Sherlock Holmes to fikcja przepotężna, która w cień spycha rzeczywistość. Łatwiej spotkać kogoś, kto nie słyszał o królowej Wiktorii niż osobę, która nie wie, kto to Sherlock Holmes. Temu zresztą, kto by coś pamiętał o brytyjskiej monarchini, trudno będzie ją opisać, ale jak wyglądał detektyw z Baker Street, powie od razu: szczupły, wysoki w czapce o dwóch daszkach, z zakrzywioną fajką w ustach, z lupą w dłoni. Jego zewnętrzne atrybuty określają jego samego. Jan Kowalski nie przestanie być sobą bez względu na to, czy zawiąże na szyi pasiasty krawat, czy szalik Legii Warszawa; czy będzie dreptał w lakierkach, czy w sandałach naciągniętych na białe skarpety. Tymczasem Sherlock Holmes bez dymiącego benta lub kalabasza i bez owej czapki, deerstalker hat, traci wiarygodność. Co więcej, jeśli Kowalski pokaże się z atrybutami detektywa, z deerstalker hat na głowie i z kalabaszem w ustach, ludzie będą go pokazywali palcami, mówiąc: „He, he, Kowalski przebrał się za Sherlocka Holmesa!”
Ponieważ kluczową rolę w tym wizerunku odgrywa fajka, warto zbadać, co na jej temat pisze sam autor w czterech powieściach i pięćdziesięciu sześciu opowiadaniach o Sherlocku Holmesie, a także w tekstach spoza tzw. kanonu, czyli w rozmaitych szkicach, autoparodiach i sztukach teatralnych. Aby uniknąć nieporozumień, biorących się z możliwych błędów w tłumaczeniu, nie odwołujemy się do przekładu dzieł Arthura Conana Doyle’a na język polski, lecz jedynie do ich angielskiego oryginału, w nawiasach jedynie podajemy tytuły w ich polskim brzmieniu.
Sherlock Holmes według Sidneya Pageta
Najpierw kilka słów o samym bohaterze i o jego fajczarskich nawykach. Tak jak gust i majętność fajczarza mają bowiem wpływ na kryteria, którymi się on kieruje przy zakupie fajki, tak też w jej wyglądzie, wraz z upływem lat, uwidaczniają się pewne cechy fajczarza i jego upodobania. Nie bez wpływu na jej urodę pozostają bowiem tempo i stabilność palenia, biorące się tyleż z praktyki, co z temperamentu palacza; to także, jak ją trzyma w ustach, czy np. zagryza ustnik pod wpływem emocji bądź w zamyśleniu i którą stroną ust to robi; podobnie sposób, w jaki ją czyści, czy np. stuka główką fajki o popielniczkę i którą dłonią to czyni; czy jeśli będąc osobą nieco bardziej schludną, tym tylko się on nie zadowala, lecz usuwa nagar; i czy robi to cierpliwie i systematycznie, czy może raz na jakiś czas zeskrobuje go byle czym i pospiesznie; co wreszcie robi, kiedy fajka się okopci albo zapcha, albo kiedy jej ustnik pęknie przy samym cybuchu. Związek taki między wyglądem fajki a cechami jej właściciela zakładał zresztą sam bohater, który w opowiadaniu The Yellow Face (Żółta twarz) ogląda fajkę pozostawioną przez roztargnionego klienta i z tego, że z jednej strony jest ona całkiem okopcona, troskliwie jednak spięta na cybuchu i na ustniku, gdzie pękł materiał, srebrnymi obręczami o wartości wyższej niż ona sama, wysnuwa kilka wniosków na temat jego osoby. My natomiast, w przekonaniu, że zgodność taka zachodzi też między osobowością bohatera a jego fajkami, naszkicujemy kilka cech jego charakteru, te miedzy innymi, które go określają jako palacza, potem dopiero przyjrzymy się jego fajkom, tak jak je opisuje główny narrator dr Watson, to zaś, co w owych opisach nie jest jasne, zrekonstruujemy na podstawie wiedzy o samym detektywie.
