Pierwszy raz chyba nie wiem co powiedzieć o tytoniu podczas recenzji. Ostatnio jakoś tak się stało, że polubiliśmy się bardzo z ciocią Virginią i utrzymujemy stosunki na granicy bardzo mocnego zauroczenia i kazirodztwa, z przekonaniem więc podjąłem się i tej akcji. Cholernik ze strunówki jednak okazał się spoko, a nawet na tyle bardzo spoko, że brak mi słów.
Zacznę standardowo – wygląd. Wyjątkowo długie, bardzo dziwne w swej strukturze flakes. Szczupłe, poszarpane na końcach, jednak zbite w środku, wyjątkowo dziwnie pokręcone. Czasem wyglądały nawet jak coins, z charakterystycznie zwijającymi się spiralnie oczkami i nawet jedno ładne znalazło się w mojej próbce. Co więcej, płatki i monetkopodobne struktury różniły się od siebie znacznie grubością. Wygrzebałem nawet fragmenty, które jako żywo przypomniały mi dysputę o technice krojenia chleba mojego taty z jego bratem podczas świąt wielkanocnych. Mój – jak to mówi Tomasz Stańko w zagranicznych wywiadach – fazer kroi takie kromy, że wygiąć można je dopiero w imadle, gdyż przepada za puszystym, świeżym pieczywem, natomiast wujek czyni kromusie tak pergaminowo cienkimi, że aż transparentnymi, co argumentuje tym, że woli szyneczkę na dwóch kanapkach niż na jednej.
Ale ale, forma forma. Płatki mają bardzo jasny, wręcz żółtawy kolor wymieszany z tym bardziej virginiowym, w kilku miejscach przeplatany czymś ciemniejszym. Dość wilgotne w dłoni, łatwo się gną, a po podsuszeniu kruszą. Zapach z torebki – obłędny. Słodki, mocno naturalny, obiecujący gwiazdkę z nieba. Wszystko zapowiada się wspaniale.
Nie wiem tak naprawdę, ile wypalonych fajek mi wyszło, ale zdaje mi się, że około czterech. Wiem natomiast, że pierwsze palenie było nieudane, czego nie rozumiem. Sprawdzona, świetna smakowo fajka, regularne nabicie, wypalone w pomieszczeniu i ze spokojem. Spalało się w miarę przyzwoicie, chyba miałem problemy z prowadzeniem żaru przez jakiś moment, natomiast dopaliłem do końca na popiół i byłem dość zawiedziony. Mało słodyczy z tin note mogłem przenieść do palenia. Właściwie to miałem wrażenie, że w ogóle mi nie smakowało. Nie mogłem uwierzyć, bo jestem dość tolerancyjny, natomiast podsumowując tę godzinkę trzydzieści nie mogłem wyłowić żadnych większych pozytywów.
Troszeczkę zrezygnowany podszedłem do kolejnych paleń. I tutaj miałem wrażenie, że tytoń się otworzył. Jedyne co zmieniłem to forma nabicia. Zawsze w przypadku flakes wkręcam snopek do komina zamiast rozdrabniać, nawet jeśli płatki suszą się znacznie dłużej. Tak po prostu wolę i już. Po rozdrobnieniu i wsypaniu tytoniu na luźniej do komina miałem wrażenie, że pali się go znacznie lepiej i mogłem już wyrazić jakąś opinię po takich próbach. A jest o czym mówić, bo jest to lekka, słodka Virginia z bardzo przyjemnym niuansem przypominającym cytrusy czy cuś słodko-kwaśnego, jednak nie sos z McDonalds. Nie mogę tego pominąć, bo moim zdaniem ów czynnik X robi z tej pozycji mocnego zawodnika na półce czystych Va. Mam również wrażenie, że leżakowanie wpłynie na niego szybko w pozytywny sposób, bo brakuje mu pewnego elementu do pełni, który znajduję w sezonowanych blendach. Skurczybyk ma potencjał i muszę sobie go wypróbować więcej, bo jeśli utrzyma fason to będzie w porządku, a jak będzie żarło i zdechnie (mało prawdopodobne) to przynajmniej nie będzie dręczył po nocach jako krypto-Graal.
Spytałem Krzysia przed paleniem, czy specyfik ten jest mocny, bo nie wiedziałem czy mam kopcić na pełny żołądek czy niekoniecznie. Krzyś powiedział, że relatywnie mocne, a ja się chyba nie zgodzę. Chyba, bo choć nie zamiata w pacynie, to nie mogę powiedzieć, że jest całkowitym lightem. Można się nim napalić w pojemniejszej fajce, potrafi zmulić jak sie nim napcha armatę, ale nie przeraża.
Dam mu 9/10, bo to dobry tytoń jest, tylko musi dorosnąć. No i trzeba wiedzieć jak do niego podchodzić. Polecam metodę cienkich kromeczek, bo wtedy jakoś łatwiej do ust wsadzić i bardziej czuć dodatki niż bazę. Radzi także wuja, a to mądry człowiek jest.
Na marginesie, nie wiem dlaczego, ale jakoś wydaje mi się, że kolega z Wielkopolski pochodzi?
E, ja spod Częstochowy. A po czym wnosisz? ;)
Forma „wuja” w mianowniku :-) Zawsze uważałem to za przyjemny wielkopolski regionalizmik.
na Pomorzu toruńsko-bydgoskim też tak mówią. może to jakaś wspólnota zaboru pruskiego, a Boro przejął we Wrocławskiej macierzy ;)