Po pierwsze – chyba mnie pokarało za to, że przez pięć poprzednich edycji nie zgłosiłem swojego udziału. W tej szóstej miało być tak pięknie, miał być anglik, już planowałem degustacyjne, spokojne palenia… A tu klops, niestety tytoń, którego mojego narządy smaku i węchu (i inne) nie potrafią zaakceptować.
Do rzeczy. Pierwsze wrażenia po otrzymaniu próbki: topping, lekko kwiatowy. To źle. Cięcie w grube, krótkie wstążki, trochę chaotyczne, powinno być wygodne w paleniu. Kilka barw tytoniu, sporo prawie czarnych liści – zapewne część to Latakia (w końcu miał być anglik!), ale pewnie i trochę kawendiszowanego liścia. Jakieś jaśniutkie Virginie, trochę niezidentyfikowanych pośrednich odcieni.
Pierwsza próba, prosto i bez ceregieli, tak jak zawsze palę, w losowej fajce. To test, po którym wiedziałbym, czy jest to wyjątkowo dobry tytoń. Nie jest. Głównie czuję aromatyzację. Mocną, nienaturalną jak na ten typ tytoniu. Czuję, że gdzieś tam w głębi jest Latakia, ale przykryta warstwą twórczej myśli technologii przetwórstwa tytoniu. Latakia bez podbicia orientami, daje jedynie przebłyski swojego naturalnego aromatu. Trzeba przyznać, że spala się całkiem przyzwoicie, ale żadna wielka zaleta, bo przecież i mokrego flejka da się spalić jak zajdzie potrzeba.
Po tej pierwszej próbie zupełnie zniechęciłem się do dalszego degustowania tegoż tytoniu i torebeczka z resztą próbki zaległa nieruszona na ponad tydzień. Dopiero kiedy nadszedł termin opisania wrażeń udało mi się przemóc i znaleźć czas na kolejne spokojne i uważne palenie.
Tytoń zdążył trochę przeschnąć i stracić trochę aromatu. W zapachu jest już dużo lepiej, czuć Latakię, całkiem przyjemnie. W paleniu niestety dalej ciężko. Wydaje mi się, że może być w tym tytoniu domieszka Perique, może niewielka, ale pewne smaki na to by wskazywały. Irytująca aromatyzacja nie jest już tak nachalna, niestety nie zniknęła zupełnie, za to wyczuwalny jest wyraźny posmak, który określiłbym jako anyżkowy. W drugiej połowie palenia do głosu dochodzi ta stłamszona Latakia, trochę przyjemnego, skórzano-ziemnego aromatu. Ale to i tak jest cały czas w tle, pod aromatem niesionym przez…może Burley? Palę z całą uwagą, próbując wydobyć to, co najlepsze w tej mieszance. Znajduję dno fajki, z ulgą.
Trzecia próbka została wypalona praktycznie na siłę, choć dalej z nadzieją. Niewiele się zmieniło, mimo zmiany fajki, wrażenia podobne. Spalanie wciąż poprawne, smak znośny tylko w drugiej połowie, lecz i tak zupełnie nie w moim guście.
Chyba nie trzeba podsumowywać. Obstawiam, że to tytoń produkowany w Niemczech, choć mogę się mylić. Bardzo możliwe, że komuś zasmakuje, bo nie jest to podły produkt, jednak dla mnie pozostaje mało zbalansowany, a kwiatowo-anyżkowy topping, mimo wietrzenia, zabija tę mieszankę.
Dziękuję za możliwość wzięcia udziału, przy kolejnej recenzji anglika znowu się poświęcę ;)
No cóż SG i GH górą. Ludzie wciąż szukają, a delicje mają na wyciągnięcie ręki. Sam na początku specjalnie podchodziłem do flake z Lakeland. Teraz po prostu rozdrabniam lub łamię, wkręcam w komin, rozpalam i cieszę się dymkiem. Rozpalanie może nie jest takie szybkie jak robionych przemysłowo MacBarenów czy innych, sprasowanych ready rubbed do postaci flake. Aby się o tym przekonać wystarczy wziąć do ręki dowolny falke Peterson, MacBaren, Astley czy w/w, a do drugiej pasek SG lub GH. Te pierwsze rozpadają się od razu, te drugie trzeba kręcić, rozcierać, kruszyć aż do bólu mięśni. W każdym razie dzięki za recenzję. Nie będę musiał testować na sobie ;-)
„sprasowanych ready rubbed do postaci flake”
Śliczny lapsusik. A teraz praca domowa: sprawdzić, jak się wytwarza flake i RR ;)
wiem z czego jest cięty flake i wiem jak się robi ready rubbed. Tylko falke, który się rozpada po dotknięciu paluszkiem nie jest flake. Poza tym przypatrz się tym idealnym cięciom co do milimetra. Czy to peterson, czy MB – są idealne, równiutko w pudełeczku. Nawet zapałki nie są tak idealnie pocięte. Przepraszam ale może mam na głowie 55tonową prasę od SG i tak ciąży na moim pojęciu „flake”. A już kompletnie nie rozumiem podsuszania tych tytoni, kiedy są gotowe do palenia, co się przewija w innych recenzjach. IMHO to są tytonie robione maszynowo. A jak coś jest robione maszynowo to ma opracowaną technologię produkcji, gdzie nie ma czasu na fanaberię „poczekajmy do jutra, dodajmy czegoś jeszcze, etc”. Produkt musi być powtarzalny więc wspomagany chemią.