Zalety Sherlocka Holmesa są powszechnie znane. Wyróżnia go spostrzegawczość, biegłość we wnioskowaniu indukcyjnym (mylnie zwanym przez autora dedukcją), pamięć, zdolność koncentracji i kojarzenia z pozoru odległych faktów, skrupulatność, upór i odwaga, wreszcie niezwykła intelektualna ciekawość, wyrażająca się pracami badawczymi nie tylko dla potrzeb kryminalistyki, jak jego fundamentalne dzieło o rodzajach tytoniowego popiołu, lecz także z wielu innych dziedzin, od muzyki aż po języki orientalne. Wspomnieć też warto jego urozmaiconą, choć wolną od nadmiaru dietę i troskę o formę fizyczną, tak że jeszcze w wieku czterdziestu kilku lat Sherlock Holmes wcale dobrze biegał i boksował. Daleki jednak od ideału, chłodny uczuciowo – z wyjątkiem chwil, kiedy mierzył się z zawikłanym problemem – nieskory do przyjaźni, mizoginiczny, protekcjonalny, zarozumiały, łasy na pochlebstwa, na co dzień nieschludny, gotów bez porannej toalety zamienić szlafrok na płaszcz, rzępolący nieznośnie, mimo niewątpliwej muzykalności, na opartych o kolano skrzypcach, a w chwilach nudy oszołomiony morfiną czy kokainą, nie był on żadną miarą w latach, kiedy dr Watson i on mieszkali razem, łatwym w obejściu współlokatorem. Tym, co najbardziej wystawiało na próbę cierpliwość przyjaciela, jak można wnosić z prologu do The Valley of Fear (Dolina trwogi) i z innych prac, były nawet nie towarzyszące wciąż Holmesowi kłęby cuchnącego dymu, bo również on, Watson, palił zrazu nieznośny dla otoczenia tytoń, zwany ship’s (później dopiero pojawia się wzmianka o jego bardziej wyrafinowanym tytoniu Arcadia Mixture), lecz ironiczne uwagi Holmesa na temat jego ograniczonej inteligencji. Jeśli jednak chodzi o charakterystykę detektywa z Baker Street jako palacza, to największe znaczenie miały trzy jego cechy: zamiłowanie do prostoty, niedbalstwo i uzależnienie od nikotyny.
Holmes wedle Franka Wilesa
Sherlock Holmes nie gustował w zbytku. Przez ponad trzy dziesięciolecia kariery detektywistycznej, od początku lat 80. XIX wieku, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej, niezależnie od honorariów i otaczającej go sławy, warunki jego życia się nie zmieniały. Kiedy Holmes i dr Watson mieli po dwadzieścia kilka lat, poznali się dzięki temu, że każdy z nich poszukiwał współlokatora. Wynajęli razem, jeden w związku z pracą detektywa, drugi – z praktyką lekarską, dom w szykownej okolicy, na który żadnego z osobna nie było stać. Z czasem młody lekarz wyprowadził się z domu przy 221B Baker Street i w pełni usamodzielnił, a detektyw nie tylko wyrobił sobie wystarczającą markę, żeby samemu zarabiać na wysoki czynsz, lecz także znalazł klientów wśród członków rodzin królewskich i innych majętnych osób, skłonnych sowicie wynagradzać jego usługi. Mimo to nie żądał wygórowanych honorariów ani nie pławił się w luksusach. Kosztowne, kontrastujące z otoczeniem przedmioty, które dr Watson ze zdumieniem odkrywał czasem w pokojach Sherlocka Holmesa, w rodzaju wspomnianej w opowiadaniu A Case of Identity (Sprawa tożsamości) złotej tabakierki z ametystem, były upominkami od zamożnych klientów, on sam sobie ich nie sprawiał. Dotyczy to też jego fajczarskich akcesoriów, te same proste, niewyszukane fajki, umieszczone na stojaku czy rzucone gdzieś w nieładzie, po które sięgał podczas dysput i przemyśleń w latach 80., widzimy u niego zarówno w latach 90., jak i w pierwszym dziesięcioleciu wieku XX. Nasuwa się stąd ważny wniosek. Otóż nigdzie tam, gdzie autor wspomina, że bohater pali fajkę, a jej samej nie opisuje (w didaskaliach utworów scenicznych czytamy na przykład: fills pipe, lights pipe, nawet bez przedimka), nie mamy powodu przypuszczać, że Sherlock Holmes wyciąga jakieś wytworne, ciężkie od srebra dzieło sztuki fajkarskiej. Co więcej, nawet gdyby sam autor ukazał go nagle z rzeźbionym kunsztownie sepiolitem w stylu wiedeńskim, fajka taka w żaden sposób nie licowałaby ze skromnym stylem bohatera.
Druga z owych cech, niechlujstwo, nie ma wprawdzie wpływu na wybór fajki, uwidacznia się za to w coraz jej szpetniejszym wyglądzie. Nie troszcząc się zbytnio o jakiekolwiek fajczarskie akcesoria, Sherlock Holmes trzyma tytoń w perskim kapciu, a fajki – na stojaku, w węglarce, na gzymsie kominka, gdziekolwiek. Daleki od tego, żeby celebrować palenie, zadumany nad kryminalną zagadką, potrafi palić, jak czytamy w opowiadaniu The Man with the Twisted Lip (Człowiek z wywiniętą wargą), w tej samej fajce wrzoścowej przez całą noc, by ją kurzyć jeszcze rano. Wzbija przy tym gęste kłęby dymu, zasłaniające mu twarz. Cała pielęgnacja fajki sprowadza się do tego, że po paleniu wytrząsa się z niej popiół i niedopalony tytoń. Nietrudno zgadnąć, jak praktyki te odbijają się na jej urodzie. Kiedykolwiek narrator zadaje sobie trud, żeby opisać fajkę Holmesa, używa przymiotników takich jak: old, black, oily, unsavoury („stara”, „czarna”, „wytłuszczona”, „nieapetyczna”), nigdy natomiast słów w rodzaju „nowa”, „wypolerowana” czy „połyskująca”.
