Rock’n’roll pipe

11 marca 2010
By

Lubię bawić się słowami. Jedną z moich ulubionych rozrywek jest zmienianie tytułów piosenek na modłę fajczarską. I tak Sympathy for the devil Stonesów przeinaczam na Sympathy for the pipe, a ostatnią piosenkę Jima Morrisona jest dla mnie Pipe of the storm. Steppenwolf zagrali Born to be pipe, a The Animals House of the smoking pipe

Hymnem fajczarstwa powinno zostać Smoke on the water, zaś największym przebojem Erica Claptona niech będzie Tobbacco. W ten sposób rock staje się prawdziwą muzyką do palenia fajki. Nie wiem, ilu było pasjonatów fajczarstwa wśród muzyków tego gatunku, ale przynajmniej dwóch się znajdzie.

Pierwszym z nich jest Ian Anderson – multiinstrumentalista, lider i frontmen brytyjskiego zespołu Jethro Tull. Grupa powstała w 1967 roku i istnieje do dziś. Jak nietrudno obliczyć – jej fani zdążyli się już solidnie zestarzeć, a najlepsze lata muzycy mają już za sobą. Nie zmienia to faktu, że są nadal popularni i dalej starają się nagrywać, raz lepiej, raz gorzej.

Ich czołowymi dokonaniami są: album Aqualung wydany w 1971, oraz Thick as a Brick, który ukazał się rok później. Twórczość Brytyjczyków ewoluowała od rocka do folk rocka, potem kwalifikowano ją do gatunku rocka progresywnego (Thick as a Brick to jeden utwór, blisko pięćdziesięciominutowa suita, zaś jego następca – A Passion Play to concept album opisujący życie pozagrobowe, uwikłany w fantastykę, porównywany często do dokonań Pink Floyd), aż wreszcie przeszła w hard rock.

O trudności w jednoznacznym zakwalifikowaniu muzyki Jethro Tull świadczy nagroda MTV dla najlepszego zespołu heavy metalowego, jaką otrzymali w 1988 r. Zdziwiło to nie tylko samych fanów, ale również członków zespołu.

Jethro Tull nigdy nie znajdowało się w pierwszej lidze zespołów rockowych, nigdy nie było na topie, ale jednak swoją cegiełkę w rozwój tej muzyki dołożyło. Ambitne poszukiwania Iana Andersona, który nie bał się oprzeć lwiej części twórczości grupy na partiach fletu, zostawiając gitary w tle, pozwala stwierdzić, iż Brytyjczycy poszukiwali nowych dróg muzycznych, eksperymentowali. Byli jednymi z pierwszych, którzy nagrywali z orkiestrą. Stanowili także inspirację dla artystów późniejszych – chociażby dla King Diamonda, czy dla Haggard. Mówiąc o rocku, nie sposób ich pominąć.

Charyzma Iana Andersona pozwoliła mu na bycie nieco ekscentrycznym. Lubię myśleć o nim, jak o faunie, który postanowił zostać muzykiem. Jego wyczyny na scenie z fletem, radość z tego, co tworzy – pozwala mi na takie porównanie. Jest współczesnym minstrelem, podczas koncertów zmienia się w barda. Jest on niewątpliwie osobistością barwną, również dlatego, że często w jego ustach gości fajka.

Anderson chętnie daje się fotografować z fajką, ale nie wystrzega się jej także w filmach dokumentalnych o Jethro Tull. Fajka to jego hobby. Zwykle można go ujrzeć z jakimś bentem w ustach. Dzięki jego pasji również twórczość kierowanego przez niego zespołu pachnie dymem tytoniowym. Czy mówi Wam coś tytuł jednej z kompilacji Jethro Tull Nightcap? Mi bardzo wiele.

Drugim muzykiem-fajczarzem był Stevie Ray Vaughan. Znakomity artysta, którego wpływowy magazyn Rolling Stone umieścił na siódmym miejscu najlepszych gitarzystów wszech czasów (wyprzedził między innymi Jimmy’ego Page’a z Led Zeppelin oraz Keitha Richarda z The Rolling Stones). Uznawany był za spadkobiercę Jimiego Hendrixa, od którego przejął sposób gry. Zmarł tragicznie w 1990 roku w katastrofie lotniczej.