Przecież płatki od Gawith Hogarth się rozpadają przy delikatnym dotknięciu. A do tego w nowej puszce spora część widocznie rozdrobniła się już przy pakowaniu. Poza tym nie skreślałbym tak szybko F&T, gdyż mają w swojej ofercie prawdziwie cudo http://www.fajkowo.pl/pl/p/Tyton-fajkowy-Fribourg-Treyer-Cut-Blended-Plug-50g/3194
„wiem z czego jest cięty flake i wiem jak się robi ready rubbed”
Cóż, z wypowiedzi to nie wynika.
„Tylko falke, który się rozpada po dotknięciu paluszkiem nie jest flake”
O, to jak całkiem sporo tytoni od SG i GH :)
„Poza tym przypatrz się tym idealnym cięciom co do milimetra. Czy to peterson, czy MB – są idealne, równiutko w pudełeczku”
Bo mają lepsze prasy niż SG/GH. Sterowane maszynowo, pozwalające na bardziej precyzyjne cięcie. I paczkują również w znacznej mierze maszynowo. Krótko mówiąc: mają nowocześniejsze maszyny.
A forma, w jakiej produkują swoje flake jest po prostu obliczona na wygodę fajczarza, który ma się nie bawić z tytoniem i celować w odpowiednie rozdrobnienie i wilgotność, tylko rozetrzeć/zwinąć i zapalić.
„A jak coś jest robione maszynowo to ma opracowaną technologię produkcji, gdzie nie ma czasu na fanaberię „poczekajmy do jutra, dodajmy czegoś jeszcze, etc”. Produkt musi być powtarzalny więc wspomagany chemią.”
„Przemysłowość” i „maszynowość” to przede wszystkim powtarzalność parametrów. Co akurat MacBarenowi, Orlikowi, czy nawet Plancie wychodzi znacznie lepiej od SG/GH jeśli chodzi o dokładności cięcia czy wilgotność – ale też choćby zastosowanie toppingu. Wiele można przeczytać głosów, jak bardzo różnią się poszczególne partie tytoni SG jeśli chodzi o wilgotność, cięcie czy ilość chlapniętego aromatu. Co mnie zresztą w ogóle nie dziwi, bo raczej trudno byłoby małym rodzinnym, na poły ręcznie działającym manufakturom o dotrzymanie kroku nowoczesnej fabryce. Oczywistym jest również, że w dużym zakładzie, gdzie blender ma dostęp do większej ilości różnych tytoni łatwiej będzie o wykonanie powtarzalnych smakowo partii tytoniu manipulując parametrami procesu, bo mając nowocześniejsze maszyny po prostu będzie większa kontrola nad produkcją jeśli chodzi o np. dotrzymanie parametrów wtórnej fermentacji. I na łatwiejsze (czytaj: bardziej skuteczne) zastosowanie różnych substancji dosmaczających. Ogromnym minusem takiego podejścia jest pokusa (ekonomiczna) zastosowania tańszych składników do produkcji.
Z drugiej strony skończoną naiwnością jest twierdzenie, że SG czy GH nie stosuje „chemii” do swoich tytoni. To, na czym wygrywają, to prawdopodobnie dostawcy, których jeszcze mają i…. te stare maszyny, które wymuszają użycie nieco lepszego surowca. Gdyby mogli też poszliby na skróty, ponieważ pieniądz nie śmierdzi, a konkurencja jest duża. A wyprodukować potrafią też w końcu rzeczy zupełnie niepalne, żeby wspomnieć chociaż Celtic Talisman :>
I jeszcze uwaga, jakby do kogoś nie dotarło: nie chodzi mi o to, żeby deprecjonować dzieła SG i GH, które uważam, za wiodące w branży, tylko o trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Która przesuwa się – jeśli w ogóle – w stronę wielkich koncernów, z którymi coraz trudniej będzie konkurować.
Z drugiej strony, patrząc np. na USA, w których funkcjonuje taki McCelland czy Cornell & Diehl (u którego produkuje swoje wyroby np. GLP) widać, że daje utrzymać się model, w którym wielkość produkcji nie oznacza, że nie można wyprodukować czegoś ciekawego w mniejszej ilości.
Zresztą, jakby na to nie patrzeć, jeśli mam wybierać rzeczywistość, w której Orlik produkuje Dunhille i taką, w której tych Dunhilli po prostu nie ma, to nie mamy o czym rozmawiać (a, żeby było śmieszniej np. latakie Dunhilla by Orlik smakują mi bardziej niż latakie produkowane przez SG czy GH). A perełki (i babole) można znaleźć u prawie każdego producenta i ograniczanie się do jednego, choćby najlepszego wydaje mi się jakimś niezdrowym dogmatyzmem.
Flake rozpadający się pod dotknięciem można określić jako cięty na płatki crumble cake.
Aromat orzechowy albo obecność naturalnego Burley’a – tak odebrałem ten specyficzny tytoń. Co do producenta to odnoszę wrażenie, ze F&T produkuje Planta, ze względu na te foliowe torebki typowe tylko dla dwóch producentów w Europie. A G&H to nie jest.
To chyba tak nie działa. Bo jeżeli nawet masz rację, co do SG, to sama droga dochodzenia do takiego przekonania może być przecież pouczająca i pełna niespodzianek. SG i GH – górą, może, owszem, pewnie tak, jeżeli chodzi o liczbę puszek ulubionych tytoni przypadających na jednego producenta. Ale to nie dyskwalifikuje przecież takich rodzynków jak choćby F&T Vintage, Dunhill Flake… ale to tak tylko dla przykładu. Pozdrawiam serdecznie.
No widzicie, wystarczy walnąć w stół, a nożyce się odezwą i się można czegoś nowego dowiedzieć ;-)