Są takie tytonie, do których nie sposób się nadmiernie przyczepić, ale i nie da rady powiedzieć o nich zbyt wielu pochlebnych rzeczy. To solidne średniaki, produkty, które zachwycają przy pierwszym paleniu, a potem zaskakująco szybko potrafią znużyć. Mimo tego uważane są (całkiem słusznie) za dobre jakościowo. Taki właśnie jest Timm No Name, ze stajni Dan Tobbacco.
Virginia, burley i black cavendish – tak przedstawia się skład tej mieszanki. Wszystko aromatyzowane meksykańskim miodem oraz wanilią burbońską, pocięte w ready rubbed, o przyzwoitej wilgotności. To silny aromat, co można poczuć nie tylko w nosie, ale także w palcach – lepi się do skóry, co oznacza, że zawartość syropu w tym tytoniu jest spora. Mimo tego jest sprężysty, nie sprawia kłopotów podczas nabijania i spalania. Lubi dać kondensat, ale nie w nadmiarze. Pali się spokojnie, równomiernie, do szarego popiołu.
To tytoń wybitnie deserowy – smakuje tak, jak pachnie, a zapach jest wprost urzekający (lepszy room note posiada chyba tylko Sweet Killarney od Petersona). Wykryć w nim można przede wszystkim wanilię, ale i leśne owoce. Silną wonią jest również miód, jednak podczas palenia jego smak jest zdecydowanie najmniej odczuwalny. Ustępuje na korzyść śmietankowego bukietu, budzącym skojarzenia z ptasim mleczkiem, czy też mlecznymi ciasteczkami. Mogłoby się wydawać, że przy takiej dozie słodkości No Name jest mdły – to nieprawda. Nie jest też nachalny, a raczej aksamitny. Dobrze komponuje się z poranną kawą, z popołudniową herbatką, wieczornym drinkiem, wiosenną zielenią, letnim słońcem, jesiennym złotem, zimową bielą… Skojarzeń jest dużo, wszystkie poetyckie. Czyli wszystko w porządku, prawda? Sielanka?
Nie. Nie wszystko w porządku. Żadna sielanka.
Timm nudzi się szybciej niż mecz polskiej reprezentacji piłki nożnej i po jakimś czasie tak samo irytuje. Bywają radosne momenty, czasem (żeby trzymać się sportowego porównania) nasi trafią do bramki i tytoń obdarzy palącego nowym, wcześniej ukrytym smakiem, ale są to chwile tak rzadkie jak gole Rasiaka. Poza tym jest tak słodko, że aż przestaje się zwracać uwagi na samą słodycz, a poza nią… nie ma nic. No Name, pod względem mocy, jest tak słabym tytoniem, że chomik by się nie napalił. Zresztą, tak naprawdę nie czuć żadnych tytoniowych smaczków, tylko ta słodycz.
Jest więc płasko i jednowymiarowo, choć bez goli samobójczych. Drużyna Timm gra równo, konsekwentnie, do samego końca w jednym tempie. Żeby chociaż jakaś kwaskowatość tam była, jakiś kontrapunkt, który by złamał ten żelazny upór No Name… Żeby było jakieś szaleństwo, nawet nieudane… Jakaś ułomność… Ale nie, wszystko jest tak okrutnie w porządku, że jest źle!
A jednak jest dobrze… Bo przecież od aromatów wymaga się właśnie tego – żeby były słodkie, nienachalne, równe, bezproblemowe, roztaczały piękny zapach tak podczas palenia, jak i poza nim. To wszystko Timm No Name spełnia. I to aż tyle, a także tylko tyle – zapalić można, gdy ktoś poczęstuje, tym chętniej, jednak nie należy spodziewać się rewelacji. A to chyba właśnie o rewelacje chodzi w aromatach, prawda?
Normalnie, k…, Rheged mnie rozjuszył. Zamiast słuchać nielicznych sceptyków pod hasłem No Name na FMS, dałem się zbajerować entuzjastom tego tytoniu. I zamiast, jak rozsądek podpowiada, kupić najmniejszą torebkę, nabyłem tego badziewia cały worek.
I tu proszę wszystkich fanów tego tytoniu Bez Imienia o wyrozumiałość, piszę wyłącznie o własnym subiektywnym „degustibusie” i własnej krzywdzie oraz nieszczęściu… Za co miłośników No Name serdecznie przepraszam
Emil napisał: Bo przecież od aromatów wymaga się właśnie tego – żeby były słodkie, nienachalne, równe, bezproblemowe, roztaczały piękny zapach tak podczas palenia, jak i poza nim.
