I co ja mam napisać? Ćlamię ustnik Kriswilla już trzeci kwadrans i dalej nie wiem. A to już końcówka któregośsetnego grama, do tego leżakującego od kwietnia – to już pokazuje, że z każdą szczyptą wcale nie jestem bliższy oświecenia.
I tak jest zawsze, gdy próbuję tytoniu typu scented, do których Ennerdale się zalicza. Bo co powiedzieć o czymś, co z puszki daje mydłem/gumą do żucia/pomarańczami/płynem do naczyń/kwiatami, a mimo to w paleniu okazuje się wspaniałą Virginią ze znakomicie skomponowaną obudową, która zwykle jest nie do zidentyfikowania wprost, bo jest tajemnicą producenta?
Zresztą okazuje się nie tylko Virginią, bo w składzie wymieniony jest jeszcze charakterystyczny Burley z Malawi. Czyli orzeszki i goryczka. A g***o prawda! Burley ten co najwyżej zwiększa moc (ale bez przesady) i poprawia palność. A spala się znakomicie. Kołeczek będzie potrzebny tylko do ubicia tytoniu po rozpaleniu, potem można go bez żalu zgubić.
No a jak smakuje? Tak samo jak pachnie – nie wiadomo czym. Nabijam kolejną (i ostatnią) fajkę zmiotkami – luźna (tak polecam nabijać) 1/2 komina typu chimney, świeżo odnowiony. No, jest Virginia, ale to nie jest Virginia, którą znamy choćby z FVF czy Best Brown. Skwierczy w kominie i uwalnia aromat swój i nie swój. Są znane kwaski i jest znana słodycz, ale pod zwiewną koszulą nocną, która nie do końca ukrywa co ma pod sobą.
W opiniach produktu na fajkowo.pl padło wspaniałe wg mnie wyrażenie: „tytoń jest ponad składnikami”. Interpretuję to tak – na skład nie ma sensu patrzeć, bo niewiele nam powie. Opis również, chyba że byłby napisany przez geniusza. I ta recenzja też po prawdzie nic nie mówi – Ennerdale Flake trzeba spróbować. I nie martwić się o wyrzucenie pieniędzy w błoto, gdy nie zasmakuje – odsprzedać autorowi tej recenzji lub zamknąć w słoiku. Pół roku już pokaże różnicę.
Jakoś tak się utrwaliło, że recenzje na fajkanecie są obfite w informacje i nierzadko budzą respekt objętością. To może teraz coś na przekór. Bo inaczej się nie dało.
świetne zdjęcie, Alan
Na początku dla mnie rewelacja, potem przesyt. Nie paliłem go dawno, mimo, że mam pod niego odłożoną starą piękną Jeantet. Przypomniał mi się, może jutro go zapalę.
Moja żona określiła kiedyś jego zapach: śmierdzi szpitalem.
I trzeba z całą mocą podkreślić, że te pół roku – to w jego wypadku minimum. Wcześniej to po prostu nie to.
Dla porządku dodajmy, że jest to najlepiej sprzedający się flake od GH i to z dużą przewagą nad pozostałymi, jak twierdzi sam producent.
Jeden z tych, które kocha się, albo nienawidzi, choć chyba nie wywołujący tak skrajnych reakcji jak Grousemoor.
I posiada absolutnie obezwładniający zapach. Już to kiedyś pisałem, ale napiszę raz jeszcze – jeśli ktoś kiedykolwiek wyprodukuje wodę po goleniu o takim zapachu, to kupię natychmiast ;)
No i jeszcze informacja techniczna dla tych, którzy boją się tytoni typu flake i Va: spala się wzorowo. I włazi w fajkę, jak to scented.
