Louisiana Flake, czyli tak zwana LuFa. Mieszanka VaPer w postaci płatków, czyli angielska tradycja. Zamówiłem ten tytoń po przelotnym zetknięciu się na jednym ze spotkań organizowanych przez Krzysia, mówiąc ściśle po powąchaniu. Na węch mieszanka wydała mi się szalenie obiecująca, bo miała lekko nawozowy cug, po którym rozpoznaję duży udział Perique. Ponieważ jednocześnie mam duży szacunek dla tytoniu z Kendal (co nie znaczy, że każdy lubię, ale szanuję wszystkie), zamówiłem puszkę w Fajkowie.
Gdy otworzyłem piękną zieloną skrzyneczkę, doszedłem do wniosku, że w zamieszaniu musiałem wąchać co innego. Z plastikowego worka szedł tak jednoznaczny zapach ciemnej czekolady, że pomyślałem w pierwszej chwili, że doszło do pomyłki przy pakowaniu. Ani śladu tego, co wydawało mi się, że czułem poprzednio, tylko jakaś tabliczka Sucharda, przedmiot pożądania w peweksowskich czasach. W zasadzie lubię czekoladę, ale nie w fajce. Szybko przeprowadziłem ankietę wśród kolegów, przeszukałem też sieć. Przynajmniej połowa respondentów potwierdziła, że ten tytoń ma wyraźną aromatyzację czekoladową. Czyli nie pomyłka, ale dla mnie raczej przykrość.
Podsuszyłem trochę te płatki (były dość wilgotne, jak zwykle G&H, i lekkie suszenie zrobiło im raczej dobrze), odczekałem parę dni i w końcu postanowiłem zapalić. Tytoń jest dość jednolicie brązowy, ogólnie ciemny. Rozpala się z lekkim oporem, ale gdy już złapie żar, to dalej pali się równo i bez problemów. Również ładowanie do fajki nie jest trudne, zwykle brałem płatek i wkręcałem go pionowo, potem dogniatając trochę i uzupełniając drobnicą. Pod tym względem doświadczenia np. z SG Navy Flake były znacznie gorsze. G&H sprawuje się lepiej, natomiast w pudełku wygląda jak szczątki czegoś, co przeleżało parę lat w ziemi i nie wyszło z tego bez szwanku. Taka już uroda flejków z Kendal i stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że mogę z tym żyć. Ideał równego cięcia, jakim są Erinmore Flake z czasów prawdziwego Murray’s i tak jest dziś nieosiągalny dla żadnego z producentów, również dla takich, którzy nie mają parku maszynowego z XVIII wieku.
Pierwsze kłęby potwierdziły czekoladowy akcent tego tytoniu, ale okazało się też, że jest on powierzchowny. Specyficzna aromatyzacja po paru minutach przestaje być zauważalna, ustępując lekkiemu scentowi Lakeland soapy (nie floral!) i wyraźnemu smakowi dojrzałego tytoniu wysokiej jakości. Od tego momentu palenie było dla mnie przyjemnością, bo ta nuta utrzymuje się już do końca fajki. Gdy piszę te słowa, jestem w połowie ostatniej fajki z otrzymanej puszki. Jak widać, można zwalczyć uprzedzenia. W ciągu ostatniego miesiąca chętnie sięgałem do tego tytoniu, zwłaszcza gdy potrzebowałem smaku głębokiego, a bardzo gładkiego. Ta gładkość wydaje mi się specyficzna dla tytoni z Kendal i sądzę, że efekt zwiększa się z czasem, gdy tytoń dodatkowo dojrzewa. Virginia w tej mieszance jest dojrzała, ale nie przejrzała, jeśli wiecie co mam na myśli. Przykładem przejrzenia są dla mnie stare mieszanki aromatyzowane Dunhilla. Próbowałem kilku i zwłaszcza ciemne (Black Aromatic, ale też stary Royal Yacht z dwudziestoletniej puszki) smakowały słodkawym powietrzem z jakiegoś niezmiernie prestiżowego miejsca, powiedzmy z British Museum. Tytoń do tego stopnia dojrzał, że zatracił niemal wszystkie elementy smaku, stając się wprawdzie niezwykle kulturalny w paleniu, ale jednocześnie pusty znaczeniowo. Ten rodzaj palenia przypomina mi znanego osobiście Anglika, który na każde skierowane do niego zdanie odpowiadał miłym uśmiechem i frazą: „Oh, really? It’s great…”, w związku z czym w ogóle nie dało się z nim rozmawiać.
