…słów kilka o pancernych jak puszka paprykarzu szczecińskiego zapalniczkach fajkowych.
Jakiś czas temu zaglądając na forum fajkanetowe znalazłem kilka wypowiedzi dotyczących zapalniczek fajkowych. Podział na zwolenników jednych i drugich, a także trzecich i czwartych wydawał się dość oczywisty.
Pierwsi to zwolennicy zapalniczek ZIPPO w wersji fajkowej, że niby kultowe, że praktyczne, że z dożywotnią gwarancją, że jeśli już w ogóle benzynówka, to tylko ZIPPO. A jeśli już ZIPPO, to najlepiej dedykowana fajce. Po drugiej stronie barykady stała grupa zdecydowanych przeciwników benzynówek, którym paliwa płynne śmierdzą jak stara WSK z przedwakowanym olejem w mieszance i ze źle wyregulowanym gaźnikiem. Tak grupa wydawała się znacznie liczniejsza i wykazująca kolejne podziały wtórne – pierwsi z jej członków (czyli wciąż jednak drudzy – bo to zippowcy dzierżą palmę pierwszeństwa) hołdowali zdaniu, że każda zapalniczka gazowa przeznaczona do fajki, nawet ta jednorazowa, zrobi im dobrze, zupełnie jak kobieta, której po kilku drinkach i jednej tylko nocy nigdy już nie ujrzymy i ujrzeć nawet nie pragniemy; cóż w życiu prawdziwego mężczyzny nie ma miejsca na sentymenty. Ci drudzy (czyli trzeci) byli zdania, że jeśli zapalniczka, to jednak tylko taka, która poradzi sobie z fajką nie tylko dziś, ale i za 5, 10 czy 50 lat, że fajka to rytuał, niemal nabożeństwo, że przedmiot święty, drogi i nierzadko obdarzony uczuciem, więc nie godzi się go jakimś plastikowym badziewiem kalać.Niestety gdzieś między wierszami ich wypowiedzi dało się wyczytać, że takich zapalniczek dziś już nikt nie robi, a jeśli robi, to ceny powalają na kolana i w cenie nowej zapalniczki zupełnie spokojnie dostaniemy nowego billarda od Dunhilla, i pomyśleć, że ja już chciałem zapisać się do tej grupy, nie, nie z racji stanu posiadania, tylko z racji argumentów, które wydawały mi się całkiem logiczne. Czwartej grupie było wszystko jedno zarówno czym odpalają fajkę – mógłby to być węgielek z komina trzymany w kowalskich szczypcach, a i palnik spawacza też dałby radę, kwestia wprawy i odpowiedniej regulacji, bo determinacja jest. Tym zresztą cała ta dyskusja powiewała jak gil u palącego na mrozie i wietrze. Mi najbliższe sercu były opinie, które przypominały napotkaną na fajkanecie wypowiedź, że z zapalniczką jak z fajką, a z fajką jak z kobietą – „dobrze jeśli ładna, ale dobra być musi”.
Uzbroiwszy się w wiedzę opartą na wypowiedziach moich szanownych starszych kolegów (bo ja z fajką zaprzyjaźniam się dopiero od miesiąca, a tekst ten jest moim pierwszym zamieszczonym tutaj) ruszyłem na poszukiwania dobrej, bo taniej, acz niekoniecznie ładnej zapalniczki fajkowej. Przyznam, że po analizie cen nowych Dupontek i Dunhillek, bo przecież o zapalniczkach mowa, a te rodzaju żeńskiego się być wydają, Marumanek, japońskich zapaliczek Sarome i Corona, dałem sobie spokój z ambicjami przynależności do grupy trzeciej, czyli tych, co posiadają nowe najwyższej klasy zapalniczki fajkowe. Może kiedyś, na razie jeszcze nie. Czas oczekiwania na ten moment upływa jednak mi bez żalu i zniecierpliwienia. Niestety jestem człowiekiem starej daty, kochającym przedmioty trwałe, wyprodukowane ręką ludzką a nie humanoidalną. Golę się ręcznie kutą w stali z początków XX w. brzytwą Thiers-Isard, pianę produkuję z sandałowego mydła do golenia pędzlem z borsuczego włosia, więc sięgnąć po plastikową jednorazową zapalniczkę jest mi ciężko, choć na wymioty mi się nie zbiera – spokojnie dam radę i taką. Niemniej jednak mój tradycjonalizm zrodzony jak i ja sam gdzieś w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia sprawił, że właśnie w tamtych regionach zacząłem poszukiwania. I tak oto stałem się posiadaczem trzech ciekawych a jednocześnie praktycznych zapalniczek.
