Gawith Red – recenzja @zrg

22 lipca 2013
By

gawith red

 

Badanie: AR/11/001/2013

Prowadzący: ZRG

Szczątki obiektu nieznanego pochodzenia dostarczono w standardowym hermetycznym worku foliowym w pojemniku transportowym. Na zewnątrz opakowania dało się wyczuć silną, gorzkawą woń naturalnej laski waniliowej (nie waniliny) i lukrecji. Z początku miły, po pewnym czasie stał się na tyle uciążliwy dla otoczenia, że zadecydowano o przeniesieniu opakowania do Zakładu Utylizacji w Koszalinie.

gawith red zrg 01

 

Woń:

Otwarciu worka towarzyszy wydobycie się silnego, słodkiego aromatu. Wspomniany powyżej zapach z zewnątrz zostaje zdominowany przez silną woń karmelu/toffi. W tle wyraźne, acz nie

przytłaczające nuty kwiatowo-owocowe. W bardzo niewielkich ilościach daje się wyczuć delikatne nuty zbliżone do aromatu obiektu sklasyfikowanego jako Ennerdale. Daje to powody przypuszczać, iż badana substancja może mieć coś wspólnego z Zakładem w Kendal. Po kilkunastu dniach woń, pomimo dość szczelnego zapakowania, wyraźnie osłabła.

 

Wygląd:

Szczątki mają postać dość wąskich i czasem całkiem długich wstążek oraz fragmentów flake’ów. Wilgotność normalna, w dotyku substancja „puszysta”. Nie zanotowano kleistości czy brudzenia. Kolor od żółtego po jasnobrązowy. Nie zarejestrowano praktycznie żadnych czarnych szczątków. Sugeruje to prawdopodobnie bazę Va + Bu. Po bliższej analizie daje się zauważyć nieco lekko zielonkawych drobinek, co wskazywać może na niewielką zawartość komponentów orientalnych. Wilgotność bardzo dobra.

gawith red zrg 02

 

Właściwości palne:

Substancja spala się bardzo dobrze, w niskiej temperaturze, generując znikome ilości kondensatu. Nawet przy zwiększonym ciągu nie dochodzi do nadmiernego rozgrzania. Rezultatem procesu spalania jest szary, delikatny popiół. Podczas spalania w jednym z badań powstał niewielki korek, co jednakże mogło być spowodowane błędem technika prowadzącego test.

 

Smak:

Początkowo słodki, z kołaczącymi się gdzieś akcentami pochodzącymi z domieszek, nieco płaski, nie przenoszący silnego aromatu toffi. W drugiej części próbki i pod koniec, zwłaszcza po ponownym odpaleniu, zdecydowanie ostrzejszy, przyprawowy, pojawia się nieco ożywczego, „ziołowego” powiewu (Orientale? Kentucky?). Spopielany w glinie ostrzejszy i bardziej pieprzny. Spalany we wrzoścu od początku niemal do samego końca smakuje słodkawo-mdło, mało aromatycznie. Filtrowany węglem aktywnym traci praktycznie wszystkie niuanse i ma tendencje do chwilowego zamieniania się w „gorące powietrze”. Nie powoduje poparzeń, ale może wywołać pojawiające się z opóźnieniem podrażnienie.

 

Opar:

W normie, niezbyt silny, szybko rozpraszający się. Brak elementu „papierosowego”. Czasem przebija delikatna nuta toffi. Nieuciążliwy, ale też nie wabiący. Nie zarejestrowano natomiast żadnych aromatów potwierdzających istnienie w mieszance większych ilości Orientali.

 

Zawartość alkaloidów:

Zawartość nikotyny sklasyfikowano jako średnią. Jej obecność jest solidnie odczuwalna i ma tendencję do wzmagania się, zwłaszcza po wystudzeniu i ponownym odpaleniu mieszanki.

