Pod recenzją Emila (@rheged) na temat Black Mallory, Jacek (@jalens) namawiał mnie, żeby wreszcie załatwić sprawę raz, a porządnie. Zatem spróbujmy połknąć tę żabę – jak mawiał mój nauczyciel od wstępu do fizyki. Zresztą On mawiał również i inne rzeczy, jak coś w rodzaju: „Infinitezymalne przyrosty obserwabli w zadanym ansamblu”, ale ten zwrot akurat tutaj, chyba słabo pasuje.
Wróćmy do tytoniu fajkowego. Ja nie znam absolutnej odpowiedzi na pytanie, po co się pali. W moim wyobrażeniu fajka jest symbolem zamknięcia, zwieńczenia, spełnienia. Specjalnie, starannie wybieram sobie moment na palenie. Bezpospiesznie. Niezależnie, czy jest to faza nabijania, palenia, czy czyszczenia fajki. To musi być coś para rytualnego, robionego z należytym pietyzmem. Każdy błąd, popełniony podczas którejkolwiek z faz, wyjdzie w kolejnej. Zepsuje palenie – to albo następne. Jest zatem presja. Oczywiście. Czasem nawet zniechęcenie. Ale nie można się temu poddawać. Trzeba obserwować, analizować, zadawać pytania, minimalizować ryzyko.
Co prawda, wiadomym jest, że dobre palenie, to nie tylko tytoń, nie tylko umiejętności i użyty sprzęt. To również dyspozycja chwili i pewien czynnik losowy (o rozkładzie normalnym?). Wielu doświadczonych fajczarzy przyznaje się do „złych paleń”. I raczej rzadko znają uzasadnienie. Z reguły wszystko jest, jak zawsze, a mimo to fajka nie smakuje. Palec Boży? Szyderstwo losu? Chaos?
Jak zwał, tak zwał. W mojej opinii i tak główną rolę gra tytoń. I ja oczekuję od tytoniu, żeby był tytoniem, żeby smakował, jak tytoń. Znaczy, żeby to, co palę odpowiadało mojemu wyobrażeniu. I nikomu więcej podobać się to nie musi. I ta, bardzo naturalna zasada, przyświeca moim tytoniowym wyborom. Choć, oczywiście, nie ośmielam się w tym momencie ogłaszać tytoniowym Kolumbem.
Mam jeszcze jeden klucz. Bo chociaż nie wierzę w istnienie świętego Graala w tej materii, to jednak staram się próbować, jak najwięcej różnych mieszanek, blendów, rodzajów (oczywiście nie w sensie klasyfikacji przyrodniczej). Idzie to wolno (bo palę tyle, ile palę) i wymusza stworzenie pewnego sposobu pozycjonowania. Ale z drugiej strony, daje przecież satysfakcję poznawczą. I to jest, moim zdaniem, kolejny z wymiarów fajczenia.
Myślę i tylko myślę, bo to w Polsce bardzo trudne, że warto w pewnym momencie swojej przygody, zapoznać się z poszczególnymi rodzajami tytoniu oddzielnie, nie tylko w formie gotowych mieszanek. Kohlhase und Kopp mają np. w obrębie brandu Robert McConnel taką serię do samodzielnego mieszania. Więc gdyby mieć ciocię w Niemczech…
Dobrze. Było już o ansamblach, chaosie i kluczach. Teraz bardziej konkretnie. Nawet na takim małym ryneczku, jak Polska można już znaleźć co najmniej kilkadzesiąt różnego rodzaju mieszanek. Które są warte uwagi? Które warte swojej ceny? Które nic nie warte?
Tytonie recenzuje się. Ich opisy można znaleźć np. tu, na fajkanecie, na fmsie, na apf, na tobbacoreviews, na daft.de. Warto jednak mieć dystans do tych opisów. Ja np. podziwiam niektórych recenzentów. Polot z jakim piszą. Smaki, jakie odnajdują. Sam nie czuję wielu z opisywanych przez nich złożoności, nie odnajduję asocjacji. Może jestem jakiś upośledzony. Nie wiem. Tytoń, jest tytoń. I niech tak zostanie. Generalnie mam przynajmniej jednego recenzenta, któremu ufam. Jak pisze, że dobre, to mi też smakuje. Co najwyżej może być dla mnie za mocne, ale to trochę inna para kaloszy.
