Zgodnie ze złożoną obietnicą, chciałbym podzielić się moimi spostrzeżeniami na temat tytułowego tytoniu, który to dane mi było popróbować dzięki Akcji Rotacji i jej inicjatorowi – koledze Zyrgowi. Nie będzie to recenzja miarodajna z dwóch podstawowych powodów: po pierwsze dlatego, że uważam się za fajkowego dyletanta, a po drugie z powodu niezbyt dużej ilości wypalonego tytoniu (zarówno tego, jak i ogólnie innych blendów). Jest jeszcze trzeci powód, który pewnie nie tylko u mnie wywołuje blokadę przed dzieleniem się opiniami o próbowanych tytoniach, a mianowicie świetność wielu recenzji jakie dane mi było przeczytać, a czasami nawet „przeżyć” na tym portalu. W tym miejscu chciałem przestrzec, że osoby spodziewające się popisów elokwencji i ciekawych opisów emocji mogą poczuć się zawiedzione. Jako introwertyk potrafię się zdobyć tylko na suchy, aczkolwiek na miarę mych możliwości, rzetelny opis. Jednakże słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Tytoń dotarł do mnie w woreczku strunowym. Widać, że konfekcjonowany jest jako regularne płatki, pocięte równo, zarówno pod względem długości, jak i grubości. W dotyku, mimo podróży, wyczuwalnie wilgotne, o mocno zbitej konsystencji. Barwę to ziele fajkowe ma dość ponurą, ziemistą, z pojedynczymi wtrąceniami jasnych pasemek Virginii. Wg opisu na tobaccoreviews.com składa się głównie z Kentucky oraz Virginii. Tego pierwszego jest zdecydowana większość. Tin note, a raczej bag note był dość intensywny, z nutą czegoś ostrego, czego nie potrafię nazwać. Zapach ten dość mocno drażnił mój nos, niemalże prowadząc do kichania. Sprawdzałem czy to nie chwilowe wrażenie, ale za każdym razem było podobnie, a wykonałem przynajmniej ze 6 prób. Nie było to nieprzyjemne, ale w moim odczuciu mogło zwiastować większą niż przeciętna moc tytoniu.
Pierwsze palenie odbyło się w bezfiltrowym canadianie od Chacom. Ta średniej wielkości francuzeczka, zna się na pieszczotach oralnych lepiej niż inne z posiadanych przez mnie palidełek, zwłaszcza jeśli chodzi o tytonie w typie niearomatyzowanej Virginii. Przed paleniem płatki roztarłem do formy ready rubbed, co było łatwe ze względu na wysoką wilgotność. Podsuszanie potrwało kilkanaście minut, w czasie których przygotowywałem sobie odpowiednie warunki do sesji z fajeczką. Potem nabicie na trzy, sprawdzenie ciągu i … ognia. Raczej było to odpalanie na 3 lub 4 razy a nie na 2, ale mogło to być związane z dość dużą wilgotnością tytoniu i lękiem przed zbytnim przeciągnięciem go już na dzień dobry. Mniej więcej jedna trzecia fajki była intensywna w smaku, rzekłbym wytrawna, momentami przypominająca czekoladę, ale taką z co najmniej 70% zawartością kakao. Kolejna jedna trzecia fajeczki pozwoliła kilka razy wyczuć słodycz, jak mniemam pochodzącą od Virginii. Były to jednak krótkotrwałe smaczki, które mimo, iż się starałem, udało się odnaleźć tylko w kilkunastu pyknięciach. Końcówka palenia to znów wytrawność, ziemistość i nieco gorzkości.
Tytoń spalał się bardzo ładnie, dając kremowy dym. Jego ilość też była duża, na tyle, że mogłem sobie pozwolić na potrenowanie puszczania kółek. Palenie było chłodne, bez nadmiernej ilości kondensatu. Żadnego skwierczenia przy końcówce, czy bulgotania. Odpalałem co prawda kilka razy, ale to raczej nie była wina tytoniu. Mimo, że miałem parę dni przerwy od palenia fajeczki, to nie poczułem żadnego gryzienia w język. HH Old Dark Fired dostarczył mi bardzo słuszną dawkę nikotyny. Jest to chyba najmocniejszy tytoń jaki miałem okazję spopielać w fajeczce. Jego moc określiłbym na jakieś 8 a może nawet 9 w skali do 10. Co prawda ścian nie musiałem się trzymać, ale było czuć trochę zawirowań i szumu w głowie, jak po piwku wypitym w szybkim tempie.