 

Hipoteza:

Bazując na:

– otrzymanym materiale dowodowym,

– wynikach złożonych analiz,

– porównawczych metodach śledczych,

– ostatnich doniesieniach Centrali i innych agentów,

– dedukcji detektywistycznej,

stawia się następującą hipotezę roboczą: otrzymaną próbką do badań, mógł być Gawith, Hoggarth & Co. „Gawith Red”

Badanie zakończono z powodu braku dalszego materiału do analizy.

gawith red zrg 03

 

Suplement

Opinia subiektywna badającego:

W moim odczuciu tytoń bardzo średni. Lubię aromaty, a że popalam fajkę rekreacyjnie i nie potrzebuje zastrzyków nikotyny, często właśnie na nie pada mój wybór. Podobnie smakuję whisky, bo liczy się dla mnie cały obrzęd dostarczający pożywki wszystkim zmysłom, a nie konieczność „golnięcia” alkoholu.

Tytoń fajkowy traktuję podobnie. Powinien dla mnie fajnie wyglądać, pięknie pachnieć, być miły w dotyku, dostarczać przyjemności dla smaku, zostawiać po sobie to, co także w fajce kocham – fajkowy zapach po paleniu. I, żeby nie było nieporozumień, nie musi to wszystko zwalać z nóg iperytowym zapachem sztucznej aromatyzacji (np. ostatnio urzekł mnie wszystkimi w/w aspektami St James Flake, ale też Ennerdale). Testowana mieszanka natomiast zawodzi na wielu polach. Przede wszystkim posiada dla mnie wyjątkowo irytujący aromat. W samej „krówce” może i nie byłoby nic złego, ale dostawszy powietrza przeradza się ona szybko w coś gorzko-drażniącego (znam ten zapach, ale nie potrafię go sklasyfikować, coś z lukrecji, ale mniej anyżu). Co jest jednocześnie i wadą, i zaletą to to, że aromat ten kończy się dla mnie wraz z przyłożeniem ognia.

Jakościowo do tytoniu nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest odpowiednio wilgotny, dobrze się pali. Poza tym smakuje nijako i jedyne co się tam ciekawego zadziało, to końcówka glinianki, gdzie powiało jakąś chłodną miętą-kamforą. Nie jest to wyrób zupełnie pozbawiony nikotyny. W glinie był dla mnie znacznie mocniejszy niż we wrzoścu (nawet bez filtra). Niemniej potrafi nasycić. Wypaliłem cztery fajki: dwie glinianki i dwa wrzośce (z filtrem i bez). Pierwszą, z ciekawości, drugą na potwierdzenie, trzecią z obowiązku, czwartą z musu. Myślę, że gdybym ten tytoń kupił, stałby on aktualnie na giełdzie.

Posługując się raz jeszcze analogią do whisky, wolę kupić raz do roku Ardbega za 300 PLN niż dziesięć razy „Złotą Lochę” w dyskoncie za 30 PLN. Dla mnie ten tytoń jako aromat to taka „Złota Locha”: niby whisky, a nie whisky. Patrząc w skali szkolnej to taka trója z plusem: 2 za aromatyzację, 5 za jakość bazy i plus na zachętę.

Tags: , , , , , , ,

4 Responses to Gawith Red – recenzja @zrg

  1. Alan
    22 lipca 2013 at 23:08

    Wszystkie teksty każdej akcji recenzji przechodzą przez moją edycję i chyba nigdy nie zdarzyło się, żeby autor z taką łatwością i fajczarską świadomością (bo tak się czuje czytając powyższą recenzję) określił mieszankę, jaką przyszło mu palić. Jestem pod wrażeniem. Duś organizatora o dofinansowanie na kolejne badania :>

    • Zyrg
      zrg
      23 lipca 2013 at 08:28

      Ot, fart nowicjusza :) Finanse na działalność ośrodka są, teraz tylko potrzebny kolejny trup do sekcji ;)

  2. Zyrg
    zrg
    23 lipca 2013 at 08:54

    Tak sobie myślę, że należy się jeszcze mały EDIT bo upłynęło chwilę od napisania i jeszcze mnie „troszku” naszło.