Trzecia cecha wiąże się ściśle z drugą. Sherlock Holmes, jako osoba silnie uzależniona od nikotyny, nie delektuje się nigdy fajką, nie sięga po nią dla relaksu, on ją pali, żeby zaspokoić nikotynowy głód. Jego ulubiony tytoń to czarny, najmocniejszy shag o przykrym zapachu (okoliczność, że i Watson gustował w podobnie mocnym tytoniu, ship’s, ułatwił im, jak wspomniano, wspólne mieszkanie). Rozpala tytoń zapałką albo żagwią i w kłębach gęstego dymu pali zachłannie, by w pięćdziesiąt minut, jak w opowiadaniu The Red-Headed League (Związek rudowłosych), uporać się z trzema fajkami. Dnia nie zaczyna bynajmniej, czytamy w The Engineer’s Thumb (Sherlock Holmes w Eyford), od śniadania, lecz od fajki nabitej resztkami tytoniu, które wydłubał po paleniu dnia poprzedniego i osuszył z kondensatu. Po śniadaniu, zanim dokądkolwiek się uda, pali ponownie. Kiedy w opowiadaniu The Adventure of the Dying Detective (Umierający detektyw) zasadza się na przestępcę i udaje śmiertelnie chorego, łatwiej mu powstrzymać się od posiłków niż od tytoniu. Z jakąż ulgą, skoro tylko policja ujmuje zbrodniarza, sięga on po papierosa! Fajce zresztą nie jest oddany bez reszty, w podróż chętnie zabiera cygara, pali je też w domu z klientami albo z Watsonem, tu i ówdzie pokazuje się z papierośnicą. W opowiadaniu The Adventure of the Golden Pince-Nez (Złote binokle), poczęstowany przez rozmówcę nabytkiem z Aleksandrii, wypala podczas rozmowy, przypalając jeden od drugiego, cztery papierosy.
Można stąd wysnuć wniosek, choćby nawet autor nie udzielił wyraźnych wskazówek, że fajki Sherlocka Holmesa nie będą ani szykowne, ani dobrze utrzymane. Jakoż wszystko, co znajdujemy w mniej lub bardziej dokładnych ich opisach, a fragmentów takich jest w dziełach Doyle’a czternaście, pozostaje w harmonii z psychologicznym portretem bohatera. Używa on trzech typów fajek o wyglądzie leciwym bądź zużytym, jeśli nie opłakanym. Pierwsza jakkolwiek określona fajka pojawia się w drugiej powieści o Sherlocku Holmesie The Sign of Four (Znak czterech), jest nią stara fajka wrzoścowa. W pierwszym tomie opowiadań, The Adventures of Sherlock Holmes (Przygody Sherlocka Holmesa), oprócz steranego wrzośca, pojawiają się jeszcze dwie fajki, jedna gliniana, czarna, stercząca poza kontur głowy „niby dziób jakiegoś osobliwego ptaka”, a druga z drzewa czereśniowego, o długim cybuchu. Od publikacji tego tomu, w kolejnych powieściach i opowiadaniach, aż po The Case Book of Sherlock Holmes, nic już się już w kwestii fajek nie zmieni, zawsze będzie to jeden z trzech typów: albo stary wrzosiec, albo cherrywood, albo fajka gliniana. W przypadku tej ostatniej przypuścić tylko można, ze względu przynajmniej na kruchość materiału, że chodzi nie o jedną, lecz o kilka fajek glinianych, o różnym stopniu okopcenia. Słowa black clay pipe, użyte kilka razy przez narratora, nie są zresztą jednoznaczne. Mogą one równie dobrze oznaczać fajkę poczerniałą od brudu, jak i fajkę wykonaną z czarnej gliny (istnieją takie osobliwości). W świetle jednak charakterystyki bohatera, co jeszcze wzmacniają pojawiające się dodatkowe epitety w rodzaju oily czy unsavoury, bardziej prawdopodobna jest pierwsza ewentualność.
W późniejszym nieco opowiadaniu The Adventure of the Priory School znajdujemy obraz tyleż ciekawy, co enigmatyczny. Sherlock Holmes wskazuje obiekt na mapie bursztynowym ustnikiem. Nie można wykluczyć, że to coś innego, np. luksusowa fajka z sepiolitu, nie zapominajmy jednak, że w latach 90., które jakoby wskrzesza owo opowiadanie, bursztynowy ustnik mógł być równie dobrze umocowany na owej fajce z wrzośca, którą świetnie znamy z innych utworów. Jeśli do tego porównamy ten fragment z wypowiedzią Holmesa z The Yellow Face, dojdziemy do wniosku, że słowo amber nie musi tu oznaczać drogocennego materiału. Wyraża on we wspomnianym opowiadaniu wątpliwość, czy aby to, co sklepy tytoniowe zachwalają jako bursztyn, jest nim naprawdę (w powszechnym użyciu była już wówczas tańsza, urabiana ze sprasowanych opiłków masa bursztynowa). W opisie też nie mogło zabraknąć pewnej negatywnej właściwości, brzmi on bowiem dosłownie: reeking amber of his pipe, „dymiący bursztyn [tj. ustnik] jego fajki”, przez co wielu czytelników, w związku z dwuznacznością słowa reek („dymić”, „cuchnąć”), będzie miało skojarzenia z jakąś przykrą wonią, fetorem.
