Minionego lata podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych miałem przyjemność wypalić puszkę Haunted Bookshop od Cornell & Diehl.
Już po pierwszym zdaniu niniejszej recenzji łatwo można wywnioskować, że tytoń mi smakował. Przyznam, że odkryłem w sobie słabość do tytoni od tego producenta. Smakuje mi przede wszystkim ichszejszy Perique, który w mieszankach innych producentów nie robi na mnie takiego wrażenia.
Ale do rzeczy..
Na etykiecie można przeczytać, że:
„Haunted Bookshop to kolejna mieszanka Boba Runowskiego, stworzona na cześć noweli Christophera Morleya. Mieszanka tytonii Burley i Wirdżini z odrobiną Perique.” (tłumaczenie własne)
Puszka zamknięta we właściwy dla Cornell & Diehl sposób – jak puszka orzeszków ziemnych albo konserwa turystyczna. Moim zdaniem jest to bardzo dobrze zabezpieczająca metoda, która chroni tytoń przed utratą wilgoci. Po otwarciu do nosa trafia przyjemnie ciężki, wytrawny, może nieco słodki zapach, który jest świetną zapowiedzią tego co nas czeka po zapaleniu.
Następnie naszym oczom ukazują się równe, choć drobne wstążki. Mam wrażenie, że tytoń był miejscami nawet zbyt drobno pocięty, co z kolei przyczyniło się do szybkiego wysychania pomimo szczelnego słoika do którego został przesypany zaraz po otwarciu.
Wilgotność tytoniu oceniam na bardzo akuratną- nie za mokry, nie za suchy.
Mieszanka zainteresowała mnie głównie z powodu dużej zawartości Burleya, który chciałbym lepiej poznać. Przyznam, że sam Burley jest jak dla mnie trochę przyciężki, ale bardzo lubię go w połączeniu z tytoniami Wirdżinia i Perique.
W czasie w którym paliłem opisywaną mieszankę byłem w Stanach Zjednoczonych i z racji tego postanowiłem wszystkie zakupione podczas pobytu tytonie zapalić w kukurydziance od Missouri Meerschaum. Przyznam, że bardzo lubię te fajki! Kosztują zaledwie kilka dolarów, można je dostać nawet w aptece i smakują bardzo dobrze!
Fajkę nabiłem „na trzy” i zapaliłem.
Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się orzechowo- ziemista wytrawność. W tle majaczy sfermentowana słodycz pochodząca z Wirdżini. W mieszance znajduje się całkiem sporo Perique, co da się wyczuć. Przyznam, że dla mnie to właśnie Perique jest największym atutem mieszanki. Dodaje pieprzowo-figowy smak wyczuwalny w każdym pyknięciu. Smak tytoniu od początku do końca jest niemal taki sam.
Moc mieszanki oceniam na mocny do bardzo mocny. W prawdzie paliłem go na czczo, do porannej kawy i nie czułem nudności, ale były momenty w których pomyślałem, że może lepiej byłoby coś jednak zjeść przed kopceniem..
Tytoń spala się bardzo dobrze. Po wypaleniu w kominie zostaje biały popiół i nie pozostawia wilgoci.
Szczerze mówiąc bardziej smakował mi Old Joe Kranz od tego samego producenta, ale nie powiem, że mieszanka była zła. Może gdybym zapalił go po obiedzie lub wieczorem na balkonie smakowałby mi lepiej.
Podczas pobytu wypaliłem również puszkę St. James Flakes od Samuel Gawith, Old Joe Kranz i Bayou Morning (tym razem w formie wstążek) od Cornell & Diehl. Swoje wrażenia z palenia opiszę w najbliższym czasie.
Tym razem z podróży przywiozłem Mac Baren Three Nuns, G. L. Pease Jack Knife (wstążki) i Stonehenge (płatki) od tego samego producenta, który to uważam za prawdziwą perełkę, bo pomimo starań w ubiegłym roku nie udało mi się go kupić.. ale o tym w swoim czasie. Mam jeszcze z podróży z tamtego roku McClelland 40th Anniversary, który to tytoń też z pewnością zrecenzuję na portalu jak tylko otworzę, zapalę i wyrobię sobie o nim zdanie.
W najbliższym czasie dodam recenzję Old Joe Kranz od Cornell & Diehl.
Spokojnego kopcenia!
krzywy
Paliłeś w Savinelli? :) Piątkowej oczywiście… :P maczeeeeeeessss ejt siks zeroooł
Runowski nie Runkowski.
No i „Boba Runowskiego”, bez apostrofów, wszak on się normalnie deklinuje.
Jak już jesteśmy na meta-poziomie tego tekstu, to „Another of the late Bob Runowski’s blends” przekłada się na polski jako „kolejna mieszanka ś.p. Boba Runowskiego” – słowo „late” ma również takie, mało intuicyjne zastosowanie. Swoją drogą, „ś.p.” to też nie do końca to, bo „late” jest co do zasady świeckie w wyrazie. Krótkie grzebanie w internetach pozwala potwierdzić, że ów blender faktycznie zmarł w 2011 roku.
Ad rem: dziękuję za Twoją recenzję, z ciekawością czekam na kolejne puszki z C&D opisane przez Ciebie. Po każdej kolejnej recenzji i po tym, co sam od nich paliłem, firma jawi mi się jak jakieś amerykańskie Lakeland – w tym sensie, że jest to coś absolutnie wyjątkowego na znanej mi mapie producentów tytoniu. Kilka lat temu znajoma była w Stanach i przywiozła mi 5 puszek, w tym 4 orientalne od McClellanda i Blockade Runnera od C&D. Była to sroga lekcja na temat tego, że generalnie nie lubię orientali – większość stoi w slojach i dojrzewa, a może to ja dojrzewa, nie wiem. Wiem z kolei, że Blockade Runner z miejsca stał się jednym z moich ulubionych tytoniu i dziś poprosiłbym koleżankę o 5 puszek z C&D.
O tak święte słowa! To jest prawdziwy amerykan. http://www.fajka.net.pl/rec_tytoniu/akcja-rotacja-201617-cd-old-joe-krantz-uwaga-smierdzi/