Napisane przeze mnie recenzje tytoni, biorąc pod uwagę moje (początkującego) doznania, nie są niczym wyjątkowym. Świata nie odkryję i wiem, że najpierw muszę nabrać doświadczenia aby coś sensownego stworzyć. Do tego dochodzi niedobór słownictwa, co nadrabiam „laniem wody”. Ale cieszy mnie zawsze możliwość jaką daje mi „nasz portal” (jak to przyjemnie z kimś się identyfikować) na publikację tekstów lepszych, czy gorszych (o możliwości pisania wspominał też Yopas w swoim ostatnim tekście). Człowiek szuka swego miejsca. To tu to tam. Nie jest łatwo, aby zgodnie z nagłówkiem na stronie, gdzieś „czuć się dobrze”. A tutaj się tak czuję. Nie mam konta na portalach społecznościach, a moja niechęć do telefonów i internetowych grup (w pozytywnym znaczeniu) sprawia, że zawsze trzymałem się niejako na uboczu. Jak mawia mój młodszy brat: „nie masz konta na zboku, to nie wiesz, co się dzieje”. Na fajkanet zawsze mogę zaglądnąć i przeczytać kolejny nieznany przeze mnie artykuł oraz dopisać swój komentarz. Mogę zadać głupie pytanie, które nie zostanie zignorowane. Co najwyżej zostanę upomniany i odesłany pod odpowiedni link. Wspominałem na początku, że nadrabiam „laniem wody”?
Ale o czym dzisiaj chciałem napisać? Oprócz palenia tytoni fajkowych jestem wielkim fanem muzyki. Kiedyś to był dla mnie cały świat. Szczególnie dotyczyło to muzyki lat 60 i całej kontrkultury „dzieci kwiatów” (o której mógłbym napisać od ręki pracę magisterską), a także polskiego punku lat 80 i wszystkiego w czym maczał palce Robert Brylewski. Jednak latka lecą, z niektórych ciuchów się wyrasta (raczej wszerz) i ubiera się coś nowego. Miłość do muzyki, a także kolekcjonowania płyt cd i winylowych pozostała, choć obecnie wolę się zaopatrzyć w puszkę GH, niż zakupić nową płytę. Poluję na białe kruki i limitowane wydawnictwa, wznawiane przez niezależne wytwórnie, polskich zespołów punkowych. Abaddon, Siekiera, Moskwa, zimnofalowy Made in Poland, czy reggae-owy Izrael, to tylko niektóre z moich ulubionych zespołów. No i ponownie muszę wyhamować, bo zaczynam „płynąć”. Dlaczego o tym? Bo chciałem opisać osobę, muzyka, który paliłby fajkę (kiedyś pisał o tym Rheged). Moje poszukiwania jednak nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. W związku z tym miałem napisać tekst uwielbienia dla Roberta Brylewskiego i zespołu Izrael za płytę „Nabij Faję”. Bo choć płyta i utwór tytułowy nawiązują nazwą do fajki tradycyjnej, to już na pewno nie do tradycyjnego tytoniu. I właśnie wtedy kiedy miałem zabrać się do próby stworzenia tekstu, otworzyłem mój skromny katalog z filmami i sięgnąłem po bardzo długo nieoglądaną „Trylogię dolarową” w reżyserii Sergio Leone. I wtedy mnie olśniło. Jest!!! To jest to! Mam swojego bohatera – Lee Van Cleef!
A teraz proszę uruchomić zamieszczony poniżej filmik muzyczny składający się z kompilacja najbardziej znanych nut z „Trylogii Dolarowej” i czytać spokojnie dalej.
Tak zwana „Trylogia dolarowa”, to seria 3 filmów, których choć fabuła nie łączy się ze sobą, to wszystkie części pozostają w tym samym klimacie. Wspólnym mianownikiem jest za to postać Clinta Eastwooda, który pojawia się we wszystkich odsłonach w charakterystycznym poncho, kapeluszu i cygarze w ustach, a także oczywiście reżyser i niesamowita oprawa muzyczna. Seria zrealizowana w latach 1964-66 była początkiem wielkiej kariery zarówno dla Eastwooda, reżysera – Leone, a także wybitnego kompozytora Ennio Morricone.