Co do kształtu jego fajek, to nigdzie expressis verbis nie powiedziano, że Sherlock Holmes palił benta. Nie mówi się też, że było inaczej. Wiadomo, że fajka z czereśni albo z gliny mogła mieć cybuch prosty albo łagodnie zakrzywiony, ale od typowego benta był to kształt dość odległy. Co do wrzośca, to można go sobie właściwie wyobrażać, jak się chce, jako biliard, buldog albo bent, teksty tego nie rozstrzygają. Gdyby miało znaczenie, z jaką fajką przedstawiano Holmesa na najstarszych ilustracjach, doskonale znanych autorowi, a zdobiących jego opowieści w latach 90. w czasopiśmie The Strand Magazine, odpowiedź byłaby łatwa. Uwielbiany przez czytelników ilustrator Sidney Paget, który pierwszy uwiecznił fajkę detektywa, rysował ją nieodmiennie jako fajkę prostą. Poza tą jedną właściwością nie miała ona jednak na jego ilustracjach określonego charakteru; bez zaznaczonego ustnika, o szczegółach niewyraźnych, ni to glinianka, ni wrzosiec, dopełniała jedynie kompozycji.
Tak czy inaczej, teksty mówią o fajkach z gliny, z czereśni i z wrzośca, z których dwie pierwsze były produktami niedrogimi i pospolitymi. Nasuwa się z pytanie, skąd się wziął w stereotypowym wizerunku Holmesa kosztowny i wymuskany kalabasz z wymiennym wkładem piankowym. Fajki takiej nigdzie w opowieściach nie wspomniano. Sam detektyw nie tylko podczas większości swoich przygód nie mógłby jej palić ani, jak się domyślamy, zachować jej w czystości, lecz nawet jej oglądać u innych fajczarzy czy na wystawie sklepu. Pierwsze kalabasze seryjne, ozdobione zrazu obrączką ze srebra, na ogół ze srebrną kopułą, wieńczącą główkę, powstały po drugiej wojnie burskiej w latach 1902-1903, by przez dobre kilkanaście lat zachować swój pierwotny wygląd. Ponieważ większość przygód Sherlocka Holmesa i jego przyjaciela dr. Watsona, także ze zbiorów opowiadań wydanych dużo później, rozgrywa się w latach 90. XIX wieku, pokaźny kalabasz z lat 20., ze sferycznym, wymiennym wkładem z sepiolitu jest w tych opowieściach anachronizmem.
Popularny wizerunek Sherlocka Holmesa z kalabaszem w dłoni ewoluował nie z książek, lecz z wcieleń scenicznych i z przedstawień ilustratorów. Frank Wiles, kolejny zatrudniony przez Strand artysta, ukazał go w wieku jakichś czterdziestu kilku lat, a więc bardziej z czasu The Baskerville Dog niż Adventures i innych opowiadań, lekko łysiejącego, o ostrych rysach twarzy. Wizerunek ten przypadł nadzwyczaj do gustu samemu autorowi jako najbardziej zbliżony do jego własnego wyobrażenia. Podobnie jak jego poprzednik Sidney Paget, tak też Wiles przedstawia Holmesa z fajką prostą, ale pod jego ręką nabiera ona cech indywidualnych: jest to ni mniej, ni więcej, tylko billiard z wrzośca, typu army mount, ze srebrną obrączką. Kruszec wydaje się wprawdzie zbyt wypolerowany jak na zwyczaje literackiego Holmesa, stanowi za to dobry przykład fajczarskiej mody z pierwszych dziesięcioleci XX wieku i pozostaje w pełnej zgodności z domniemanym wiekiem detektywa, urodzonym, jak można wnosić ze Study in Scarlet, mniej więcej w latach 1859-1860. Dzięki też ustnikowi, który można bez ceregieli wyjąć podczas palenia, by usunąć nadmiar kondensatu, i równie bezceremonialnie wetknąć go w cybuch, a w razie potrzeby – wymienić go w byle sklepie tytoniowym na nowy, army mount wydaje się wymarzoną fajką dla kopcącego bezustannie Holmesa.
William Gillette jako Sherlock Holmes, rok 1901
Zarówno Paget, jak Wiles tworzyli portrety detektywa z Baker Street, czy to z wyobraźni, czy z jakiegoś modela, niezależnie od jego wcieleń scenicznych. Tymczasem amerykański ilustrator Frederic Dorr Steele za wzór swój obrał aktora Williama Gillette’a, również Amerykanina, który grając na scenie Holmesa, odziewał się wytwornie i chętnie sięgał nie tylko po fajkę prostą, lecz także po pokaźnego benta. W ten oto sposób narodził się dobrze już nam znany wizerunek detektywa. Stąd już tylko jeden krok do portretu, który z czasem przypadnie najbardziej do gustu reżyserom i widzom: aktor Clive Brook grając w 1929 roku filmie The Return of Sherlock Holmes, fotografuje się, odziany równie elegancko jak Gillette, z kalabaszem o odsłoniętym wkładzie piankowym. Jak już wspomniano wizerunek ten jest anachronizmem, gdyż historycznym tłem przygód z Return są lata 1894-1895, a fajka tego typu, ostatni krzyk mody lat 20., w swojej najbardziej pierwotnej formie pojawia się w latach 1902-1903.
