Zadekretowano – i wciąż się na to natykam – prawidłowy rozwój osobisty fajczarza wygląda następująco: tanie aromaty, droższe aromaty, aromaty brytyjskie w stylu, ewidentne angliki i latakia. Piszą w tym stylu nawet najsłynniejsi fajkowi eseiści, choć niektórzy z nich żyją głównie z komponowania i sprzedaży mieszanek aromatycznych.
Do napisania tego artykułu zbieram się już od kilku miesięcy. Nie jest łatwo. Ale dzięki podchodzeniu do tematu jak pies do jeża, zdążyłem rozesłać ponad 20 e-maili do internetowych sklepów w różnych zakątkach świata i z kilkunastu dostałem nawet odpowiedzi. I choć moje zestawienie z punktu widzenia statystyki nie ma żadnej wartości, to pokuszę się o umieszczenie poniżej takiej oto tabelki…
Sprzedaż tytoni aromatycznych (bez aromatów w stylu brytyjskim)
Kraj | Udział w sprzedaży |
---|---|
USA | ok. 94 % |
Francja | ok. 92 % |
Niemcy | ok. 90 % |
Polska, Wielka Brytania | ok. 85 % |
Rosja | ok. 81 % |
Zapewne gdyby przeprowadzono badania na reprezentatywnej grupie sklepów w każdym z krajów, z których uzyskałem odpowiedź, liczby mogłyby okazać się nieco inne. Natomiast nie zmieniłaby się, moim zdaniem, ogromna przewaga sprzedaży mieszanek aromatycznych nad tytoniami bardziej naturalnymi. Niesamowita przewaga.
Dyskutowałem już o tym z wieloma kolegami po ustniku, w internecie natknąłem się na niezliczone dyskusje na ten temat. Niestety, w oburzającej ilości dysput natknąłem się na wciąż powtarzające się hasełko – jedzcie gówno, miliardy much nie mogą się mylić. Widziałem je po angielsku, niemiecku, rosyjsku i zapewne zobaczyłbym je po francusku, ale z żabojadami korespondowałem w języku Wellingtona, bo języka tego nie znam zupełnie. Podczas dyskusji tytoniowych nie spotkałem tak ostrych sformułowań w języku polskim, choć powiedzonko to jest powszechnie stosowane w innych sprawach.
To ostatnie może wynikać z tego, że u nas nie wypada za ostro krytykować jakiegoś konkretnego tytoniu – poza Alsbo Cherry – bez narażenia się na opinię nietolerancyjnego prostaka i chama. Ale i tak z tonu dziesiątków wypowiedzi jasno widać, że osobisty rozwój fajczarza zadekretowany jest jak wyżej… I tak dalej, i tym podobnie.
Bez względu na kraj i język – najbardziej zawziętymi antyaromaciarzami są ludzie, których ubrania wciąż jeszcze wonieją Alsbo, bo jeszcze niedawno palili te tytonie, aż im dym szedł uszami.
Aromaty, aromaty…
Od kilku miesięcy usiłuję sobie uzmysłowić, jak wyglądała sprawa zapachów z fajki podczas moich wędrówek zagranicznych. Najwięcej fajczarzy spotkałem w Niemczech, ale też bawiłem tam najdłużej. Tam fajka – mimo światowego regresu – wciąż jest chętnie palona. Nieodmiennie kojarzy się z elegancją, spokojem i… upojnym zapachem. Palą ją niemal wyłącznie przedstawiciele klasy średniej, choć ,tak jak i u nas, sięgają też po nią ludzie młodzi, by po kilku tygodniach wrzucić ją do szuflady.
Choć przypominam sobie fajczarza za fajczarzem, to nie mogę skojarzyć, by którykolwiek palił tytoń inny niż aromatyczny. Na ogół mocno aromatyczny – do dzisiaj czuję Clan i zieloną Amphorę, bo takie to były czasy. O ile jednak w Polsce nie było wyboru, o tyle w Niemczech w trafikach był całkiem spory asortyment. I większość Niemców wybierała właśnie aromaty. I z tego, co wiem, niewiele się zmieniło.