Otóż LF taki nie jest. Virginia jest stopiona i przefermentowana do gładkości, ale z zachowaniem charakteru, z dodatkiem lekkiego mydlanego scentu aby przypomnieć, że mamy oto do czynienia z obywatelem brytyjskim. To jest bardzo dobry tytoń, o przyzwoitej mocy i muskulaturze, który nigdy nie skaleczy, ale da przyjemność obcowania z czymś solidnym, niemal męskim. Niemal, bo ta czekolada jednak pęta się po życiorysie i nie wiem doprawdy, po co ona. Poza tym jednym zastrzeżeniem polubiłem LF, raczej jednak nie kupię następnej puszki. Postaram się natomiast wypróbować tytoń o tej samej nazwie z oferty S.Gawitha, w którym podobno czekolady nie stwierdzono.
Nie dość, że nie dodałem fotki, to jeszcze mam błąd w tytule. Moderacjo, ratuj.
Poprawione wszystko, zdjęcie dodane (robi się to cały czas tak samo).
Znakomita recenzja, tytoń tak samo. Dla mnie tym bardziej wyjątkowy, że jest bardzo nielicznym przedstawicielem VaPerów na polskim rynku, który poza kulturą palenia oferuje taką samą kulturę smaku.
Merci bien, cher Alain.
Bardzo ciekawa, fajna i sensowna recenzja.
Kiedyś kupiłem puszeczkę (30g) LuFa od Samuela G. po otwrciu okazało się, że tytoń jest zdecydowanie wiekowy (np. ślady korozji). Nie stwierdziłem wtedy obecności najmniejszych chociażby śladów czekolady a tytoń był rewelacyjny. Później kupiłem Luizjanę od G&H i wyszło na jaw, że są to dwa zupełnie różne produkty, ten drugi też smaczny ale w moim odczuciu zupełnie nie umywa się do pierwszego.
Po prostu był bardziej dojrzały. Kiedyś, ładnych parę lat temu kupiłem (jak jeszcze był) Wessex Brigade – wypaliłem i byłem „w siódmym niebie”. Oczywiście w trakcie palenia, bo jak się skończył to już nie. Potem od zaprzyjaźnionego fajczarza dostałem jeszcze trzy puszeczki tego „ziela”. I tak jak u Ciebie, puszeczki były lekko skorodowane, ale smak…. cudo. Poprzedni był super, ale ten… super do n-tej potęgi.
Co do tytoni G&H ogólnie: foliowa torebka jest dla mnie nie do przyjęcia. Zakładając nawet, ze jest to tworzywo sztuczne bliskie idealnemu, i tak musi reagować z substancjami czynnymi zawartymi w tytoniu, co uniemożliwia dłuższe przechowywanie w oryginalnych opakowaniach a także nadaje dodatkowy niepożądany aromat mieszankom. Jeśli jest to posunięcie producenta, który chciał w ten sposób podkreślić fakt, że puszki wzoru GH/SG nie nadają się do przechowywania tytoniu po otwarciu, udało się. Ale wolę przekładać tytoń do słoika z własnej woli, a nie być do tego zmuszony.
Zacząłem czytać i nieco struchlałem – mój miejscowy, tytoniowy autorytet zaraz zjedzie tytoń, który mógłby być jednym z moich ulubionych, gdybym palił aż tyle (ostatnio kupiłem kolejną puszkę, a to nie zdarza mi się częśto!). Odetchnąłem – jednak nie zjechał. Pozostaje mi tylko pochylić się nad swoją ułomnością w kwestii odbioru owej czekolady (hamerykanie na TR dodają jeszcze whisky, bób tonkę…), ale to zostawię sobie na rok 2054 kiedy już ową, zakupioną teraz puszkę otworzę… jak dożyję.
UkłonY,
W ramach odświeżenia po przeczytaniu znakomitej jak zawsze recenzji Juliana zapaliłem sobie w długi weekend dwukrotnie i stwierdzam, że:
1. Tak jak pamiętałem, czekolada zanika natychmiast. Nawet po podsuszeniu ciężko ją w zasadzie wyczuć. Natomiast świeżo otwarta puszka potrafi buchnąć człowiekowi w twarz wedlowską mleczną (nie zgadzam się, że to gorzka ;))
2. Nie wyczuwam Lakelanda. Zupełnie. Dla mnie jest to tytoń-tytoń.
3. Kultura palenia dokładnie taka, jak opisał Alek: jak już zwalczy się odpalenie, to trzeba się postarać, żeby zgasło.
4. Również chcę porównać z LF od SG.
Absolutnie zgadzam się również z tezą o przejrzałych starych Dunhillach ;)
A ja zazdroszcąc koledze Julianowi zdolności skupienia się na recenzji tytoniu w sposób niedościgniony pytam: co to jest nawozowy cug? Niech mnie ktoś łaskawie oświeci bo nie wiem. Znam latakiowy „czuch”. Doskonale. Ale nawozowy? Oszczędźcie mi proszę 50 złoty na zakup tytoniu.
