje całkowite usunięcie nalotu bez konieczności polerowania. Chętnie bym to po testował ale niestety podchloryn sodu konfekcjonowany jest w 5 litrowych baniakach- tanich jak barszcz, ale na co komu tyle chemii.
Owszem, środek ten jest szkodliwy, dla tego po operacji, należy ustnik porządnie umyć stosując np płyn do mycia naczyń i bieżącą wodę, a na końcu spirytus spożywczy, głównie w kanale dymowym, bo zewnętrzość i tak będziemy macać i polerować.
Podoba mi się twoje podejście, choć z chemii jestem i zawsze byłem noga- niestety za moich lat w technikum foto poziom był znacznie obniżony, bo jeszcze kilka lat wcześniej, koledzy którzy poszli na chemie i tym podobne, nudzili się na pierwszym roku niemiłosiernie…
Pozwolę sobie na małe sprostowanie. Nie rozwijałem kwestii tanin co nie znaczy, że neguje ich występowanie w drewnie. Rozpuszczają się dobrze w etanolu, acetonie, glicerynie i nawet w wodzie więc myślę, że udało mi się ich skutecznie pozbyć.
Co do ustnika – przyznam się z pokorą, że tego sposobu nie znałem. Aczkolwiek zapewne ponownie zdecydowałbym się na mechaniczne pozbycie się nalotu. Pracy niewiele więcej, a jeśli jest możliwość nie korzystania z nieprzyjemnych substancji to czemu z niej nie skorzystać?
Dzięki za pouczający komentarz
Ja do ustników nie podchodzę z papierem ściernym, jeśli nie jest to konieczne, a nie zdarzyło mi się by było.
Pierwszą próbę przeprowadzam na sucho- pasta polerska pre-polish na tarczy polerki i oceniam efekt, jeśli nalot schodzi do czarnego matu nie ma problemu, jeśli jednak wżarty jest głębiej stosuje kilku minutową kąpiel w wybielaczu typu acze. Wszelkie sygnatury maskuję kropelką parafiny. Potem gruntowne mycie i ponowna próba polerką. Zwykle to wystarcza, choć zdarzyło mi się już że nie wystarczyło, po polerowaniu, musiałem powtórzyć kąpiel, mycie i polerowanie. Po polerowaniu pastą pre-polish, stosuje pastę wykańczającą, białą kredową, choć ostatnio z braku takiej, zieloną pastę przeznaczoną do miedzi i mosiądzu. Oszczędzam resztki pasty kredowej na wypadek polerowania srebra, do którego nie nadają się pasty z udziałem chromu- o ile mnie pamięć nie myli, jest stosowana informacja na pewno gdzieś tu na portalu z pod palców naszego guru w kwestiach sreber pan Jacka A.R.
Faktem jest, że pasty polerskie są również tworzywem ściernym, ale drobniejszym od papierów, a praca na polerce jest zdecydowanie najwygodniejszą i najskuteczniejszą metodą. Doprowadzenie do połysku zzieleniałego ustnika, nie wymagającego kąpieli to kilka minut, licząc ze zmianą tarcz.
Podstawowym problemem, opracowywania powierzchni ustników za pomocą papierów ściernych jest zaoblenie krawędzi stykającej się z szyjką fajki. Czego przykład widzimy na powyższych obrazkach. Jeśli już szlifować i polerować papierami ściernymi, zawsze winno się to robić na fajce, lub na stosowanie przysposobionym modelu, czy to drewnianym, czy też z utwardzonego gipsu.
Przede wszystkim bardzo zazdroszczę Ci możliwości laboratoryjnych. Miałem podobny pomysł, nawet pisałem o tym trochę. Mam kilka uwag.
Po pierwsze (ale to opina laika, który nie zna poziomu bezpieczeństwa urządzeń), ja użyłbym tylko chlorku jako całkowicie niepalnego rozpuszczalnika. Aceton odpuściłbym sobie. Po drugie zastosowałbym metodę ekstrakcji nadkrytycznej, która całkowicie ługuje cały syf. Przy tej metodzie najlepiej zastosować CO2. temperatura krytyczna dla niego to tylko ok 31 stC, a ciśnienie coś koło 70 At. Do uzyskania bez problemu w „każdym garażu” :) CO2 jest niepalny, tani, łatwo dostępny, a sprężyć go łatwo.
