W historii muzyki bluesowej znajdziemy całą masę artystów palących fajki. Dlaczego akurat ten styl przyciągał fajczarzy? To raczej pytanie bez satysfakcjonującej odpowiedzi. Może tytoniowy dym pomagał im w tworzeniu muzyki? Może był ucieczką? Czy znowuż – dodatkiem do całości? Rodzajem pocieszenia, czy radością samą w sobie? Pewne jest tylko jedno – ci fajczarze to muzyczne legendy.
Tekst ten z pewnością nie wyczerpie tematu. Nie sposób w jednym krótkim artykule przedstawić sylwetki wszystkich najważniejszych tytanów muzyki związanych z fajczarstwem. Dlatego też z pewnością pojawią się kolejne prace na ten temat. A w każdej z nich prezentowane będą wizerunki innych wykonawców wraz z krótkimi notkami na ich temat. Zapewniam, że jest o czym pisać.
Bluesmani (oraz jazzmani, o czym w następnym odcinku) bardzo często pokazywali się z fajkami. Tak się złożyło, że lwia część z tych, którzy wywarli największy wpływ na owe gatunki, nie stroniła od przeróżnej maści używek. Fajka była zdecydowanie najmniej szkodliwa, sądzę jednak, iż stanowiła o wiele lepszą inspirację, co potwierdza przypadek pewnego muzyka, którego historię pokrótcę opiszę poniżej. Z fajką nie rozstawali się tak gitarzyści, jak i trębacze, czy saksofoniści.
Działalność muzyczna Alberta Kinga przypadła na złote lata bluesa. Nagrywający od 1962 roku gitarzysta nazywany był, w związku ze swoim nazwiskiem, jednym z „trzech królów bluesa” (zaraz obok B.B. Kinga oraz Freddiego Kinga). Był to potężny (zdrowo ponad 100 kilo wagi), czarnoskóry mężczyzna, o zniewalającym uśmiechu, sympatycznej twarzy i nieprawdopodobnym talencie muzycznym. Wystarczy posłuchać choćby „I got the blues”, aby się o tym przekonać.
Albert King potrafił grać zarówno prawą, jak i lewą ręką, a używał gitary dla leworęcznych, pieszczotliwie zwaną Lucy. Jego styl grania inspirował wielu, w tym samego Jimmiego Hendrixa. Wśród listy ludzi zafascynowanych dokonaniami Kinga znalazł się także Stevie Ray Vaughan. Ze spotkaniem tej dwójką związana jest ciekawa historia.
Młody Vaughan poznał Kinga w 1975 roku, w klubie, do którego King, będący już wtedy wielką gwiazdą bluesa, został zaproszony. Lokal prowadził znajomy Steviego Raya. Wyprosił on w końcu u gwiazdora, by młodzieniec zagrał wraz z nim na scenie. King nie był przekonany do tego pomysłu, ale w końcu zgodził się. Po koncercie był zachwycony stylem grania Vaughana.
Po raz kolejny King zagrał z Vaughanem w 1983 roku, również przez przypadek. Na potrzeby telewizyjnego show miał zostać zarejestrowany jego koncert. Do udziału w przedsięwzięciu zaproszono jednak kolejnego muzyka, na co King nie był przygotowany. Vaughana rozpoznał dopiero później, o czym zresztą opowiada podczas koncertu. Gitarzyści zagrali kilka utworów z repertuaru Alberta, B. B. Kinga oraz jeden Steviego Raya. Po wszystkim Albert King mówił o swoim towarzyszu jako najbardziej utalentowanym białym gitarzyście bluesowym w historii. Koncert ten ukazał się po śmierci obu artystów, w 1999 roku pod tytułem In Session with Albert King & Stevie Ray Vaughan. Tak oto uhonorowano obu fajczarzy (wszak Vaughan również palił fajkę).
Fajka była jednym z atrybutów bluesmana. Pokazywał się z nią na koncertach, w sytuacjach pozascenicznych, ale również trafiała na okładki jego albumów. Tak było w przypadku wydanego pośmiertnie Stax Profiles – utworów nagranych dla wytwórni Stax.
Fajka w ustach Kinga wygląda iście królewsko. Muzyk, elegancki i dostojny, o posągowej urodzie (tusza w jego wypadku nie grała wielkiej roli), palący fajkę, wyglądał majestatycznie, jak na króla przystało. Tak jak jego muzyka cieszy ucho, tak również wizerunek może się podobać.
Wiele w twórczości Kinga odwołań do fajki. Może nie w samej muzyce, choć ta najlepiej smakuje w oparach dobrego tytoniu, ale raczej w sytuacjach okołomuzycznych. Nagrał na przykład Albert King album zadedykowany Elvisowi Presley, w którym wykonuje piosenki „Króla” (wydawnictwo ma znamienny podtytuł King Does the King’s Things). Elvis również palił fajkę – Longchampa oprawionego w skórę.
Fajczarz zawsze odnajdzie fajczarza.
Bardzo, Emilu, te Twoje eseiki wzbogacają fajczarską rzeczywistość. Ja nieodmiennie czytam je z prawdziwą przyjemnością. I bardzo się cieszę, kiedy napadnie Cię wzmożona chęć pisania na te tematy :D
Gdybyś jeszcze dodał muzyczne przykłady, artykuł byłby genialny :).
http://www.youtube.com/watch?v=A-GF2iy3VkM
Ha! Świetny wymiatacz i faja też ładna
Ha! Tego nigdy wcześniej nie widziałem, ale genialne :D
Blues-Missisippi-Luizjana-perique-kukurydza-kukurydzianka-palenie. Widzę jakiś ciąg logiczny, włączając w to również tratwy i Hucka Finna.
Ha! Więc przeczucie mnie nie myliło – fajka pasuje do bluesa (jazzu też) ;-)