Paliłam tylko jedną fajkę na uprzednim spotkaniu Fajkanetu i zaskoczyło mnie to, że tak bardzo mi ten tytoń przypominał Grousemoora. I w moim przypadku, to akurat nie była zaleta ;) no, ale może te pół roku w słoiku działa cuda :)
Bardzo jestem ciekaw wersji puszkowanych. W ojczyźnie dawno już nie byłem a w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkam obecnie, tytonie GH są dostępne tylko na wagę. I są przepyszne! Gdyby lat temu kilkanaście, ktoś doświadczony skierował mnie na drogę scentów, pewnie nie popełniłbym takich błędów początkującego palacza jak np. zachwyt nad zapachem a potem odraza do smaku „niemieckich budyniów”.
Ennerdale i Glengarry są u mnie właściwie w ciągłym użyciu (również, ale już bardziej odświętnie Bosun, Broken No. 7 i Bright CR), chociaż ostatnia zakupiona partia Ennerdale’a jest jakby bardziej mydełkowata (ale może to kwestia zbyt krótkiego przetrzymywania w słoju). W okolicach świąt, w związku z wizytą w Polsce, planuję zakup kilku puszek GH dla porównania.
Recenzja – majstersztyk! Trochę mnie niepokoją słowa Montoi o podobieństwie do Grousemoora, bo należę do osób, którym trudno wyobrazić sobie większe ścierwo (na bezludną wyspę wziąłbym raczej paskudną Amphorę, niż tę perfumowaną perfumowatość o wyraźnym smrodzie spirytusu i piżma połączonym z tanią perfumą sączoną przez meneli). Jednakże recenzja zdecydowanie przekonuje do zainteresowania się tym liściem. W końcu raz na jakiś czas warto zapalić ciacho… No i to obiecywane mydełko… A niech tam, jutro po obiedzie ścignę resztki Cherry Vanilla (mniam!), bo od dwóch tygodni tylko Va i Va na przemian z Larry’s Blendem, a w poniedziałek skoczę do Fajkowa. Jak dobre, to mus pokosztować!
Dobra wiadomość jest taka, że istnieje odsetek palaczy, którzy szczerze nienawidzą Grousemoore’a, a palą Ennerdale. I na odwrót. Zatem są szanse, że ci posmakuje. Jak posmakuje, to otwiera się dalsza droga do kolejnych perfumowanych rzeczy – Glengarry Flake (bardzo, moim zdaniem, łatwo przyswajalny; nawet dla ludzi, którzy nie kochają obu wyżej wymienionych), czy plugów od SG – Cannona i RB. W dalszej perspektywie, ale nieco ostrożniej (z uwagi na moc) można się przymierzyć do St. Bruno. A potem ;) to już jakoś idzie.
Inna sprawa, że piszesz, że śmierdzi ci GM, a palisz – koszmarnie dającą ulepą :> – Cherry Vanillę ;) To dopiero capi. Jak i Ultimum ;)
:) Ty Ty Ty :) ulepek i Ultimum w jednym akapicie ;)
A na poważnie – mimo skosztowania prawie każdego tytoniu z GH produkcji, Ennerdale się uchował. Ale już wkrótce się spotkamy. Już leżakuje ;)
O Ennerdale nieco ponad dwa lata temu pisane było tu:
http://www.fajka.net.pl/uwagi/po-jednej-probce/gawith-hoggarth-co-ennerdale-flake/
Ale teraz może wypowiem się pełniej.
Ennerdale to Stara Anglia. Nie w przenośni. Dosłownie. Blendy z La czy mocne Va palono raczej nie w domu, nie przy Paniach i Dzieciach, tym bardziej przy Wnukach. Na użytek palenia w towarzystwie wyżej wymienionych były takie tytonie – Virginie delikatniejsze *), czasem scented, jak właśnie Ennerdale. Wiem to nie tyle z książek, a z autopsji, z czasów kiedy prawie poł wieku temu (a i później) spedzałem sporo czasu na Wyspach; pamiętam domy, pamiętam twarze Znajomych i Przyjaciół. Pamiętam marki i zapachy tytoni – tych palonych w trafikach (sic!) i pubach oraz tych palonych w gronie rodzinnym.
