Choć czasu wolnego coraz mniej, zgłosiłem się po raz kolejny do akcji odświeżania fajek. Przyczyny były dwie. Po pierwsze, po poprzedniej akcji miałem zagwarantowaną możliwość uczestniczenia w kolejnej. Po drugie – obok fajki, którą zdecydowałem się przygarnąć, nie mogłem przejść obojętnie.
Sam nie wiem dlaczego od dłuższego czasu chodziło za mną posiadanie tak wykończonej fajki. Irytował mnie fakt, że fajki tego typu nawet w kiepskim stanie i nieznanych marek osiągały dość wysokie ceny na znanym i lubianym (?) rodzimym portalu aukcyjnym. Kiedy więc pojawiła się okazja, szybciutko się do kolejnej edycji zgłosiłem i upatrzony egzemplarz zaklepałem.
W internecie na temat przedmiotowej fajki cisza. Zatem raczej nie jest to wyrób „markowy”. Znalazłem kilka podobnie nazywających się egzemplarzy w archiwach portali aukcyjnych i tyle. Jedna nawet bardzo podobna do mojej (badanie struktury z tej bardzo kiepskiej fotki pozwoliło jednak wykluczyć, że to ten sam egzemplarz).
Po kilku dniach fajka była już u mnie. Pierwsze wrażenie – OGROMNA. Długość prawie 15cm, wysokość 5cm, a średnica i głębokość komina to odpowiednio 22 i 47 mm. Wrażenie wielkości spotęgowane jest dodatkowo silnym spłaszczeniem szyjki. Fajka jest zaskakująco lekka jak na swoje wymiary – posiadam mniejsze fajki które wydają się cięższe (precyzyjnej wagi niestety nie posiadam, więc konkretnej wagi podać nie mogę) . Za to bardzo dobrze leży w dłoni trzymana za komin.
Pobieżne oględziny fajeczki utwierdziły mnie w przekonaniu, że będzie miło lekko i przyjemnie. Żadnej podejrzanej woni z komina, rim symbolicznie spieczony, ustnik nie zmasakrowany (aczkolwiek dziwnie spasowany – z logiem u góry, czyli tak jak wydaje się, że powinno być, jest przesunięty o ok. 0,5mm względem szyjki, odwrócony jest ok), delikatny nagar i bejca oraz brud do usunięcia. No to zabieramy się do roboty.
Najpierw tradycyjne moczenie w wysokoprocentowym alkoholu i wyciorkowanie. Fajka, jak już wspomniałem, nie była specjalnie zasyfiona, więc po drugiej kąpieli nie barwiła już cieczy w słoiku swoimi sokami, a i wyciorki wychodziły akceptowalne (białe).
Odstawiłem do wyschnięcia i tu zaczęły się lekkie komplikacje. Jak niektórzy pewnie wiedzą, po wyjęciu ze spirytusu fajka jest dość ciemna i w miarę jak ciecz ulatnia się z jej powierzchni – ukazuje swój prawdziwy, naturalny kolor (przy założeniu, że bejca została wypłukana). Otóż mój egzemplarz pojaśniał jedynie na najbardziej wysuniętych punktach ryflowania, reszta pozostała ciemna i niepokojąco błyszcząca. Okazało się że to lakier… Tam, gdzie mój poprzednik fajkę macał lakier się poddał, jednak w innych miejscach pozostał, w jednym szczególnie sporo. Okazało się, że ktoś (fabryka? fajczarz?) dość intensywnie zabezpieczył lakierem kitowanie. Szlifowanie w tym wykończeniu odpada, ambitniejsza chemia jakoś mi do fajki nie pasuje. Aby dać sobie czas na myślenie postanowilem zająć się środkiem fajki.
Zrolowanym papierem ściernym wytarłem komin w środku i kolejna przykra niespodzianka. Poprzednik, choć palił nieśmierdzące tytonie, to jednak się z fajką nie pieścił:
Śliczniutkie spękania (i poprzeczne, i podłużne) w całym wnętrzu komina. Z tym postanowiłem jednak nic nie robić licząc, że samo zarośnie przy ostrożnym paleniu (bo i co tu robić? Jak ktoś ma sugestie proszę komentować).
Okazało się także, że ustnik, który początkowo domagał się jedynie czyszczenia i polerki, po wyjęciu z kąpieli spirytusowej ślicznie pożółkł i zbrązowiał.
Postanowiłem powrócić do powierzchni zewnętrznej.
Po dłuższej kąpieli lakier nieco zmiękł, więc postanowiłem jednak pozbyć się go mechanicznie. Wszelkie szczotki do zębów oraz rąk okazały się zbyt miękkie, natomiast wszelkie szczotki metalowe – za twarde (choć w sumie jedna mosiężna była ok, ale w miejscu lakieru zostawał mosiądz…). Zmywak do naczyń oraz taki metalowy do szorowania garnków może dałyby radę, ale nie przy tak skrajnie nierównej powierzchni. Już miałem odpuścić, ale w garażu udało mi się znaleźć małą szczoteczkę z bardzo twardym plastikowym „włosiem”.
