Lato już dobiegło końca, a ja nadal stoję zamyślony, snując kłębki dymu i refleksje na temat fajczarstwa, fajkarstwa i palenia. Po podzieleniu się na forum www.smokersforums.org niektórymi uwagami, które z pewnością nie są ani obiektywne, ani autorytatywne pomyślałem, że może zrobię z tych notek krótki artykuł i zamieszczę na tej stronie, żeby budziły radość, smutek, obojętność i ciekawość u naszych czytelników. Zachęcam też do tworzenia podobnych list, bo to całkiem niezła zabawa.
1. Uczmy się z historii i nie powtarzajmy jej błędów:
Pierwszym człowiekiem, odnotowanym w tomach historycznych, który rzucił palenie był Johan Katsu, Szeryf z Turku, w Finlandii. Piątego kwietnia 1679 roku napisał w swoim dzienniku – „Rzuciłem palenie tytoniu.” Zmarł miesiąc później.
2. Fajczarze posługują się między sobą wieloma niewyrażonymi jasno regułami. Dla początkującyh postanowiłem streścić parę z nich:
Jeżeli celem spotkania jest, przynajmniej w jakimś stopniu, raczenie się tytoniem, to produkty tytoniowe jakie są na stole mogą być wykorzystywane przez wszystkich, którzy są obecni. Palacz, który korzysta z cudzego tytoniu, nie musi pytać o pozwolenie, ale musi zaoferować komentarz na temat mieszanki.
Palenie cygar przy fajczarzach jest zalecane, ale każdy, kto zapala papierosa, gdy wyższej jakości tytoń jest łatwo dostępny zachęca swoich towarzyszy do szyderstwa.
Wśród grupy osoba, która pali fajkę, nosi okulary i ma brodę jest, domyślnie, najmądrzejszą i najbardziej wiarygodną osobą w pokoju. Jeżeli więcej niż jedna osoba pasuje do tego opisu, staż zostanie ustalony według większej ilości łysizny.
Koszt nowej fajki można podać tylko wtedy, jeżeli spowodował pośrednio lub bezpośrednio twój rozwód. W innym wypadku to nie ma się czym chwalić.
Fajczarz powiniem zawsze nosić aurę nawet pozornej mądrości. Szczególnie przydatne w tym jest używanie fajki w gestykulacji jako wkaźnik.
3. Można palić fajkę, nie będąc fajczarzem.
4. Nawet najskromniejsza fajka jest nadal fajką, może być palona i zasługuje na szacunek. Wyjątkiem są obiekty z napisem ‚made in China’.
5. Polecam fajki wykonane przez indywidualnych rzemieślników. Współczesne fajki fabryczne tak samo odpowiadają wielu fajczarzom, jak etykietka ‚made in Italy’ pasuje do Stanwell’a.
6.Fajkarze, których mam na uwadze, chociaż są mało znani, ale tworzą coraz lepsze dzieła: Ken Dederichs, Sergey Cherepanov, Gregor Lobnik, Dirk Claessen, i Chris Askwith.
7. Fajkarze, którzy robią takie fajki jakie lubię to Bruce Weaver, Tonni Nielsen, Adam Davidson, Sergey Senatorov, Claudio Cavicchi.
8. Fajkarze, na których dzieła patrzę, a na widok cen ich fajek mdleję to Kent Rasmussen, Teddy Knudsen, S. Bang (Ulf i Per), Former (Hans Nielsen), Todd Johnson
9. Nigdy nie można mieć zbyt wiele fajek, po prostu czasami ma się zbyt mało miejsca.
10. „Fajka czerpie mądrość z ust filozofa, i zamyka usta głupiego” – William Makepeace Thackeray
Niestety nie znam wpływu na fajkę głupich filozofów…
11. Firma Dunhill kłamie. Alfred Dunhill przewraca się w grobie. Ale czy ze zgorszenia, czy ze śmiechu, że ktoś jeszcze wierzy w marketing Dunhillowski, to nie wiem. Jeżeli nie wiesz o co chodzi: według nowego Pipes and Tobacco Magazine, Dunhill twierdzi, że tylko 3% klocków wrzośca, które dostaje ma szansę zostać fajką Dunhilla. To by oznaczało, że Dunhill musiałby mieć bardzo kiepskiego dostawcę wrzośca, albo być szalenie wybrednym. Tak wybredny ze swoimi klockami nie jest nawet Tom Eltang.
12. Wcześniej czy później każdy rzuca palenie.
13. Konkursy na wolne palenie zajmują coraz mniej istotne miejsce na wystawach fajek i przetargach tytoniu. Wszyscy się dzisiaj śpieszą.