Bardzo podobnie pamiętam fajkowe zapachy we Francji. Nawet chyba bardziej je kojarzę cukierniczo od niemieckich reminiscencji. Nie kojarzę też francuskich fajczarzy z łysawymi facetami w okularach z grubymi lub złotymi oprawkami – jak tych z Hamburga i Bremy. Przeciwnie, fajkę palili nawet kloszardzi, nie mówiąc o bretońskich rybakach czy chłopach spod Arles. Aromaty, wszyscy kopcili aromaty, głównie niemieckie, duńskie i włoskie. Zapachy były o wiele bardziej zróżnicowane – i wyczuwalne w wielu bistrach w porze pośniadaniowej.
Tam także raczej nic się nie zmieniło… Wiem to, bowiem nieodmiennie podobają mi się fajki francuskie. Na warszawskich starociach można je niemal zawsze kupić za grosze. Wszystkie są potwornie zapuszczone – darcie nagaru pozostawia w kuchni milimetrowy osad sadzy zajeżdżający firankowym smrodkiem mieszanek aromatycznych.
Mam, jak już napisałem, słabość do fajek francuskich, więc z góry się godzę, że potraktuję je czasochłonną metodą profesorką i – nawet mimo zastosowania drastycznych sposobów – przeznaczę pod aromaty.
Rosja i Ukraina – oj, tam było bardzo różnie, bo oprócz aromatów fajczarze (których jeszcze ze 25 lat temu było niewielu, głównie w świecie akademickim, aktorskim i wśród dziennikarzy oraz „wśród ludu” po małych, prowincjonalnych miasteczkach) zionęli w nos własnej roboty pochodnymi machory i niemal surowymi orientalami znad mórz Kaspjskiego i Czarnego oraz „tureckimi” z Gruzji i Armenii. Ale aromatów też się nawąchałem.
Ostatnie dwie dekady to na wschodzie powrót do fajki – ze specjalnym uwzględnieniem churchwardenów włożonych w usta filmowemu carowi Piotrowi Wielkiemu oraz wrzoścówek i parawrzoścówek niebywale popularnych na Ukrainie – bo wszak całe Zaporoże i zadniestrze paliło fajkę, a sternik każdej czajki przebijającej się przez porohy Dniepru ćmił luleczkę.
Co dziwne, chyba właśnie w wielkich miastach Ukrainy natykałem się na najpiękniejsze i najbardziej markowe fajki oraz najznakomitsze mieszanki aromatyczne. Kiedy sobie przypomnę tytonie z charkowskich trafik, to na samo wspomnienie robi mi się błogo i niedźwiecko. Wiele z nazw zapamiętanych krawędzią podświadomości i kątem oka odnajduję dzisiaj na Tobacco Reviews.
Duma i uprzedzenie
Od kilkunastu miesięcy krążę po internetowych forach, gdzie się gada o fajce i tytoniach. Najbardziej dumnych aromaciarzy spotykam na forach amerykańskich i niemieckich. Tam też chyba najmniej jest uprzedzeń wobec entuzjastów ewidentnych aromatów. Najmniej się także patrzy na obiektywną jakość tytoniu i wśród miłośników blendów zapachowych drugorzędna wydaje się zarówno klasa tytoniu, jak i technologia aromatyzowania.
Choć i tam, jak na całym świecie, spora rzesza ludzi snobuje się na klasę bardziej high czy hocher, której nie wypada palić gatunkowego badziewia, to większość pali oraz kupuje aromaty i zupełnie się tego nie wstydzi. Więcej, tam zafascynowani mieszankami brytyjskimi, latakiami czy tzw. czystą wirginią ludzie uważani są niemal za nieszkodliwych wariatów i siedzą sobie na własnych forach, podforach i w innych niszach, gdzie mogą sobie spokojnie uprawiać własną wyższość i hobby.
Różnica między „nami” a „nimi” jest chyba taka, że tam producenci, importerzy, blenderzy i trafikarze uwzględniają te nisze i zestawiają mieszanki także dla dziwaków – to też bowiem są klienci, o których opłaca się myśleć i mieć dla nich odpowiednią ofertę.