Clive Brook jako Sherlock Holmes, rok 1929
To natomiast, że postać Holmesa kojarzy się w ogóle z fajką, znajduje w opowieściach Doyle’a pełne uzasadnienie. Chociaż jego bohater nie stroni od cygar i papierosów, fajka ma niezwykłe znaczenie dla jego duchowej natury. Zatrzymuje ją w drodze do ust na znak zdumienia. Wyjmuje ją z ust nagle, kiedy przychodzi mu do głowy jakiś pomysł. Mierząc się z danym problemem, sięga po nią jako po swego rodzaju intelektualny afrodyzjak. Jedną z zagadek określa w opowiadaniu The Red-Headed League jako „problem trzyfajkowy”. Najszpetniejsza, czarna od sadzy fajka z gliny, wzbijająca obłoki cierpkiego dymu, jest wierną towarzyszką jego medytacji. Kiedy w towarzystwie przyjaciela ogarnia go nastrój polemiczny, wymienia ją na długą fajkę z czereśni.
Fajka pojawia się też w tle, jest ona wszędobylskim rekwizytem. Palą ją dr Watson, klienci detektywa, postaci epizodyczne i najrozmaitsze indywidua, w tym przestępcy. Kiedy Holmes wychodzi z domu przebrany za robotnika, wtedy też nabija sobie fajkę, pospolitą gliniankę naturalnie, nie wrzosiec, i zapala ją od naftowej lampy. Fajka zdaje się nawet towarzyszyć człowiekowi w jego drodze ostatniej, tak że detektyw z Baker Street znajduje ją nieraz na miejscu zbrodni, pośród dowodów rzeczowych, przy trupie nieszczęśnika.
(Tekst niniejszy to poprawiona i rozbudowana wersja szkicu, który ukazał się w piśmie Baker Street na okoliczność XXIII Mistrzostw Polski w Wolnym Paleniu Fajki, Ostrzyce 2018.)
Bardzo przyjemny i dokładny artykuł. Co do fajek palonych przez Holmesa, wydaje się że najwierniejszym odwzorowaniem jest wcielenie Bretta- choć i on raz zostaje przedstawiony z kalabaszem i to w dodatku na wędrówce w górach. tam właśnie fajki wydają się być dość zaniedbane, gliny przybrudzone, odpalane węglem z kominka.
Gratuluję popełnionego tekstu.
Dziękuję. Tak, ów węgiel z kominka, jeśli nawet nie pojawia się w opowieściach, w pełni by do tej postaci pasował. A co do „dokładności”, to ten cel mi istotnie przyświecał. Po lekturze „Adventures” stwierdziłem, że nic co znajduję w internecie, tak po polsku, jak po angielsku, nie jest dość ścisłe i wyczerpujące. Ktoś jednak przyjdzie może i wykona tę robotę jeszcze gruntowniej.
Świetnie się czytało a i wiedza nieco się wzbogaciła. Dziękuję
Marku, bardzo fajny tekst. Podoba mi się lingwistyczna analiza przymiotników ;)
Dzięki, Panowie, za miłe słowa. Analizy językowe są bardzo ciekawe dla ich autora, o ile lubi on dłubać w takich szczegółach, nieco trudniej jednak zainteresować nimi rozmówcę czy czytelnika. Tym bardziej więc doceniam, że ktoś zwrócił na nie uwagę.
Świetny tekst, ilustracje, a i analizę lingwistyczną też doceniam : )
Dzięki. Tych starych ilustracji, wykonanych po mistrzowsku, odzwierciedlających minioną epokę, powstało tyle, że można by z nich skomponować cały album.
Tak upadają mity. Zawsze miałem Sherlocka Holmesa za wyrafinowanego dżentelmena podlanego intelektualnym sosem, a tu okazuje się, że to była niezła fleja ;)
Cha, cha! Pierwszy raz z tą postacią zapoznałem się przed laty w polskim tłumaczeniu, a kiedy wpadł mi w ręce oryginał „Adventures” sam byłem zaskoczony. Postanowiłem więc zapoznać się ze wszystkimi opowieściami w oryginale i zbadać je pod kątem nawyków bohatera, a zwłaszcza jego upodobań tytoniowych. Przy okazji odkryłem kilka innych rzeczy, które odbiegają znacznie od jego stereotypu kulturowego, ukształtowanego najpewniej przez kinematografię.
Literacki pierwowzór Holmesa przez to zresztą jest tak plastyczny i wiarygodny, że będąc daleki od jakiejkolwiek jednowymiarowości objawia najrozmaitsze wady i dziwactwa. Jest w nim coś, co przypomina mi osoby, z którymi zetknąłem się w życiu, jakby niezwykłym cechom umysłu z konieczności towarzyszyła jakaś ułomność w sensie relacji społecznych. Holmes Doyle’a ma to niejako we krwi, gdyż jego brat Mycroft zdaje się objawiać te same cechy, tylko jeszcze bardziej uwypuklone. Myśl jego jest jakoby bystrzejsza niż Holmesa, ale też relacje z ludźmi – osobliwsze. Należy on np. do klubu dżentelmenów, w którym obowiązuje zasada, że nikt z nikim absolutnie nie rozmawia. Każdy siada sobie w swoim ulubionym fotelu i, niezajęty jakąkolwiek rozmową z bliźnim, w ciszy zajmuje się lekturą gazety.