Można zastosować freon, który ma jeszcze niższe parametry – 29 stC i 40 At. Zdobyć go jest stosunkowo łatwo i jest niepalny.
Instalacja jest prosta jak budowa cepa, choć nie tania. Dlatego wstrzymałem się i czekam na przypływ wolnej gotówki.
Mam niejasne przeczucie, że tą metodą można oczyszczać nie tylko stare fajki, ale też świeże klocki wrzośca. Dlaczego nikt tego nie robi? Wietrzę spiskową teorię dziejów. Ale to temat na inny wątek.
Ciekawy jestem Twojej opinii? A może masz dojścia do takiej aparatury?
pozdrawiam
W przypadku ekstrakcji (wyciąganiu cieczy z cieczy) faktycznie lepsze efekty daje użycie rozpuszczalnika w stanie nadkrytycznym. Chodzi tu głównie o gwałtowne podwyższenie współczynnika dyfuzji, który jak wiadomo największą rolę odgrywa w gazach i cieczach. Jeśli chodzi zaś o ługowanie (wyciąganie substancji z ciała stałego) to zdecydowanie ważniejsze jest dobranie odpowiednich rozpuszczalników. W przypadku tak złożonego problemu przynajmniej jednego polarnego i jednego niepolarnego (palność, przy odpowiednim wykonaniu procesu nie ma praktycznie żadnego znaczenia). CO2 na pewno będzie miało mniejszą wydajność w rozpuszczaniu tych konkretnych substancji no i jest dosyć kłopotliwe w użyciu.
Dodatkowo wymuszony obieg rozpuszczalnika zdecydowanie przyśpiesza proces i podnosi jego sprawność, więc należy jeszcze brać pod uwagę lepkość substancji.
A jak to wszystko wygląda w praktyce? Tego nie wiem ;) myślę, że miałbym możliwość złożenia aparatury do ługowania w stanie nadkrytycznym. Może kiedyś spróbuje. Dzięki za pomysł ;)
Pisząc o CO2 i freonie, miałem na myśli siebie i możliwość wykonania aparatury u mnie w warsztacie. Podejrzewam, że koszt wykonania to kilkaset złotych. Te związki mają bardzo niskie parametry krytyczne osiągalne w miarę bezproblemowo. Gdybym miał nieograniczony budżet, zdecydowanie zastosowałbym chlorek. Ale wtedy taka aparatura kosztowałaby tysiące. W typowych instalacjach stosowane są sprężarki (jak wyczytałem w necie). Ja by zastosował siłowniki hydrauliczne jako tłoki sprężające czynnik. Tylko czy to się opłaca dla kilku fajek… światek fajczarzy jest bardzo konserwatywny (chyba) i taka maszyneria nigdy się nie zwróci.
Ługowanie chlorkiem w normalnych warunkach będzie bardziej efektywne niż CO2/freonem w krytycznych.
Nie jestem pewny… ale wydaje mi się, że pod wypływem dużego ciśnienia drewno może pęcznieć. Co będzie miało wpływ zwłaszcza na wrzosiec, który jest dosyć izotropicznym materiałem. W takich warunkach może się po prostu ‚zatkać’ uniemożliwiając ekstrakcję.
izotropowym miałem na myśli ;)
Rzecz do dyskusji. Odsyłam do świetnych artykułów Jalensa o wrzoścu i jego budowie. Ale fakt faktem, że duże ciśnienie przy wysokiej temperaturze może drewno po prostu rozwalić. Chociaż 40 At i 30 stC być może nie. Dodam, że mi nie tyle chodzi o higienizację fajek, bo te można przeprowadzić z powodzeniem sprawdzonymi, o niebo tańszymi metodami, co raczej o uzdatnianie wrzośca kiepskiej jakości. Wtedy kiepska fajka gryząca ogniem w jęzor , stałaby się jakościowo zbliżona do najlepszych Dunhillówek. Tego się nie wydedukuje. Trzeba by sprawdzić.
A i jeszcze jedno. W przypadku CO2 nie trzeba żadnych sprężarek. Wystarczyłaby zwykła gaśnica, bo w niej panuje ciśnienie ok 5-6 MP, czyli prawie dwa razy więcej niż potrzeba
rewelka! mając do dyspozycji taki sprzęt, powinieneś przejść na zawodowstwo! ;-)