Mimo, że wypaliłem w życiu wiele fajek, to ciągle uważam się za początkującego fajczarza. Kolekcję 5-ciu fajek odziedziczyłem po ojcu i popalałem czasami tyle, że to „czasami” zmieniło się obecnie na „codziennie”. Zwolennikiem dymu fajkowego byłem od zawsze (zapewne z powodu ilości tegoż dymu przyswojonego w dzieciństwie) i paliłbym zapewne ciągle już wcześniej, ale do palenia fajki zraziło mnie parę rzeczy (czytaj: błędów).
Po zapaleniu kilku fajek – pieczenie języka i podniebienia, niesmak w ustach (szczególnie rano) i ogólna obawa o moje zdrowie. Co to ma do recenzji Squadron Leader’a? Ano ma, bo wcześniej nie wiedziałem co palić! Zawsze uważałem, że kupowanie markowych tytoni z górnej półki to przesada, bo za drogie, a inne też się dobrze palą, więc paliłem te wszystkie ALSBO, Amphorę, Captain Black’a kilka Mac Barenów, jakieś wanilie, jakieś śliwki, jakieś cherry itp. itd. Internet jednak siłą jest, bo po przeczytaniu kilku recenzji postanowiłem sprawdzić jak smakuje np. jakiś tytoń od Samuela Gawitha. I po przemyśleniach wybór padł właśnie na osławionego Dowódcę Eskadry. Najkrótsza recenzja świata powinna brzmieć w tym przypadku „Poszedłem, kupiłem i się zachwyciłem!”
Już w sklepie przez szparkę pudełka wydobywał się dość podejrzany zapach. Coś, co mi osobiście kojarzy się z zapachem podkładów torów kolejowych, takich zjechanych, okopconych, pokrytych olejem, ale wielu zapewne przyzna mi rację, że tory kolejowe pachną (bądź śmierdzą) bardzo intrygująco. „Dowódca Eskadry” tak też mi się ukazał – intrygująco – już po pierwszym zapachowym kontakcie.
W momencie otwarcia puszki (z pomocą śrubokrętu, bo tak była mocna spasowana!) usłyszałem leciutkie „pssyt” i po moich nozdrzach „rozległ” się jeszcze mocniejszy zapach torów kolejowych z dodatkiem już zapachu tytoniu, starej walizki dziadka ze strychu i jakiś starych, trącących myszką perfum męskich, ale takich rodem chyba z czasów I wojny światowej! Co by nie powiedzieć – zapach zaiste męski!
Sam tytoń, wbrew temu co wyczytałem, wydał mi się jednak niezbyt mokry. Powiedziałbym, że nawet chyba bardziej suchy niż Virginia No1 od Mac Barrena, ale to jedyne porównanie jakie można by poczynić do V1 MB.
Po szybkim podsuszeniu na kartce (ok.20min) zniecierpliwiony nabiłem fajkę, ubiłem i odpaliłem na 2 razy + przytarcie na czarno i… jedziemy… Wow!! W zasadzie – lecimy!
Co za dymek!! Leciutki, rozkoszny! Na początku wysokość lotu niezbyt duża, taka powiedzmy 100 metrów. Na tym etapie Dowódca Eskadry nie otwiera przepustnicy w pełni, silniki muszą się przecież powoli rozgrzać do bardziej skomplikowanych zadań. Krajobraz zmienia się tu bardzo często i niespodziewanie. Dużo w tym charakteru, takiego męskiego, nie lalusiowatego. Czuje się wręcz surowe, żołnierskie, lotnicze koszary z zapachem potu, oleju maszyn, szmat i jeszcze czegoś bliżej nieokreślonego.
Po kolejnych kilku pyknięciach czuje się, że Dowódca Eskadry otworzył przepustnice silników tak na 3/4 mocy. Ileż w tym dymu! Takiego białego, miękkiego, gęstego! Zaraz, zaraz? Czym to przez chwilę powiało? Miałem wrażenie przez króciutką chwilę, że to zapach jakiegoś tytoniu na pewno innego niż Virginia! To zapewne ten Turek! Tak! Na pewno, bo skojarzyło mi się przez chwilę z papierosami Camel, ale nie tymi dzisiejszymi zmiotkami, lecz z tymi „starymi”, tureckimi, z dobrych czasów! Ależ chwila!! Co za smaczek! No nieeee! Już, koniec, za krótko, turecki zapach uleciał! Miejmy nadzieję, że niebezpowrotnie. Może zależy to od otwarcia przepustnicy w naszym samolocie? Musi chyba być bogato w tym względzie, żeby wydobyć tego turka z tła.
Lecimy dalej z naszym zacnym brytyjskim dowódcą. Mam nieodparte wrażenie, że cały czas na podniebieniu i języku wyczuwam charakterystyczny zapach na sucho starej fajki palonej na szlachetnych tytoniach! Zapach, który zawsze lubiłem, ale nigdy nie udawało mi się go odczuć podczas palenia. Tylko i wyłącznie wąchając na sucho cybuch wysłużonej fajki. Teraz go mam podczas palenia! Kolejna odczuwalna wonna rozkosz! Tak jest! To jest to!