„Spaghetti Western”, gatunek niezwykle popularny w latach 60’ i początku 70’ ubiegłego stulecia, swoją nazwę zawdzięcza nie ponadprzeciętnej długości filmów, a miejscu powstawania. Były one bowiem kręcone głównie we Włoszech i w Hiszpanii oraz przez włoskich reżyserów (choć może długość też miała przy tym znaczenie?). Nazwa wymyślona przez Amerykanów miała być prześmiewcza względem europejskich odpowiedników tego gatunku filmowego. Nikt nawet nie przypuszczał, że tak niskobudżetowe produkcje, będące w opozycji do tradycyjnych westernów amerykańskich, z mało znanymi aktorami, osiągną tak spory sukces. Leone i Morricone w obawie przed totalną klapą pierwotnie posłużyli się nawet fikcyjnymi nazwiskami, przy pierwszej części! Jednak po „Per un pugno di dollari” („Za garść dolarów”) zostały dodatkowo nakręcone „Per qualche dollaro in più” („Za kilka dolarów więcej”) i absolutny w mojej opinii klasyk gatunku „Il Buono, il brutto, il cattivo” („Dobry, zły i brzydki”). Clint Eastwood, Sergio Leone oraz wspomniany Ennio Morricone powrócili (przyjechali) do Hollywood jako pierwszoplanowe gwiazdy. Anegdot i ciekawostek związanych z trylogią, które przerodziły się w legendę jest mnóstwo, wspomnieć choćby wypowiedź Leone na temat Eastwooda: „Clint to wielki aktor. Na planie filmowym miał 2 miny. W kapeluszu i bez” (nie koniecznie w tych słowach). Nie chcę zanudzać i przytaczać wszystkiego w tekście, ale dla chętnych polecam przeczytać chociażby informacje zgromadzone na filmwebie.
Spaghetti Westerny charakteryzowały się dość sporą brutalnością. W filmach pojawiał się bohater pozytywny, jeździec znikąd, często o zagmatwanej, mglistej i nie koniecznie nieskazitelnej przeszłości. Ów bohater zwykle zmaga się z brutalnym oprawcą spod ciemnej gwiazdy, który zdaje się mieć za nic moralność. Jest sporo czarnego humoru, co osobiście mi się bardzo podoba. Charakterystyczne jest także marginalne znaczenie kobiet w ekranizacjach, tzn. pełnią ona role zdecydowanie drugoplanowe. W Europie powstało mnóstwo produkcji tego typu. Do najwybitniejszych reżyserów gatunku (oprócz wspomnianego) należy zaliczyć także Sergia Corbucciego czy Damiano Damianiego. A najwyżej oceniane filmy (oprócz opisanych) to np.:
- „Django” (ale nie ten z 2012 tylko 1966 roku),
- „Gringo”,
- „Sabata”,
- „Śmierć jeździ konno”,
- „Człowiek zwany Ciszą”,
- „Garść Dynamitu”
- wysokobudżetowy (gwiazdorska obsada, m.in. Henry Fonda, Charles Bronson) „Pewnego razu na dzikim zachodzie”
Choć o gatunku można napisać sporo to ja pragnę skupić się na postaci Lee Van Cleefa. Aktora, który wystąpił w części 2 i 3 „Trylogii dolarowej”. Aktora, który po sukcesie nie powrócił do USA w glorii chwały tylko pozostał w Europie i został gwiazdą europejskiego formatu.
Lee Van Cleef był amerykańskim aktorem (1925-1989). Grywał w spektaklach na Broadwayu, gdzie został dostrzeżony i zaproponowano mu rolę w pełnometrażowych filmach. Początkowo wcielał się w czarne charaktery, co udawało mu się całkiem nieźle. Zaczął także grywać w Westernach. Niestety w wyniku groźnego wypadku samochodowego w 1959 roku (uszkodzone kolano, co uniemożliwiło mu na jakiś czas jazdę konną) niemal wycofał się z aktorstwa grając jedynie role epizodyczne. Zajął się prowadzeniem prywatnego biznesu oraz malarstwem.
Na srebrny ekran, w roli bohatera pierwszoplanowego, powrócił w 1965 roku za namową Leone. W filmie „Za kilka dolarów więcej” wciela się w postać byłego wojskowego, tajemniczego, doświadczonego „łowcę głów”, który z początkowo nieznanych powodów, za wszelką cenę chce dopaść okrutnego przywódcę bandy rewolwerowców, niejakiego El Indio (w tej roli Gian Maria Volontè). Na swojej drodze spotyka „nieokrzesanego” bezimiennego (Eastwood), który także podąża śladem bandy El Indio. Choć różni charakterem łączą wspólne siły w celu „dorwania” złoczyńcy. Dalej fabuły nie będę opisywał, bo może ktoś nie oglądał.