Bardzo jest trafna uwaga na temat skojarzeń z wodą kolońską; już się kiedyś zwierzałem w polskim internecie, iż wielokrotnie Panie domu wkładały do szuflad z bielizną zamiast przysłowiowego mydełka lawendowego czy woreczka z suszoną lawendą puste opakowania po Ennerdale. Nie dziwi mnie też informacja, iż jest to najlepiej się sprzedający flake od G&H. Może to wskazywać iż amatorami fajki w tych obszarach gdzie Ennerdale sprzedaje się dobrze są oldtimerzy, lub Osoby kontynuujące tradycje Ojca i Dziadka.
*) np. Dunhill No. 1 oznakowywany również 233, No. 2, My Lady’s 101, 102, 103, Three Year Matured Virginia, Ye Olde Signe – żeby wymienić tylko kilka.
W fajkę wczepia się straszliwie. Nie do pomylenia aromatyzacja lakeland. Nic innego tak nie pachnie, jak te kilka mieszanek SG/G&H.
Wypaliłem dwie puszki od momentu pojawienia się w fajkowo- coś nie ten teges z nimi… choć zdania które wyraziłem w notatce, do której adres wskazał Pan Jacek, to jakoś mi sie nieco rezerwy włączyło, może faktycznie, trzeba by kupić i odłożyć- tyle że ja tak nie potrafię…
chyba wyleciało „nie zmienię” z komentarza,
„…choć zdania które wyraziłem w notatce, do której adres wskazał Pan Jacek, nie zmienię…”
Miałem to samo. Z radością zamówiłem zaraz po pojawieniu się na Fajkowo, odpaliłem… i rozczarowanie. Odczekałem pół roku i zapaliłem ponownie. I to było to, co pamiętałem. Ogromna różnica.
Warto poczekać.
Z tytoniami Gawith&Hoggarth mam pewien problem. Wszystkie, absolutnie WSZYSTKIE mają jedną charakterystyczną, mocną jak diabli „przyprawę” (o mydlanym wyrazie, z tym, że mam na mysli czyste mydło, nie aromatyzowane, może być nawet szare), która dominuje nawet nad cygarową mocą Dark Flake. Czy to Ennerdale Flake, Rum Flake, czy BBF, czy wiśna, wanilia, cokolwiek, ten smak pozostaje w fajce na tyle długo, że trzeba trzech puszek aromatu, aby zniknął. Inna rzecz, czy ten „posmak” komuś odpowiada, czy nie (mnie odrzuca), bo jakość tytoni G&H jest niepodważalna. Choć, jak mawiają Anglicy – not my way.
Ten sam smak jest obecny w nowym tytoniu Petersona – Hyde Park (czyżby współpraca firm, albo gościnne występy blendera?). Może to ułatwi innym identyfikację, bo ja sam nie potrafię okreslić jego „kierunku”, oprócz tego, że ma w sobie coś sztucznego, dziwacznego.
Zatem wpisuje się Pan, Panie Macieju, we wcale liczne grono Osób wyraźnie odczuwających „Lakeland Character” nazywany także „Lakeland Scent” w blendach z Kendall – czy to SG (BBF) czy G&H. Nazywane są one niekiedy „Soapy Blends”.
Sporo na ten temat kiedyś mówiono na forach angielskojęzycznych, także w niektórych wpisach na Tobaccoreview. I tutaj, moim zdaniem, należy to po prostu przyjąć do wiadomości nie wchodząc w polemikę czy to rzeczywiście mydło czy nie, czy czysta – wg podawanych opisów np. w Synjeco – Va z Kendall to czysta Va czy rzeczywiście „umydełkowiona”.
