Rzemiosło i artyzm to dwie różne rzeczy, choć pierwsza myśl wskazywałaby, iż są tożsame. Rzemiosło rodzi się w bólu powtarzalności ćwiczeń – dojrzewa wraz ze świadomością człowieka, aby wreszcie wyostrzyć jego umiejętności. Artyzm to talent, coś wrodzonego – zdolność do maksymalizacji tego, czego człowiek nauczył się podczas praktyki rzemiosła. Dobry rzemieślnik niekoniecznie musi być artystą. Dobry artysta zawsze jest rzemieślnikiem.
Zrozumiałem to jako dziecko, podpatrując mecze koszykówki. Banalna rzecz – grupka facetów usiłujących okpić tak drugą grupkę facetów, aby trafić do obręczy z siatką. Ot, chłopięca rzecz, podglądanie, jak oni to robią. Gdzieś tam na biurku leżała nieodrobiona praca domowa, za rogiem czaiła się perspektywa sprzątania pokoju i uporządkowania rozrzuconych wszędzie książek (odkąd pamiętam otaczały mnie książki), a w telewizorze Steve Kerr z Chicago Bulls rzucał przeciw Utah Jazz za trzy na sześć sekund przed końcem finału ligi NBA roku 1997. A podawał mu oczywiście Michael Jordan.
Tę akcję pamiętam, jakby to było wczoraj, a przecież minęło piętnaście lat. Bez problemu mogę odtworzyć w myślach ruchy Jordana – napięte, nerwowe, ale wyrafinowane i z pewną dozą bezczelności zwykłej tylko ludziom, którzy naprawdę wiedzą, co robią. Ten człowiek miał nienaganną technikę, ale na nic by mu się ona nie przydała, gdyby nie naturalny talent do koszykówki. Do dziś uważam, że Kerr trafił tę trójkę, bo się zapatrzył na Jordana. Dzięki niemu nie musiał się nawet skupiać. Został zaczarowany.
Michael Jordan był koszykarskim geniuszem i jednym z nielicznych absolutnie wybitnych sportowców. Jego wielkość oraz kunszt porównywałbym do postaci innych dyscyplin sportowych niż koszykówka. Ali w boksie, czy Pele w piłce nożnej, Fischer w szachach – to naprędce stworzony panteon (oczywiście niepełny – znalazłoby się jeszcze kilku innych, których należałoby włączyć do tego grona).
Na sukces Jordana składał się talent oraz rzemiosło właśnie. Trzeba tu zaznaczyć, że nie chodzi o samą grę. To zaledwie ułamek. Równie ważne w jego przypadku były zdolności przywódcze oraz współpraca z innymi graczami. Jordan był w stanie sam wygrać mecz, ale nigdy nie zdobyłby mistrzostwa, gdyby nie jego „świta”. Szczególnie udanie zgrywał się ze Scottie Pippenem, ale przecież w Chicago Bulls za najlepszych lat obecni byli także Dennis Rodman, czy przywoływany już Steve Kerr. Każdy z nich był świetnym graczem, ale dopiero w obecności tak jasnej gwiazdy jak Jordan, stworzyli drużynę kompletną. Jakby coś w Jordanie emanowało, jakby wyciągał on do nich rękę i wciągał ze zbocza na sam szczyt.
Na powyższym zdjęciu Jego Powietrzna Wysokość (His Airness, z ang. – taki pseudonim nadano Jordanowi w NBA) raczy się fajką. Wygląda na zrelaksowanego, wyważonego. Jakby fajka podkreślała jego dojrzały, spokojny charakter. To jednak ułuda. Jordan, jak większość wielkich ludzi, był człowiekiem, który nie bał się zwad, ani problemów. Miał wybuchowy temperament i niejednokrotnie dyscyplinował kolegów z zespołu.
To także część jego sukcesu – nie bał się bowiem brać na siebie odpowiedzialności za to, co się dzieje na parkiecie. Jeśli było trzeba, stawał się liderem-tyranem, któremu daleko było od nieco przekłamanego wizerunku człowieka ułożonego z fotografii.
Wątpliwości nie ulega fakt, że fajczarz Jordan był dojrzałym graczem, dzielącym równo swoją grę na indywidualną, jak i zespołową. Potrafił wejść w skórę trenera (kolejny sportowy geniusz – Phil Jackson), jeśli czuł, że jego zespół tego potrzebuje. W innym przypadku był po prostu jednym z tych dumnych członków zespołu Chicago Bulls i czasem tylko szybował w powietrze z wywieszonym językiem.
Jak sam wspomina w Rare Air (książce prezentującej jego wspomnienia oraz fotografie spoza koszykarskiego żywota) wchodząc na parkiet nie myślał o niczym. Nie musiał. Wszystko nabierało takiej jasności, przejrzystości i było tak naturalne, jak nic innego.
Dziś już na koszykarskiej emeryturze przechadza się po szatniach Charlotte Bobcats, którego jest współwłaścicielem. Z fajką w zębach? Być może. Oby tak. W końcu jest artystą. Z ekscentrycznością mu do twarzy.
Świetny tekst – tak samo jak zdjęcie. Dobrze, że Jego Powietrzność nie zostął baseballistą.
Jak obstawiacie? Włoży palec do komina? :)
Piękne dzięki za miłe słowa. Jordan, z tego, co pamiętam, ale mogę się mylić, próbował także swoich sił w golfie. A ten paluch to chyba jednak za duży ;)
Palenie fajki to wyraz ekscentrycznosci?
Jesli ktos tego szuka, to lepiej namalowac cos sobie na czole ;)
Mainstreamowe to nie jest ;)
Proszę nie szukać podtekstu, ale ciekawi mnie, czy Jordan pali ciemne czy jasne ;)
Mnie bardziej ciekawi, czy ta fajeczka jest naprawdę taka zwiewna, czy to tylko takie wrażenie w jego dłoni.
Ja jestem bardziej ciekaw, czy on faktycznie pali – nie na tym zdjęciu, tylko w ogóle. Za każdym razem, kiedy pojawia się wątek palących znanych ludzi pada nazwisko Jordana i to zdjęcie. Dokładnie to samo, jedno jedyne. Które na dodatek jest bardzo ładne wystylizowane i robi bardziej wrażenie ustawionej sesji ;)
Dokładnie to samo jest ze Schwarzenegerem – tyle, że o nim wiadomo przynajmniej, że pali cygara ;)
OK, sprawdziłem przed wysłaniem: Jordan pali cygara – przynajmniej z nimi ma fotki ;)
To jak najbardziej ustawiona sesja. Fotka zrobiona na potrzeby książki „Rare Air” – gdzie przeplatają się właśnie takie wystylizowane pozy, jak i zdjęcia strzelone z zaskoczenia, jak bawi się z dziećmi.
Czy pali fajkę tego się sprawdzić nie da. I tak jest w większości przypadków tych znanych fajczarzy. W gruncie rzeczy nie jest istotne, czy pali. Ważne, że w jakimś sensie promuje fajczarstwo. Jordan z niezapaloną fajką to żywa reklama.
Świetny artykuł, jak zwykle wysoki poziom. :) Uwielbiam serię ze słynnymi fajczarzami, a jeżeli Emilu będziesz miał czas, rzuć okiem na Charlesa Mingusa, ważna dla jazzu postać, a i fajczarz. :)
Nie ma sprawy. To już drugie zamówienie: recenzja filmowa i artykuł przybliżający postać fajczarza. Jestem kontent i cieszę się, że Ci się spodobało :)