Pierwsza z opisywanych przeze mnie zapalniczek mogłaby być kochanką tych wszystkich, którzy już przysięgali miłość wierność i uczciwość małżeńską tej jednej jedynej benzynówce spod znaku ZIPPO – kochanką, bo wydaje się jednak piękniejsza, staranniej wykonana, a w dodatku co najmniej tak samo dobra.
To, według sprzedającego, kanadyjska zapalniczka FISHER TRI-LITE roku 1968, produkowana na licencji japońskiego ZENITHA. Oceniając jednak po podpisie na korpusie zapalniczki myślę, że może być zupełnie odwrotnie, tzn. że jest to japońska zapalniczka produkowana na licencji kanadyjskiej, w dodatku rok jej produkcji, a może tylko rejestracji patentu odczytuję bardziej jak 1963 niż 68. Może któryś z kolegów dysponuje nieco szerszą wiedzą na temat obu tych marek i tego, kto komu udzielał licencji?…
Jeśli zapalniczka pochodzi z roku 1968, to wyobrażam sobie, jak na moje pierwsze urodziny ojciec podarowuje mi ów piękny przedmiot, tylko po to, bym dziś mógł się nim cieszyć odpalając fajkę, a wrażeniami dzielić się z fajczarską gawiedzią. W końcu skoro są takie kraje, w których podarowuje się nowo narodzonemu dziecku butelkę wina, by mogło ją otworzyć na swoim ślubie, to całkiem prawdopodobnym wydaje się być podarunek przedmiotu równie ponadczasowego jak ta moja zapalniczka. Tak się jednak nie stało i zapolować na nią musiałem sam.
Zapalniczka zbudowana jest podobnie jak większość zapalniczek benzynowych – ot benzynowy wkład włożony w metalowe pudełeczko z przykrywką na zawiasie. Niby ZIPPO, a jednak inaczej.
Obudowa do złudzenia przypomina ZIPPO slim, z nieco inaczej poprowadzoną linią oddzielającą wieczko zapalniczki od reszty korpusu. Inny jest też mechanizm utrzymujący wieczko w jednym z dwóch położeń – zamkniętym i otwartym, inny jest też wkład, który świadczy o klasie zapalniczki, a jego konstrukcja i design biją na głowę wszelkie inne wynalazki – wkład bowiem zawiera nie tylko tradycyjny otwór na płomień zapalniczki, ale też odpowiednio wyprofilowane otwory przeznaczone do zapalania fajki, które pozwolą wygodnie posługiwać się nią zarówno przez lewo jak i praworęcznych fajczarzy. We wkładzie umieszczona jest też sprężynka, gwarantująca bezproblemowe otwieranie i zamykanie wieczka oraz przepięknie wkomponowane kółeczko krzeszące iskry z kamienia.
Całość jest niezwykle zgrabna i dobrze leży w ręku, niczym nie przypomina benzynówek działających na podobnej zasadzie. Właśnie ta uroda – cóż, nie mówcie mi, że nie zwracacie uwagi na piękno istot i przedmiotów – przykuła moją uwagę i zdecydowała o zakupie przedmiotu, którego dotyk, klik otwieranego wieczka i wspaniale prowadzony płomień sprawił, że znalazłem się na liście wielbicieli dobrych benzynówek. Zapalniczka ta nie trafi jednak do codziennego użytku, raczej zasili moją kolekcję, w której stała się pierwszym eksponatem. Na co dzień wybiorę chyba jedną z dwóch zapalniczek gazowych, które do fajkowego użytku nadają się bardziej, rzadziej wymagają napełnienia paliwem i mniej ingerują w zapach palonego tytoniu.
Pierwszą z tych dwóch, którą chcę Wam przedstawić jest kupiona naprawdę za grosze piękna zapalniczka dumnie nosząca pięcioramienne logo z dobrze znanymi nam literkami CCCP.
