Jest w Warszawie taki akademik – spełnienie marzeń utopistów. Studenci pierwszego roku tam nie mieszkają – za niski staż w studiowaniu, zbyt to pochopne towarzystwo, zbyt dzikie, aby żyć z innymi, starszymi. Mety żadnej tam nie uświadczysz – wszyscy grzeczni i zdyscyplinowani. Nikomu nawet przez myśl nie przejdzie podzielenie się piwem z innymi. Palić w pokojach nie można. Palarnię zaś da się zlokalizować jedynie poprzez błądzenie przez wszystkie piętra – jest ona tak mitycznym pomieszczeniem, że można zwątpić w jej istnienie. Zresztą – i tak nie jest potrzebna. Każdy tam wygląda jakby chciał żyć w perfekcyjnym świecie, uporządkowanym – cichym i przewidywalnym. Nawet imprezy są wykalkulowane – dwa piwa, no, może trzy. Papierosów – nigdy.
Być może upraszczam, uogólniam i generalnie wykazuję się zbyt małą wiarą w studencką brać, aczkolwiek właśnie na takiej imprezie w owym akademiku się znalazłem. Trafiłem tam w ramach zwiedzania ważnych miejsc dla mojego przyjaciela – by wypić, pogadać, zobaczyć, jak wygląda tam życie. W innym przypadku – nigdy bym tam dobrowolnie nie wylądował – nienawidzę stolicy tak, jak Jerofiejew nienawidził trzeźwości. Rzadko czego tak bardzo nienawidzę.
Do rzeczy – impreza.
Pokój wyglądał nieciekawie, choć współcześni architekci pewnie pieliby z zachwytu. Z pewnością był wygodny – tego odmówić nie mogę. Standard bardzo wysoki, wręcz nieprzyzwoicie wysoki jak na akademik. Jednocześnie kompletnie bez duszy. Nie lubię wnętrz sterylnych, takich bez skazy. Niedoskonałość uwypukla piękno, tam jednak wszystko wyglądało jak nowe, jakby nieużywane. Jakby nigdy w życiu nie było dotykane przez człowieka.
Nie potrafiłem zostać tam kilku godzin, a mieszkać – to dla mnie w ogóle niemożliwe. Podziwiam tych, którzy mają tam gniazdko, ale jednocześnie pogardzam nimi w bardzo ludzki, podły i właściwy ludziom niskim (ja takim z pewnością jestem, pomimo iż wzrost mam ponad przeciętną) sposób. Być może z zazdrości, z jakimś jej kawałkiem, ale głównie przez to, iż ulegli magicznemu złudzeniu, iż można stworzyć sobie enklawę przyzwoitości w tym świecie. Że z pięknych pobudek uwolnienia się od brudu reszty świata wybudowali sobie więzienie. Wiecznie włączone czujniki przeciwdymne; portierka o wyrazie twarzy psa obronnego, który nie dopuści nikogo do środka; kontrola na każdym kroku; ściśle przestrzegane, sztywne godziny ciszy nocnej; konkretne zalecenia co do głośności puszczanej muzyki; surowe przepisy – po jednej wpadce wylatujesz… Wszystko było tak dobre, tak ostro wyznaczone, ku chwale przyzwoitości i powszechnego spokoju, że kojarzyło się z tymi nieznośnymi utopiami Platona, czy Campanelli…
Purytańskie niebo.
Piekło skrajnego porządku.
Odgradzanie się od rzeczywistości.
Miejsce, gdzie błąd jest oznaką słabości i ułomności. Miejsce, gdzie nikt się na błędach niczego nie nauczy. Nie może nawet mieć okazji.
Gdy tylko tam wszedłem, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak.
Gdy na moje pytanie – ile z tych kilkunastu osób popijających piwko pali – uzyskałem odpowiedź – nikt – wiedziałem, że chcę stamtąd uciec. Gdy zaś ktoś obok usłyszał owe pytanie i spojrzał na mnie jakbym maczetą odrąbał obie nogi jego ukochanej matce, poczułem wręcz strach.
