Captain Black Regular – recenzja @Galla Anonima

2 września 2013
By

captain black regular

Uwaga! Przed przystąpieniem do lektury ninejszego tekstu proszę się dobrze zastanowić i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy aby na pewno wiem co właśnie zamierzam zrobić. Tymi optymistycznymi słowami zapraszam do przeczytania mojej pierwszej recenzji.

A więc tak: jeszcze przed zgłoszeniem się do akcji recenzji sporadycznie przekopywałem fajkanetowe archiwa w poszukiwaniu wiedzy na temat tytoniu. Minęło już sporo czasu od mojej pierwszej fajki i postanowiłem, że poza informacjami płynącymi z moich kubków smakowych chciałbym mieć także te teoretyczno-podręcznikowe. Po ogłoszeniu listy zakwalifikowanych i początkowej euforii popadłem w stany bardziej depresyjne, gdyż po mojej głowie co raz częściej krążyło pytanie „Co ja najlepszego narobiłem?” i „Na co ja się porywam?”. Moja konsternacja była tym większa, ponieważ nigdy nie miałem duszy humanisty i w dziedzinie pisania zawsze byłem kompletnym beztalenciem. Rozpaczliwie szukając ratunku przez dwa tygodnie pochłonąłem niemal wszystkie recenzje tytoni na naszej stronie i masę artykułów na temat palenia i przygotowywania tytoniu. Odwlekałem ten moment bardzo długo, ale teraz już nie mam wyjścia, tekst zostanie opublikowany za kilka godzin, zatem recenzję czas zacząć.

Blend czy mikstura? To pytanie towarzyszyło mi za każdym razem, gdy zastanawiałem się nad tym tytoniem. Muszę przyznać, że nie udało mi się bez żadnych wątpliwości ma nie odpowiedzieć. Moim zdaniem jest to blend składający się z Natural Cavedisha i Black Cavendisha. Dopuszczam jednak również interpretację mojego kolegi (też fajczarza), który określił ten tytoń mianem mikstury Virginii i Black Cavendisha, choć nie ukrywam, że wydaje mi się ona dużo mniej prawdopodobna. Poza dywagacjami gatunkowymi na temat wyglądu tego tytoniu mogę powiedzieć, że są to równe, średniej długości, szerokie na 2-3 mm wstążki. Cała mieszanka ma barwę od ciemnobrązowej do czarnej z przewagą tej drugiej.

Aromat. O tak, jak to już zresztą zapowiedzieli organizatorzy – w tej edycji będzie aromat.

I jest, cudowny, genialny, rewelacyjny, po prostu można by całymi dniami siedzieć i rozkoszować się zapachem, który wydobywa się z wnętrza torebki. Starając się jednak opisać go bardziej obrazowo można powiedzieć, że jest to zapach świeżych, dojrzałych wiśni, odrobiny słodkiej wanilii (choć jest ona na tyle subtelna, że nie zdziwię się jeżeli w sklepowym opisie się ona nie pojawi) oraz – tu niespodzianka – tytoniu, a dokładniej tego wspaniałego zapachu jaki panuje w każdym sklepie tytoniowym. Te trzy składowe są idealnie zbalansowane tworząc kompozycję, której aromatowi nie można się oprzeć.

Po ocenie zewnętrznej, podczas której trzeba było nieustannie walczyć z ogromną chęcią odłożenia takowej na później i jak najszybszego zapalenia, nie pozostało mi nic innego jak w końcu nabić tym jakże intrygującym tytoniem fajkę i delektować się jego smakiem.

Pierwsze palenie. Usiedliśmy z kolegą u niego w domu i nabiłem delikatnie fajkę.