Dzieki niej – cały wieczór poświęciwszy (moczyłem ją w spirytusie, fajka w drugiej ręce i tarcie do skutku) zdarłem większość lakieru i – a jakże – kitowanie. Przy okazj – choć nie czułem w trakcie pracy – to chyba jednak coś tam wchłonąłem: na nastepny dzień kac gigant. Lakier został w najgłębszych rowkach i na stopce fajki.
Tam gdzie jeszcze ostał się lakier użyłem widocznej na zdjęciu końcówki dremela – z pozytywnym skutkiem, choć praca raczej mrówcza.
Dalej już z górki. Bejcowanie na kolor możliwie zbliżony do oryginalnego, co łatwo stwierdzić po kolorze stopki z pozostawionym oryginalnym kolorem. Użyłem mieszanki bejc: kasztan i buk.
Kitowanie. Moje standardowe mazidło (klej wikolowy, bejca i pył wrzoścowy).
Oczywiście kit po wyschnięciu bardzo ściemniał. Nie jest teraz całkiem niewidoczny (z odległości ok. 40 cm przestaje być go widać), jednak kiedy fajka nieco ściemnieje powinno być bardzo dobrze także z bliska.
Na czas schnięcia główki zabrałem sie za ustnik. Wyszorowałem i wyszlifowałem. Szlag przy okazji trafił sygnaturę, która była bardziej namalowana niż nabita, ale jako, że i tak chciałem używać odwróconego ustnika – nie jest mi z tego tytułu smutno. Ustnik wbrew regułom przygotowywałem bez wetknięcia w fajkę. Uznałem że tak będzie lepiej zważywszy na ryflowanie tej ostatniej, którego nie chciałem w żaden sposób tknąć papierem. Z tego powodu starałem się szlifować go bardzo delikatnie (1000, 2000) i w silnym słońcu w niektórych miejscach mieni się jeszcze na żółto. Być może go jeszcze poprawię.
Fajki nie uzdatniałem jakoś specjalnie w środku, tj. nie wypiekałem, nie soliłem itp. Po prostu nie było potrzeby. Fajka jest absolutnie bezwonna bez tych zabiegów.
Kolejny dylemat pojawił się przy woskowaniu. Pasta odpada, kredkowanie też – jak wosk dostanie się w głębsze szczeliny, to już go stamtąd nie wydostanę i będzie straszył przez lata.
Z pomocą przyszło małe bawełniane kółko i dremel – wprawdzie wszędzie nim nie sięgnąłem ale efekt wydaje mi się niezły.
Tak fajeczka prezentuje się obecnie:
I to by było na tyle. Oczywiście bardzo dziękuję za mozliwość wzięcia udziału w całej akcji, przepraszam za zwłokę, ale nie wiem czemu sobie ubzdurałem, że termin był do końca wakacji.
Hmm wskoczyła jako miniaturka pierwsza fotka w tekście. Da radę to zmienić na inną ? Po ewentualnej zmianie prosze szanowną redakcję o usunięcie tego komentarza. Pozdrawiam :)
Ustnik, zielony i zaoblony. Z praktycznych rad- kiedy nie da się pracować nad ustnikiem na fajce- bieremy kawałek drzewna(sic!) mierzymy czop, wiercimy w owym wałku otwór, dla wygody można trochę taką prowizoryczną szyjkę upodobnic do szyjki fajki- np obrysować ustnik i na tarczy, lub pilnikiem/tarnikiem. Wtedy, jeśli spasowanie jest ok powinno się udać doprowadzić fajkę do stanu używalności.
tfu- ustnik nie fajkę.
A dziekować, to jest metoda. Czy zaoblony ? Być może trochę z racji nestandardowej metodologii. Jak powyżej pisałem, ustnikiem się jeszcze zapewne pobawię :)
Poprawiłem zdjęcie.
Jak dla mnie to komin wciąż w akceptowalnym stanie. Ma i miewało się gorsze. Można pipemudem zalepiać, ale czy jest sens przy takich płyciznach…
Miałem kiedyś dwie fajki Lorenzo z identycznym ryflowaniem. Charakterystyczne dla włoszczyzny. Ja się w woskowanie nie bawiłem, za leniwy na to jestem ;)
Fajnie, życie trochę do niej wróciło. :) Ustnik to prawdopodobnie dawca, więc jak przypuszczam zatarcie sygnatury nie jest kolekcjonerskim ciosem, aczkolwiek dla samej zasady nie powinno się. Ustnik polerowałbym jeszcze.
Niech służy. :)
Liczy się efekt. A jest niezły ;)
Niech służy.