Słodkie? Jak herbata saga słodzona sacharyną, gliceryną czy innym aspartamem i to 10 pigułami na szklankę! Tylko skąpstwo pozwala mi nie rzygnąć. Wypalę ten worek do końca, bo za zbrodnię głupoty trzeba płacić piekielną pokutą, cierpieniami młodego Wertera i Apokalipsą połączoną z Odyseją 2001.
Nienachalne? Jasne, jak Cyganka z Turgu Mures w Alejach Jerozolimskich, jak Kaziu i Andrzejek pod osiedlowym monopolem w poniedziałek rano… Ale za zbrodnię głupoty trzeba płacić piekielną pokutą, cierpieniami młodego Wertera i Apokalipsą połączoną z Odyseją Kosmiczną 2001.
Bezproblemowe? Tak jak myśl o tej chwili codziennej, którą sobie zadałem, by spopielić to świństwo. Przecież nie wrzucę tego gówna do śmieci. Za skąpy jestem. A za zbrodnię głupoty trzeba płacić piekielną pokutą, cierpieniami młodego Wertera i Apokalipsą połączoną z Odyseją Kosmiczną 2001.
Nie wiem, jak jest z tym roztaczaniem zapachu, bo bogu dzięki nie czuję go w czasie udręki palenia… Ale słowo daję, nawet jakbym miał rwać tuzinami panienki w ich 15 urodziny, czyli na prokuratorskiej granicy – na ten tytoń, to prędzej bym sobie własną ręką jaja urwał!
Cóż, za zbrodnię głupoty trzeba płacić piekielną pokutą, cierpieniami młodego Wertera i Apokalipsą połączoną z Odyseją Kosmiczną 2001.
Drużyna Timm No Name? A dajcież mi ich, razem z rezerwowymi, młodzieżówką i trampkarzami, z trenerami i działaczami – to im taki wrestling odstawię z tymi moimi 125 kilogramami, że będą musieli być pochowani pod cmentarnym murem jako NN, bo ich własna matka nie pozna.
To nie jest tyton. To jest czyste, niczym nieskalane gowno. Podobnie, jak DaVinci, Sweet Georgia Brown, Sweet Killarney i pewnie jeszcze kilka innych „blendow”. To bedzie relatywizowanie zla – ale napisze: z dwojga zlego wole Alsbo i Amphore.
m.
Co do Sweet Killarney – mam dokładnie to samo odczucie – czyste, nieskalane gówno. Pachnieć, pachnie, ale nie do palenia to, chyba, że jako kadzidełko. Tam w ogóle nie ma tytoniu! Nie wiem, dlaczego wszystkim się to podoba. Już naprawdę Timm jest lepszy. Jalens oczywiście przesadził kupując cały wór, bo można się przesłodzić.
Zapomina Kolega o największym paskudztwie, gównie wielokrotnie skalanym, co na imię mu MB Vintage Syrian…
Wiecie, tak Was czytam i już niemal na 100% przy następnych zakupach dorzucę do koszyka ów tytoń… :D
Taaak, Alan taaak. Kup go, kup koniecznie!
cóż, ja jstem zdeklarowanym latakiowcem, jednak czasem lubię sie przysłodzić dla odmiany. Jak mi TNN nie przypasuje to w razie czego mam komu go oddać/zamienić się na coś.
O ile ktoś go zechce, po tych naszych recenzjach ;)
Eee tam paliłem i mi smakował ;) strasznie demonizujecie, ale nie jest tak źle. Tytoń jak tytoń; nie jest tak wyrazisty jak Latakia, no bo trudno by nią był, ale mi się świetnie palił do herbatki wieczorem przed świętami. Trzeba mieć do niego odpowiednie podejście i nie spodziewać się jakichś wielkich przyjemności, a tylko aromatyzowanego miodem znośnego tytoniu.
Lepsze to niż, jak doradzają na jednym forum: „Aby tytoń mi się smaczniej palił wnętrze komina fajki smaruję miodem i mogę palić…”
Nie jest wyrazisty? Sama wyrazistość, zero tytoniu! Ale znalazł się kto to lubi, który jak najlepszy ksiądz zwolni mnie z pokuty i zamieni się ze mną na coś, co z kolei mi smakuje.
A Alan po swoim zakupie będzie się mógł za ciężkie pieniądze zatrudnić na budowie – do skuwania tynków własnym czołem.