Tak jak w naszej strefie kulturowo-geograficznej na czynniki pierwsze rozbiera się skład mikstur angielskich, szkockich, irlandzkich i jeziorowych blendów szkoły cumbryjskiej, tak np. w Ameryce znaleźć można obszerne analizy na temat pistacji, marcepana, lawendy, wanilii, jeleniego języka czy keczupu cytrynowego… Odnośnie tego keczupu – sugerowałbym się nie doszukiwać w tak opisywanym tytoniu smaku tego pomidorowego dodatku do dań. To po prostu synonim sosu – u nich jest keczup cytrynowy, u nas sos lub zaprawa.
Bardzo mi się podoba to amerykańskie czy niemieckie rozbieranie na czynniki pierwsze smaku i zapachu tytoni aromatyzowanych, niekiedy zakrawa ono na kalkę z poważnych krytyk kulinarnych lub skomplikowanych analiz winiarskich. Takich elaboratów nie doczekały się żadne z „wyżej rozwiniętych” mieszanek angielskich, nawet tych najbardziej modern.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mi się „tam” bardzo podoba – otóż kiedyś podczas dość długiej rozmowy na Skype z amerykańskim fajczarzem o aromatyzowaniu tytoniu markowymi alkoholami, przytoczyłem zdanie o tym „naturalnym rozwoju” – od Alsbo do latakii – zobaczyłem rozbawione spojrzenie do kamerki i usłyszałem: to mógł wymyślić tylko jakiś zarozumiały fuc…ing Europejczyk… Kilka dni później gadałem z Niemcem, i znów zaczepiłem go o ten naturalny rozwój… Skwitował to jeszcze krócej: Quatsch! Brednia!
Obok siebie
I dopiero po tych dwóch ripostach zrozumiałem własną fascynację Tobacco Rewievs i kompletną odmienność tej platformy od tego, do czego przywykłem w Polsce. Większość tytoni otrzymuje tam skrajnie rózne opinie. Nawiasem mówiąc, celują w tej różnorodności ocen właśnie mieszanki aromatyczne. Wyobrażam sobie, co by się działo u nas, gdyby jakiś Vanillafighter napisał negatywną i małpio złośliwą (a to się tam stale zdarza) recenzję mikstury XYZ – post niżej dowiedziałby się od Bourbonfana, że jest rzadkim ciulem i że obraził właśnie całą rzeszę XYZetowców, ich rodziny oraz przyjaciół a także znieważył narody wyspy Renion, Madagaskaru i Komorów…
„Tam” koegzystują sobie w miarę spokojnie nie tylko aromaciarze z resztą fajczarskiego świata, ale nawet skrajnie różne opinie na temat pojedynczych blendów. I wiecie co? To z naszej perspektywy zakrawa na cud, to po prostu jest cudem.
Cudem jest to, że ludzie są wzajemnie ciekawi swoich opinii – bez względu na to, jaka ona jest.
Podsumowując – nie zamykajmy się i „u nas” na żadną dyskusję. Nie powinno tak być, że negatywna opinia o jakimś konkretnym gatunku tytoniu wywołuje daleko idące reperkusje i budzi emocje zupełnie osobiste. Kompletnie niepotrzebne. Przypomnę na zakończenie „aferę NoName”, gdzie pod całkiem przyzwoitą recenzją Emila dopisałem się ze swoją opinią o tym wynalazku niemieckiego antychrysta.
Nie obrażałem ludzi palących ten tytoń, opowiadałem o tym, co on „mi robi”. A robił mi paskudnie! Mogli się na mnie i na Fajkanet obrazić co najwyżej blenderzy z firmy, której nazwy skutecznie zapomniałem i w życiu postaram się publicznie nie wymienić, gdyż towarzyszą jej nieodmiennie kunsztownie piętrowe wulgaryzmy w moim wykonaniu. Koledzy, którzy w takim właśnie stylu dopisali się do mojej opinii, też nie mówili o swoim stosunku do miłośników NoName, ale o tym, jak bardzo pomieszał im w głowach rzeczony aromat.
Mieszanki tej w dalszym ciągu śmiertelnie nienawidzę, co jednak nie uniemożliwia mi pozostawania w przyjacielskich stosunkach z facetem, który zabrał ode mnie to coś, dając w zamian inny tytoń – który uwielbiam. Nie przeszkadza mi to też z ogromną przyjemnością palić i mieć w swoim stałym prywatnym obiegu sporą liczbę aromatów. Niektóre z nich mają bardzo kiepskie notowania u innych moich kolegów. I to jest dobre! I właśnie tak jest bardzo dobrze.