Już niedługo trzeba będzie podchodzić do lądowania niestety. Silnik zakaszlał, traci chyba moc! Parę głębszych pyknięć i znów chodzi równiutko z wydzielaniem obfitego dymu. Nawet przy tym się zagrzał, ale dym nie gryzie, ale jest nieco ostrzejszy w wyrazie. Pod koniec lotu wydziela się dużo szlachetnych, smakowitych zapachów. Jest też ponownie nasz poszukiwany turecki! Był chwilkę i odleciał… Lądujemy spokojnie, ale na ostatni moment, bo chyba zaczyna brakować paliwa. Lądujemy przy późnym słońcu Virginii. Jest ciepło, słonecznie, złotawo w odcieniach. Tak! Na pewno jesteśmy w Virginii, ale w oddali widać już koszary z tym charakterystycznym swoim zapachem…
Dzięki Ci Dowódco za chwilę uniesień! Jakby co… to piszę się na następny lot!
P.S. W czasie palenia ani razu nie odczułem charakterystycznego pieczenia w język, jak przy tańszych tytoniach typu ALSBO itp. Moc mimo, że podawana na 6/10 wydała mi się porównywalna do V1 MacBarena, czyli około 4/10 (w czasie palenia). Jednak moc musiała być większa, bo po 10 minutach od lądowania poczułem lekko miękkie nogi i zimnawe dłonie (a może to z emocji ?).
Podsumowując… WSPANIAŁY, MĘSKI TYTOŃ Z CHARAKTEREM! NIE DLA MIĘCZAKÓW! DUŻA SATYSFAKCJA Z PALENIA! INSPIRUJĄCY!
Acha… Drogi Czytelniku, jeszcze nasz znajomy Dowódca Eskadry chce Ci coś powiedzieć na koniec…
„KOCIE ZAPCHLONY!!!… JESZCZE NIE PRÓBOWAŁEŚ?!!!… NO TO BIEGIEM MARSZ DO SKLEPU!!!!!!!”
„JUTRO MELDOWAĆ SIĘ U MNIE Z FAJKĄ W ZĘBACH!!!”
Ufff! Usiadłem spokojnie w fotelu… Noooo nie powiem… przeżycie było jak cholera! Tylko dlaczego zawsze się bałem latać samolotem!?
Kolejny grafomański tekst przez który trzeba się przedzierać aby uzyskać minimum informacji o tytoniu… Nie ma jakiegoś forum dla „początkujących pisarzy” w którym mogliby się spragnieni twórczości promować?
w pełni się z Tobą zgadzam! szczególnie, gdy porównam recenzję Kolegi do tych Twojego autorstwa…
Hehe, dużo łatwiej krytykować niż napisać coś sensownego, no nie …
A które to te poprzednie? :)
Tekst (recenzja tytoniu) jednych może zachwycić, innym się podobać, kolejnym być obojętna a jeszcze komu innemu w ogóle nie przypaść do gustu. Natomiast idiotyczna, płytka, „grafomańska” krytyka tekstu NIE INTERESUJE NIKOGO. Chociaż jesteś „spragnionym, początkującym ” krytykiem nie „promuj się” tutaj.
Na pewno coś tam już paliłeś. Może pokaż jakiś swój tekst przez który nie trzeba się przedzierać aby uzyskać minimum informacji o tytoniu… Chętnie poczytam.
Powoli łapię paranoję ,ze nazwa Latakia powstała od latania. Ale też bardzo doceniam taką sytuację ,że ktoś dla siebie odkrywa coś i chce się tymi emocjami z nami podzielić. Tym bardziej cenne ,ze może załapie jak smakowały dawne Camele. Cieszę się ,że spotykam wirtualnie kolejną , z grupy niestety nielicznych Osób , które wchodząć na portal przynoszą coś od siebie.
Pan trochę przedobrzyłeś tą metaforyką recenzowania. „Lepiej krótko a dobrze niż długo a marnie”, jak w bajkach Krasickiego.
Tym niemniej tytoń godny uwagi, choć nie aż tak – moim zdaniem – wybitny. Ot, solidny średniak latakiowy , szkoda, że angielski szef klucza, a nie np. taki Czerwony Baron…
Podzielam zdanie Kolegi Woltera co do SG SL. Mnie SG w dziedzinie mieszanka angielska/balkan ogólnie nie przekonuje. Wydaje mi się,że chodzi tu o cypryjską La, której SG używa. Za najsmaczniejszą uważam Skiff Mixt. a i tak nie jes to tytoń, który koniecznie muszę mieć.
Dobra recenzja, mimo że zwykle nie przepadam za tak szczodrą metaforyką. A propos nawiązania do Cameli: czy samolot na etykiecie to nie będzie Sopwith Camel przypadkiem?
Mógłby to być Camel, ale grafik coś przekombinował z owiewką silnika – Camel miał bardziej podobną do bardziej współczesnych silników gwiazdowych a nie do dziobu bardziej zbliżonego do Spitfire’a. Pozostałe detale dość dobrze się zgadzają – i stateczniki i zaoblone końcówki płatów. Niestety zastrzały już narysowane inaczej i górny płat za nisko nad kadłubem wisi…
Pozostaję niezmiernie zobowiązany za sformułowanie „zapach podkładów torów kolejowych, takich zjechanych, okopconych, pokrytych olejem”… Nie wpadłem na to sam a od kilku tygodni mam „Dowódcę”, spoglądam nieufnie na pudełko i co czas jakiś ryzykuję kolejną próbę. I nie wiem czy lubię, czy też może powinienem się zastanowić co jest z tym produktem nie tak. Teraz już wiem, że te podkłady czuję nie tylko ja i że tak widocznie ma być. Faktycznie też przyznam pudełko szczelnie spasowane kazało się namordować przed pierwszym „oblotem”. Twoja recenzja sprawiła, że zaczynam lubić ten zapach. Dziękuję.