I na koniec, będzie wprost. Za warte spróbowania uważam:
1. Mieszanki i blendy naturalne (istnieją?)
a) virginie (Va, Va+Pq)
b) mieszanki typu angielskiego (La, Or)
2. Tytonie aromatyzowane po brytyjsku (scented)
3. Legendy
Stronię natomiast od Black Cavendish’u i Burleya, bo w nich węszę największy podstęp, szukanie zysku i możliwość ingerencji przy pomocy nowoczesnych metod uzdatniania. Oczywiście są na świecie dobre Burleye, oczywiście tylko krowa nie zmienia zdania i oczywiście programowo powinienem spróbować i Biały Dom Śliwkowy i Poniatowskiego i Tillbury Vanilla. To ostatnie niestety mam już za sobą. I to kolejny powodów, dla którego odrzuciłem Cavendish precz. Myślę sobie, że decydując się na taki schemat i tak tracę bardzo niewiele.
W definicji wartych spróbowania pominąłem jeden ważny aspekt, a mianowicie moc tytoniu. Zwracam na to uwagę. Bo cóż, że tytoń smaczny, gdy po połowie fajki we łbie zamieć i rzygać się chce.
Niezależnie od mocy i składu traktuję tylko „Legendy”, czyli tytonie, które się wspomina np. Balkan Sobranie, Dunhille, Three Nuns, St.Bruno, Erinmore ale też Amphora, ale też Prince Albert. Niekoniecznie muszą być w wersjach z lat ich świetności, bo to problem, by znaleźć, problem tyle wydać. Niemniej nawet wersje współczesne warte są oceny.
Na koniec końca chciałbym tylko podkreślić, że wszystko, co wyżej jest moim subiektywnym spojrzeniem na problem. Niemniej dzięki niemu rzadziej mam błoto na dnie fajki i kapcia w jamie ustnej.
Ps.
A wiecie, że są na świecie dobre duńczyki?
Orlik Golden Sliced, Stanwell Jubilee, Stanwell Danish Truffles (te czarne, te czarne)… a nie tylko ten niemiecki budyń i ten niemiecki budyń….
PsPs.
Zdałem sobie sprawę, że pokazywanie niemieckiego budyniu na stronach FAJKOWA może nie jest najelegantsze. Ale te tytonie nie spełniają założeń ideologii, a nie mogę znaleźć linków do stron macierzystych. Nie zmienia to faktu, że FAJKOWO prowadzi również sprzedaż tytoni z ideologią związanych. Zachęcam do rzucenia okiem na Samuela Gawitha (tytonie z BlCav opuścić), na Rattraya, ostatecznie na MacBrrr.
„To ostatnie niestety mam już za sobą.” – czyżbyś żałował porzucenia wspaniałości od Alojzego Poschla? :D
Niestety, bo… spróbowałem ;+)
Się rozumie. Ja tego nie tknąłem, wolałem najpierw dowiedzieć się co brać. Ale i tak wziąłem Alsbo Gold, który nie był dla mnie taki zły (niedawno wypaliłem trzy nabicia dla odświeżenia opinii). Ale kupować go nie będę, za dużo innych smakowitości…
„Pod rhegedową(owską?) recenzją Black Mallory” – pod Emilową ;)
Zaś poszukiwanie Cavendishy w Białym Domu to trochę tak, jak szukanie uczciwości wśród polityków, mam wrażenie…
Albo latakii w Staropolskim, coby się tematu trzymać ;)
Albo staropolaka w latakii ;D
Mój nauczyciel fizyki mówił o niewłaściwym stosunku ręki z klockiem- i to chyba wszystko co utkwiło mi w pamięci z pięciu lat fizyki w technikum :D
Tak czytam zdania kolegów o rytuałach, o poszukiwaniach, o skupieniu i samotności, o radości z palenia fajki… i tak się zaczynam zastanawiać po co ja u diabła palę… coraz częściej dochodzę do wniosku że palę dlatego że jak wielu, jeśli nie większość w szkolnych czasach byłem a tyle głupi żeby uzależnić się od nikotyny i tak już pozostało… i tak się zaczynam zastanawiać ilu z nas tak naprawdę za tym bełkotem o tych wszystkich mitomańskich bredniach tak naprawdę pali bo po prostu jest uzależnionych a cała reszta to ich usprawiedliwianie nałogu…
Tak tylko na wspomnienie kolcka o niewłaściwym stosunku do ręki mnie natchnęło…
Bo wszystko trzeba sobie umieć jakoś wytłumaczyć.
Ja akurat jestem egzemplarzem niereprezentatywnym – nie zapaliłem jeszcze w życiu papierosa. Palę góra dwie fajki na tydzień. I zwykłem mówić, co myślę.