Jakieś deżawu(sic!) mam czytając ten tekst….
Kiedyś gdzieś już pisałem że wydaje się naturalnym odchodzenie od słodyczy wraz z wiekiem. Ile razy, proponując koledze lody lub ciasteczko na deser słyszy się „ze słodyczy to śledzie”. Niby dowcip taki ale coś w tym jest. Ja zaczynałem od MB Mixture, potem były jakieś rumrojale tilbury, albso…. kiedy dorwałem się wreszcie do synyeco chwile szalałem w świecie aromatów, ale przez system próbek od p. Daniela szybko załapałem że „ze słodyczy to śledzie”… Ale nie oznacza to że nie lubię od święta sięgnąć po grousemoora, problem w tym że inne mi nie smakują. Są i tacy co tylko pistacjowe, nie inne lody lubią.
Utwierdzam się w tym przekonaniu paląc właśnie 7see golden blend, który jest w zasadzie mieszanką perfumowanej Va z dodatkiem Bu (swoją drogą leży to w otwartym kartoniku na tarasie drugi dzień i jest nadal mokre od tej perfumy. Mimo to pali się naprawdę fajnie, myślę że to jest niezły tytoń dla początkujących fajczarzy.
A swoją drogą, Jacku, duża sprzedaż aromatów może trafia tam gdzie te fajki o których rozmawialiśmy kilka dni temu i o których tu wspominasz- do szuflady lub na strychu.
Czemu pani w kiosku przy rondzie de Gula w Warszawie sprzedaje nie innego a mb V1 ok 10 paczek w tygodniu, a aromaty leżą i leżą…
Lub do głębokiego gardła miski klozetowej? Nie sądzę. Znam wielu fajczarzy, całkiem przebojowych gości palących na co dzień aromaty i doskonale je znających. To także ludzie, którzy korzystają z internetu – ale jeśli udzielają się w fajkowym internecie, to nie w Polskim. U nas czują się zadekretowani do „młodszej” kategorii.
A tak o śledziach – patrzę na swojego Tatę. Ma 81 lat. To on mnie nauczył kochać śledzie, paprykarze i flaki. Od 4 lat zjada 2 czekolady dziennie :)
Ale przecież ludzie są różni. Każdy ma swoje jakieś tam preferencje. Jak ktoś woli palić aromaty wolna wola, ja nie wiolę, jest mi po nich nie dobrze, a jeśli jakiś paliłem wyrażam o nim swoje zdanie- zdanie zmienne jak cholera. Bo kiedyś o albso napisał bym że da się palić, dziś moim zdaniem do palenia nie nadaje się firedance- a przecież to kilka klas wyżej- tylko że nie nadaje się dla mnie.
A swoją drogą koledzy z warszawskiego PC mają gigantyczny problem ze znalezieniem miejsca na spotkania- ostatnio gniazdo piratów ich chyba na dłużej przygarnęło ale kilka prób zakończyło się porażką- moim zdaniem winne były aromaty właśnie- ludziom fajka kojarzy się z przyjemnym delikatnym zapachem, ale jak fajczarzy jest 30stu z czego połowa zapali jakiś karmel w pomieszczeniu robi się tak mdło że chce się… pojechać do Rygi. Va czy latakia tak nie duszą dymem, jest on lżejszy da się go wywiać przez okno… ale to tylko taka tam obserwacja.
I dlatego ma 81 lat. Niechaj nam jeszcze drugie tyle pobaraszkuje w świecie czekolad, flaków śledzi i innych wynalazków.
P.S. Uwielbiam paprykarz w szczególności ze świeżą bułką.
bardzo mądry artykuł.
czy to nie jest trochę tak, że nawet w kwestiach tytoniowych Polacy uwielbiają się wzajemnie obrażać ?!
taki dalszy ciąg wojny polsko-polskiej, to jakże prawdziwe „moja racja jest mojsza niż twojsza”. smutne, a dla mnie jeszcze dodatkowo przerażające, bo jestem młodym człowiekiem i nie wyobrażam sobie, aby moje dziecko chowało się w „siedlisku nienawiści”.
trochę popłynąłem ;). co do kwestii dyskusji – czemu FNP nie miałby być takim Panelem Dyskusyjnym ? pierwsze zakusy są robione – tu na myśli mam instytucję „veto” na tym portalu.
