Dwuletnia Louisiana Flake

28 grudnia 2015
By

Pewnego świątecznego wieczoru, kiedy goście zdążyli opuścić progi rodzinnego domu, a księżyc stał już wysoko na niebie oświetlając bladym, jasnym światłem wszystko dookoła wpadła mi do głowy myśl, która nie chciała odstąpić ani na krok. Wodzony pokusą odpoczynku po całym dniu, z fajką w jednej ręce i czymś do popicia w drugiej, postanowiłem sięgnąć po słoje z magiczną dla mnie zawartością, a mianowicie z zielem fajkowym.

GH-Louisiana-Flake

Nie mogłem się zdecydować. Kręciłem nosem, łapczywie chłonąc aromaty przeróżnych, wymyślnie skonstruowanych mieszanek, z których każda miała woń jednocześnie tak pociągającą i intrygującą, że chciałoby się od razu wziąć, nabić główkę fajki i delektować nią, ale jednocześnie każdej z nich czegoś brakowało. Wtem chwyciłem do rąk mały słoiczek z etykietką „Louisiana Flake Gawith&Hoggarth”, odkręciłem go i w moje nozdrza uderzył delikatnie pikantny, przy czym łagodnie słodki, a jednocześnie, jakby w sam raz, dojrzały zapach tytoniu. Kierowany dobrym przeczuciem pomyślałem „To będzie TO!” i wyjąłem sezonowaną przez 2 lata mieszankę.

Po delikatnym podsuszeniu, porozrywałem płatki tytoniu na strzępki, którymi całkiem gęsto, 3-poziomowo nabiłem do troszkę więcej niż połowy główkę mojej mało wykwintnej fajeczki. Przygotowując się ostatecznie do legnięcia w fotelu i dopieszczając wszystko tak, by nie musieć wstawać podczas degustacji, wyszedłem wpierw z psami, a potem przygotowałem sobie do spożycia jakże zacny trunek, który, jak się później okazało, całkiem dobrze wkomponował się w smak opisywanego tu fajkowego ziela… owym trunkiem zaś było schłodzone piwo.

Nie zwlekając ni chwili dłużej, przystąpiłem do rozpalania. Syk odpalanej od draski zapałki, by chwilę później ujrzeć skręcające się w żarze podłużne nitki tytoniu i gęste kłęby siwego dymu. Już wiedziałem, że to był dobry pomysł, by zafundować sobie chwilę relaksu. Wpierw do moich kubków smakowych zawędrowała ewidentnie Virginia. Jej subtelną, przyjemną słodycz otaczała pikantna nuta, którą, sądząc po składzie mieszanki i smaku, powodował tytoń Perique. Nim tytoń zajął się na dobre, aromat nie zmieniał się za bardzo. Kiedy jednak upłynęło parę chwil, zaczęło się robić naprawdę słodko.

Dym nagle stał się jakby czekoladowy i choć w pierwszej chwili nie zaklasyfikowałbym go do tego właśnie smaku, to po jakimś czasie, kiedy czekoladowa nuta stale się nasilała, to określenie przyszło do głowy samo. Słodycz ta stała się w pewnym momencie zbyt intensywna, coś jakbyś miał dość i chciał powiedzieć do kumpla, z którym siedzisz w barze, a ten konsekwentnie dba o to byś nie trzeźwiał: „Stary, wystarczy. Coś innego, bo tego już nie zniosę” i wtem na powrót wróciła, tym razem wzmożona, pikantna nuta, która przepędziła słodki smak z mojego podniebienia. Nie na stałe, jak się okazało, bo ta ciągła walka między intensywną słodyczą i pikanterią trwała na przemian jeszcze jakiś czas.

Wtem, dosłownie jak grom z jasnego nieba, uderzył jakiś zupełnie nieznany smak. To naprawdę wytrąciło mnie z zadumy, której niemal zupełnie się oddałem. Nieznany mi wcześniej smak natychmiastowo wyprosił ze sceny słodycz i pikanterię. Miał on bardzo ciekawy charakter i nie spotkałem się z nim wcześniej, może to zasługa (bo niewątpliwie, smak ten dodał uroku temu tytoniowi) dodania do mieszanki przez producenta aromatu whisky i tych egzotycznych dla mnie fasolek tonka, nie mam pojęcia, bądź co bądź, jeśli to dzięki nim, to gratuluje pomysłu blenderowi. Niestety, ten interesujący smaczek towarzyszył mi dosłownie tylko przez kilka kłębów wciągniętego dymu. Pod koniec wróciła przyzwoita, bardzo subtelna słodycz Virginii, okraszona pikantnością Perique i została ze mną już do końca, co mnie szczerze zadowoliło, po troszkę męczących walkach z czekoladowym stworem.

