Był sobie Nording

30 listopada 2012
By

Kilka lat temu (co najmniej 3), zamawiając w nieistniejącym już dziś sklepie internetowym www.rajek.de, kupiłem tytoń o nazwie Nording 1066.

W zasadzie kupiłem go z dwóch powodów:

  • bo aromat (dodatkowo całkiem ładnie opisany był)
  • bo nazwa niedostępna w naszym kraju (tak dla zasady zamawiam czasem, by skosztować czegoś „egzotycznego”)

Niestety, nie wiem kto wytworzył ów tytoń. Jedynie na puszce znaleźć można informację, że w EU. Na tobaccoreviews.com również opisu nie znalazłem. Dalej nie szukałem.

Leżał i się doczekał. Puszka otworzona kilka tygodni temu. Po otwarciu, sprawdzeniu zawartości i wilgotności, została zamknięta i odstawiona na 2 tygodnie. Zwykle tak robię, by tytoń złapał powietrza nieco. Zawartość okazała się być dość zbita, akuratnie wilgotna i bardzo aromatycznie pachnąca. Bardzo w znaczeniu  ładnie, przyjemnie, wyraźnie. Nie był to zapach „ulepka” (nazwa stworzona by KrzysT). W dotyku również nie lepił się ani nie pozostawiał zapachu na palcach. Pocięty jest w paseczki (jasny kolor) oraz drobne płatki (kolor ciemny). Co ciekawe, znalazłem kilka krążków jasno-ciemnych w kolorze brązowym, które przypominały typowy rope pocięty na plasterki.

Do palenia tego tytoniu przeznaczyłem: biliarda Petersona, freehanda Nordinga, apple Savinelli Punto Oro oraz wariację nt. biliarda tzw. biliard flock – również Nordinga.

Niezależnie od fajki, w której był palony, za każdym razem oferował to samo. Bardzo to sobie cenię, kiedy tytoń jest przewidywalny i w wiadomy sposób uraduje (lub nie). Po nabiciu odpalał się łatwo i równomiernie. Dawał dość dużo gęstego, ładnie pachnącego dla mnie jak i otoczenia, dymu.

Na języku pozostawał delikatny posmak aromatu, który stosunkowo szybko ulatywał, w porównaniu do ogólnie dostępnych aromatów.

Podobnie jak w puszce, tak i w paleniu wyczuwałem karmel i jakby orzechy na przemian z migdałami. Fajnie, że palił się smacznie od początku do końca fajki (znowu – inaczej niż te ogólnie dostępne).

Nie znaczy, że pałam jakąś specjalną odrazą do tych sklepowych, bo pośród nich jest wiele smacznych. Ale do czegoś porównać muszę.

To co zanotowałem w paleniu, to dawał sporą temperaturę podczas palenia. Fajki wymagały spokojnego palenia lub wręcz chwili odpoczynku w celu obniżenia temperatury komina.

Odpalałem kilka razy, ale to akurat nie znaczy absolutnie nic w mojej ocenie, bo każdy tytoń tak palę, że odpalam wielokrotnie. Nie oceniam tego parametru w żadnej kategorii.

Efektem ubocznym (chyba) tej temperatury i przestojów, była spora ilość wytworzonego kondensatu.

Jeśli chodzi o moc, to średnia. Tak 5 w dziesięciostopniowej skali. Fajnie, że pod koniec moc nie rosła (jak w przypadku wielu innych aromatów).

Nasze zapoznawanie się trwało jednak ograniczony czas. Powód – tytoń się skończył. W wolnych dniach wypalałem po 2 a nawet 3 fajki tegoż. W moim przypadku to niezbyt częsta praktyka. Po ten akurat tytoń sięgałem z przyjemnością.

Podsumowując: nie potrafię go nazwać Graalem (dotychczas w mojej nomenklaturze takim mianem określiłem jedynie GH Ultimum oraz Schurch Tuli). Jest to zdecydowanie dobry tytoń wart skosztowania. Jeśli będzie okazja go nabyć, pewnie się nie powstrzymam. Szczególnie, że o te aromaty, które warte są powtórek, nie jest łatwo. Polecę go każdemu: zarówno amatorowi-początkującemu, jak i amatorowi aromatów. Na pewno nie będzie to zaspokajacz głodu nikotynowego. Akurat ja palę dla przyjemności. I ten tytoń przyjemność mi dał.

Tags: , , ,

One Response to Był sobie Nording

  1. Julian
    Julian
    30 listopada 2012 at 14:08

    Nording to obecnie chyba głównie brand fajkowy, ale firmuje również różne mieszanki tytoniowe.
    http://pipesandcigars.com/nordinghunters.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*