Był to buldog od Savinellego, w którym do tej pory były palone tylko virginie i bodajże raz oriental. Tytoń był dość wilgotny w stanie takim, w jakim do mnie przyjechał. Po rozpaleniu niemal natychmiast pokój wypełnił się cichymi, ale jakże charakterystycznymi trzaskami jakie wydaje z siebie podczas palenia Black Cavendish. Smak na czubku języka ciekawy, słodki, czasem delikatnie kwaśny, bardzo przyjemny i delikatny. Tutaj trzeba pogratulować blenderom, ponieważ stworzyli oni naprawdę interesujący, nienachalny i harmonijny aromat. Przypomina on, podobnie jak zapach wydobywający się z pudełka, dojrzałe wiśnie, choć nie jest on tak intensywny. Podczas palenia odczuwamy jak wszystkie smaki ze sobą idealnie współgrają tworząc iście uzależniającą mieszankę. Gdyby do tej pory brakowało komuś smaków i zapachów, to za chwilę powinien zmienić zdanie, ponieważ tytoń ten dość szybko zmienia swój smak (po około 1/4 – 1/3 komina). W miejscu słodyczy i kwasków pojawia się dobry, nie za mocny Black Cavendish, co sprawia że tytoń nie powinien się nudzić, a być może przyciągnie też fajczarzy nie przepadających za aromatami lub mających do nich neutralny stosunek. Na koniec wspomnę jeszcze o room note, bo naprawdę warto jest on niesamowity, niemalże dokładnie taki sam jak „pudełkowy” aromat, co z pewnością spotka się z zainteresowaniem i jak najbardziej z akceptacją otoczenia.

Drugie palenie. Tym razem będę się streszczał ponieważ nie było ono zbyt udane i też pisać nie ma o czym, a to za sprawą fajki. Zapaliłem ten tytoń w moim churchwardenie, w którym to do tej pory palony był wyłącznie Grousemoor i to nie był dobry pomysł. Jedyny smak, zapach, aromat i room note jaki można było wyczuć to Grousemoor, Grousemoor wszędzie!

Trzecie palenie. To dla odmiany wspominam bardzo dobrze. Podczas wypadu nad morze zabrałem ze sobą świeżo zakupioną gliniankę no i oczywiście nasz tytoń. Rozkoszując się szybką i spokojną podróżą w pustym przedziale (tak, takie rzeczy też się czasem w Polsce zdarzają) wyjąłem z plecaka tytoń i postanowiłem go trochę podsuszyć zanim przystąpię do analizy naukowo-badawczej. Pomysł okazał się genialny ponieważ ostatnie chwile w pociągu spędziłem w przedziale pachnącym mieszanką trafiki, koszyka pełnego wiśni i gdzieniegdzie schowanymi laskami wanilii. Podczas palenia tytoń niewiele zmienił swój smak, chociaż stał się odrobinę bardziej wyrazisty i kwaśniejszy. Palił się lepiej niż poprzednimi razami, tym samym sprawiając, że fajka łatwo się przegrzewała.

No i czwarte palenie. Tym razem jak na recenzenta przystało tytoń został przeze mnie trochę przemoczony. Konsekwencje były łatwe do przewidzenia – tytoń palił się trudniej, ale też i chłodniej nie zmieniając zbytnio swojego smaku. Bardziej znaczącą różnicą był fakt, że aromat utrzymywał się dłużej, mniej więcej do połowy komina.

Paleń było więcej. Zaskoczyło mnie to, że z jednego woreczka udało mi się wypalić tak dużo fajek, być może za bardzo wziąłem sobie do serca regułę dotyczącą ubijania „luźno, luźniej, aromat” jednak umożliwiło mi to lepsze poznanie tytoniu. Z wniosków jakie mi się nasunęły to to, że tytoń ten podczas nabijania powinien być raczej wilgotny, ponieważ umożliwia to pełniejszy odbiór różnego rodzaju smaków i smaczków, które ma do zaoferowania, jednak wszystko w granicy rozsądku. Nie powinien być też zbyt mocno ubijany chociaż nie jest tak wrażliwy na to jak Grousemoor czy Rum Flake. Ten aromat oparty jest na bardzo dobrej bazie tytoniowej, przez co nie ma ani dużych tendencji do przegrzewania się, ani też do gaśnięcia. Całość pali się dobrze, wydzielając nie za dużą do średniej ilości kondensatu.

Podsumowując – miałem prawdziwą przyjemność delektowania się tym wyśmienitym tytoniem, była to podróż przez całą paletę smaków i zapachów, którą będę wspominał bardzo dobrze. Tytoń jest naprawdę wart uwagi, sądzę że każdy fajczarz powinien go kiedyś spróbować, a na pewno nie pożałuje.

Polecam!

Tags: , , , ,

One Response to Captain Black Regular – recenzja @Galla Anonima

  1. kusznik
    kusznik
    5 października 2013 at 18:19

    Po przeczytanie kupiłem kopertkę tego specjału,zapaliłem…nie jest może tak genialnie jak Autor opisuje ale nie jest też źle! Będąc niepoprawnym „aromatołem” nie ustaję w eksperymentach i ten zaliczam do poprawnych. Będę popalał choć głównie dla doznań Małżonki….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*