Gold of Mysore

18 grudnia 2010
By

Pięć lat potrzebował ten tytoń, aby dotrzeć do Polski. Równie długo docierał do kilku krajów Europy, zaś do Stanów wciąż nie może się przedrzeć. W Niemczech nazwisko blendera, jest gwarancją smaku, zaś na anglojęzycznych forach o tytoniach Apitza padają skrajne opinie. Bywa, że autora nazywa się „chemicznym Michaelem”.

Gold of Mysore

Pomalutku, z oporami koryguję opinie o Dan Tobacco, bo to ta firma dała mi mojego tytoniowego graala, czyli => Virginia Mysore Ready Rubbed Flake i => zdarzają się Apitzowi ewidentnie pyszne aromaty. Moja ukochana Va jest jednak tytoniem typu plain, prawdopodobnie bez żadnych domieszek i ulepszaczy, czy dodatków innych wirginii, a co z tego wynika, smakuje raczej leniwym fajczarzom, którzy nad jedną fajką potrafią przesiedzieć dwie godziny bez specjalnego zajmowania się technikami palenia.

Bez eufemizmów – to trudny tytoń. Potrafi zagrzać fajkę, strzyknąć kondensatem, a nawet już w połowie komina ordynarnie zgorzknieć… Wiedziałem o tym i mimo zachwytów własnych, recenzję VMRRF poprzedziłem dwoma wyprzedzającymi artykułami => Mielenie ugryzionym jęzorem oraz => Powrót przez Indie. Myślicie, że pomogło? Diabła tam! Minęło kilkanaście dni i z mojej skrzętnie odbudowywanej „piwniczki” zniknęły niemal wszystkie inne tytonie, pojawiło się za to mnóstwo ledwie napoczętych mysorskich puszeczek poprzedzonych mailowymi reklamacjami mojego entuzjazmu. I teraz mogę uważać ten tytoń za mój blend codzienny. Fascynacja jednak nie mija – po prostu mam święto kilka razy na dzień.

Kiedy zaistniała szansa, że na polskim rynku pojawi się „Gold of Mysore”, bardzo się ucieszyłem. Nadzieję wiązałem właśnie z chemicznym Michaelem. Zanim dotarła do mnie puszka od znajomego z Niemiec, wyczytałem wszystko, co o tym tytoniu napisano. Nadzieje zaczęły się spełniać na etapie poznania – kto jak kto, ale główny blender firmy specjalizującej się w produkcji tytoniów samospalających się, nie sprawiających fajczarzom żadnych problemów, niegasnących, nie wysychających, nie zamarzających, nie skwierczących, nie emitujących wilgoci na dno fajki, na pewno moją ukochaną Mysore będzie umiał przerobić na tytoń dla palących łapczywiej ode mnie.

W rezultacie jej smak dany będzie całemu światu. Szczególnie że Frank Nicolai i Björn Hollensteiner, recenzenci współpracujący z DTM twierdzili, że blend ten zrobiony jest bezpośrednio z „mojej”, przetartej i gotowej do palenia mysorskiej wirginii.

Producenci w materiałach promocyjnych napisali, że „Gold of Mysore” to moja Va z dodatkiem dojrzałej wanilii, ale dodanej z niezwykłym znawstwem oraz umiarem, tak aby tylko przyprawa ta podkreślała właściwości tytoniu. Recenzenci doszukali się też miodu. Cóż, pomyślałem, może to jest wyjście, mysorska w postaci compact…

Psyk i puff – powiedziała puszka. I zapachniała siankiem oraz wanilią.

Na pierwszy rzut oka, to jednak nie jest „moja” Hinduska. Bardziej wygląda mi to na Virginia 1.6 Mysore – podobno to samo, ale cięte w kudełki, czyli shagowo (to inne cięcie od tytoniu papierosowego, ale jak na blend fajkowy – drobniutko). To pierwszy punkt dla Apitza. Tak właśnie tnie się wirginie, by uczynić je łatwiej palnymi. Jest też o odcień ciemniejsza, co każe mi przypuszczać, że poddana została dodatkowej obróbce.