Powiedzmy sobie szczerze – mieszkałem kiedyś w akademiku i uważam, że to znakomite miejsce do beztroskiego hedonizmu. Walka z portierką i kierowniczką nabrała dla mnie od tamtej chwili smaku „walki z systemem”, pewnej potrzebnej mi dozy wywrotowości, głupiego buntu i wynikającej z tego przyjemności. Ilekroć trafiałem na dywanik, moja skacowana dusza cieszyła się niezmiernie. Każdy o tym wiedział – kierowniczka zdawała sobie sprawę, że jest w stanie uspokoić mnie tylko na moment, więc nauczyła się szybko cieszyć z mojej prymitywnej radości. Byłem kimś, z kim mogła się zmagać. Jako, że znam wielu ludzi, także wielu studentów – wiem, że to normalne stosunki w akademiku.
Można rzec, że zdrowe. Ty jesteś młody – myśli kierowniczka. – Los mi cię zesłał, dzięki twoim szaleństwom sama przypomnę sobie, jak byłam młoda. Ty zaś myślisz – los mnie tobie zesłał, kierowniczko, mogę ci pokazać, jak wygląda młodość, zanim zamienię się w ciebie. Oboje kochacie się jak prawdziwi wrogowie.
Kto nigdy nie był gówniarzem, ten nigdy nie będzie dojrzały.
Tymczasem w pewnym akademiku w Warszawie wszystko zapięte na ostatni guzik, poprawność wyzierająca ze zlewu, lodówki, okna i (co gorsza) z twarzy mieszkańców. Sami siebie obserwują, sami siebie piętnują. Istne więzienie Benthama.
Wreszcie po wielu trudach udało się nam (mi i mojej partnerce) odszukać palarnię. Była tak obskurna, że aż piękna. A palacz, którego tam spotkaliśmy okazał się najbardziej uprzejmym, miłym i sympatycznym człowiekiem spośród wszystkich poznanych przeze mnie mieszkańców akademika. Zwykła rozmowa z nim cieszyła mnie bardziej niż picie z kilkunastoma innymi, w sterylnym, szpitalnym pokoju.
Prawdziwie wolny poczułem się jednak pod chmurką, spoglądając na gwiazdy w towarzystwie przyjaciela i mojej kobiety. Tytoń żarzył się co chwila, piwo płynęło, a poczucie ulgi odepchnęło wszelkie złe wrażenia.
Te wspominki dzisiaj, w ostatni weekend wolności nikotynowej, są jeszcze bardziej aktualne niż kiedykolwiek indziej. Wynika z nich prosta nauka – że choć warto wyznaczać sobie granice, aby nie wchodzić w drogę ze swoim nałogiem nikomu, to jednak ma to sens tylko wtedy, gdy dając wolność jednym, nie zabieramy jej drugim.
Pamiętajcie drodzy niepalący o tym istotnym fakcie, kiedy spróbujecie nas piętnować tylko za to, że palimy.
Im bardziej idealizujemy świat który nas otacza- im bardziej staramy się stworzyć idealne społeczeństwo tym bardziej wydaje nam się ono nienaturalne.
Są prawa które wydają nam się naturalne- zwykle są to te które wynikają z natury- nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż- wynikające z poczuć własnej wartości, są też prawa tak stare że wydają nam się wynikać z natury- ciągną się za nami jak smród przez pokolenia, czasem się zmieniając czasem w niezmienionej formie- są i jakoś z nimi żyjemy. No i są takie prawa które ktoś na narzuca- nie narzucił ich naszym ojcom, a narzuca je właśnie nam- nie czujemy się z tym dobrze- czujemy dyskomfort, ale za dwa trzy pokolenia, zakaz palenia będzie naturalny- a nasze sprzeciwy pójdą w niepamięć- nic nie poradzimy, świat się zmienia- dla nas to paranoja, dla naszych dzieci czy wnówków kolejne 5-10 lat wydłużenia średniej życia nie jednoski- pokoleń… Pogódzmy się z tym, spokojnie odejdzmy do lamusa.