W czasach mojej młodości o radzieckich zegarkach mówiło się, iż przewyższają nawet te szwajcarskie. Powód ich wyższości był banalny – od szwajcarskich chodziły po prostu szybciej i choć po dziś dzień produkty oznaczone logiem z literkami CCCP kojarzą się z jakością, wzornictwem i niezawodnością samochodów marki Zaporożec, to jednak wiele przedmiotów, odznaczało się doskonałym wykonaniem. Podobnie rzecz się ma z zapalniczką, którą chcę Wam przedstawić, to dobry i solidny wyrób, czego dowodem jest jego pełna sprawność mimo upływu lat i śladów intensywnego użytkowania, co więcej ślady użytkowania, według mnie, nie pozbawiły zapalniczki urody a raczej dodały jej pewnej szlachetnej patyny, która sprawia że ta dama staje się jeszcze bardziej tajemnicza i pociągająca.
Niewątpliwą zaletą tej zapalniczki jest sposób poprowadzenia płomienia, który sprawia, że choć zapalniczka nie była dedykowana do fajki, to jednak jako fajkowa sprawdza się wyśmienicie. Po naciśnięciu szerokiego i bardzo wygodnego w użyciu przycisku przy jednym z końców dłuższego boku zapalniczki pod kątem 90% do tegoż boku ukazuje się jasny i spokojny płomień, którego położenie odpowiada dedykowanym fajce zapalniczkom.
Muszę przyznać, że jestem też zachwycony jej wyglądem, pięknym ryflowaniem solidnej obudowy i faktem, że jej stalowa obudowa przyjemnie leży w dłoni.
Ostatnia zapalniczka jest bliźniaczą siostrą tej drugiej. Widać ją na dwóch pierwszych zdjęciach, jednak nie poświęciłem jej osobnej sesji zdjęciowej. Być może brak jej odrobinę finezji, którą zauważamy u jej radzieckiej siostry, bo szata nie jest tak misternie rzeźbiona, to jednak uroku i jej nie brakuje. Brak na niej oznaczeń firmowych, czy kraju pochodzenia, ale praktyczność i niezniszczalność pozostają na tym samym poziomie. Mam wrażenie, że choć ukrywa swoje pochodzenie, to wyszła z tej samej fabryki co radziecka zapalniczka, być może produkowania była na rynek wewnętrzny, stąd skromniejszy wygląd i brak oznaczeń producenta. Ze względów jednak czystko praktycznych i tę damę chętnie przygarnąłem, obiecuję też, że choć pieniędzy nie wezmę, z łóżka nie wygonię.
No i stało się. Opublikowałem artykuł. Mój pierwszy tutaj, więc witam wszystkich – Dzień dobry.
Niestety – mimo iż pozostawiłem artykuł do przeglądu edytorskiego, a także poprosiłem administratora o obrócenie kilku zdjęć, które bez względu na moje wysiłki, edytor zawsze obracał w 90 lub 180 stopni, czyniąc ilustrację artykułu nieco śmieszną – artykuł opublikowany został z kilkoma błędami ortograficznymi i interpunkcyjnymi. Moje uprawnienia nie pozwalają mi na edycję artykułu, więc nie pozostaje mi nic innego jak prosić o wybaczenie lub/i o dopuszczenie mnie do korekty zauważonych błędów.
Świetnie, ciekawie, BRAWO!
Dziękuję za ten artykulik/artykuł, bo przyjemnie się go czyta, a i fetysz związany z tematami (głównymi bohaterkami) bardzo przyjemny w odbiorze :)
Ot, i sentyment mnie się wzbudził… Taką sowiecką maszynerię mieli moi rodzice w zamierzchłych czasach, kiedy palili „Klubowe”, „Carmeny” i „Caro”. Czasem „Zefiry”.
Ja natomiast przeszedłem etap fajkowych jednorazówek, potem tanich wielorazówek, jak Cozy, potem Zippo. Jestem na etapie Sarome, powoli zbliżam się do Corony. Od czasu do czasu mam szaybę w kierunku zabytków, choć rzadko. Pociąga mnie ich ponadczasowość, alem dyletant zupełny w tym temacie.
Między Sarome a Coroną jest jeszcze Tsubota Pearl, o której wyraźnie piszą: „The Pearl lighters are precision made with all metal internals, no cheap plastic parts in sight.” i może jeszcze na dokładkę: „The only comparable lighter is the Japanese Corona and with such renowned lighters as the Old boy dare we say it… “we prefer the Pearl!!”
Nie wypowiem się co do zapalniczek, bo sam używam gazowych jedno lub lepiej, wiemorazówek i jakoś z tego powodu torsji nie dostaję ale pisz artykuły jak najczęściej. Ciekawie i z humorem. Nawet Puchar Świata w skokach narciarskich nie był w stanie oderwać mnie od lektury. 😁
Przede wszystkim gratulacje za debiut. Takich użytkowników temu portalowi trzeba – piszących.