    Choć staram się jak mogę stan ten zmienić, nadal pozostaję, jak to okreslił @JSG, „Aromatołem”. Toffi, karmel, butterscotch, krówki i inne ciąguty w fajce zdecydowanie mi nie leżą. Nie komponuje się to dla mnie w żaden sposób z dymnością i ziemistością tytoniu. Zdecydowanie wole aromatyzację owocową, kwiatową, przyprawową. Niemniej postanowiłem jeszcze w celu pogłębienia doświadczeń zrobić test porównawczy. Zapaliłem wczoraj takiego jednego „karmelka” (nie powiem co, żeby nie psuć wrażenia po recenzji :) ). No i zrewidowałem zdecydowanie wrażenia co do płaskości smaku: – ustaliłem chyba nową dolną granicę. Podtrzymuję to co napisałem: tytoń recenzyjny ratuje to, że ten aromat rozkłada się od ognia i ma bardzo dobrą bazę.

    Natomiast jeśli to miało sprawiać wrażenie Amphory to… sorry brytyjski Pipe Clubie (czy co to tam opiniowało ten tytoń). Starą Amphorę pamiętam dość mgliście, ale jak inne wspomnienia podsycane dziecięcymi emocjami zostało mocno w głowie. Czerwona paczka leżała wiele lat w Szufladzie Taty. Jak byłem gnojkiem to często podkradałem tą paczkę, żeby wąchać cudowny zapach. Ojciec palił przemysłowe ilości „Mocnych” więc dominował w domu zapach podłego tytoniu. A, że generalnie za Komuny nic nie pachniało ładnie to to był raj. Pamiętam przede wszystkim taką herbaciano-owocowo-egzotyczną nutę, lekko słodką, mocno rodzynkowa, śliwkową. Niesamowitą. Na bank nie było tam żadnych krówek. No i zapach przy paleniu. Tata używał specyfiku rzadko, czasem też wpychał kawałki w papierochy, ale ten room note był niesamowity. Nieco kadzidlany, dla mnie z nutką jakby kamfory, bursztynu, jakiegoś takiego orientalnego powiewu. Tutaj nie ma absolutnie nic z tego, bo room note jest po prostu delikatnie fajkowy i tyle. Co więcej, podle papierosowa obecna Amphora robiona wg mnie ze sprasowanych resztek po „malborasach” zawiera odrobinę tego tajemniczego składnika i jak już opadnie papierosiany zaduch czuć w powietrzu tajemniczą nutę tamtej Amphory.

    Reasumując: jako impresja, inspiracja, naśladownictwo, wariacja nt. Amphory „Czerwony” to totalna porażka.
    Jako „aromat” też, bo co to za aromat, co aromat ma tylko w pudełku.
    Jako tytoń fajkowy pt „Gawith Red” bardzo dobry, o ile kogoś nie zabije ten ciągut tak jak mnie.

  3. czorny
    Darek
    7 grudnia 2017 at 12:50

    Witam
    Mam ogromną prośbę. Co by Pan polecał na takie właśnie rekreacyjne popalanie. Smakujące, nie męczące otoczenia, a jednocześnie bez sztucznizny? Chcę wrócić do fajki po młodzieńczych eksperymentach z czerwoną i czarną Amphorą (niestety sprawdziłem już aktualny produkt…) Kiedyś próbowałem Reda-a z puszki, ale z podobnym odczuciem – lepszy efekt w puszce niż w fajce, później też GH cherry&vanilla, ale też mi czegoś brakowało, Captain Black -lipa, a o pozostałych eksperymentach nawet nie wspomnę. Wdzięczny będę za podzielenie się doświadczeniem :)
    Pozdrawiam – Darek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


*