14. „Przestać palić to najłatwiejsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłem. Wiem coś na ten temat, bo robiłem to tysiące razy.” – Mark Twain
15. Oczywistym faktem jest, że palenie fajki ma szansę uratować tobie życie. Bertrand Russell ten fakt potwierdza własnymi słowami:
„Palenie uratowało mi życie”, mówi Russell. „W 1948 roku miałem lot małym samolotem i przy wchodzeniu na pokład nalegałem, że muszę usiąść w części dla palących. ‚Jeśli nie mogę palić umrę’ – powiedziałem stewardessie. Samolot później rozbił się w morzu… I wszyscy w sekcji dla niepalących zginęli. Ja i inni pasażerowie z sekcji palącej z tyłu ocaleli i byli w stanie dopłynąć do brzegu”.
Musiałem nieco skrócić tytuł, bo był za długi – nie mieściłby się w dalszych ramkach. A pomysł świetny, przy ustalaniu stażu fajczarza na podstawie łysiny śmiałem się do łez :D
Można by parę nazwisk dorzucić do listy tych których fajki są w cenach prowadzących do rozwodu.
Do mnie jakoś nie dotarł humor tej wypowiedzi… Jakoś tak rysuje obraz fajczarza jako dziwoląga/mitomana… a moim zdaniem należy z tym obrazem walczyć… choć humor móże jest jedną z metod takiej walki.. może…
Artykuł zjawiskowy. Luźny, bezpretensjonalny i mądry. Fantastycznie się go czyta. Humor to wyższa forma powagi, ironia zaś jest najwyższą formą :)
Dzięki i proszę o więcej takich tekstów.
Pozdrawiam
Krzysztof
Świetne…..
Jeszcze jedna anegdotka „tytoniowa” Bertranda Russella (niestety nie wiem z jakiej dokładnie publikacji… Anegdotkę znam z „Boga Urojonego” Dawkinsa).
„Dokładnie pamiętam ów dzień. To było w 1894, szedłem sobie po Trinity Lane i nagle, w chwili olśnienia, pojąłem (lub wydało mi się, że pojąłem): dowód ontologiczny jest prawdziwy! Poszedłem potem kupić puszkę tytoniu, wracając, podrzuciłem ją wysoko do góry, a złapawszy, wykrzyknąłem: „A niech to. Ten dowód jest logiczny”.”
A o którym dowodzie ontologicznym mowa?
Anzelma z Canterbury, o ile mnie pamięć nie myli.
Jeśli istnieje istota doskonała, to nie może ona istnieć tylko w ludzkiej świadomości, bo nie byłaby doskonała. Ergo – musi istnieć obiektywnie. To to?
Dowód jest logiczny, ale nie wynika z niego istnienie istoty doskonałej. To, że możemy o takowym pojęciu myśleć nie oznacza, że istnieje desygnat. To tak jak z pegazem – myślę o nim, ale nie sprawiam, aby istniał inaczej jak w moim umyśle. Ergo – jest pojęciem pustym. Tak samo z istotą doskonałą.
To fascynujące rozważania i chyba najlepszy dowód na istnienie Boga, aczkolwiek nie można się zgodzić, iż jest prawdziwy. Nie można też się zgodzić, iż jest fałszywy. Jak każdy tego typu dowód – jest nierozstrzygalny i nieweryfikowalny. Niemniej jednak – jest logiczny.
Fajnie, że przypomniałeś mi o tym zagadnieniu. Dawno już o nim nie słyszałem.
My tu o humorze, a Ty z pierdołami wyskakujesz :P
Dowodzę tylko, że te pierdoły mnie cieszą, co jest tak samo istotne, jak humor :)
Tak, to to. Ty zajmujesz się filozofią, prawda?
Byłem pod wrażeniem tego dowodu (jako ktoś kompletnie nieobeznany z tą tematyką), jednak doszedłem do takich samych wniosków jak ty (z pomocą argumentacji Dawkinsa – nie da się ukryć).
Miło mi, że myślę podobnie jak człowiek, który naprawdę zna się na rzeczy ;).
Dowód logiczny w kategoriach czysto logicznych, ale nijak ma się do rzeczywistości.
Jednak… Ja jakoś nie mogę zrozumieć, po co DOWODZIĆ istnienia Boga. Wiara w niego to właśnie WIARA. Dowód, jaki by nie był, nie przyniesie korzyści wierzącemu, a i raczej ateistów nie przekona ( obie strony doskonale opanowały sztukę zbijania argumentów ;) )
Myślę że najbardziej przekonywujące mogą być dowody które, mówią o pochodzeniu moralności (św. Tomasz chyba coś o tym mówił). Jako że jeszcze (chyba) nie udało się udowodnić że moralność ma swoje korzenie w biologii, można założyć że to Bóg ją nadaje człowiekowi. To jednak wymaga kolejnego założenia a priori że Bóg istnieje. Więc to żaden dowód ;). Co o tym sądzisz?
