Zacznę nietypowo, bo od zgody. Okazało się bowiem, że pomimo wielu różnic w opinii, można znaleźć jakiś punkt styczny, który zarazem może stać się punktem wyjścia. O czym mówię? O recenzji Erinmore Mixture pióra Jalensa. Mógłbym od razu przejść do rzeczy i prostolinijnie wyłożyć swoje stanowisko, ale pragnę dostrzec jedną istotną rzecz, co do której jesteśmy zgodni. Chciałbym wyraźnie ją zaakcentować, jednocześnie doceniając wysiłki recenzenckie mojego przedpiścy. Po ludzku mówiąc: chciałbym poklepać go przyjacielsko po ramieniu, uśmiechnąć się, a potem dodać „popatrz, chociaż w tym jednym jesteśmy zgodni”. Mogę pozwolić sobie na ten luksus, ponieważ poza tym wybranym elementem nasze zdanie o recenzowanym tytoniu jest kompletnie odmienne. Jednak cieszę się, że udało mi się chociaż tyle znaleźć. Pozwala mi to bowiem stwierdzić, że jakaś nić porozumienia pojawiła się między nami – palaczami Erinmore Mixture. A jest ona ewidentnie potrzebna do polemiki. Wszelako bez zrozumienia o polemice nie może być mowy.
Ten pojedynczy element to opinia – „Moim zdaniem niełatwy tytoń”. Tak, to prawda. To samo i ja myślę.
A teraz przejdźmy do dzieła, czyli właściwej polemiki.
Zapach
Jacek pisze – „Zapach z puszki – raczej dyskretny. Ale miły. Przewaga tytoniu, słodkiego tytoniu z jakimś delikatnym odniesieniem do marcepana, może toffi. I kolejny delikatny akcent owocowy – kandyzowane morelki? Rodzynki? Z dyskretnymi kwaskami”.
Zapach z puszki jest przytłaczający, choć przyznać trzeba, iż nie da rady się nim udusić. Pierwsze otwarcie jest szokiem – jak może tak pachnieć tytoń?! Większe było moje zdziwienie niż wtedy, gdy nos mój poczuł dawno temu nigdy wcześniej nieznany zapach latakii. Im dalej, tym jednak lepiej. Można przyzwyczaić się do woni Erinmore Mixture, niemniej jednak zawsze wyczuwalna jest jej sztuczność. Nie wyczuwam marcepana, żadnego toffi. Jeśli chodzi o owocowe nuty – faktycznie, już lepiej. Jednak jest to właśnie zapach ananasa, którego obecność jest dla Jacka raczej chwytem marketingowym oraz wynikiem autosugestii palacza. W tle bardzo mocno przebija zapach mlecznej czekolady, który można wziąć za rodzynkowy akcent, gdy ma się dobrą wyobraźnię.
Palony, Erinmore Mixture, tylko uwypukla owego ananasa. W tym tytoniu nie czuć ani trochę naturalnego zapachu tytoniu jako takiego. Dziwi mnie to, bowiem…
Smak
Bowiem w smaku wyraźnie czuć słodycz virginii oraz cavendishy. Nie mogę jednak ponownie zgodzić się z Jackiem, iż jest to „mieszanka aromatyczna bez dropsów i mydła”. Nie wiem, czy recenzowany produkt był kąpany w syropie. Mam nadzieję, że nie, choć głowy nie dam. Sztuczność, o której wspomniałem przy okazji opisywania wrażeń wonnych, w przypadku doznań gębowo-językowych jest o wiele bardziej oczywista. Tak – są tam dropsy. Nawet mentosy. Erinmore Mixture smakuje mi niczym mentolowy papieros-slim, od którego zaciągania powstają owe słynne zmarszczki za uszami. Przede wszystkim miętowy posmak, dość (muszę przyznać) nieprzyjemny, wiedzie prym w tej mieszance. Nie tego spodziewam się od aromatyzowanych tytoni. Pachnąć ananasem, smakować miętą…
Pali się bardzo chłodno, wręcz nienaturalnie. Wszystko wokół mówi palaczowi, że coś jest nie tak – smak, zapach, temperatura palenia. Na dodatek odczucia smakowe zmieniają się pod koniec fajczarskiego seansu – ale nie na „orzechowe nutki podwójnie fermentowanego burleya”. Staje się za to bardziej tytoniowy, nabiera lekko mocy i jest o wiele bardziej wyrazisty. To jednak nie wystarczy. Mam wrażenie, że gdyby poświęcić tej mieszance fajkę typu chimney, byłoby najlepiej. Gdzieś od górnej ćwiartki komina aromat straciłby aromat, a smak straciłby smak i można byłoby palić to z przyjemnością.