Podobnie jak cortezzie zapalniczki z bywszego Sojuza włączają mi tryb nostalgiczny – u mnie w domupodobnej używał tata.
Łyżeczka dziegciu dla redaktorów za pozostawienie formy graficznej – chłopaki, tego się nie da czytać. Serio, nie można tego przestawić w tryb tekstowy, który pasuje do reszty zawartości portalu?
Gratuluję udanego debiutu. Zaraz po lekturze tego tekstu przeszukałem zakamarki swoich szuflad i wyciągnąłem orginalną radziecką зажигалкe model Огонек ЗГУ-А7-З nabytą ongiś na jakimś bazarze za równowartość sześciu rubli. Zapewne ze względu na swoje niewątpliwe „walory” estetyczne ( siermiężny granatowy plastik i tandetne chromy) i nietypowy zawór, brzydactwo to przetrwało aż do dzisiaj w stanie nieużywanym i fabrycznym. Tak więc, dzięki inspiracji płynącej z Twojego tekstu, dzisiaj po ponad ćwierćwieczu, mój Огонек został wreszcie po raz pierwszy nabity i odpalony…
I to było naprawdę spore przeżycie. Nie wiem co radziecki konstruktor tej zapalniczki zamierzał, ale najwyraźniej dążył do uzyskania uniwersalnego sprzętu nadającego się zarówno do odpalania machorki jak i zwalczania płomieniami wozów pancernych i siły żywej wroga. Prawie metrowy płomień osmalił mi sufit i przy okazji omal nie podpalił brody. Po rozebraniu i wyregulowaniu, ten niewątpliwie interesujący sprzęt się nieco ucywilizował, chociaż płomień ma nadal słusznych rozmiarów. Odpala jednak podobnie jak karabin kałasznikowa – za każdym razem i w każdych warunkach. Dodam, że podobieństwo do tego szlachetnego oręża bojowników o wolność „naszą i waszą” dopełnia prosta i tak na oko – równie niezawodna i niezniszczalna konstrukcja. I to jest właśnie odpowiedni sprzęt dla każdego prawdziwego syberyjskiego macho! :)
Te moje radzieckie wynalazki, też mają opcję rażenia wroga płomieniem, na szczęście, jak widać na zdjęciu, potrafią zachowywać się zupełnie poprawnie.
…a brody byłoby szkoda.
Jest coś ponadczasowego w tych radzieckich sprzętach. Jakiś czas temu spędziłem zimę w syberyjskiej tajdze. Andriej, mój lokalny przewodnik był święcie przekonany o wyższości radzieckiej/rosyjskiej myśli technicznej nad jakąkolwiek inną. Ja z kolei byłem gotów wejść w święty spór na ten temat, ale jakoś wszelkie argumenty wytrąciła mi jego Lada Niva, która na 38 stopniowym mrozie odpalała zawsze, a иностранные wynalazki sąsiadów stały unieruchomione przez mróz. Dodam tylko, że naszym podstawowym środkiem transportu były własnoręcznie przez Andrieja wystrugane narty wiązane rzemieniami do butów… Ech, po dziś dzień były to moje najcudowniejsze wakacje.
A pytałeś Waszmość Andrieja ile ta Niwa paliwa spożywa?
Zważywszy na ichniejsze ceny w tamtych czasach, myślę, że jemu było to całkowicie obojętne.
We wczesnych latach 80-tych, w ZSRR paliwem myło się samochody na stacjach benzynowych. Kto by tam myślał, ile pali jakaś tam Niwa… :)
„Kto by tam myślał, ile pali jakaś tam Niwa…” – i to jest właśnie „wyższość radzieckiej/rosyjskiej myśli technicznej nad jakąkolwiek inną”.
Efektem tej „myśli” jest coś, co sami Rosjanie nazywają „ruskim rozgildziajstwem”. A efektem ruskiego rozgildziajstwa są na przykład katastrofy ruskich okrętów podwodnych. Choć w sumie to im to niespecjalnie przeszkadza, wszak zawsze mówią „u nas ljudzi mnogo”. I sru – kolejna wojna, na zmianę z Amerykańcami. Teraz znowu obwąchują Kosowo, pospołu z Serbami. Marne czasy.
Pozdrówko!