Życie Vaughana pełne było używek, w tym również narkotyków oraz alkoholu – był uosobieniem mitu prawdziwego rockowca. Można powiedzieć, że jego twórczość to rock’n’roll w czystej postaci, choć grał również bluesa. Wywarł ogromny wpływ na kształt muzyki gitarowej w ogóle. Był bogiem gitary, osobowością sceniczną, wybitnie uzdolnionym twórcą.

Był też fajczarzem, co pokazuje zdjęcie powyżej. Jak widać potrafił skutecznie łączyć dwie pasje. Niestety nie ma zbyt wielu informacji o tym, co palił oraz w czym, a szkoda.

Ta dwójka jest przykładem na to, że choć fajczarstwo jest wymierającą tradycją, to jednak wciąż obecną. Nie trzeba szukać daleko, aby odnaleźć sławnych kolegów po dymku. Znamy ich bardzo dobrze, karmili nas muzyką przez lata, części z nas ukształtował się muzyczny gust podczas słuchania ich dokonań. Część także kultywuje ich tradycję, co widać chociażby po tej stronie.

Znam przynajmniej jednego człowieka, któremu nie jest obca gitara oraz fajka, a można znaleźć go na tej stronie. Może za kilkanaście lat to właśnie o nim będę pisał swoje artykuły. I może tytuły jego piosenek będę sobie przeinaczał na fajczarską modłę.

Zdjęcia pochodzą ze stron: http://josephcrusejohnson.blogspot.com

Tags: ,

12 Responses to Rock’n’roll pipe

  1. 11 marca 2010 at 16:08

    Dobry sposób z tym wstawianie słówka w tytuły… Od razu miałem – zamiast „Testosteron”, po prostu „Pipa”.

  2. lgatto
    lgatto
    11 marca 2010 at 16:33

    Ahhh Jethro Tull i ich Thick as a Brick świetnie się to ogląda i słucha do fajki ;) można znaleźć w necie.

    • sat666sat
      sat666sat
      24 marca 2010 at 22:14

      No Jethro Tull – jedna z moich ulubionych kapel – faktycznie Thick as a Brick i Aqualung – piękne płyty, klimatyczne i poprostu fajowe)))

  3. Alan
    Alan
    11 marca 2010 at 17:38

    Kiedyś szukałem zdjęcia Jimmiego Page’a nadającego się na koszulkę i jestem pewien, że natknąłem się na foto, gdy ten pali fajkę. Ale to było na daleeeeeekiej stronie wyników w google grafika. Hm…Stairway to pipe? Jeszcze z repertuaru Pink Floyd można coś wybrać: „Shine on you crazy pipe” chciałoby się rzec po udanym woskowaniu. Albo jako fajczarski komplement „Wish you were pipe” ;)

    • lgatto
      lgatto
      11 marca 2010 at 17:58

      A po przeczytaniu kilku artykułów o bejcach i innych maczankach można sobie ponucić Pinków „Goodbye blue pipe” ;)

      • Rheged
        11 marca 2010 at 19:45

        I trzeba pamiętać, o „Crazy little thing called pipe” ;]

  4. yopas
    11 marca 2010 at 23:42

    To „Sympathy for the pipe” to chyba w dobie aktualnej polityki wobec palaczy… bo „sympathy” po angolsku to jednak najbardziej znaczy „współczucie”… takie słowo-pułapka.
    .
    .
    .
    a Metallicy Master of Pipes, to o Mistrzu Worobcu?

    • 12 marca 2010 at 12:49

      Mistrz Pipy? Niekoniecznie fajkarski temat. Fajczarski, owszem, ale to dość gruby joke :D

      • yopas
        12 marca 2010 at 19:45

        ???
        {lekka konfuzja}

        • 12 marca 2010 at 20:05

          Ze mnie w dobrym towarzystwie zawsze w końcu wyjdzie prostak i konfuzer. Dzieciństwo na hłaskowskim Marymoncie, młodzieńcze lata na gitowskim Wrzecionie, żadnej reedukacji w latach późniejszych.

          No i fajka w zębach wyłącznie po to, aby się nie za często odzywać. Chyba ją trzeba trzymać oburącz, żeby nie trzaskać w klawiaturę byle czego. Trzeba zmienić ulubiony rozmiar fajeczek na XXXL.

          • yopas
            12 marca 2010 at 20:38

            Przynajmniej charakterny z Ciebie gość.
            Luz Jacek, przede wszystkim luz!

  5. heretico
    heretico
    12 marca 2010 at 08:28

    i do tego „Another One Bites The Pipe”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*