Balans
Ta mieszanka na pewno nie jest właściwie zbalansowana. O ile muszę przyznać, że pomysł na jej kompozycję jest szaleńczo fascynujący, o tyle pięknie wygląda on na papierze, nie smakując w rzeczywistości. Jasne, że zdania owego nie należy brać jako jedną, jedyną prawdę objawioną oraz wyznacznik jakości. Recenzent nie ma monopolu na prawdę, a także nikomu nie nakazuje myśleć w jego kategoriach. Stąd moja opinia nie jest kategoryczna (żadna opinia recenzenta nie jest kategoryczna), tym bardziej, że coś jest takiego w Erinmore Mixture, że nie można się oderwać.
Jacek napisał, że tytoń ten, to „Mieszanka nie do studiowania, nie do doszukiwania się pojedynczych składników”. Myślę, że chyba jednak o to chodzi – o studiowanie, o doszukiwanie się smaczków, składników. To właśnie tajemnica jest w Erinmore najlepsza. Ona może smakować orzechami włoskimi, pachnieć marcepanem oraz toffi. Innemu za to przyjdzie na myśl ananas, a jednemu na sto mentolowy posmak. A i tak pewnie nikt z nas nie ma racji.
Trzeba wspomnieć także o tym, że aromat ten pali się niezwykle ciężko. Bardzo łatwo gaśnie, a dzięki kilkukrotnemu odpalaniu i podbijaniu temperatury w kominie potrafi szybko zobojętnieć. Eksperymentowałem z kilkoma rodzajami nabicia, jednak żadno nie gwarantowało tego, by palił się równo. Zawsze coś było nie tak. Niezależnie od tego jak szybko, bądź wolno ćmiłem.
Tak zły, że aż dobry
Konkludując – Erinmore Mixture jest tak niewyraźną, mdłą (mydlaną) mieszanką, że najchętniej odłożyłbym ją do szafy, bądź oddał komuś za coś naprawdę smacznego. Tymczasem nie potrafię i ćmię ją jak masochista, na dodatek czując przy tym olbrzymią przyjemność. Jak to jest?
Umiejętna polityka firmy (wcześniej Murray’ów, teraz Orlika), polegająca na utrzymywaniu w tajemnicy składu, dodatków, sposobu przygotowywania i tak dalej, sprawdziła się. Palacz jest ciekawy tego, co może znaleźć w tej mieszance. Jak już wspomniałem – najsmaczniejsza jest tam tajemnica. To ona oddziałuje najmocniej. Powoduje zgadywankę – czy to to, czy to tamto? I dlatego zabawa z Erinmore Mixture się nie nudzi, choć sam produkt pachnie sztucznie, smakuje sztucznie i nie jest na pewno najlepszym tytoniem świata. Za to jest pewnie jednym z najbardziej fascynujących.
O ile więc nie zgadzam się z Jackiem praktycznie w żadnej kwestii dotyczącej omawianego tytoniu (oprócz tego, iż to niełatwy tytoń – to także i moja opinia), to zasadniczo prawdą jest, że ostatecznie Erinmore ma w sobie coś ciekawego i dostrzegamy to obaj. Można nie mieć o nim najlepszej opinii, ale nie sposób przejść obojętnie, co jednak świadczy o jego klasie. Nawet pomimo tego, że ktoś pisze o nim „Veto”.
Nie paliłem wersji mixture. A zdania, co do różnic między mixture i falke są dość podzielone: na fmsie są tacy, którzy mówią, że to zgoła coś zupełnie innego, na apf znowóż można znaleźć wpisy, że to jednak smakowe to samo. Niemniej bliższa mi jackowa recenzja i veto mówię takiemu vetu. I nie było w mojej, flakowej saszetce żadnych ananasów, a aromatowi do suszonej śliwki najbliżej. Ale, co ja tam wiem…
UkłonY,
Ale, ale! Mówisz o Erinmore Flake? Tego nie paliłem, nie wiem, z czym to zacz. Myślę, że może być różnica, ale niech tu lepiej się wypowie ktoś, kto zna i to, i tamto.
Hehehe, przyjemnie pogadać z gościem, który jako punkt zgodności wybiera akurat to zdanie, które wybrałby sztab wyborczy któregoś z kandydatów na prezydenta.
Polemizować trudno ze smakami – ale znalazłem jedno zdanie, a właściwie kawałek zdania z wytłuszczonej inwokacji, które chciałbym oprotestować serdecznie.
Napisałeś, Emilu, jakaś nić porozumienia pojawiła się między nami – palaczami Erinmore Mixture. Ja prostuję – nie jestem, i po wypaleniu dwóch puszek, autorskiej oraz orlikowskiej, już nigdy nie będę palaczem Erinmore Mixture.
Pozostający nieodmiennie z uśmiechem i sympatią osobistą – zawetowany *jalens.
A ja się obawiam, że wsiąkłem. To na tyle przedziwny tytoń, że chce mi się go palić, pomimo tych wszystkich wad które wymieniłem.