Normalnie mi złorzeczysz ;) Ja rozumiem, że komuś może tytoń nie smakować, ale żeby od razu taką czarną przyszłość przepowiadać…ale przynajmniej masz przy tym niezły ubaw :D
A co do budowy – wieeele razy pracowałem na takowej, czy to stawianie domu czy zwykła wykończeniówka. I tak jak tynków głową jeszcze nie skuwałem, tak pięścią farbę olejną ze ścian owszem :D
Po NN masz budowlaną przyszłość. Jestem w posiadaniu dalszej części Know How – mogę wysłać ci za niewielką opłatą na maila listę aromatów, po których będziesz wydajniejszy niż młot kujący GSH 3 E.
PS. A bawię się, faktycznie, świetnie. Ulżyłem sobie w pierwszym komentarzu.
…. sa opakowania po 250 g :-)
kupujcie!!! to pyszne jest!!!!
nie sluchajcie innych, nie maja racji na pewno (nie mam na mysli tych, ktorzy juz palili i wiedza, co i jak, w dzisiejszych czasach uznalbym to za…. hmmmmm…. biczownikow juz od kilku wiekow sie nie widuje, ale palenie TNN jest imo bardzo temu bliskie :-) )
kiedys na apf przeczytalem opinie Rotm’a na temat DaVinci – znajac tegoz jegomoscia mozna sie domyslic, jaka ta opinia byla :-P
no to mysle sobie: co mi tu pyrojad jeden bedzie pier…lil!
i kupilem
duzy (jak i jalens) worek
i zapalilem – na okolo 10 pykniec starczylo mi zamozaparcia, nie wiem, moze w tak ciezkim bylem szoku, ze machinalnie kolejne pociagniecia wyszly
ale wyj…lem zaraz sofort imiedielienno do kibla wszystko co zostalo (w fajce i torbie)
ten shit nawet sie nie chcial dac splukac
ale – kupujcie
to pysznosci
tylko ja jestem idiota
m.
De gustibus…
Ja miałem 50g kopertę to i może nie miałem czarnej przyszłości przed sobą, a może w gruszy się „smaczniej pali”. Ale mogę też być na etapie aromatyzowania się i jeszcze mi tego nie dość.
Dodam jeszcze że jeśli Jalens coś przejrzy i wrzuci to może się wyjaśnić skąd mam takie niewyszukane gusta ;)
Jedyne co mi nie smakowało jak na razie to Bellini Toscano, którym miałem ochotę o ścianę rzucać, lecz byłem przed wypłatą… Dżizas do dziś tą brzoskwinię czuję w fajce, mimo palenia armatnich ilości Lataki… W porównaniu z brzoskwinką to No Name ledwie mnie pieścił i rzeczywiście doszukiwałem się miejscami miodku.
Opublikowałem Twoją humoreskę. Masz pełne prawo do zachwytu nad No Name.
heja
podaje linka do dyskusji, na ktora sie powolalem (zapewniam – nie wymyslilem jej sobie):
http://groups.google.pl/group/alt.pl.fajka/browse_thread/thread/f206c4268c004ef3/f20677258c5c8284?hl=pl&ie=UTF-8&q=da+vinci+rotm+group:alt.pl.fajka
lg
m
A mnie się wydaje, że TNN nie wart ani rzucania o ścianę, ani walenia łbem w ścianę, ani nawet nogą tłuczenia o ścianę, ani ścianą o TNN… Ot, perfuma, jakby produkowali go w takich pałeczkach jak kadzidła, to świetnie by się nadawał. Jako tytoń – no cóż… Jako aromat – no już lepiej, ale i tak bezpłciowy. Jednak gdybym miał, to bym palił (na szczęście nie mam i nie pragnę zmiany!)
Ja jestem jeszcze baby w paleniu, TNN to mój 2 tytoń (1 poniatowski). Mieszkam ze współlokatorkami i zapach jaki się wydobywa z fajki działa na nie jak lep na muchy. Nigdy się z takim czymś nie spotkałem ale widać jak się plątają przy mnie, widać na ich ustach rogala uśmiechu. Cieszą się bardziej tym paleniem niż ja sam(hehe a ja też się cieszę:D). Jedna koleżanka zdradziła mi, że zapach przypomina jej kompot z owoców który robi jej babcia na święta Bożonarodzeniowe, daje poczucie błogości, radości i bezpieczeństwa. Więc ten tytoń jakby jest bardziej dla otoczenia a nie dla palącego :)
To są, Garamie, argumenty nie do odparcia z tym leceniem i klejeniem…
:)
Hehe, no i widzita, jakie to fajkopalenie manipulacyjne? Ładuje się TNN i lecą, ładuje XXX Heavy KJM Schwarzest ever Twist i uciekają…
Dziś dostałem TNN i egzamin zdaje. Szkoda tylko, że żona jest chora, a i mnie w kościach łupie (na Pomorzu mgły, siompi i ogólnie psia pogoda).