Zapach z puszki? Niezła wirginia polana jakimś waniliowym olejkiem, taki stanwellowski standard. To jednak nie jest – jak zapewniał producent – dodatek dla podkreślenia, pogłębienia, dopełnienia naturalnego zapachu tytoniu. Biorąc jednak poprawkę na moją osobistą niechęć do tej przyprawy, zapach z pewnością może się podobać. Tytoń jeszcze daje się wyczuć. I to jest ten zapach, który tak bardzo lubię i niedawno opisywałem.

Puf-puf, do czarnego, puf-puf już się pali na jasno… To nie jest, jak zapewniają marketingowcy, mellow vanilla. Nie trąci mydłem, nie smakuje kiepskim herbatnikiem. Chyba po prostu bezpośrednio przed puszkowaniem napsikano pocięty tytoń w bębnie, wymieszano i wysłano na maszynę puszkującą. Jakiś aromat z całkiem – jak na spraje – przyjemnej wanilii. Być może z glikolem propylenowym i z jakimś olejkiem? To zapobiega wysuszaniu blendu i poprawia palność.

Ale z wirginiami nie jest tak łatwo, samo wzbogacenie palny aromatem nie zlikwidowało by trudności w paleniu. Fajka wciąż by się grzała. Czyli jednak – podejrzewam – coś z tytoniem uczyniono. Najszybciej i najtaniej było by naszprycować mieszankę jakąś opracowaną przez producenta chemią, ale wydaje się, że od jakiegoś czasu DTM odstępuje od takiego barbarzyństwa przy korzystaniu z dobrego surowca.

„Gold of Mysore” pali się łatwiej niż wirginie typu plain, nie grzeje się tak łatwo, nie rozbuchuje przy głębszych pociągnięciach i nie kąsa śluzówki języka i policzków… Jakiś niedrogi i szybki sposób na wyrugowanie niemiłych właściwości tzw. czystych Va?

Jest taki – tnie się wciąż dojrzewający placek spod prasy na płatki o odpowiedniej grubości, rozluźnia je w obrotowym bębnie, nawilża ostudzoną parą i przez kilka dni dofermentowuje luzem w podniesionej do określonej wysokości temperaturze. Co jakiś czas obraca się bębnem. Para nie jest gorąca, temperatura także nie jest zbyt wysoka, by przerwać poprzedni proces fermentacyjny. Przeciwnie, fermentacja się pogłębia. Jej wynikiem są przemiany ułatwiające palenie i następuje zmniejszenie się ilości substancji podrażniającej śluzówkę.

Mam nadzieję, że właśnie tak potraktowano tytoń bazowy do „Gold of Mysore”, a nie ograniczono się do naszprycowania go chemią.

Poza likwidacją części kłopotów, jakie sprawiać może czysta wirginia, takie dofermentowanie na zimno ma jeszcze jedną zaletę – zapach i smak nie zmieniają się zanadto. Niektórzy zapewne zauważą, że proces jest podobny do kawendiszowania. Kawendiszowanie jest jednak powtórną, odrębną fermentacją. Poprzednia zostaje przerwana przez wtłoczenie do bębna gorącej pary oraz podniesienie temperatury. Pierwotna flora bakteryjna obumiera, a rozwój innej trzeba pobudzić cukrem. Po powtórnej fermentacji otrzymuje się zupełnie inny, w pewnym sensie wyjałowiony tytoń. Taki, hm, pasteryzowany.

„Gold of Mysore” – pomimo doaromatyzowania go olejkiem waniliowym – wciąż pozostaje znakomitą wirginią, która jednak nie sprawia tyle kłopotów, co tytoń nieprzetworzony. Przypuszczenia, iż waniliowa aromatyzacja nie jest dolaniem do bębna syropu i wytytłaniem w nim każdej wstążki – sprawdza się podczas palenia. Ciasteczkowy dodatek ustępuje w miarę zagłębiania się żaru w tytoniu, a w drugiej połowie wręcz zanika. Po wanilii pozostaje odrobina goryczy, nie jest to jednak tak przykre i piołunowate jak przeciągnięcie mysorskiej wirginii plain.