Kolejne palenia odbyły się w małej fajeczce Oxforda, którą nabyłem na allegro celem dostarczania sobie szybkiej dawki nikotyny. Pykanie z filtrem zmniejszyło co prawda wytrawność smaku, jednak nie pozwoliło również na odnalezienie tych słodkich nut, jakie wyczuwałem przy pierwszym podejściu. Palenia i tym razem były dość chłodne, odporne na przeciąganie i pozwalające na cieszenie się kremowością dymka.
Room note nie należy do najprzyjemniejszych, jest papierosowy, czy nawet trochę cygarowy. W każdym razie moja małżonka skwitowała go jednym słowem: śmierdzi.
W mojej czysto subiektywnej ocenie tytoń raczej nie służy do nadmiernego smakowania. Nie bardzo mogę go porównać do żadnego z dotychczas spopielanych blendów, bo nie miałem bliższego kontaktu z Burleyem w typie Kentucky. Momentami przypominał mi Dunhillowego Flake’a, ale takiego lekko przeciągniętego i zgorzkniałego. Jest to świetna propozycja na szybkie zabicie głodu na witaminę N, stąd moje próby z mniejszą fajeczką. Za dużą zaletę trzeba uznać odporność na przeciąganie, kremowość dymu, a mimo sporej mocy, brak gryzienia w język. Nie wymaga też nadmiernych przygotowań, nie sprawiając kłopotu pomimo swej wilgotności. Może być dobrą alternatywą dla próbujących zamienić papierocha na fajkę (tak jak obecnie ja). Ma jednak podstawową wadę, jego dostępność jest aktualnie w Polsce praktycznie żadna.
No i fajnie! Dzięki Twojej recenzji wiem, że tytoniu chciałbym spróbować, ale nie spróbuję ze względu na dostępność;) Niepotrzebnie wspominasz, że inne recenzje są bardziej elokwentne itp. Napisałeś o swoich wrażeniach i jest w porządku. Osobiście wolę takie opisy od nadmiernie fantazyjnych. Tylko ta „średniej wielkości francuzeczka, zna się na pieszczotach oralnych lepiej niż inne…” i wprawia mnie w coś pomiędzy zakłopotaniem, a niezdrową fantazją.:) Pozdrawiam.
Dobrze wiedzieć, że komuś się recenzja przydała. Wstęp może i faktycznie przydługi, ale było to niejako usprawiedliwienie, że jestem tu już od 2015 roku, a to dopiero pierwszy mój tekst coś wnoszący ;) Pozdrawiam
Przydała się i mnie :) Będę unikał tego tytoniu jak ognia (To chyba nie jest najlepsze porównanie na portalu miłośników fajki?). Pewnie już podczas próby zapalenia fajki padłbym jak długi pod ciężarem nikotyny… Dzięki za uratowanie mi życia! ;)
Bardzo się cieszę, ze posłużył recenzji, bo to jeden z moich ulubionych mocarzy. Jest trudny, to prawda i może trzeba go mieć więcej, żeby wiedzieć czego się po nim spodziewać. Nudnawy w większej ilości. Wymaga spokoju. Ale co do mocy, wczoraj paliłem C@D Old Joe Kranz, o którym chcę tu napisać recenzje paczkową. Tam jest dopiero moc, tytoń suchy i nie ma zmiłuj jak mocniej pociągniesz. Ale potraktowany delikatnie – niezwykły. Flaki chyba więcej wybaczają, są bardziej elastyczne. To wklejałem już pod recenzją ODF napisaną przez Adama, ale ciekawe wiec jeszcze raz:
https://www.youtube.com/watch?v=U04iyB57xx8
Do tej suchości troszkę się przyczynił słoiczek-zdupiczek. Wprawdzie Stary Joe nie trzymał wilgoci od początku a od dłuższego czasu zalegał na oddziale rehydracji, ale może się znów odwodnił w dyliżansie. Choć jak był młodszy też był nerwowy i walił w tytę bez pytania…