Przypomniałem sobie smaczek i nie jest źle. Nagrzewa się, że zęby bolą, ale może to dlatego, że muszę iść do dentysty. Zapach piękny, miód gryczany przypomina leciutko, smak niczego sobie.
Co można zarzucić? Pewną sztuczność, którą się czuje. Wolałbym więcej w tym Cavendisha, ale to moja opinia.
De gustibus…
Niech Cię Bóg błogosławi, mój Przyjacielu. Dzięki Tobie nie muszę już tego palić :D Udzieliłeś mi odpustu zupełnego niczym prałat. Tytoń od Ciebie fantastyczny i tytoniowy – ale nie mówimy jaki, niech umierają z ciekawości!
Rzecz jasna, zdrowia życzę wszystkim lgattom.
Teraz uważaj z tytoniami, bo będę miał na wymianę tylko Stanwell melange i Anniversary Kake (Cake?) ;P no chyba, że na szybko polecę po Alsbo Cherry.
Naprawdę mi miło, że mogłem pomóc, polecam się na przyszłość.
Moją drugą pasją jest trzymanie w domu ptaków ozdobnych, głownie astryldów. Dlaczego to mówię – bo jest takie żargonowe określenie „i ptak mi nakakał na głowę”. Zgadnij, co ono znaczy? To a’propos tego Anniversary… Ja także jestem niezły Brainiac.
Weź mnie nie strasz, że to takie Kakę (z akcentem fhancuskim) bo 0,5 funta tego kupiłem. Ma to być Va i Pq i jak mi nie zasmakuje to uwędzę żonę, jak bozie kocham, uwędzę, bo ona wybierała.
Przymierzałem się po tej recenzji z pewną dozą wątpliwości do zakupu tego tytoniu ale teraz jak przeczytałem wszystkie komenty wskoczył z wątpliwości na Must Have .
Panie Jalens zrywałem boki musiałem zasłaniać usta aby Żony i Sąsiadów nie pobudzić .
Reklama tego NO NAME powinna brzmieć „Gdy go zapalisz będzie jak na średniowiecznych katuszach przechodząc je Ciesz się tym że widzowie zaczną bić brawa” .
Nie „Panujemy” sobie na fajkanecie. To zbyteczne. Wszyscy tu, to koledzy oraz koleżanki po dymku.
Jalens ma jakąś fobię a propos tego tytoniu, albo ja się nie znam ;) .
Tytoń zakwalifikowałbym może nie do Must Have, ale Must Try. Wart jest spróbowania i sporo „aromaciarzy” przy nim już zostaje.
Ten niemiecki tytoń jest tak samo gustowny jak niemieckie porno oraz smaczny jak Kartofelensaalat.
Proszę mnie nie zaczepiać po nicku pod recenzją tytoniu Bez Nazwy i bez sensu, bo akurat tę fobię posiadam. I znów będzie, że obrażam tych, którym to (wpisać dowolny wulgarny przymiotnik lub rzzczownik) smakuje. A to akurat nieprawda, ja piszę o tym, co mi NN robi. On mi robi to, co wyżej. I daję się łatwo sprowokować do słowotoku na ten temat…
właśnie na to liczę że zostanę przy nim żal go odsuwać od siebie i nie spróbować
Za niepoprawność przepraszam
Jaką niepoprawność? Nie jestem – jak mawiają kaprale – żadnym alfonsem i omegą. Palcie ten NN i cieszcie się nim. Ile wlezie.
… in excesis deo……..
„in excelsis Deo”
pozdrawiam
Franz
swiynto prawda :-)
m.
Jako stary Pyrus staję w obronie Kartoffelsalat…jest pyszna…
I TNN też jest pyszny.
Nie samą Latakią człek żyje…
Pozdrawiam Kolegów , uśmiałem się setnie
Krzysztof
Dzięki Tobie, zrozumiałem, o co w notimmowej aferze chodziło…
Ależ ja lubię kartofle, lubię metkę, uwielbiam gzik… Z Twojego miasta, to nie lubię tylko straży magistrackiej :)
Tych nierobów i nieudaczników nikt nie lubi w mym mieście…
A pyry z gzikiem…mniam …i metka tyż…
I ślepe ryby z myrdyrdom…
Aż mnie wzdryga jak myślę o TNN. Zostawił we mnie jakiś uraz, z którym będę się długo zmagał. To pewnie przez to, że smakuje jak słodzik. Jedyny plus to akceptowalny room note dla towarzystwa.