Czasem sięgam po shag, ale papierosów nigdy nie paliłem, a po skręty sięgnąłem ledwie dwa lata temu, fajkę palę 10. To nie ma znaczenia czym się uzależniasz ;) Nikotyna ma takie a nie inne działanie, to ono nas pociąga na początku.
Więc te wszystkie fajki, gatunki, mieszanki, to tylko i wyłącznie mistyfikacja? Przybudówka? Ileż prościej wyjąć papierosa i zapalić… Jak przypomnę sobie ojca, który wypalał 20 papierosów w trakcie meczu piłkarskiego, to myślę sobie, że daleko mi do nałogu…
Znaczy, oczywiście trudno dyskutować z pierwotną funkcją fajki. Choć zdaje mi się, że sam tytoń to taka trochę rytualna roślina…
Nałóg bywa skutkiem ubocznym, niekoniecznie uciążliwym. O reszcie napisałem tutaj.
A ja myślę, że motywy i powody palenia, każdy z nas ma inne. I nie ma znaczenia jakie. To b a r d z o INDYWIDUALNA sprawa. Powiem tak moi koledzy, prawnicy, lekarze, architekci etc. palą bo … lubią. I to jest główny powód. Liczy się przyjemność, a uzależnienie jeśli jest, to pewnie wzmacnia poczucie sprawiania sobie radości. W końcu o gustach nie dyskutujmy, bo i tak nic z tego nie wyjdzie.
A może warto zastanowić się nad tym co rzekł Mark Twain :[b] Aby zerwać z nawykiem, wyrób sobie inny, który go wymaże.[/b]
I tyle ode mnie w tej kwestii. :D
wystarczy, że każdy człowiek ma nawyk – życie. spróbuj z nim zerwać ;)
a w uzależnieniu nie ma nic złego, jeśli to my je kontrolujemy, nie ono nas.
I właśnie dlatego oddychanie jest złe, bo nijak nie potrafię go na co dzień kontrolować, oprócz krótkich chwil, gdy o nim myślę :D
JSG robi niezły wybieg – sam ma fioła na punkcie fajek (jak my wszyscy), wyszukuje informacje, bada sprawę, jest wsiąknięty w temat lepiej niż wielu z nas, a potem mówi, że pali tylko dla nikotyny. Nie tylko, Janku, nie tylko. Uzależnienie to jedno, pasja i radość, jaka temu towarzyszy, to drugie. Akurat tutaj można połączyć wszystko. I głód nikotynowy i rytuał.
To, że potrafisz palić w biegu nie oznacza, że sam nie uprawiasz rytuałów. Być może palenie w biegu jest Twoim rytuałem. Ja może nie używam fajki tak mobilnie jak Ty, ale dość blisko mi do Twojego podejścia. Natomiast zdaję sobie sprawę z tego, że jednak nasiąkam jakąś magią, paląc fajkę. Tym bardziej, że papierosy palę ładnych kilkanaście lat i znam różnicę między jednym, a drugim. W przypadku papierosów rytuału nie ma żadnego. Chyba, że przy wódce.
Szukam jakiejś analogi w codziennym życiu, by udowodnić że palnie fajki jest rytuałem jedynie wedłóg definicji na wikipedii, a w rzeczywistości jest tylko szarą codziennością. Antropologowie do dziesiątków lat zastanawiają się nad tym czy picie kawy, palenie, wieczorne piwo są rytuałem. Nie ma na to pytanie jednoznacznych odpowiedzi.
Analogia-
odkąd zrobiłem prawo-jady jestem uczulony na środki masowej komunikacji (papierosy?) ale nie bardzo potrafię się przekonać do nowych plastikowych, cienkoblasznych samochodzików (współczesne fajki?), Nie stać mnie na to by serwisować swój stary samochód w ASO (stare fajki nie używane?) zatem nauczyłem się składać i rozkładać swojego emeryta tak jak uczy się żołnierza składać i rozkładać AK47 (odrestaurowywać stare fajki?) no i mam BMW 5 serii z 1993 roku, w najwyższym ówczesnym standardzie, do którego jeszcze bardzo daleko niektórym nowym autom. Czy jeżdżenie autem to dla mnie rytuał? Nie to szara codzienna rzeczywistość. Czy sprawia mi frajdę? 220KM, trzylitrowa V8, 8s do 100km/h, sprawia frajdę… nie jest to małe sportowe autko, ale kombi dla zdesperowanych gospodyń domowych, ale frajda jest. Tak samo palenie, smakuje, fajki mi się podobają, kupuję kolejne, palę codziennie.. ale nie jest to rytuał, bo by coś było rytuałem, trzeba to tak traktować.