Zdecydowanie tak, Panie Jacku! Ten posmak jest dla mnie wyczuwalny nawet w minimalnej obecności. Chyba jestem na niego w pewien sposób uczulony. Nie lubie, oj nie…
Co nie oznacza, że komuś nie może ta estetyka pasować, bo ten „mydlany smak” daje też pewną aksamitność.
Pamiętam, że pierwszy mój kontakt z G&H był raczej miły. Dopiero po połowie puszki BBF obrazilismy się na siebie z Lakelandem i tak już raczej pozostanie.
Panie Jacku!
Zapytam przy okazji, czy Dunhille Royal Yacht, Nightcap i DLNR tez „tym” pachną?
Bo mam ładnych kilka puszek w zapasie i strach mnie obleciał.
Myślę, Panie Macieju, że Duhillowe blendy z La nie powinny trącić owym „Lakelandowym mydełkiem”. Jeśli zaś chodzi o Royal Yacht, to mnie osobiście nieco on przypomina dawne St Bruno Flakes czy dawnego Condora w wersji Plug i nie wpisuje on mi się w jakąkolwiek kategorię zbliżoną do produktów z Kendall.
Ale – UWAGA: o ile znakomicie wyczuwam obecność – tam, gdzie ona ma miejsce – dawnych angielskich scentów (nie „mydełka”) w blendach SG czy G&H i innych nielicznych „staroangielskich” (jak np. w Ennerdale, Glengarry, dawne Erinmore), o tyle przyznaję się, iż w ich Virginiach jak: FVF, BBF, Curly Cut, Curly Cut de Luxe, Bright C.R., a także w ich blendach Va+Pq czy Va+Orientale jak Sam’s Flake nie czuję owego posmaku „mydlanego”, tak więc nie wiem, czy aby nie „czai się” on gdzieś w sposób dla mnie niezauważalny także w blendach, o których Pan wspomina. Natomiast pamiętam, że blendy SG i G&H robione są wciąż w tym samym miejscu, przez te same Rodziny, na tych samych maszynach i jak mam prawo sądzić, pozyskują material (tytoń) najczęściej wciąż z tych samych plantacji/miejsc na świecie. Natomiast wspominane współczesne blendy Dunhillowe to już Orlik, czyli element/część Scandinavian Tobacco Group.
http://www.st-group.com/index.php/pipe-tobacco
Ale wypada panie Jacku dodać, że czy Condor, czy St. Bruno, czy Royal Yacht to cały czas jest jednak aromatyzacja „po angielsku”, czyli stosunkowo (jednak) mocno i specyficznie – a biorąc pod uwagę, jak bardzo Maciejowi ona przeszkadza, to może być problem.
A – ja mam podobnie jak p. Jacek, czyli w wymienionych przezeń czystych Va od SG/GH „Lakeland scent” nie wyczuwam – choć zetknąłem się z podobnymi jak Macieja opiniami.
DDLNR – tam żadnych zapachów być nie powinno. W dunhillowych La jak wyżej. Natomiast Dunhille mają bezwzględnie pewien element wspólny, tak, jak i SG/GH. Czy jest to kwestia wspólnej bazy surowcowej, czy myśli blenderskiej – to już jest całkiem inna para kaloszy. Natomiast może ten element „tożsamości producenta” komuś pasować, albo nie.
Ależ oczywiście, jest tak jak Pan, Panie Krzysztofie pisze; jeśli chodzi o sam posmak (nie mydła) i wonie biorące się z „uzapachowienia” czyli „scentowania”, to i dla mnie jest to bardzo z grubsza jedna wielka rodzina staroangielska BEZ La. I w niej mieszczą się i Condory i St. Bruno i Erinmore i Dunhillowe: Royal Yacht czy Aromatic, i Ennerdale i w sensie posmaku i woni (poza niejako dla mnie „dodatkowym” aspektem mydlanym) także scenty od SG i G&H, i pewno jakieś nie wiem czy dziś jeszcze istniejące blendy (pamiętam „Legation” bodaj W.O.Willisa (?), i jeszcze kilka lat temu ktoś z moich Przyjaciół znalazł w likwidującej się trafice gdzieś w Środkowej Angli kilka takich puszeczek; niebieskie wieczko, wieloramienna gwiazda czy Róża Wiatrów…nie bardzo pamietam…).
