*czytać przy akompaniamencie muzyki zespołu Alestorm, która jako jedyna oddaje ducha tej mieszanki
Wakacje. Pararela… Porarela… No po prostu: czas lenistwa i wypoczynku. Czas rozluźnienia obyczajów i rozluźnienia kieszeni. Nieplanowanych wydatków, źle zainwestowanych uczuć i pieniędzy. Kurortowego wyzysku studenta przez właściciela rybnej budy i turysty pieszego przez górala. Czas łupieżczych wypraw morskich rozbójników. Sodoma i Gomora. Czas prawdziwych Piratów…
Wszystko zaczęło się w przeddzień Urlopu. Nawigowałem swoją drucianą korwetą przez wzburzone brukowe morze lidlowego parkingu, gdym zoczył na horyzoncie starego duńskiego kapitana z fają w zębach. Zahaczywszy do abordażu jego wypełniony bananami, kokosami i wysłodkowym rumem bark zakrzyknąłem: „Rum lub życie!” Wybrał życie i salwował się ucieczką pozostawiając za sobą smugę gęstego fajkowego dymu. Dymu pachnącego czekoladą. Czekoladą panowie! W mym oszwankowanym, pirackim łbie zakwitła myśl: a jakby tak wyszabrować nieco czekoladowego liścia?
Wnet przypomniała mi się zielona skrzynka z czekoladą Boba, która zoczyłem jakiś czas temu w krzakach zapyziałego portu. Niestety prądy tego dnia nie sprzyjały i trzeba było silną żądzę szabru zaspokoić inaczej. Zawinąłem tedy do lokalnego szynku, trzasnąłem hakiem w ladę i zakrzyknąłem: „Dawaj mi Siedmiu Mórz wszystkich skarbów mapę!” (Przy okazji napomniałem szynkarzowi po raz kolejny, że Samuel Gawith, choć obrzydły zaprzedaniec Korony, robi całkiem niezgorsze tytonie i nasza marynarska ziemia będzie mu wdzięczna za wprowadzenie ich do handlu. Niestety jak zwykle odpowiedział, że wie, bo ma od nich tabakę, ucinając temat). A że człekiem jest honornym, postanowiłem mu zapłacić zostawiając życie, a szaber odkładając na inny dzień i oddałem 22 srebrne dublony. W chwili słabości na umie przeleciała przez głowę, niczym armatnia kula przez brytyjski maszt, myśl, coby zanabyć też piękną faję ochrzczoną „Korsarz”, a wykonaną ze szlachetnego drewna gruszy. Na szczęście palnąłem się w łeb o powałę i z białą saszetką w łapie, z hakiem w nosie i bliźnimi w poważaniu, powędrowałem rozkołysanym krokiem do mego pirackiego leża.
Ach, cóż to za saszetka! Godna pirackiego wagabundy! Szczęśliwa siódemka, wzdęty wiatrem żaglowiec pruje fale, a w środku najprawdziwsza wiatrów róża, coby nie zagubić się we mgle (dymie). Trach! Pęka szycie i już myślą jestem znów na słonecznych Karaibach! Najprzedniejsze kakao, miody, rum, wanilia. Słoneczne Virginie i diablo czarne Cavendishe. Troszkę Burleya, żeby utrzymać prawdziwie korsarski charakter! Zatem prędko do słoja! I tu kolejna niespodzianka! Konsystencja też jak czekolada! Jeden ruch haka i wyciągamy cały ładunek i nic nie zostaje w saszetce. Jest elastycznie, tłustawo, rzec by można – prawdziwie piracko!
Odkuwszy hakiem kawałek specyfiku dałem papudze do rozdrobnienia. Co ma franca mielić dziobem po próżnicy?! Papuga paplała, paplała, aż ukręciła kulkę! O tam do kata! Coś mi się widzi, że działa tu najprawdziwsza klątwa kapitana Makabrena! Drugiego najwredniejszego rozbójnika Siedmiu Mórz (zaraz po piracie Alojzym)! Lecz nie mnie straszyć klątwami! Rozdziabałem kulkę hakiem, położyłem pod palmą na słoneczku i tak po szlachecku potraktowaną NA POHYBEL DO KOMINA ją! Jo HO HO!