Jap, zajmuję się filozofią. Ontologią w szczególności, a ostatnio mam niechciany romans z logiką. Można więc rzec, że jestem na bieżąco.
Z moralnością jest to samo, co z Bogiem. Otóż nijak nie można jej dowodzić. Wymyka się definicjom. Jak badać coś, czego nie można sprecyzować? Aksjologia próbuje, ale ostatecznie kończy się to na wartościowaniu wartości, a nie ich pochodzeniu. Można spróbować rzec za Kantem, że chodzi tu o zmysł smaku. Można powiedzieć, że chodzi o ugruntowanie kodeksów etycznych, skądś je bowiem wywodzimy i na dodatek nie z racjonalności samej, bo bywają nieracjonalne i nielogiczne. Paradoksalnie najprecyzyjniej można opisać moralność w kategoriach biologiczno-społecznych, jako mechanizm psychiczny powstały na drodze ewolucji i wyostrzony dzięki niemej umowie społecznej (nasz naturalny mechanizm przetrwalniczy, żebyśmy siebie nawzajem nie pozabijali). Jednakże tu nie docieramy do sedna. Aczkolwiek omijamy w ten sposób przynajmniej jedno nieweryfikowalne pojęcie – Boga. Paradoksalnie – wikłamy się w dwa następne – samej moralności i umowy społecznej. Sama umowa społeczna jest problematyczna, bo wynika z przesłanki, że „człowiek człowiekowi wilkiem”, a natura człowieka znowuż jest niedefiniowalna.
Same problemy. Ale ile radości, nieprawdaż? ;)
Radości co niemiara ;)
Czy udowodnienie że moralność jest wynikiem (szeroko rozumianej) ewolucji, wykluczyło by istnienie jakiegokolwiek Boga?
Kreacjonizm i ID, z tego co wiem, zostały bardzo mocno zbite przez ewolucjonizm. Gdyby moralność, jako ta najbardziej „Boska” z cech została racjonalnie wyjaśniona… Teistyczny Bóg nie miałby właściwie nic do roboty, tak?
Z kolei sama moralność… To tak oczywiste uczucie, że rzeczywiście ciężko je zdefiniować ;).
Mam nadzieje że nikt nas nie pogoni za tą malutką dyskusję.
Właściwie zdefiniowanie ścisłe pojęcia „moralność” nie wykluczałoby istnienia jakiegokolwiek Boga, nawet przy założeniu, że byłoby ono wywiedzione z czysto racjonalnych i biologiczno-ewolucyjnych przesłanek. Z drugiej strony – także istnienia Boga by nie potwierdzało. Bo niby jak? Jak udowodnić, że cokolwiek dostaliśmy od Boga? Paradoksalnie, nawet jeśli założyć, że Bóg jest i że stworzył świat, nie znaczy to, że ma na świat jakikolwiek wpływ. Deizm twierdzi, że nie ma żadnego. Wprowadził w ruch i tyle. Wcale nawet nie musi być bytem osobowym. Może być jedynie siłą sprawczą. A z faktu, że stworzył świat nie wynika, iż stworzył człowieka. Mógł co najwyżej ustalić warunki ewolucji, która później „narodziła” człowieka. Byłby więc stwórcą wątpliwym. Niewiadomo, czy Jego przymioty byłyby naszymi.
No właśnie – uczucie jest dość oczywiste, konkretne, namacalne. Znowuż pojęcie – niekoniecznie. Wstrzymałbym się z tezą, iż ma boskie pochodzenie. To założenie, które niestety jest ślepą uliczką.
Myślę, że nikomu te nasze wywody nie będą przeszkadzać. Można wszak sobie podczas ich lektury zapalić fajeczkę i pomyśleć razem z nami.
hehe – fajnie sie to czyta…. kiedyś studowałem filozofię uniwersytecko, ale w końcu stwierdziłem ,że poza paradoksalnym orgazmem uswiadamiania sobie coraz wiekszej niewiedzy- nie daje szczęścia.
Szczęście daje jasnoodczuwanie… teraz hobbystycznie czytam sobie oryginalne teksty.
A znasz to: w starym dylemacie „co wybrać”, czy być świadomym siebie Sokratesem, czy nieświadomą świnią, wybieram bycie listonoszem.
;)
Pytanie tylko czy bycie świadomym siebie polega na byciu jeszcze bardziej świadomym siebie i czy nie grozi to w konsekwencji byciu nieświadomym siebie…? A z drugiej strony czy świadomośc to to samo co uświadomienie, czy wspomniane wcześniej olśnienie, któe jest formą jasnoczucia- pewnego przesilenia – które racjonalnie jednak jest nie zawsze tłumaczalne
więcej takich tekstów poproszę…