Pierwszy raz skojarzenia z nawozem (zasadniczo jakby bydlęcym, w odróżnieniu od zapachów końskich, właściwych niekiedy mieszankom latakiowym), a zatem pierwszy raz tego wiejskiego skojarzenia doznałem przy kontakcie z mieszanką C&D Bayou Night, która zawiera duży udział perique. Po raz drugi podobny zapach doleciał mnie z jednej z periquowych mieszanek cenionego na Fajkanecie p. Schurcha. Wbrew pozorom jest to przyjemny, ziemny zapach. Mnie w każdym razie perique nie kojarzy się z pieprzem, tylko z takim swojskim zapachem pola na wiosnę.
Nawóz to mogą być tak zwane „kupy”, ewentualnie „gówna”, tak może się kojarzyć zapach perique ;-)
Ahaaaaaa… No to jestem ci winien 50 złotych. Dzięki.
Ee, nie. Perique jest fajny. Kup, jak nie podejdzie, to sam odkupie.
Mam już u siebie puszkę Louisiana Flake od Samuela Gawitha. Kompletnie inny tytoń, ale jak na mój gust – gorszy. Mimo braku czekolady mniej mi odpowiada. Nie ma słodkawej gładkości LF-GH, zamiast tego typową kwaskowatość angielskiej mieszanki Va-Per. Trudniej się zapala. Poza tym płatki są grubsze, co powoduje trudności przy ładowaniu fajki, zwłaszcza materiałem podsuszonym. Gdyby tylko ktoś wywabił czekoladę z LF-GW…
… o i widzą Państwo jak to różne rzeczy róznym ludziom smakują. Ja zdecydowanie preferuję SG, tylko musi poleżeć, prosto z puchy to zupełnie nie to; z kolei GH dla mnie nawet świeży nadaje się do palenia, bez czekolady byłby rzeczywiście dużo fajniejszy.
Może powinien jeszcze poleżeć. Nie jest zły, jest inny i dla mnie niezbyt wygodny. Pewnie paliłem go w zbyt małej fajce, w głębi duszy jestem palaczem shagów.
Otworzyłem 2-letni słoiczek. Niezły sukinsyn się z niego zrobił! Czekolada nieco wywietrzała, pachnie bardziej kwaskowato. Smak słodko-kwaśny z wyczuwalnym octowym perique. Mus kupić więcej i zasezonować.
Jestem po czwartym paleniu tego tytoniu i jak narazie rozczarowanie. Mydliny, za słodkie, jak dla mnie za mało czuć perique, pikantności brakuje zdecydowanie. Kultura spalania bez suszenia i po podsuszeniu bez uwag, ale smak mało konkretny, za to czekolada niestety wyczuwalna. Ostatnio popalałem Rattray – Hal O’ the Wynd i tam pikanteria była…
„…za to czekolada niestety wyczuwalna.”
We wszystkich opisach i recenzjach tudzież opiniach o tym tytoniu przewija się motyw czekolady. Więc nabywając LuFę należy się chyba tego spodziewać?
A podobno to ja jestem złośliwy :]
A jakbyście porównali GH LF z DLNR? Podejrzewam, że w słoiku z dunhillem niestety niedługo zobaczę i szukam jakiegoś w miarę dostępnego vapora na jego miejsce.
Fajnie by było jakby był też łatwopalny i w miarę bez obsługowy, SG zazwyczaj to jest walka :P
LuFa? Cabbie’s mixture?
*zobaczę dno
Czy po prostu mam porzucić nadzieję, wziąć pickupa, czterech znajomych i przywieźć sobie kilogram DLNR od któregoś z naszych sąsiadów? :P
Ja wolę zdecydowanie Lufe od Rolek, ale nie licz na to, że znajdziesz podobieństwo w tych dwóch tytoniach. To całkiem coś innego. Lufa to scent i jak dla mnie to nie kwalifikuję go jako Va/Pq (wiem wiem 6% Pq, ale takie moje zdanie). Rolki to ocet i pieprz (czyli Pq czuc)oraz z czym się zgodzę łatwość palenia. Przy lufie już trudniej.
Także kolego moja rada to tak jak pisałeś, bierz pickupa (albo matiza, co kto woli).
p.s na terenie UE legalnie możesz wwieźć 1 kg fajkowego
p.s.2 przy ostanie Lufie miałem mieszane uczucia. Zaryzykuje jeszcze raz, ale czułem, że to już nie to samo?!
*1 kg na osobę
A faktycznie 1kg, coś mi się pomieszało.
No nic spróbuję jeszcze Cabbie’s Mixture, wygląda zachęcająco, a jak nie to na Hradczany :P
Cabbie’s ma się nijak ani do LuFy, ani do Rolek (z tych dwóch też wolę LF, jak Janek).
Odkopałem chyba ok. 2 letnią LuFe ze słoik, jest doskonała, idę jutro do trafiki zasłoikować więcej póki jeszcze jest ;)
A chyba nawet starszą, bo już otwierana puszka miała 2-3 lata, więc będzie 4-5 lat.
Mogę potwierdzić, że czekoladowa aromatyzacja z czasem odchodzi na dalszy plan.
Trochę mydła z Kendal nadal pozostało ;)