Jest w tym wiele racji, choć (o czym nie wspomniałem w komentarzu) dokładnie w czasie mojego pobytu w Górach Ałtaj miała miejsce ostatnia katastrofa amerykańskiego wahadłowca. Po niej Amerykanie wycofali się z programu lotów wahadłowych i… i zaczęli latać rosyjskimi rakietami. Andriej wspomniał tylko – A nie mówiłem?! – i temat rozmów się zakończył.
A swoją drogą on sam potrafił z niczego zrobić coś – z pustej łodygi barszczu, drucika i kilku baterii robił zasilacz do radia, o nartach już wspomniałem – podbite skórą z końskich nóg doskonale podchodziły pod każdą górę, a na równym terenie pozwalały iść bardzo szybkim biegowym krokiem. W dół też zjeżdżały doskonale, choć z racji braku kantów i wiązania nart rzemieniami zakręcało się za pomocą czegoś w rodzaju wiosła, które w sytuacjach kryzysowych służyło za łopatę. Po syberyjskich drogach poruszałem się autostopem pokonując średnio 70 km/h, no, ale to zupełnie inna, nie fajkowa opowieść.
Do swoich warunków Rosjanie przystosowali się doskonale, bo to po prostu kwestia przeżycia w warunkach ekstremalnej zimy, jak widziałeś. Tak samo to zrobili Indianie, Eskimosi, Lapończycy itd. My też byśmy musieli.
Takiej technologii jak ów wahadłowiec co spadł Rosjanie nawet nie planowali mimo ambitnego programu „Buran”, choćby ze względów finansowych. Truchła trzech Buranów rdzewieją na szrocie lub w muzeum. A rosyjskie rakiety transportowe pod amerykańską kontrolą to po prostu katering – tanio i nieźle. Jak się okazuje, z forsą muszą się liczyć wszyscy, nawet Lenin i Stalin.
Myślę, że do syberyjskich opowieści warto tutaj wracać, byłyby arcyciekawie (oczywiście, przy fajce i a propos fajki). Bardzo podobały mi się opowieści Jacka Hugo-Badera, choć w kontekście jego ostatnich działań sam już nie wiem co jest tam prawdą, a co pisarskim „mnie się wydaje”.
Bardzo fajny debiut i bardzo fajny artykuł. Trafna też analiza klasyfikacyjna miłośników zapalniczek!
Ja sam zapalniczki miłuję (miłością świeżą i burzliwą), i zaliczam się do grupy trzeciej – wedle Twojej klasyfikacji. I tak – słuszna jest konkluzja, że doskonałych zapalaniczek się już nie robi… poza nielicznymi wyjątkami, które jednak osiągalne są dla ludzi o zdecydowanie ponadprzeciętnych zasobach finansowych.
ALE – zaręczam Ci, bo i sam jestem tego przykładem – że doskonałe zapalniczki z lat 60/70/80 – czyli z czasów, gdzie solidna jakość była priorytetem wytwórcy – są osiągalne i to w pieniądzach całkiem „normalnych” jak na nasze – polskie standardy.
Zachęcam do poszukiwań i polowania. Choć ostrzegam – to wciąga!
Co do zaś zaprezentowanych zapalniczek – benzynówka to nie moja bajka. Nie stosuję, nie uznaję, nie rozumiem zachwytów nad zapalniczką benzynową (w kontekście odpalania czegokolwiek co trzymamy w ustach). Do rozpalania ogniska albo szmat pod zamarzniętą misa olejową Kamaza – okej! Ale nie do fajki/papierosa.
Za to, zapalniczki gazowe produkcji ZSSR – to konstrukcje typowe dla ichniej filozofii – pancerne, proste, toporne i skuteczne. Jak kałach, jak ruski samowar, jak wypicie szklanki wódki. Gniotsia nie łamiotsia ;)
Znam kilka takich konstrukcji i przeszły mi przez ręce. Żadnej nie zatrzymałem…. brakuje mi w nich finezji konstrukcyjnej którą bardzo w zapalniczkach cenię. Brakuje polotu. Dodatkowo – sporym problemem w tych zapalniczkach bywają uszczelnienia zaworów dyszy – które, w przypadku pojawienia się nieszczelności – wymagają wykonywania uszczelek własnoręcznie (przerabiałem ten temat). Oraz siermiężny poziom wykonania i wykończenia bez zbytniej dbałości o spasowanie i ogólną jakość.
Przepraszam, jeśli moja opinia Cię uraża – ale, choć absolutnie nie neguję skuteczności działania tych zapalniczek, ani walorów użytkowych – to są one dla mnie zupełnie nieatrakcyjne. Ot – fajna ciekawostka.