Zaletą tej mieszanki zdecydowanie jest łatwopalność, po odpowiednim podsuszeniu i nabiciu nawet ja, jako początkujący fajczarz, nie miałem większych problemów z gasnącym żarem. Jeśli zaczyna się ją palić zbyt łapczywie, gorąco, to może o sobie dać znać, bulgocząc gdzieś na styku komina i szyjki paskudnym kondensatem, lecz zwalniając tępa i dając chwilkę odpocząć fajeczce, wspomniany ustępuje. Po dobrze ponad godzinnej sesji czuć przyjemne nasycenie, choć moc tytoniu nie powala, określiłbym ją nawet jako średnią, na początku palenia stawiając takie mocne 6+/10 a pod koniec już tylko słabe 5/10. Na wieczorną (w sumie to nocną) fajeczkę jest jednak wystarczająca. Podsumowując, Louisiana Flake to tytoń zdecydowanie godny spróbowania i poświęcenia mu chwili kontemplacji w spokoju. Śmiało mogę go polecić choć trzeba mieć na niego ochotę i próbować go z… pewną dozą dystansu (nie jestem do końca pewien czy to odpowiednie określenie), bo ja, ze względu na jego słodycz, nie potrafiłbym go palić zbyt często i myślę, że co poniektórych może do siebie przez nią zrazić.

Na pewno istotny jest fakt, że, jak już gdzieś wyżej wspominałem, jestem na początku swej przygody z fajką, więc moje zeznania mogą odbiegać od odczuć zaprawionych w fajczarskich eskapadach palaczy, ale tekst ten jest też pewną formą przywitania się z Wami, po 2 latach nieregularnego bytowania na tym portalu w końcu postanowiłem się ujawnić, a skoro mogę coś przy okazji wnieść i dać komuś jakiś pogląd na coś, to skorzystałem z okazji.

Witajcie!

Tags: , , , , , ,

6 Responses to Dwuletnia Louisiana Flake

  1. cortezza
    cortezza
    28 grudnia 2015 at 17:16

    Bardzo miła opowieść. Lousiana Flake by GH jest znakomitym tytoniem, małe dziełko sztuki. Ta sama od SG już nieco gorsza, nie tak „tłusta” i okrągła, nieco ostrzejsza, ale także warta polecenia. Witaj.

  2. hykasy
    28 grudnia 2015 at 22:48

    Gratuluję debiutu, przyjemny tekst. Lousiany, po opisach nigdy mnie nie pociągały ale po Twojej recenzji zacząłem myśleć czy by próbki gdzieś nie kupić, nie wysępić do spróbowania :P

  3. kusznik
    kusznik
    19 stycznia 2016 at 20:57

    Lufa IMO jest tytoniu bliskim doskonałości (szczególnie odlezana ). Tylko te plastikowe woreczki w puszce…brrr!

  4. spamer
    spamer
    1 lipca 2016 at 20:13

    Kiepsko :)
    Dziś zapaliłem ten tytoń po niemal rocznej przerwie. Wypaliłem w tym czasie całą masę najróżniejszych Va/Per i nagle naleciała mnie na niego ochota.
    Mam na czarną godzinę zachomikowanych kilka puszek Louiziany. Myślę zapalę. Zapaliłem i bryndza…
    Swojego czasu moje Va/Per numer jeden. Teraz czuję coś, co jest obecne w Brown Best no.2 i niemal tak samo intensywnie.
    Kiedyś z początku była czekolada, potem rozkosz. Teraz w ogóle jej nie czuję. Za to od początku do końca BB no.2, Który niegdyś lubiłem, a teraz zbiera mi się od niego na wymioty.
    Gdyby ktoś mnie poczęstował tą LuFą Dałbym sobie rękę uciąć, że palę BB no.2. Jestem załamany….

  5. kusznik
    Kusznik
    4 lipca 2016 at 18:55

    Jeśli wstręt Ci nie przejdzie to chętnie odkupię wyleżana LuFę. Oczywiście po rozsadnej cenie. Mine nie przestała smakować…a zapas się kończy!

  6. zielony
    zielony
    20 sierpnia 2018 at 23:01

    Wrażenia po pierwszej fajce, człowiek dla którego kwintesencją tytoniu fajkowego jest DLNR.
    Puszka odleżana, 2-3 letnia – zapach z puszki – totalnie mleczna czekolada milka.
    Tytoń mimo swojego wieku, nieco jeszcze wilgotny, puszka była szczelna. Flake ładny, zbity, porządnie, ułożony w puszce. Jeden płatek rozdrobiony, 40 minut, myk do kukurydzianki. Odpala się bez problemu, pali sucho, powoli, raczej nie gaśnie, jak to G&H, smak raczej stacjonarny, stabilny aż do dna.
    Czuć virignie, nieco kwaskowatą, może gdzieś minimalnie błąka się perique, na pewno nie jest za słodko, za mdło. Jak dla mnie cały czas gdzieś w tle czai się czekolada. Lejklandzkie perfumy też są obecne, minimalnie, zwłaszcza na początku. Doskonały tytoń, żałuję, że tak mało zachomikowałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*