W filmie w wielu ujęciach Lee pokazuje się z fajką w ustach. Zacząłem poszukiwać informacji na ten temat i okazało się, że Lee Van Cleef faktycznie na co dzień palił fajkę. Widać to na filmach, tzn. sposób odpalania, smakowania dymu i trzymania fajki w zębach. Amator by tak nie potrafił. Z informacji jakie znalazł np. na pipesmagazine.com dowiedziałem się, że fajki „używane” przez niego w filmach były jego prywatną własnością. Palona przez niego na zdjęciu to najprawdopodobniej WDC Vienna Meerschaum, a wyprodukowana została z afrykańskiego bloku, wydobytego w Tanzanii (obecnie kopalnie są już zamknięte). Znalazłem jednak także opinie, że to może być Peterson Meerschaum, ale myślę, że to jednak WDC. W wyniku wieloletniego użytkowania fajki, Lee dokonał pewnej modyfikacji i potraktował ją woskiem pszczelim (?), w celu ochrony bloku, tym samym zmieniając nieco kolor fajki (jeśli dobrze zrozumiałem tekst). Oznacza to, że Van Cleef znał się na odnawianiu fajek i myślę, że spokojnie dałby sobie rade w akcji giveaway …
W 3 odsłonie trylogii, czyli „Dobrym, złym i brzydkim” wciela się w postać, a jakże, Złego.
Angel Eye to bezwzględny rewolwerowiec, który dla pieniędzy nie cofnie się przed zabiciem bezbronnego starca, czy małego chłopca. Wydaje się być człowiekiem bez sumienia. Dąży do zdobycia zakopanego w niewiadomym miejscu złota. Na swojej drodze spotyka bezimiennego Dobrego (Eastwood) i Brzydkiego (REWELACYJNY w tej roli Eli Wallach), którzy to w wyniku zbiegu okoliczności dowiadują się również o złocie oraz miejscu jego zakopania (o miejscu wie tylko bezimienny). Charakterystyczny czarny humor, wyśmienita gra aktorska, niezapomniane dialogi i ponownie rewelacyjna muzyka. No i oczywiście Angel Eye z fajką w zębach. Tym razem jest to inny model, prawdopodobnie WDC Wellington.
W pozostałych filmach, w których Van Cleef występował (nie tylko w westernach) również często palił fajkę. Po prostu „nasz człowiek”.
Ciekawostka. Podobno w rzeczywistości Lee Van Cleef okazał się szybszym rewolwerowcem (wydobycie broni, naciśnięcie spustu) niż Eastwood.
I na koniec świetna „smoking scene” w wykonaniu naszego bohatera oraz Klausa Kinskiego … enjoy
Pieknie ilustrowany tekst nie tylko o fajce… gratulacje…. tak pozatym jesli cofne sie pamiecia to chyba z naszych slaw muzycznych to Czeslaw Wydrzycki popalal fajke?
Dziękuję za miłe słowa, a o Wydrzyckim na stronie już było … http://www.fajka.net.pl/problemy/kultura-i-fajka/piekny-byl-to-swiat/
Doskonały tekst. Bardzo się cieszę, że ci się chciało ;)
Fajnie, że znów o kulturze na fajkanecie. I w bardzo udanej formie.
Gratulacje!
Świetna praca. Respekt!
Trafiliście kolego w sedno tarczy. Doskonały tekst, doskonale dobrany temat – gratuluję.
Przy okazji, to co pali Eastwood, to niesławne sigaro toscano, bardzo mocny, złowonny włoski wyrób z miejscowej odmiany kentucky.
Dobrze wiedzieć.
Ja w tym kierunku nie poszukiwałem, ale znalazłem informację, że stale wykrzywiony wyraz twarzy Eastwooda był spowodowany jego wstrętem do palonych w filmie non-stop tanich cygar …
Nie wiem czy faktycznie były to tanie cygara i czy przypadkiem to stwierdzenie nie jest jedną z legend. Ale skoro piszesz „niesławnych” to pewnie to prawda.
Pozdrawiam.
Aż zapragnąłem zapalić tego sigaro toscano :)
Uwazaj, bo jeszcze zostanie Ci taka mina jal Clintowi! ;)
Owszem, zaczynać dzień od espresso i toscano wypalonego na tarasie, to jest styl!