O, jeśli chodzi o aspołeczne czy wręcz patologiczne zachowania osobników przejawiających wybitne uzdolnienia, zwłaszcza w zakresie nauk ścisłych, to można by niejeden doktorat napisać. Mój kumpel ma takiego własnie syna i niestety wiele wskazuje na to, że i ja niedługo mogę stanąć przed podobnym problemem. :(
Najczęściej są to zaburzenia z zakresu autyzmu, jak zespół Aspergera. Zaburzone relacje z innymi ludźmi, nie mają jednak wpływu na czysto analityczne procesy w mózgu czy zdolność do zapamiętywania. Wręcz zdaje się, że te braki społeczne pomagają zagłębiać się w naukowe rozważania, zwłaszcza w zakresie przedmiotów ścisłych. Prawdziwe znane postacie z Aspergerem to np. Albert Einstein, Thomas Edison czy bliżej nas żyjący Bill Gates
No, właśnie, zarówno w biografiach wybitnych postaci, jak wśród osób z naszego otoczenia odnajdujemy podobne rysy. Postać jest zmyślona, ale sposób jej funkcjonowania taki nie jest. W odniesieniu do niej nie użyłem słów „zespół Aspergera”, choć cisnęły mi się one na usta. Skoro jednak słyszę je od Lekarza, sam nabieram więcej śmiałości, by ich użyć.
Część z fajczarzy wie, gdzie pracowałem :) Niemal codziennością było korzystanie z lupy, a fajka to już zazwyczaj po wykonaniu czynności (podczas spisywania protokołu). Stad też często słyszałem „jak Sherlock Holmes” :) Wierzcie mi jednak, że to nie S.H. zainspirował moją fajczarską przygodę :) Marku tekst rewelacja! Od chwili ukazania się tekstu szukałem chwili, gdy będę mógł przeczytać go w spokoju, przy fajce, stąd kilkudniowy poślizg. Mam nadzieję, ze znajdziesz czas na napisanie jakiegoś tekstu dla „Pykadełka”. Pozdrawiam.
Znajdę, dziękuję, Maćku. W związku z zawodowym doświadczeniem, o którym wspominasz, przy lekturze tych opowieści dostrzegasz zapewne szczegóły niewidoczne dla innych.
Hmmm, S. Holmes nie był nigdy moja ulubiona postacią, zawsze wolałem Wołodyjowskiego, Skrzetuskiego czy tego opoja Zagłobę. Niemniej S.H. jest gdzieś w planach :)
Bardzo przyjemnie się czytało. Dzięki!
My pleasure!
Na przykład w serialu telewizyjnym pt. „Sherlock Holmes and Doctor Watson”, z 1979 ( https://www.youtube.com/watch?v=5fe9OBv-waA ), Sherlock Holmes pali przeważnie fajki o kształcie zbliżonym do litery S lub saksofonu – nawiasem mówiąc ja również takie preferuję. A w popularnej serii filmów z lat 40, Holmes pali wyłącznie fajkę o kształcie saksofonu. Ta druga seria jest na CDA. Fajki o cybuchu prostopadłym do osi komina są do niczego – wypada z nich tytoń, a kondensat trafia często do ust.
„Fajki o cybuchu prostopadłym do osi komina są do niczego – wypada z nich tytoń, a kondensat trafia często do ust.”
Ej, weź. Bo jeszcze ktoś uwierzy ;)
Mi z takich prostych fajek tytoń zawsze wypadał. I to nie tylko tytoń, bo często także popiół i, co najgorsze, żar. Tylko, że ja nie palę fajki okazjonalnie, np. przy kominku czy ogólnie dla szpanu, tylko na okrągło – np. przy pracy i różnych innych domowych, i nie tylko domowych, czynnościach. Im bardziej fajka wygięta, tym mniej mam czyszczenia chociażby klawiatury czy stoczni (do sklejania drewnianych modeli okrętów). Przy modelach specjalnie używam fajek z najbardziej wygiętymi cybuchami, bo już kilka razy musiałem bawełniane żagle wymieniać… Ja fajki używam tak, jak używa się lufki do tzw. plujek, czyli do papierosów bez filtra – na okrągło. Tak, jak traktowało się fajkę przed erą papierosów – nie jako nie wiadomo jakie cudo do szpanowania i cudowania, tylko do palenia TYTONIU.
I, jakbyś nie zauważył, to w tych czasach znakomita część fajek była prosta. Billiardy, bulldogi, canadiany, lovaty, poty, pokery… także glinianki czy kukurydzianki w znacznej mierze były fajkami o prostej szyjce i kącie pomiędzy główką a szyjką zbliżonym do 90 stopni.
Więc, o ile rozumiem osobiste preferencje, to o tyle stwierdzenie, że proste fajki są do niczego jest po prostu nieuprawnione.
