W Polsce niestety nie ma zbyt wielu możliwości spróbować czegoś przed zakupem. Dotyczy to nie tylko tytoniu, ale także wielu innych produktów. Wyjątkiem są degustacje w supermarketach, czy podczas imprez plenerowych. Trudno sobie jednak wyobrazić degustacje tytoniu. A szkoda, bo na Zachodzie nie stanowi to raczej problemu.
Na Wyspach Brytyjskich sprzedawanie tytoniu prosto ze specjalnych słojów jest czymś oczywistym. W pojemnikach tych nie znajdują się tylko i wyłącznie firmowe mieszanki, czy markowe blendy, ale również „specjalności zakładu”. Wejście do takiej trafiki przypomina trochę odwiedziny w restauracji. Także w takiej, gdzie kucharze gotują na oczach gości. W Irlandii można przecież złożyć na specjalną prośbę swoje własne fajczarskie danie. Ot, garść z tego słoja, garść z tamtego.
W Polsce tylko raz widziałem, żeby tytoń stał w pojemniku na ladzie, przy kasie fiskalnej. Niestety nie dało się namówić sprzedawczyni na jego otwarcie. To był tylko wabik, wręcz ozdoba. Nikt nie mógł po prostu sięgnąć doń, potem nabić i spróbować. Zastanawiam się – jaki był sens istnienia tego słoika? To pytanie na wskroś filozoficzne, nie marketingowe. Marketingu w tym bowiem nie ma żadnego. Skoro słoik stoi, więc odwiedzający pyta, czy może, kuszony pokusą otrzymania darmowej próbki. Tymczasem nie jest mu to dane. Na tym kończy się kuszenie. Na rozczarowaniu.
Oczywiście zaporą przed wprowadzeniem tej genialnej tradycji sprzedawania tytoni luzem jest nasze prawo. Towar ma być szczelnie zapakowany, opieczętowany akcyzą, z odstraszającymi komunikatami, a niedługo zapewne nie będzie też na opakowaniu żadnego znaku rozpoznawczego, z czym mamy do czynienia. Będziemy kupować kota w worku lub, za przeproszeniem, Alsbo, czy innego Bez Nazwy. A i to raczej fartem. Bo jak ktoś trafi przez pomyłkę na Biały Dom…
Strach myśleć.
Nie ma jednak co żałować nad niedopalonym tytoniem (postanowiłem dokonać przekształcenia znanego powiedzenia, iż nie płacze się nad rozlanym mlekiem). Dura lex, sed lex, jak mawiali starożytni Rzymianie. Na szczęście nikt nie zabrania wymieniać się próbkami. A to znowuż czynimy nader chętnie.
Dzięki próbkom spróbowałem dwa albo i trzy razy więcej tytoni, niż byłbym w stanie zakupić. Nie przeliczajcie na kilogramy, nie o to chodzi. Owszem, ilość się liczy, ale tu ważny jest smak. Poprzez próbki miałem okazję zapoznać się z produktami niedostępnymi w kraju, a zbyt kosztownymi do zakupu zagranicą. Dostałem również kilka tytoni, które co prawda obecne są na naszym rynku, ale coś hamowało moją rękę podczas zakupów. Zwykle była to niepewność – czy aby na pewno wziąć coś, czego jeszcze nie paliłem i być może rozczarować się, czy postawić na pewniaka. Nie czarujmy się – pieniądze też grają swoją rolę. To najbardziej nieubłagany warunek. W moim przypadku przeważała często chęć dobrego wydania ciężko zarobionych złotówek. Z pracą jest bowiem kiepsko, a w tym kraju luksusem jest sam fakt jej posiadania. Inne dobra luksusowe (jak tytoń) wręcz bledną w tym świetle.
Na szczęście są próbki. Fajczarska brać chętnie się wymienia. Folijki strunowe, czasem nawilżacze, koperty i listonosz, który narzeka na smród dostarczanej przesyłki (wtedy latakia) albo chwali piękne perfumy (wtedy aromaty). Wypatruję go zawsze z uśmiechem na ustach, a zawartość paczki wypalam w pierwszej kolejności. Pierwsza fajka zwykle jest niereprezentatywna. W tytoń trzeba się „wgryźć”, zrozumieć go. Zwykle więc próbki są zawartości kilku fajek, trzech, czterech, czasem więcej. To taki „handel” barterowy. Jego ideą jest wymiana wielostronna. Jest więc próbka za próbkę. Ja mam coś, czego ty nie masz i wzajemnie. Umilmy sobie życie nawzajem.