Polacy wcale nie lubią się obrażać wzajemnie w takim stopniu jak jest to im przypisywane. Polacy kochają się obrażać na innych. I to jest otwarcie puszki Pandory.
Ja nie wiem, jak to jest z aromatami, bo w swoim fajczarskim życiu zapaliłem wszystkiego trzy razy Aalbso Black – jako pierwszy tytoń fajkowy. I fajnie było, ładnie pachniało i w ogóle, tylko… nie mogłem się doszukać smaku tytoniu (a wcześniej popalałem cygara, więc plus minus wiedziałem, czego mam szukać).
Następnym tytoniem był już Best Brown Flake.
Aromaty angielskie paliłem i palę, Grousemoore’a lubię bardzo (od niego zacząłem przygodę z aromatem), Erinmore Flake mam, czasem zapalę, ostatnio spróbowałem 1792 (Cob) Flake i uważam, że jest pycha.
Ale już próba zapalenia otrzymanego w charakterze próbki Celtic Talismana skończyła się podobnie jak tego nieszczęsnego Aalbso Blacka – ja tam po prostu nie czuję tytoniu. I pomimo, że jest o klasę lepszy jeśli chodzi o surowce i nawet przyjemny w smaku, to nie ma bazowej komponenty, której oczekuję od tytoniu – czyli tytoniu.
I to jest mój główny zarzut w kierunku tych całych dwóch aromatów, których próbowałem (wykluczając angielskie).
Mam w szafce słoik z MB Plumcake, który dostałem w prezencie, spróbuję, może zmienię opinię o aromatach. Uprzedzony nie jestem szczególnie, najwyżej nie będę tego palił, tylko dam komuś w prezencie.
Angielskich będę próbował nadal, bo mi smakują.
Nie doszukiwałbym się natomiast powiązania typu „ze słodyczy tylko śledzie”, bo osobiście słodycze uwielbiam pod każdą nieomal postacią ;)
Statystyczna pani z kiosku na rondzie de Gaulle’a jest myślę słabym przykładem o tyle, że aromaty kupisz w każdym kiosku, a Va No 1 – już nie. I prawdopodobnie do niej ludzie jadą przez pół miasta po tę właśnie Virginię, dlatego jej schodzi.
Natomiast co do napięć pomiędzy wielbicielami aromatów a resztą świata ;), to ja myślę, że ludki na tzw. Zachodzie są po prostu znacznie bardziej wyluzowani. Tam mniej ludzi chodzi takich koszmarnie napiętych jak u nas, nie muszą się pokazać, robią coś, co sprawia im frajdę i nie wstydzą się tego. Fajne to jest i powinniśmy się od nich uczyć. Jak i wielu innych rzeczy zresztą.
W końcu robimy to (palimy fajkę) dla funu.
Jak Ci tu odpowiedzieć? Po polsku czy po amerykańsku?
Głupi jesteś, że nie palisz duńczyków!
No i po jakiemu to było?
Po naszemu.
Na podobny zarzut odpowiedziałbym staropolskim „I ch… Dobrze mi z tym” :)
Cóż, ten „I ch…” jest bardzo amerykański. Mi też z tym dobrze. Tak sobie abstrahuje…
Jeśli miałbyś zareagować po polsku, to powinieneś odpowiedzieć: „Za te *h.je już masz proces, a te *abstra sprawdzę w słowniku”.
I tu jest problem aromatów pogrzebany.
Witam ,
jestem bardzo początkującym palaczem, a w dodatku studentem.
Co ogranicza moje zdolności finansowe.
Pale jedynie Amphore(full aroma) co było jak mi się teraz wydaje nie za dobrym pomysłem na pierwszy tytoń. Ale cóż chciał bym się jednak poradzić jaki miał by być kolejny tytoń ?
Z logów widzę, że połaziłeś sobie po recenzjach… Wiem, że się miesza od tego w głowie. Ale, niestety, nie ma drogi na skróty – tego trzeba spróbować. I innego, i jeszcze innego…
Może napisz w ilu fajkach palisz i jak często… Ta Amphora nie jest już taka, jak kiedyś, ale znam o wiele paskudniejsze tytonie. Przyczyna, że Ci ona nie smakuje, może tkwić poza saszetką. I tak mi się widzi.