Szara codzienność. Tytoń w fajkę, fajka w gębę trochę ognia i o fajce zapominam, ma się palić, jak gaśnie to przypalam. Nie potrzebne mi do tego skupienie, nie potrzebna chwila spokoju. Czy pijąc piwo w knajpie delektujesz się jego smakiem, kiedy naprzeciwko siedzi super laska?
Analogia tyle dobra, co subiektywna.
Ja np. wolę napić się wódki zmrożonej i w dobrym towarzystwie, po uprzednim, sutym posiłku. Nie biegam rano do monopolu, nie kupuję żołądkowej małpki, by całą wychlać zaraz za rogiem. A robi tak wielu. Oni muszą. Ja nie.
Gdy gdziekolwiek widzę super laskę, przestaję zajmować się aktualnie wykonywanymi czynnościami… wchodzenie w instynkty pierwotne to kiepska droga argumentacji.
Właśnie wystosowuję prośbę do kolegi który jest doktorantem na antropologii by poszukał dla mnie czy były prowadzone badania odnośnie rytuału na fajczarzach.
W zasadzie moje wypowiedzi nie mają na celu udowodnić że nie ma grupy ludzi dla których palenie fajki rytuałem nie jest. Ja po prostu dążę do rozwinięcia dyskusji o tym. Chciałbym by ktoś kto wchodzi w świat fajki, lub po prostu z ciekawości w stronę tego świata zerka , nie trafił do świata mitów i bajek na ten temat. Sam jako dziecko, bawiąc się w indian szukałem bulw w korzeniach wrzosu, myślałem że fajkę trzeba opalić przez wypalanie wewnątrz brendy i najlepszy na świecie tytoń to amphora.
Chciałbym też byśmy mieli świadomość tego że rutynowe powtarzanie pewnych czynności, niezależnie od pietyzmu z jakim je wykonujemy nie są jeszcze rytuałem. Gdyby tak było rytuałem robotnika przy taśmie była by jego praca. Do rytuału brakuje jeszcze strefy sakrum. Oczywiście są szkoły mówiące o rytuale świeckim, pozbawionym sakrum, w/w o piciu kawy czy paleniu. W związku z powyższym, rozpoczynam zbieranie materiałów do artykułu na ten temat, mam nadzieję że uda mi się to wszystko jakoś ubrać w słowa.
Z takim podejściem śmiem twierdzić, że oczywiście znajdziesz dowody na to, że palenie fajki rytuałem nie jest. Tylko, czy:
1) będzie to prawda na zasadzie uogólnienia?
2) jest to w ogóle potrzebne?
Mógłbym napisać artykuł, który będzie świadczył o tym, że palenie fajki jest rytuałem. Też zgrabne tezy bym znalazł, oraz analogie. Tylko co z tego? To byłby tekst, w którym ja, jako autor, chciałbym przeforsować swoją tezę. A badania antropologiczne, jak mi się zdaje, powinny być bardziej rzetelne. Najpierw obserwacja, potem dopiero wnioski. Ty zakładasz twardy rdzeń, który nadbujesz zapewne teoriami pomocniczymi, aby wyszło na to, żeby ów twardy rdzeń się ostał. Samo w sobie jednak nie będzie miało to znaczenia.
Ciekawy jestem Twojej definicji rytuału, skoro Twoje zachowania z fajką się w nim nie mieszczą. Zacytuję źródło trywialne, ale jako wprowadzenie do rozważań, IMO, niezłe w tym wypadku:
„Rytuał – zespół specyficznych dla danej kultury symbolicznych czynności, wykonywanych w celu osiągnięcia pożądanego skutku, który jednakże może być znacznie oderwany od pozornie oczywistego celu funkcjonalnego.
Rytuał jest niekiedy traktowany jako synonim słowa obrzęd, choć w mowie potocznej ma nieco bardziej ekstensywny kontekst. Rytuały często wiążą się z takimi zjawiskami jak sacrum a niekiedy też tabu. Bywają automatyzowane, przekształcając się w nawyk.”
Fajka ma dla Ciebie cel tylko i wyłącznie funkcjonalny? A Twoja kolekcja fajek – ułożona według ściśle określonego wzoru (co widać, gdy się jej przygląda) – nie jest przypadkiem związana z jakimś sacrum?
W filozofii, JSG, jest tak, że ludzie za wszelką cenę trzymają się tezy podstawowej, dlatego wygląda to jak wygląda. Niech antropologia kulturowa nie idzie tą drogą.
Mam identycznie!