Nie powiem nic na temat room note – tata zaczął się buntować i wzbraniać przed obwąchiwaniem mojego pokoju. „Nosa mi nie wystarczy, skoro Ty ciągle pchasz do fajki co innego”. Ale źródła pisane podają, że jest on całkiem do przyjęcia, także przez kobiety oraz teściowe.

Reasumując, jeśli ktoś woli bardziej kompaktowe tytonie od czystych, niemal surowych wirginii, a chce bez stresu spróbować indyjskich słodkości, a na dodatek nie przeszkadza mu wanilia w górnej połowie fajki, to może spróbować „Gold of Mysore”.

PS. Być może taka metodologia recenzowania tytoniu znów spotka się z protestami – że to takie blebleblanie – proszę więc o wybaczenie. Ja po prostu taki sobie znalazłem sposób na te moje recenzje i na razie nie mam zamiaru go zmieniać. Można zawsze odpuścić sobie czytanie.

Tags: , , , ,

10 Responses to Gold of Mysore

  1. yopas
    yopas
    18 grudnia 2010 at 19:42

    Ale blebalnie. Portal zszedł na psy, koty i buk wi, co jeszczy…

  2. Wojtek
    Wojtek
    18 grudnia 2010 at 23:40

    A mi to bleblanie się podoba ;) tak dalej Jalens :)
    Kolejny tytoń do spróbowania, bo po fajeczce Mysore Virginia z Dan Tobacco od Vlasija nie czułem żadnych rewelacji, może ten tytoń to zmieni ;)

  3. je2bnik
    19 grudnia 2010 at 12:54

    Jacku, a gdzie ustrzeliłeś puszeczkę tego specyfiku?

    • jalens
      19 grudnia 2010 at 13:14

      A czy nie pisałem aby, jak do mnie dotarła? A jako, że to środek akapitu, to cytuję „Zanim dotarła do mnie puszka od znajomego z Niemiec, wyczytałem wszystko, co o tym tytoniu napisano. „

  4. je2bnik
    19 grudnia 2010 at 14:15

    Bardziej utkwiło mi w pamięci „Kiedy zaistniała szansa, że na polskim rynku pojawi się „Gold of Mysore” i mechanicznie obklikałem fajkowo :)

    • jalens
      19 grudnia 2010 at 15:12

      Moze po nowym roku

  5. dajkow
    4 października 2011 at 20:30

    Wlaśnie od kilku dni palę ten specyfik, i muszę powiedzieć, że jest pyszny, pachnący i wogóle wszystko na plus. Mógłby być moim tytoniem codziennym gdyby nie pewien mały problem, a właściwie nie taki znów mały dla kogoś kto rok temu rzucił palenie papierosów na rzecz fajki. Po prostu w tym tytoniu nie ma nikotyny.
    Nawet śladowych ilości, i dlatego więcej go nie kupię chociaż naprawdę jest smakowity.

  6. kusznik
    kusznik
    1 grudnia 2012 at 23:54

    A ja skusiłem się i…nie oszalałem! Co więcej, jakoś nie mogę doszukać się pozytywów-jałowy jakiś taki, słaby,bezbarwny. Na razie dam mu „pauzę” i poczekam…będzie sobie tkwił w rezerwie i czekał na lepsze czasy? Może go z czymś „ożenić”,macie jakieś propozycje?

    • Alan
      2 grudnia 2012 at 00:00

      Najlepiej z czasem. Nawet jednorocznym, choć pełnoletność jeszcze bardziej wskazana :)

      • kusznik
        kusznik
        2 grudnia 2012 at 17:14

        ;-)..myślałem o zapakowaniu do starej skarpety i przechowaniu w gumo-filcu.Mam takie do prac ogrodowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*