Jesień w środku lata, czyli Cornell & Diehl – Autumn Evening. Aromat. Przepis prosty: czerwona Virginia i Cavendish lekko wzbogacone syropem klonowym. Exceptionally smooth, jak podaje opis na puszce.
Nic z tych rzeczy. Żadna tam lekkość czy rześkość . To wcale nie jest powiew świeżości. To dym z kominka, który wydobywa się zeń w jesienny wieczór. To dym, który z racji zbyt małych różnic temperatur między wnętrzem, a dworem, cofa się do pomieszczenia. Ładnie pachnie ale…No właśnie, ale co?
Otwierając puszkę, widzimy cięcie typu ribbon cut. Ładne kawałeczki w odcieniach jasnego brązu (to ta czerwona Va) i ciemniejszego, wręcz wpadającego w czerń (to już Cav). Wydaje się być mieszanką obu tytoni w proporcjach 1:1. Jak jest w rzeczywistości? Nie wiadomo.
Po bliższym spojrzeniu – tytoń przyprószony jest jasnym nalotem. To cukier. Może to nie być cechą każdej puszki. Palona przeze mnie pochodzi z 2007 roku (względnie 2009 – choć ostatnia cyfra bliższa jest siódemce niż dziewiątce).
Tytoń wilgotny w sam raz. Może nawet odrobinę za bardzo, ale to akurat dobrze.
Zapach z wnętrza aluminiowego pojemnika – istotnie – klonowy. Mocno klonowy. Nie wyczuwa się chemii. A tym, którzy lubią takie syropy, ślinka pocieknie i przez myśl przejdzie chęć skosztowania smaku podczas konsumpcji.
Nabijamy. Jest normalnie, a nawet lepiej. Ribbony doskonale napełniają wnętrze komina.
Odpalamy. Dużo gęstego dymu. Słodkiego. Zarówno w zapachu jak i smaku. Dosłownie. Usta wydają się być słodkie, jak po zjedzeniu syropu. Informacja dla aromaciarzy – smak słodkawy dość długo jest wyczuwalny i w zapachu i w smaku. Dla tych, co mniej lubią aromaty – słodycz w miarę palenia słabnie, by w drugiej połowie być tylko tłem. W ustach również pozostaje jedynie posmak tego, co było na początku.
Ciekawym jest dość wyczuwalna i wzrastająca moc. Końcówka jest wręcz prawie że bardzo…
Z kolejnych zalet – tytoń nie staje się w miarę palenia gorszy. Nie robi się kwaśny czy gorzki. Nie ma tej cechy, która jest charakterystyczna dla większości średnich czy „małodobrych” aromatów.
Z wad – daje trochę kondensatu. Nie jest to dramat jednak, nie można tego nie zauważyć.
Wypaliwszy wiele aromatów w życiu i lubiąc niewielką cześć z nich, mogę powiedzieć, że w tej materii jestem wybredny. Zatem – czy kupiłbym ten tytoń znowu? Nie wiem. Na razie nie wywołuje skrajnych emocji. Czasem wiem, że nie kupię, a poczęstowany – zapalę. Tu – poczęstowany zapalę na pewno.
Czy poleciłbym go innym? Na pewno poleciłbym spróbować. Z racji choćby tej „inności” jednym może bardziej, innym mniej smakować. Ale kto się zdecyduje bez zapalenia? Na tobaccoreviews.com na 105 recenzji otrzymuje średnią notę na poziomie 3 (z 4 możliwych) gwiazdek. To może dobrze o nim świadczyć. Oczywiście – różne kraje, to różne gusta, ale jednak ocena nie określa gustu, a fakt „smakuje/nie smakuje”. Zatem – najczęściej smakuje.
Na zakończenie – porównując do europejskich aromatów – ten jest inny. Bardzo inny. Palę go latem, a chętnie bym z nim się zmierzył w chłodny wieczór, w grubym swetrze, nie tylko we wnętrzu pomieszczenia z kominkiem, ale i na zewnątrz budynku również.
Na razie powąchałem-z puszki wali jak kocie gó..no ale zapalę to się określe- wiadomo- w końcu wirginia palona wali jak cygance spod spudnicy więc „nie taki erzeczy”
Zapaliłem… nic nadzwyczajnego, jako że w malutkiej gliniance, to mam jeszcze na jedno palenie, ale nie spodziewam się żeby mnie zaskoczył specjalnie pozytywnie… tylko teraz mi wąsy śmierdzą karmelem, co mnie drażni… Dobry tytoń, aromat delikatny, pali się dobrze, ale jakiś taki… aromat.
Wyrzuciłem świeżo otwartą puszkę tego tytoniu prosto do śmietnika. Koszmarny aromat karmelowy w typie niemieckim.
Do którego ;)
a tak serio – mogłeś wystawić, zamienić – zawsze się znajdzie jakiś amator :D
zwłaszcza jak przeczyta powyższą lub inną opinię
http://www.fajka.net.pl/rec_tytoniu/cd-autumn-evening-2/
Aż się zalogowałem z wrażenia, że coś napisałeś ;)
Leży gdzieś w koszu pod biurkiem, na razie zdaje się dalej nie poleciał. Ale za to dałem nową recenzję Fillmore od G.L.Pease. Tego nie wyrzucę, jest ok.