To nie jest kwestia zakazy palenia, a raczej powszechnej pogardy dla palących. Z tym raczej nie sądzę, żebyśmy mogli się pogodzić. Bo o ile ustawa antynikotynowa jest potrzebna (z żalem to stwierdzam, ale jednak), to jednak powinna to być ustawa mądra. Dająca coś w zamian tym, którym jednak sporo jest odbierane. Nie mamy takiego komfortu.
Cóż, Janek ma rację, że te zakazy pomału stają się naturalne, choć nie za bardzo wynikają z natury. Zresztą dekalog też jest nie za bardzo, hm, naturalny.
Tak, nawiasem mówiąc, komu zakaz palenia w miejscach publicznych zdążył już nadoskwierać, skoro jeszcze nie wszedł w życie. I kto jakie problemy – własne, osobiste przewiduje w najbliższym czasie? Jakieś konkretne obawy? I własne, nie cudze… Nie ma co myśleć za innych palaczy, za restauratorów, tym bardziej pisać o kolejnych wyspach szczęśliwych.
Mój problem: szpitalach zakaz już był – czy teraz będzie się wyrzucać pacjentów ze szpitala jak ich się „złapie” w kiblu na paleniu? Czy komuś, komu utnie się nogę i zapali w łóżku, wlepi się mandat czy wywali do domu? I czy będzie się wyrzucać z pracy pielęgniarki i lekarzy złapanych na paleniu?
Autor „Utopii”, Tomasz More („Oto jest głowa zdrajcy”), który chciał, aby podobne poglądy pozwolono mu zachować choć we własnym sumieniu, dał za nie głowę pod topór w 1535 roku. Wikipedia podaje: More został beatyfikowany w 1886 przez Leona XIII a kanonizowany przez Kościół katolicki przez Piusa XI w roku 1935. Jego święto przypada 22 czerwca. W 2000 Jan Paweł II ogłosił go „patronem mężów stanu i polityków”.
Jak widać, nadeszły wspaniałe czasy i testament Morusa jest wdrażany w życie. Wszędzie – od Mekki, po Watykan.
Wiem Emilu ze przezywasz obecnie ciezkie chwile zwiazane z ustawodawstwem polskim. Z tego tez powodu nie bede wytykal bledow, niescislosci, przeklaman i naciagniec w owym tekscie;] Niech zyje bajkopisarstwo! Niech zyje!
Jeśli coś się zmieniło w tym przykrym Panopticum, to dobrze, bo mogło się zmienić tylko na lepsze. Bajkopisarstwo? Wyobraź sobie, że tak dokładnie jawił mi się ten akademik, łącznie z twarzą portierki.
A Ty chłopaku zastanów się, czy Twoja pogarda dla palaczy jest warta świeczki.
Rozchodzi sie o to, iz byles tam kilka h. Piszasz zas tonem eksperta o miejscu, ktore ledwo co liznales. Co prawda na poczatku pada spod Twej reki „Być może upraszczam, uogólniam „, ale chyba tym gestem rozgrzeszasz sie z tego co pozniej napisales.
Nie wiem gdzie poczulas ta pogarde. Niemniej, pudlo.
Ha, może i faktycznie sąd wydany na podstawie zbyt krótkiej obserwacji. Niemniej jednak przerażające wrażenie to zrobiło. Cóż – socjolog ze mnie żaden, natomiast sądzę, że lepszy antyutopista chociaż :)
Mi w zasadzie zakaz palenia w miejscach publicznych nie przeszkadza, moge nie palic w restauracjach, szkoda mi klubow i pubow, ale moja bytnosc w takich przybytkach to zadkosc wiec przezyje.