Palę w jednej fajce choć dzisiaj idę po koleją.
Będzie to zapewne jakaś gruszka MR.Bróg i do niej chciałem jakiś tytoń.
Kup jakiegoś Mac Barena. Może ta Mixture Scotish Blend, która ja np. lubię? Albo te 7 mórz z jankowej porady, choć z opisu wydaje mi się za cukiernicza…
Dziękuję bardzo pozostało tylko pójść i zakupić.
Pozdrawiam.
Pytanie co cię interesuje. Jak aromaty… cóż, z tańszych jest cała gama macbarenów. Począwszy do 7see które wydają się być idealnie wpisane w stereotyp kieszeni studenta.
Jeśli jesteś ciekaw wirginii jest mac baren va no 1. Jak twoja kieszeń studencka jest głębsza od stereotypowej to SG firedance, cała stajnia Petresona…
Dobrą drogą w kierunku wirginii wydają się aromaty angielskie takie jak grouse moor.
Dziękuję myślę że oprę się na twojej opinii i będzie to Mac Baren Va no 1. lub jedno z siedmiu mórz .
Do nowej fajki – Va. Dla mnie pyszna i z tytoniu!
…no własnie z Fajkowo jedzie VA nr 1- jestem ciekaw…. a Siedem musz to dla mnie nieporozumienie….toż to syrop z tytoniem… MC Baren jest nierówny w swojej jakośći ( to moje zdanie)
Ciekawy tekst. Myślę, że na debaty typu „aromaty vs reszta świata” jesteśmy skazani niczym swego czasu fani NBA w sporze Bird vs Magic :)
Co do 7 mórz – wersja gold smakuje jak nieco mniej słodka wersja NoName, pali się ładnie, pachnie (jak dla miłośnika słodyczy) wybornie i jest to dobry przykład „socjalnego” tytoniu, dobry na małolatki:D Próbował może ktoś Black & Bright od Planty? Jeśli tak to chętnie poznam inne opinie…
B&B, moim zdaniem mieści się w normach przyzwoitości. Kawendiszowano całkiem dobry tytoń bazowy. Ma trochę tendencję do wysuszania śluzówek. Ma liczne grono fanów :)
To był mój pierwszy tytoń, wybrany właściwie przez sympatyczną Panią w Fajce na Kruczej. Bardzo mi zasmakował i obok Plumcake MacBarena to mój faworyt wśród aromatów, oba te wyroby jako jedyne aromaty nie „odpadły” gdy dosiadłem się do Old Gowrie, Old Dublin i Irish Flake( niezły zabijacz swoją drogą)
sympatyczna Pani na Kruczej to brzmi, jak oksymoron!
A ciekawe jest to że za każdym razem, jak przychodzi „świeżak” polecają co innego, wygląda to tak jak by polecały to czego bliżej stoją.
A miłe są widziałem kiedyś. Jak zakupy robił Wiktor Zborowski, były słodkie jak syrop klonowy, podobną reakcje wywołują panowie 50-70lat, w bardzo drogich garniturach. Takiemu to wolno nawet zapłacić kartą.
Ja opracowałem system obronny, odliczona kwota, wejście żwawym krokiem, „dzień dobry- XX yy poproszę – dziękuję, dowidzenia”
Także tam „nie uczęszczam”.