Na prezydenta nie kandyduję, ale skoro mam taki dar do haseł oraz wzbudzania kontrowersji, to może chyba powinienem? ;)
– znam Erinmore w obu edycjach od początków mego palenia fajki; pamiętam, że w edycji Flake w PeWeXie kosztował w latach ’60 bodaj 60 czy 80 centów. Tak, to jest tytoń „tajemniczy”, o bardzo swoistym zapachu i smaku. Jako jeden z nielicznych mieści się on w tradycji starych blendów brytyjskich, jak np. St. Bruno Flake. Często wzbudza on skrajne odczucia, ale jako stary, znakomity blend na pewno ma w sobie „to coś”.
Proszę wybaczyć nudzenie, gdyż w innym miejscu w polskim internecie bodaj już wspominałem, iż ananas był w czasach powstawania tegoż tytoniu symbolem luksusu i wysokiej jakości. Natomiast według Osób związanych z produkcją tegoż tytoniu i wypowiadających się na jednym z for angielskojęzycznych, do „uzapachowienia” Erinmore stosuje się …suszone śliwki (prunes).
Drogi Jacku!
A możesz odpowiedzieć na pytanie, czy coś się zmieniło względem starej edycji? Czy to dalej to samo?
Pozdrawiam!
@Rheged: przepraszam za poźny respons, nie zaglądałem do tego wątku. W moim odbiorze to już nie jest ten tytoń który pamiętam sprzed ca. 40 lat, ale równocześnie zastrzegam się, iż w tym i podobnych przypadkach nigdy nie wiem, czy to są zmiany samego produktu/tytoniu, czy zmiany mego subiektywnego wszak odbioru.
Na swój własny użytek notuję, iż znaczna liczba znanych mi obecnie edycji tytoni jak: Dunhill Standard MIxture, Dunhill My Mixture 965, Dunhill Royal Yacht, Dunhill Elizabethan MIxture (już produkowany przez Altadis), dziejszy Capstan, dzisiejsze Escudo, dzisiejsze tytonie Rattray’a (obecnie robione w Niemczech), ba – nawet dzisiejsze tytonie MacBaren’a jak znany mi kiedyś bardzo dobrze MacBaren Mixture Scottish Blend czy Plumcake są innymi tytoniami niż w „moich” czasach. Powtarzam, iż nie wiem, czy to one się zmieniły, czy mój ich odbiór.
Jedynym bodaj tytoniem przy którym nie notuję zmian jest pozyskany niedawno z prowincjonalnej trafiki w Leeds bardzo przeze mnie lubiany St. Bruno Flake. Mam nadzieję na „przetestowanie” podobnego tytoniu Condor i porównanie mych doznań do tych sprzed lat.
Czterdzieści lat to faktycznie czas, w którym nawet własne odczucia mogą się zatrzeć, a szkoda. Niemniej jednak dziękuję za odpowiedź :)
„To coś”, Panie Jacku, to zapewne dziurka po pestce, której nikt nigdy w najbardziej luksusowej wersji ananasa, czyli w puszce, nie widział. Ot, i taka tajemnica. Wigilijna. Latakia i orienty z suszonej śliwki.
– bardzo mi taka interpretacja odpowiada, Panie Jacku, tym bardziej że przypomina mi okoliczności w których kiedyś po raz pierwszy zetknąłem się z Erinmore Flake; palił je mój Przyjaciel, Duńczyk w pięknym Kriswillu z serii bodaj Clipper, a często odwiedzał nas znajomy Amerykanin, grający dynamiczne flamenco (ciekawe bywały nasze duety – ja grałem na gitarze klasycznej) i palący w piaskowanej fajce nie pomnę już jakiej marki „esencję” Latakii czyli Balkan Sobranie (to oryginalne, bo wówczas po prostu innego nie było…). I tak rzeczywiście ówczesny silny a miły zapach Erinmore często mi się z zapachem Latakii kojarzy.
Dziś w nocy znudzony innymi tytoniami nabiłem Erinmore fajkę, w której zwykle palę mieszanki z latakią. Ostatnio był w obrocie Red Rapparee. Efekt uwodzicielski, nigdy jeszcze Erinmore nie pachniała tak interesująco. Latakia zawiewająca sporadycznie spod dymu ulsterskiej mieszanki. Duża satysfakcja.
Julianie, a czy próbowałeś Erinmore Balkan Mixture?
Not yet. A warto? Z różnych opisów wynika, że to taki ogólny balkan bez szczególnych właściwości.
A mnie się wydawało (ale to tylko 15g), że to był właśnie taki balkan zrobiony na bazie Erinmore. Znaczy czułem ten posmak pomiędzy latakią. Mnie się podobało. A ile w tym autosugestii… nie wiem, nie znam się na tytoniu B)
No niezły, ale paliłem jeszcze chyba w pierwszej połowie ubiegłego dziesięciolecia… Wolę flake, jest mocniejszy.
Teraz gdy przejął to Orlik tob. to Thanks very very much;), chyba że w celach wymiotnych.
polecam dla prawdziwych maczo balkan sobranje, royal yach, irisch whyskey, aha byl jeszcze taki tytoń Bankers z dodatkiem havany ale już po tym innego tytoniu do fajki nie założysz.
Pozdrawiam.