Paleniie Nevady czy tytoniu własnej produkcji w fajce może być zabawne i śmieszyć tylko osób, które traktują fajkę nie jako proste narzędzie do paleia tytoniu, a narzędzie do popisywania się. Traktowanie fajki jako zamiennika bibułki czy liścia okalającego cygaro jest obecnie bardzo trudne, ze wzgędu na mechanizmy życia społecznego, i aby w tych czasach traktować fajkę zgodnie z jej przeznaczeiem, bez całej tej bezużytecznej otoczki kulturowej i filozofii, potrzeba czegoś więcej niż inteligencja. Ktoś tu kiedyś napisał, że tytoń dziei się na papierosowy i fajkowy, a prawda jest taka, że tytoń można ewentualnie podzielić na: do żucia, do palenia i do nosa. A i to jest nie jest do końca prawdą, bo tytoń własnej produkcji, po lekkim rozdrobnieniu w rękach, można z powodzeniem i żuć i palić i wciągać do nosa.
Plac Zbawiciela, letni wieczór. Do brodatego młodzieńca, który od kilku minut bawi się nieodpaloną fajką z białą kropką, podchodzi wyraźnie zdenerwowany mężczyzna w wygniecionym prochowcu i głośno pyta: – Ale chwalisz się, czy palisz? Fajka wypada brodaczowi z rąk a biała kropka odkleja się od ustnika. Wokół zapada cisza. Kurtyna.
Józku,
Gro osób na tym portalu jest nikotynistami i traktuje fajki jako narzędzie do aplikacji tego związku chemicznego. Nie przeszkadza im to jednak cieszyć się różnymi fajkami, smakować różne tytonie i ogólnie celebrować cały ten kolekcjonerski proceder. Ty ich wrzucasz do jednego wora z napisem: „próżność i szpan”. Nieładnie z Twojej strony. Przychodzisz i defekujesz na ich hobby.
Z Twojej „Nevady” były, są i pewnie będą śmichry-chichry. To taka sytuacja jakbyś wszedł pomiędzy miłośników wina i z wyższością oznajmiał, że „Leśny Dzban” bije na głowę wszelkie możliwe do kupienia wina świata, a poza tym jest najzdrowszym trunkiem, ponieważ akurat Ty nie masz po nim dużego kaca. Poza tym Ty używasz wina nie dla jakiegoś szpanu po obiedzie czy wieczorem z lampka przy kominku, tylko żeby się porządnie, regularnie nim sponiewierać. I jesteś wyjątkowo dumny ze swojej praktycznej postawy, a każdy z innym podejściem będzie dla Ciebie próżny.
Nie dziw się zatem reakcjom na tym portalu.
Trochę racji Szanowny Kolego masz – przyznaję. Razi mnie tylko to porównywanie tytoniu z alkoholem. Razi mnie, bo osobiście alkoholu nie zażywam (nie piję nawet piwa) i jestem wrogiem jego zażywania w jakiejkolwiek innej formie, niż ta, która naturalnie występującej w pożywieniu (np. w owocach, sokach itd.). Alkohol jest dla mnie, jak każda inna substancja psychoaktywna, narkotykiem o wysokiej szkodliwości społecznej. Dlatego właśnie mówię „zażywanie alkoholu”. Alkohol, jak każda inna substancja zmieniająca świadomość, powinna być, moim zdaniem, surowo zabroniona. Nie podoba mi się porównywanie tak szkodliwego społecznie i personalnie narkotyku, jakim bez wątpienia jest alkohol, z tytoniem, który jednak narkotykiem nie jest (świadomości nie zmienia). Alkohol jest, wbrew pozorom, dla zdrowia bardzo szkodliwy – nawet w najmniejszych ilościach, typu piwo czy lampka wina. Zdrowotne właściwości wina,to obecnie jedno z największych kłamstw promowanych przez alkoholowe lobby. Sok z winogrona albo z pożeczek jest milion razy zdrowszy. Ja osobiście nie zażywam i prawie nigdy nie zażywałem alkoholu, bo nie lubię jak cokolwiek zamazuje mi rzeczywistość – działa na mnie jak środek nasenny w płynie i obuch w jednym. Ale trochę racji Kolego oczywiście masz, zwłaszcza z tym moim narzucaniem innym własnego zdania. Pozdrawiam.
Odstaw fajkę na tydzień, zobaczymy, jak nie zmienia świadomości.
Ktoś, kto zgodnie z własnymi słowami jest ciężkim nikotynistą opowiada o szkodliwości alkoholu w małych ilościach, doskonałe.