Zwykle mam zapasik w humidorze. Co prawda one teoretycznie są suche, ale odrobina nawilżenia dobrze im służy. Tanie, pachnące trochę jak czarne sznury od Gawitha, do palenia przecinane na pół scyzorykiem, stanowią ikonę stylu a’la Mario Puzo. Również pogotowie nikotynowe, jeśli ktoś w nagłej potrzebie, a nie ma jak porządnie rozpalić fajki.
Julianie a gdzie takie cygara można zdobyć ? chętnie bym zakupił/odkupił :) tak na spróbowanie. pozdrawiam
Tam, gdzie są Włosi. W każdym włoskim mieście, również na lotniskach międzynarodowych jak np. Fiumicino, ale także w sklepach w Luksemburgu (włoska imigracja) i pewnie w Szwajcarii. W Polsce nie ma, w dostępnością w sklepach w sieci zaskakująco słabo. Ja kupowałem zwykle w Luksemburgu. Kudełko 5 sztuk „podwójnych” kosztuje zależnie od wersji 5-10 eur.
Z tą wykrzywioną twarzą i zmrużonymi oczami Clina było tak, że on w ogóle nie palił, a tu musiał cały czas mieć cygaro w mordzie, z którego dym szczypał go nieustannie w oczy.
Może warto zgodnie z zasadą ‚nasi też tam byli’ dodać że studia filmowe w Almerii powstały dzięki wydatnej pomocą komisji McCarthy’ego (jego szukanie komunistów wszędzie spowodowało że sporo scenarzystów i aktorów z Hollywood zostało zmuszonych szukać pracy poza fabryką snów) a beneficjentami tej sytuacji zostało trio producentów, z których jeden nazywał się MIchał Waszyński.
Panowie, to są te cygarka ? http://www.tabakonline.com/cygara-toscano-classico-5szt-p9741.html
Naoglądałem się ostatnio Clinta i zachciało mi się spróbować tego wynalazku :)
Tak to te (są w kilku odmianach m.in. Classico, Vecchio). Na jakimś cigar blogu stoi: >> Toscano Extra Vecchio jest cygarem produkowanym w toskańskim mieście Lucca, z lokalnego tytoniu. Liście do tego konkretnego cygara fermentowały przed zwinięciem przez 9 miesięcy. Na rynku pojawiły się ponad 60 lat temu, w roku 1953. Od tego czasu regularnie pojawiały się w różnych spaghetti-westernach (z takim cygarem często występował Clint Eastwood). << Narobiłeś mi smaka. Wszyscy chwalą. Wygląd 1 smak 10 ;) I można palić po pół :)
Wczoraj odebrałem z paczkomatu 5 kartoników tych Toksańczyków. Pierwsze wrażenie: brown no.4, zapach baardzo podobny. Zapaliłem, paliłem przez ponad półtorej godziny i nie żałuję, że wziąłem od razu większy zapas. Żałuję tylko, że nie wziąłem od razu 50. Dla mnie, cygarowego laika, są bardzo w porządku. :) Dzisiaj planuję wypalić połówkę, jak Clint :D
Hej :-) Fajny tekst, okraszony muzyką, która często towarzyszy mi w podróżach. No i ta filmowa scena na koniec – to się nazywa „odpalić fajkę”!
Jednym z niewielu filmów, jakie musiałem zabrać ze sobą do Warszawy jest „Za garść dolarów”. Mam słabość do filmów Leone. I dzisiaj, po rozpakowaniu, sprzątnięciu, zbadaniu okolicy, zajrzałem w końcu tutaj. Pomyślałem, żeby sprawdzić, czy jednak ktoś coś wrzucił do kultury i oto mam – fajka, Leone, dobry tekst.
Dziękuję.
Zainspirowany artykułem obejrzałem kilka westernów… Niektóre powtórnie… I tak trafiłem na „Kanion bezprawia” z 1950 r.(oryginalny tytuł „The Sundowners”; dostępny na YT). 8 minuta 52 sek. – scena z kukurydzianką, przy czym przybyły, sięgając po kaczanówkę, pyta gospodarza, czy nie ma innej fajki… 17 min. 22 sek. – okazuje się, że ma inną fajkę, dość dużego benta, który odnajduje się… w bucie. 25 min. 31 sek. – główny bohater (ów gospodarz) pyka tego benta. Potem niestety fajka już się nie pojawia.