Natomiast za słabo podkreśliłem, że czasem „scent” to jedno, a posmak/.charakter mydlany to może być coś innego, niejako „dodatkowego”, coś, co niejako „dochodzi” do niektórych „scentow” czy bywa konsekwencją niektórych z nich w odbiorze licznych amatorów dobrych tytoni, i wydawało mi się że p. Maciejowi chodzi nie tyle o owe specyficzne „aromaty” a o ów posmak mydlany. To często są synonimy ale wydaje mi się, że nie zawsze.
Wielkie dzieki, Panie jacku, trochę mi sie rozjasniło. Chociaż blask pewnie na mnie spłynie, jak otworze większość zakutwionych puszek.
Co do „mydełka”, nie wszystkie SG go mają. Teraz palę FVF i Black Cherry i nie ma go tam ani śladu, bo juz bym rwał włosy z głowy :)
Ten pierwszy tytoń to zagwozdka. Jedna puszka (miała około rok, akcyza 2011) smakowała bardzo dobrze, w ogóle komfort palenia bez uwag, natomiast druga, kupiona niedawno, jakby nie miała z tamtą wiele wspolnego. Tytoń ciężki, niepalny (mimo suszenia)i… troche duszący. Czyzby problem z powtarzalnościa?
Tak jest, Panie Macieju, nie we wszystkich blendach z Kendall – także tych „scented” odczuwa się „mydło”, zwraca na to uwagę także grono Osób szczególnie na „mydło” uczulonych.
FVF jest rzeczywiście bardzo trudny; kiedy kilka lat temu wróciłem po dlugiej przerwie do fajki serio, to uczyłem się FVF przez bodaj rok. W sensowności wysiłków nauki utrzymywało mnie m.inn. zdanie p, Daniela Schneidera z Synjeco, iż dla niego jest to tytoń do zabrania jako jedyny na przysłowiową bezludną wyspę. A nie zdarzyło mi się abym się zawiódł na opiniach p. Daniela, które – jak dotychczas -zawsze pokrywają się z moim własnym zdaniem, acz niekiedy potrzebowałem na to czasu. Mamy też podobne preferencje tytoniowe.
W skrócie: wydaje mi się, iż niejako sam Pan już na tą kwestię odpowiedział podając iż FVF roczny był OK, a „młody” nie aż tak bardzo. FVF (podobnie jak i BBF) wymaga moim zdanim długiego leżakowania/kontynuacji dojrzewania już w naszej „spiżarni” tytoniowej. Powtarzam analogie do niektórych win, które dla osiągnięcia pełni swych walorów muszą tyle_a_tyle leżakować w naszej już piwniczce. Pamiętamy, że dobre (nie potraktowane „bezlitosną” chemią) blendy tytoni nadal dojrzewają, „pracują” kontynuuje się fermentacja.
Zakupienie puszeczki FVF, natychmiastowe (czy po miesiącu) jej otwarcie, podsuszenie i palenie w moim przynajmniej przypadku było co najwyżej ćwiczeniem siły woli. Natomiast od pewnego czasu mniej gustuję w La (poza niekiedy niektórymi La+Orientale na wspomnienie „prawdziwego” Balkan Sobranie czyli dla mnie dziś McClellanda Yenidije Highlander). I tak na codzień jestem ostatnimi laty amatorem angielskich Va. Najchętniej BBF na zmianę z FVF ale UWAGA – po co najmniej trzyletnim leżakowaniu u mnie w słojach. I tak to BBF – ale co najmniej trzyletni jest dla mnie od pewnego czasu takim „tytoniem na bezludną wyspę. Smakuje mi on bardziej niż Escudo (acz to już Va+Pq), Dunhill Flake czy inne „zacne” Va w tradycji europejskiej (jeszcze prawdziwe Rattray’e czy Germain’s), oraz skądinąd bardzo przeze mnie lubiane staroangielskie scenty, o których dziś sporo pisaliśmy, a niektóre z nich są dla mnie także upamiętnieniem Wspaniałych Ludzi, którzy mnie lata temu z tymi tytoniami zapoznawali na Wyspach. Niemniej świadczy to tylko o moich indywidualnych preferencjach, tyle wartych, ile indywidualne preferencje każdego z nas.