Jak już pisałem, literacki Holmes pali najczęściej gliniankę, a więc z całą pewnością nie bent w ścisłym znaczeniu (owo „s” czy „saksofon”), choć owa z rzadka się pojawiająca „stara fajka wrzoścowa” mogła być tak samo straightem jak bentem. Filmy, o których wspominasz, Józefie, przyczyniły się z pewnością do ugruntowania stereotypowego wizerunku Holmesa, obrazu, który ewoluował przez lata, stopniowo oddalając się od pierwowzoru. No ale dlaczego nie, twórcy tych filmów byli przecież w swoim prawie. Sygnalizowałem tylko pewien anachronizm. Podobnie na jednym z tych filmów z lat 40., wspomnianych przez Ciebie, pojawia się fajka z ustnikiem typu „fish tail”, wówczas ostatnim krzykiem mody. To tak jakby, bo ja wiem, po późnowiktoriańskiej ulicy popędził nagle Morris Mini. Co do tego, że fajek „do niczego”, palonych dla „szpanu” itp., to Koledzy odpowiedzieli nadzwyczaj trafnie. Lepiej chyba w takich przypadkach powiedzieć: „MNIE ona nie bawi”, „MNIE ona nie odpowiada”, „JA w niej nic nie widzę”, niż że fajka prosta, nie tylko przedmiot użytkowy, lecz już jakiś element europejskiej kultury (dowodzi tego choćby niniejsza dyskusja) jest „do niczego”. To, że wypada mi z niej popiół, nie bardziej dowodzi tego, że jest ona do niczego, niż to, że do niczego jest piłka, skoro nie umiem nią strzelić wolnego.
Psychoaktywność w starym, ogólnym, PWN-owkim znaczeniu, jako działanie w znacznym stopniu zmieniające stan świadomości po zażyciu – nie po odstawieniu. PWN podaje w swoich Encyklopediach Zdrowia, że każda, nawet najmniejsza ilość alkoholu jest szkodliwa – z palca przecież tego nie wyssali – ja też nie. Ja palę około 10 gram tytoniu dziennie (z dokładnością do 1 grama). Gotowy, kupny papieros zawiera średnio około 0,80 grama tytoniu (filtr i biułka ważą łącznie około 0.20 g), co daje niecałe 13 papierosów dziennie – czy to jest dużo…
Zapalenie choćby jednego papierosa dziennie jest gorsze dla zdrowia niż nie zapalenia żadnego. Nie są znane zdrowotne właściwości tytoniu, jedynie te szkodliwe. Dlatego niektórych może dziwić Twoja troska o zdrowie skonfrontowana z nałogowym paleniem tytoniu. Stan świadomości się zmienia nie tylko w skutek odstawienia, ale również po spożyciu: dotyczy to nie tylko alkoholu, ale również kawy i tytoniu. Ten ostatni jak najbardziej uchodzi za substancję psychoaktywną (chociażby przez Instytut Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, ale łatwo się domyślić, że nie tylko).
Moja troska o zdrowie skonfrontowana z paleniem, i innymi sposobami zażywaia tytoniu, wynika m.in. z tego, że jestem od tytoniu uzależiony i nie potrafię się tego nałogu pozbyć. Przecież fakt, że ktoś jest uzależniony od jednej niezdrowej substancji nie pwoduje z automatu, że może już nie dbać o zdrowie, i że od tego momentu może zażywwać także i inne, równie niezdrowe i uzależniające, substancje. Jeden nałóg mi w zupełności wystarczy. A poza tym, ja staram się minimalizować także szkodliwość palenia tytoniu. Mój tytoń jest wolny od jakichkowiek, dodatkowo szkodliwych, syntetycznych substancji. Piszę przecież o tym od dawna – brak datkowych trucizn w postaci syntetycznych dodatków zapachowo-smakowych, naturalne suszenie na słońcu, prawdziwa długa fermentacja, usuwająca dodatkowe trucizny. Nb. to, co czyni trutkę o nazwwie wino mniej szkodliwą, to rówież fermnentacja, a fakt, że fermnentują owoce czyni je, w świadomości niektórych lubiących sobie wypić, zdrową trucizną. Mój tytoń, przy żuciu (nb. jest tak dobry, że aż słodki), też mogę nazwać zdrowym, bo nikotyna w małych ilościach ma właściwości lecznicze – dopiero przy większych stężeniach jest silną trucizną. Ta chemia, którą tak zachwacie, w potaci tych Waszych gotowych, kupnych tytoni fajkowych, to jest dopiero trucizna… To ta sytetyczna trutka i brak fermentacji czyni z kupnego tytoniu fajkowego trutkę, której sprzedaż pwinna być już od dawna zabroiona.
Napisałem, że psychoaktywność w starym znaczeniu znacznej zmiany świadomości, rozumianej jako silne zaburzenia świadomości – potocznie mówiąc, jak ktoś jest pijany, dostaje małpiego rozumu lub jest niebezpieczny dla otoczenia.
W zasadzie substancją psychoaktywną jest nikotyna.
Witam.Mam pytanie dotyczące nowej fajki. Czy Lorenzo Spitfire jest produktem godnym uwagi? Za wszelkie informacje na temat bardzo dziękuję.
Proszę spytać na jakimś forum dotyczącym fajczarskich zakupów. Ja bym akurat nie kupił sobie takiej fajki, ba, nie chciałbym jej za darmo, ale moim zdaniem nie trzeba się sugerować, bo ja raczej nie palę we wrzoścu, a jeśli już palę, to nie w fajce masowej, a jeśli już palę w masowej, to nie we włoskiej, nie mam więc rozeznania.
Intrygująca lektura! Szczególnie że jestem fanem i fajki i Sherlocka Holmesa.
Fajne, fajki może nie za bardzo, za to Holmesa tak.