I… No i nie udało się uwolnić Krakena… Nie pali się. Nie pali się. Pali się! I już się nie pali… Uszczypło! Zaśmierdziało! Zdechło… Myślę: czort mnie podkusił z tym kakałem przeklętym i miotnąłem fają w siną dal! I wtedy… Wtedy… Wtedy spadł kokos… I ten… Tego… No jak już zszedł guz to sobie przypomniałem, że przeca to było nie dla piratów wyrobione jeno dla tych parszywych kolonistów, co to ich brytole wszystkich niewygodnych w cholerę na statki popakowali i wywieźli do Ameryki. I coś zaczęło w tym moim łbie poobijanym świtać. Że taki kolonista jaki jest, to każdy pirat wie. Nie za mądry, śpieszy się to to, nie uważa, na niczym się nie zna, nic nie uszanuje, smaku nie ma wyrobionego i z Czarnym Kapitanem trzyma jeno…
Od razu hak powędrował do skrytki za książkami gdzie trzymane sa niechlubne produkty przemysłu fajkarskiego. Wyciągnąwszy pęk gruszek, cegiełek i innego badziewia wybrałem kukurydzę kolonialną. I bez namysłu na raz, dwa, trzy ze słoja napchałem i ognia!
I wylazł Kraken. Krakenik taki raczej. Siły nie ma za bardzo, śmierdzieć bardzo nie śmierdzi, acz gdzieś tam papieroskiem trąci pod pachą którejś z macek. Troszkę pachnie czekoladą, troszkę wanilią. Generalnie nie najgorzej. Ale nie ścigałbym go do upadłego… Jak się Krakenika poliże to taki troszkę słodkawy, raz czekoladowy, raz waniliowy, taki batonikowy troszkę, o dziwo troszkę też tytoniowy (ale tak w proporcji to jak, nie przymierzając, mewie łajno w beczce śledzi). Za to jak się go za bardzo pociągnie, to nie ma przebacz. Wścieka się łajza, śmierdzieć zaczyna, gorzknieje i trzeba tak 1/3 do połowy Krakenika do latryny wynieść (tylko nie zadeptywać!). Do fajki się czasem schowa, ale też nawet nie za bardzo, da się z nim wytrzymać. Nie trzeba co trochę wywoływać na powierzchnię. Jak na bestię, co to ma świat podbijać, to tak raczej może sobie podbić jakąś kolonię jamochłonów albo innego podwodnego paskudztwa. Powiadają, że to taka bestia dla nieobeznanych z piracka żeglugą. Zgodzić się tu nie mogę, bo taki majtek to nadusi nie tam gdzie trzeba, pociągnie za mocno, szarpnie i tragedia gotowa – łeb urwany i pokład trzeba znowu szorować. No i faja zaśmiardła jeno zostaje. A i prawdziwemu korsarzowi wypadeczek może się zdarzyć…
Mówi się w portach, że białe to najlepsze z Siedmiu Mórz. Ja tam nie wiem, sam po Siedmiu Morzach już żeglować nie będę. Kapitan Cristoph przysłał mi zaproszenie do załogi Czarnego Kapitana i chyba przyjdzie mi z niego skorzystać jak mnie znów ochota na pirackie wybryki najdzie. Może on i nie najlepszy kompan, ale solidniejszy, łagodniejszy no i ciżmy mu nie walą.
Z pirackim pozdrowieniem, jo ho ho!
…Piotrze chylę czoła bo miło się czyta. Aż z radości się podrapałem w wytatuowaną kotwicę. Palcem nie hakiem.
Regularne siedmiomorzenie powoduje blenda i umrzyka skrzynię. No i rozkołysała mnie ta chwacka recenzja. :)
Abstrahując od tematu recenzji, to forma jej chyba najprzedniejsza z jaką miałem dotychczas do czynienia. Chylę czoła talentowi pisarskiemu. Ahoj.
How to get $ 9473 per week: https://rr-t-ui.blogspot.com.au?jj=35