I tak się kręci. Sporą ilość Nightcupa kupiłem tylko raz. Drugie tyle dostałem w próbkach. To chyba mój ulubiony tytoń wymienny. Poszukuję go stale, rzadko przepuszczam okazję, by go nie zdobyć. Z ostatnich wymian zasmakował mi także Scottish Cake od Roberta McConnella (dzięki, Alan!). Pierwsze tytonie do samodzielnego blendzenia również otrzymałem w formie próbek. Jakaż była moja radość wybierania ździebełko po ździebełku, by wykonać coś swojego. Z aromatów dostałem Bob’s Chocolate Flake oraz całą masę innych, których nie jestem w stanie spamiętać.
Niestety rzadziej jestem częstowany podczas spotkań fajczarskich. Głównie moja w tym wina, jako, że na takowe nie chodzę. Mam mało czasu, a i wszędzie daleko. Wszyscy fajczarze, których znam na żywo, zarazili się tą pasją ode mnie. Przeważnie więc ja ich częstuję, samemu raczej odmawiając ich specjałów. Albo już je paliłem, albo mam wątpliwości co do ich jakości. Wiem jednak, że gdy w knajpie spotka się fajczarz z fajczarzem, tytonie same wpadają do kominów. Jak w szwedzkim stole – podano, nałóż sam. Piękna sprawa. Kiedyś i ja chcę tego spróbować. Na razie mogę obejść się smakiem.
Słoje trafikowe są na razie dla nas zamknięte, ale nasze własne stoją przed nami otworem. Dzięki temu możemy próbować ile dusza zapragnie i szukać, szukać, szukać… Od zawsze bowiem gonimy króliczka. Króliczki są smaczne, ale jest ich tak wiele… Trzeba sobie pomagać.
Gdzie tu w ogóle marzyć o możliwości spróbowania tytoniu w polskiej trafice jak w większości wybór tytoniu jest znikomy, samych fajek jeszcze mniejszy a taki natręt chcący coś zakupić traktowany jest jak wróg albo przynajmniej persona non grata (mówię przynajmniej o bielskiej trafice) ale nie miejsce tu na narzekania na trafiki inny artykuł ku temu służy:)
Sama idea pomocy i wymiany jest szczytna i wspaniale brzmi:) w końcu jak w którejś reklamie było „zamienianie się jest fajne” ale (bo jak wiadomo zawsze jest jakieś ale) cóż może poradzić taki żółtodziób jak na przykład ja z praktycznie zerowym zbiorem tytoni, z kim się wymieniać mając do zaoferowania w ramach rewanżu poza ciepłym słowem i zapewnieniami o dozgonnej wdzięczności zgoła nic a jak każdy chciałby popróbować innych smaków żeby wiedzieć co jest TYM co smakuje a co nie. Nie pisze o tym żeby się użalać czy narzekać bo i sam artykuł bardzo zacny, idea wspaniała jednak na większą skale ciężka do realizacji, przynajmniej moim zdaniem. Zwłaszcza dla początkujących fajczarzy ciekawych nowych smaków.
Pozdrawiam!
Oooo, ja to nie dają w trafice popróbować? Mi pozwolono obejrzeć i nawet powąchać :D Nawet za łeb mnie nikt nie trzymał, dziurek w nosie po wszystkim też nie zrewidowano. Odlot :D
Próbki były w małych, szklanych słoikach. Czarne jak diabli i pachnące jak alkoholizowane ciasto :) Miałem ochotę je zeżreć :)
A ja to mialem gorzej bo w Rzymie mnie chetnie poczestowano wyborna latakiowa mieszanka ale nie pozwolono jej kupic….
Nie ma co narzekac jest jak jest i bedzie gorzej…
Ja nie narzekam.Sprzedawca sam zaproponował kilka próbek.
Ja również zostałem mile zaskoczony, bowiem do zakupionej fajeczki z fajkowa otrzymałem próbkę tytoniu ;)
Próbka? Nieee, to tylko zmiotki z dna puszki, które Piotr notorycznie zostawia ;) A tak serio to uważaj, bo może się zdarzyć, że od ich ilości nie będziesz miał kiedy i w czym ich palić :)