Za to, artykuł świetny. Pisz Kolego więcej i częściej! Czytałem z wielką przyjemnością.
Pozdrawiam, Andrzej
P.S. – pierwszym moim samochodem była Łada 2103 – i choć pierwsze auto, jak pierwszą kobietę – pamięta się na zawsze… to cieszę się, że była ze mną krótko ;)
Odnośnie P.S.
Mam tak samo ze swoją Syreną 104.
Andrzeju, nie przepraszaj, bo, po pierwsze – niczego niestosownego nie napisałeś, wręcz przeciwnie, a po drugie – ja też jestem z tych co to gniotsia nie łamiotsia, czyli nawet jakby co, to można szczerze.
Za uwagi dziękuję. Dziś już wiem, że na kilku serwisach internetowych można trafić prawdziwe perełki za zupełnie normalne pieniądze. Ruskie zapalarki nie popracują więc chyba u mnie długo, a przynajmniej mam nadzieję, że za jakiś czas będą mieć jakąś szlachetnie urodzoną siostrę za towarzyszkę, moja benzynówka natomiast będzie raczej biwakowym niż fajkowym ekwipunkiem.
Benzynówki nie dość, że śmierdzą etyliną, nieważne jak szlachetna by była, to jednak „gubią” paliwo, wysychają. Gazowa zapalara ma tę wyższość, poza wonią, że jest szczelna. Ja wiem, że podkręcony knot Zippo jest nie do zgaszenia nawet podczas sztormu, jednakowoż w takich okolicznościach palę faję nader rzadko. Gaz u mnie króluje.
Mam pytanie do autora tekstu, w jaki sposób pan napełnia te zapalniczki gazowe? Pytanie moze wydaje soe banalne ale dzis nabyłem taką zapalniczkę i nie mogę zupelnie jej napełnić gazem, wszystko ucieka jakby bokiem, prawdopodobnie ja robię jakiś błąd, tylko jaki cala w tym zagwostka.
Pozdrawiam jako bierny choc stały czytelnik portalu
Problem rozwiązany, przepraszam za zamieszanie, okazało sie ze to juz wspomniana wczesniej uszczelka, jedyne co mogę dodać to to, że dorabiać własnoręcznie nie trzeba , wystarczy wyjąć z jednorazówki gazowej
Pozdrawiam jeszcze raz, co raz bardziej zastanawiając sie nad odejściem od swojej bierności na portalu
Fajnie, że się udało i że zapalarka znów razi płomieniem. W jednej z tych moich radzieckich ogniomiotów też uszczelka padła i tak dzięki Twojej odpowiedzi już wiem jak sobie poradzić. Wdzięcznym bardzo.
Porzucić bierność portalową to zacny zamiar. Porzuć, a i ja porzucę, bo ten artykuł powyżej to jedyny ślad w słowie pisanym mojej miłości do fajki, a przecież i tak o fajce niczego tam nie było.
Niestety nie mam szczęścia do tego egzemplarza, tym razem zaczęła przeciekać dysza… I szczerze mówiąc nie mogę znaleźć rozwiązania, najprawdopodobniej któraś z uszczelek przepuszcza, ale zupelnie nie mogę tego zlokalizować. Jakby ktoś miał doświadczenia z naprawianiem tego ustrojstwa to byłbym niezmiernie wdzięczny.
a nie mówiłem?….
:)
Mówił pan mówił, teraz tylko pytanie jak sobie z tym poradzić ?
Wygląda na to, że powinienem zmienić tytuł na „Gniotsia i łamiotsia”, no, ale za tym musiałaby pójść całkowita zmiana treści. Może chociaż komentarze pod artykułem będą przestrogą.
Czując się jednak odrobinę odpowiedzialny, za Twoje kłopoty, Szymonie, pomyślałem, że mogę Ci podesłać jeden z moich egzemplarzy; może uda Ci się złożyć z dwóch wadliwych, jeden dobry… W końcu historia zna takie przypadki. Daj znać, czy Cię to interesuje.
Napisałem Tobie wiadomość prywatną.
Musze powiedzieć ze ta propozycja niesamowicie pozytywnie mnie zaskoczyła, dech mi zaparło.
Z powodu tak miłego przyjęcia mnie- „Świerzaka fajknetowego”, na forum publicum mogę zadeklarować że jak tylko znajdę temat, który może społeczność zaciekawić to przerwę swe Fajknetowe milczenie.