Troche smuci mnie postawa niktorych kolegow. Od agresji do lamentu- wiemy nie od dzis ze takie zmiany zostana wprowadzone- ba wiemy to nie od kwietnia a od kilku lat- mielismy czas sie z tym pogodzic- ba, nawet mielismy czas by probowac w tej materii cos zmienc- ale nie ruszylismy dupy, teraz jestesmy zli, rozgoryczeni czy smutni. Moja rada- je..c to. Jaki czas takie zmiany- lepiej juz nam nie bedzie, z czasem znikniemy z tego swiata. To w pewnym sensie dobra informacja.
Dodam tylko ciekawostkę usłyszaną od pewnego konduktora:
Pewnego razu jechałem z Trójmiasta do Białegostoku i na stacji Ełk dosiadł się do mojego przedziału konduktor już po służbie. Był to człowiek rozgadany i uśmiechnięty. Mając taką okazję zapytałem tego Pana jak to jest z tym paleniem w pociągach (a konkretniej spytałem o przedziały dla palących)!? Powiedział mi tak: gdyby jakaś osoba wsiadła do przedziału dla palących, a byłaby osobą niepalącą, to mogła by wymusić na palaczach będącym w tymże przedziale dla palących, aby nie palili. Na to ja drążę temat i mówię, że przecież przedziały dla palących służą konkretnemu celowi – paleniu i podróżowaniu :). Dodałem, że jakby osoba paląca poszła z tym sporem to konduktora to rację bankowo konduktor przyznałby osobie palącej. Na to tenże Pan przyznał mi rację, ale dodał, że gdyby ta osoba nie paląca była zmuszona do przesiadywania w dymie (nawet w przedziale dla palących) i udała się do sądu z tym, że ktoś palił w miejscu publicznym, to ta osoba nie paląca by wygrała sprawę. Trochę byłem w szoku jak mi to ten konduktor powiedział – świadczy to tylko o lukach prawnych i ludzkim debilizmie.
Swoją drogą kocham palić w pociągach, czy to papierosy, czy to fajkę – po prostu lubię! :) Ciekaw jestem jak to będzie z tymi przedziałami dla palących po wprowadzeniu nowelizacji ustawy.
Jeśli prawdą jest, że nakłady na leczenie chorób spowodowanych przez naszego dymka są większe od przychodów ze sprzedaży tytoniu, to czarno widzę naszą egzystencję. Według mnie, zupełnie możliwa jest następująca droga: eliminacja wyrobów tytoniowych z rynku, oficjalne uznanie go za narkotyk (którym zresztą jest ) zakaz hodowania, palenia, sprzedaży i cały wachlarz sankcji za w.wymienione. Obyśmy nie obudzili się pewnego dnia i nie musieli kupować naszego ulubionego blendu z naklejką „Produkt kolekcjonerski – nie do spożycia przez ludzi” Czarny scenariusz ale w naszym dzikim kraju zupełnie możliwy.
No bo Orwell wcale nie pisał o komunizmie ani jakimkolwiek z ustrojów – on opisywał naszą drogę do globalnej paranoi. Twój scenariusz jest jak najbardziej prawdopodobny, więcej, on jest stuprocentowo pewny…
w naszym dzikim kraju palenie będzie trwało jeszcze długo i w odróżnieniu od tych bardziej cywilizowanych raczej nawet takie młokosy jak ja, nie dożyją takiego całkowitego zakazu. W innych krajach, tych cywilizoawnych bardziej, prawdopodobny jest ten scenariusz jeszcze za naszego życia- patrz Finlandia w której wprowadzenie zakazu zapowiedziano na rok 2040.
Ale klimat się ociepla, hodowla stanie się łatwiejsza, może uda się zaadaptować lepsze odmiany, a jak nie to na leśnych polankach posadzimy machorkę i jakoś damy radę, niech się martwią nasze dzieci. Choć moim zdaniem lepiej było by gdyby nie paliły, to nieco wkurza brak możliwości wyboru.