Klasyczna mydlanka w smaku o mocy do średniej. Sezonowałem pół roku. Niestety nie należę do tych szczęśliwców, którym udało się odkryć kwiaty/ogrody z Kendal. Dla mnie ten tytoń pozostanie mydlanką. Zapachem przypomina Wodę Kolońską Wars – skojarzenia jak najbardziej pozytywne! Lepiej pachnie niż smakuje. Ogólnie nie jest zły, ale dla mnie nie do powtórki.
Dzięki uprzejmości Antemosa miałem i ja okazję spróbować Enerdale. A wszystko zaczęło się od rozważań, jak się ma Enerdale do Grousemoore’a. Jako że Grousemoor nie podszedł mi wybitnie, a jednocześnie Enerdale’a byłem bardzo ciekaw (choć wszystko na zasadzie „chciałabym i boję się”)- łaskaw był Antemos obdarować mnie próbkami tytoni, wśród których znalazł się również wspomniany Enedrale. Dziękuję, Antemosie.
I co? No i dla mnie nie taki on straszny, jak Grousemoor. Owszem, mydlany aromat jest również niezwykle intensywny, ale nie przytłacza tak, jak w tytoniu SG. Tutaj wciąż spod „mydełka” na świat wychodzą smaki i aromaty tytoniowe. I jest to tytoń raczej łagodny, przyjazny – nie powala mocą, nie kąsa w język. W Groousemorze dużo trudniej dotrzeć do „tytoniu”, wszystko bowiem przytłacza wszechpotężny aromat, tłumiąc wszystko inne. Enerdale jest więc nie tak drastycznie inwazyjny, nie tak nachalny, jak Grousemore. No i nie wżera się w fajkę na długie miesiące.
Inna jest też nieco nuta aromatu. O ile Grousemoor’a porównałbym do Przemysławki, to Enerdale jest niczym Biały Jeleń ;-)
Oba tytonie to zdecydowanie nie moja bajka, jednakowoż jeśli ktoś chciałby w sposób łagodny wejść w świat „mydlanek” – w moim odczuciu Enerdale to lepszy wybór na początek. Nie powali i nie znokautuje od razu smakiem wody kolońskiej, pozwoli jednak wyraźnie poczuć, z czym przyjdzie się zmierzyć, gdy już nadejdzie czas Grousemoor’a ;-)
Wypaliłem fakjke i to nie ma smaku jak dla mnie , wyslę dziadkowi może jemu podejdzie , nic tam nie czuje , jak bym szedł przez pajeczyne z mydła .
Najnowsze edycje Ennerdale IMO są gorsze od tych sprzed 4 – 5 lat. Niby to samo, ale już aromat nie tak cytrusowy, nie tak intensywny, nie tak głęboki. A tak lubiłem tą piernikowo-owocową nutę WC Pickera…
To nie tyle najnowsza edycja, co jeszcze poprzednia. Dużą różnicę wyczułem gdy kupiłem ten tytoń jeszcze w puszce, jakoś w połowie 2016. Ale wcześniej miałem dość leciwego Ennerdale,a sezonowanie też mogło zrobić swoje. Różnica ewidentnie jest, ale czy na gorsze? Nie potrafię określić.