Na pytanie „po co się nad tym w ogóle zastanawiać” a dla czego nie. Jak pisałem warto pokazywać również drugą stronę medalu. Ilekroć ktoś pisze o fajce, mówi o fajce, pokazuje fajkę, czy to w mediach czy w dowolnym innym miejscu mówi o rytuale… czemu nie mówi się o rytuale w kontekście codziennej porannej małej czarnej- przecież również pasuje do definicji. Wierzę że są ludzie dla których fajka jest rytuałem, chciałbym jednak zaznaczyć że nie jest to każdy fajczarz.
Sama definicja jest tu problemem, bowiem takiej definicji która była by jedna i niepodważalna nie ma. Ile byś ich nie wyszukał do każdej można się przyczepić, można zmodyfikować, lub znaleźć taką która będzie lepiej pasowała do twojej tezy, w naukach o kulturze jest takich nieprecyzyjnych definicji sporo, dlatego nauki te dzielą się na szkoły, a każdy autor czy badacz zaczyna od zdefiniowania pojęć. Często kiedy do tych samych badań zastosuje się inne definicje wyniki są znacząco różne i to właśnie jest w naukach humanistycznych najbardziej pociągające. Że 2+2 nie koniecznie równe jest 4.
W tej chwili nie podam definicji rytuału na której opieram swoje spostrzeżenia. Dlaczego… bo chcę sięgnąć do kilku źródeł i się upewnić co do kilku kwestii. Zresztą sam przytaczasz definicję która mówi o symbolicznych czynnościach, kolejny termin o nie ścisłej definicji tylko komplikuje sprawę. Masz w 100% rację odnośnie tego że zawsze można udowodnić postawioną tezę, można tak manipulować danymi, wynikami badań by nam to pasowało. To klasyczne błędy spotykane w antropologii i socjologii jeszcze nie tak dawno. Nie zarzekam się że nie zmienię zdania, dlatego chcę temat zgłębić. Dlatego co i raz podnoszę dyskusję na ten temat, analizuje to co czytam tu i w innych miejscach na sieci… takie moje małe hobby.
Fajka ma dla Ciebie cel tylko i wyłącznie funkcjonalny? A Twoja kolekcja fajek […]
Czy rytuałem jest dla archeologa wydobywanie ogryzionych kości z mułu, by te trafiły do muzeum?
Czy kupowanie fajnego krzesła na targu staroci, bo akurat pasuje do wystroju wnętrza jest rytuałem?
Hobby, ciekawość dla sztuki wzornictwa, w końcu chęć posiadania przedmiotów codziennego użytku wysokiej klasy jest rytuałem? Poza tym już dawno zarzuciłem termin kolekcja w odniesieniu do mojego skromnego zbioru użytkowego fajek- znów wszystko rozchodzi się o definicję i potoczne znaczenie słów… wiele razy użyłem w korespondencji prywatnej porównania moich fajek do weneckich siedemnastowiecznych prostytutek, ale to dyskusja na „inny raz”.
Problem w tym że ja chciałbym by rytuał pozostał czymś więcej niż palenie fajki. Chciałbym pozostawić rytuał w sferze nieco wyższych wartości niż nikotynowy głód.
Argumenty że potrzeby nikotynowe można zaspokajać papierosami- głód można zaspokojić chlebem i wodą, nie trzeba od razu sięgać po pieczone bażanty w sosie truflowym.
Ok, po tym rozjaśnieniu rzeczy nie martwię się o badania, a zmieniam stosunek na umiarkowaną ciekawość (umiarkowaną, bo temat ten dla mnie jest jakoś mało atrakcyjny, choć oczywiście bliski). Trzymam kciuki!
Nasunęło mi się tylko spostrzeżenie odnośnie owej pracy robotnika przy taśmie – robionej rutynowo, powtarzalnie, z pietyzmem. Otóż nie stoi za tym żadne sacrum – jest to praca, a nie rzecz, którą „przeżywamy” (znów nieostry termin). Staje się rytuałem dopiero, gdy ktoś w owej pracy spełnia się, co znaczy, że wypełnia ją sensem większym niż tylko zarobkowy. Tu wkracza kwestia „zadbania” o swoją satysfakcję, o swoje przeżycie. Jednak w większości wypadków praca takowego rytuału nie stanowi.
Palenie fajki jednak nie jest pracą. Jest wykonywane tylko i wyłącznie ze względu na swoją przyjemność, nieważne, czy to z powodu głodu nikotynowego, czy z pragnienia zaspokojenia wewnętrznego demona emocjonalnego. Z tego powodu ciężko w ogóle zestawiać obie te dwie rzeczy – pracę robotnika przy taśmie oraz palenie fajki. Przemyśl to.