Hm, byłem tam raptem raz i obsługa była w porządku więc mam nic do zarzucenia, ale naczytałem się do co ździerania z kieszeni więc teraz raczej internet albo sherlock w millenium plaza
Fajny artykuł – sir Jalens – bo daje obraz cłego wszechświata fajczarskiego… ja podobnie zaczynałem od aromatów, potem kupiłem FVF- i mi nie podeszło… ( teraz to mój podstawowy), potem była latakia
i pisanie o niej wierszyl… po kilku miesiacach – nadszedł czas na czyste virginie- które pale z 5 razy dziennie – latakia przeobraziła się w tyton niezbędny ale dodatkowy…. jednak znowu zaczęły mnie pociągac aromaty – jako obowiązkowy wariant i w premiumowych fajach , które anbyłem smakują wysmienicie…
Czyli w tym momencie jestem na etapie śnaidanie – latakia – danie główne – vigninie( BBF, SAm’a Flak, FVF), deser – jedna dziennie aromacina., kolacja bbf i znowu latakia, orientale ( na dobranoc)…
…. no i czuję harmonię – ale kto wie – co będzie za dwa miesiace…
No i jeszcze jednego nie powzięlismy pod uwagę – aktualnej potrzeby organizmu – raz więcej cukru, raz innych skąłdników,. W sumie podoba mi się ten układ otwarty – tym bardziej ,że jedno drugiemu nie przeszkadza…. są owszem tytonie ,które mi nie odpowiadają, ale o nich nie napisze- bo po co????
A teraz pod wpływem artykułu palę własnie Simply Unique – i jest wyśmienity- do tego Expresso, Canadian Whisky i piekna pani na kolanach – także dwa aromaty naraz
Musi, że Pani korzysta z b. dobrych kosmetyków, przez to Ci to SU smakuje.
a całkiem przyjemny aromat Pani był…. no i własnie – sytuacja liryczna wpływa na smak?
chyba tak…
Piękny artykuł! tobaccoreviews.com to rzeczywiście godny naśladowania wzór.
Z pobieżnego (gdzież mi tam do jalensowych wojaży) riserczu w sąsiedztwie – Aberdeenshire i pogranicza pobliskich hrabst: Szkoci zdecydowanie preferują słodkości, palenie mocnych aromatów ujmy nie przynosi nawet członkowi parlamentu, kierowcy Astona Martina czy prezesowi klubu golfowego [przypadki znane osobiście]. W detalu silna reprezentacja – pod stałego klienta – Gawith Hoggarth & Co, Lane Limited oraz Petersonowskich aromatów. Aromaty brytjskie to już mniejsza półeczka plus jakieś pojedyncze rasowe angliki. Zwolennicy tych ostatnich zaopatrują się jednak głównie w sieci.
Co do „naturalnej ewolucji” – czy to nie dlatego, że początkujący młodzi fajczarze w Polsce zaczynają przygodę z gruszą i najtańszym aromatem? A ci, którzy wytrwali przesiadją się – mając w pamięci męczarnie nowicjusza – na angliki i La, bo samo słowo „aromat” wywołuje pawłowowski odruch wymiotny?
A w falconie właśnie Coffee Caramel GH. Ja jestem z tych co wolą śledzie ale raz na klika dni potrafią wsunąć talerz pączków ;)
Powyższą kwestię ujmę metaforycznie. Tytonie, moim zdaniem, dzielą się na dobre i złe. Podobnie jak wino, a to czy ktoś lubi wytrawne, półwytrawne czy słodkie jest kwestią indywidualnych preferencji.
Pozdrawiam.
Święte słowa…. a ja przekornie rozszerzę zakres – są jeszcze zjawiskowe i fatalne , jak wino jabłkowe
z etykietą rozebranej pani, i Chateau Latour
No tu się nie zgodzę. Tanie wino jest dobre bo jest dobre bo tanie. ? Wielę, naprawdę wiele zależy od okoliczności i towarzystwa w którym wino nam smakuje lub nie. Kiedy z długimi włosami i w glanach przesiadywałem na Barbakanie mamrotka wchodziła jak złoto, a czasem w eleganckiej restauracji, w marynarce i pod serwetką super dobre bo drogie wino wykrzywia mi gębę jak płyn do płukania otworu paszczowego po poparzeniu herbatą języka.
gdzieś tam czytałem, że większosci ludzi smakuje wino mniej więcej za35- 60 zł za butelkę, wszystkie te powyżej 90 pkt w przewodniku Parkera – to wina
tak naprawdę dla koneserów?) – to podobnie jak z aromatami i pure virginiami.
Dla wiekszosci ludzie zachwycajacy się dizajnerskimi przedmotami- to gadżeciarze… ale tego sporu na poziomie dedukcyjno apriorycznym nie rozstrzygniemy nigdy….
Witaj :) Ludzie pokrótce też się tak dzielą. I ten artykuł bardziej był o ludziach, niż tytoniach :)