Siedzę z fajką w zębach próbując ubrać w słowa wrażenia, jakich dostarczył mi otrzymany w ramach akcji anonimowy tytoń. Przyznam się, że nie byłem do końca przekonany o słuszności własnego zgłoszenia. Choć staż fajczarski liczony mam w latach –nastu, to doświadczenie w tytoniach klasycznych, wytrawnych, niespecjalnie faszerowanych chemią i słodkościami podejrzanego sortu – raczej niewielkie.
Przejdźmy jednak do rzeczy.
Recenzowana próbka dotarła do mnie niezwykle szybko. Niewielka koperta zawierała jeszcze mniejszą strunową torebkę, w której, oprócz próbki tytoniu, znajdowała się niewielka karteczka z napisem „Akcja Recenzja. Edycja VIII”. W tym momencie nastąpiło zdziwienie numer jeden – forma i rodzaj cięcia tytoniu. Wąski, ciasno skręcony twist o kształcie wygiętego cygara i średnicy ok. 7 mm. Trudno mi określić, jak może wyglądać tytoń kompletny, podany w gotowym opakowaniu – próbka testowa to raptem dwa kawałki: dłuższy o długości 5 cm i krótszy, mający ok. 3 cm.
Po otwarciu woreczka strunowego uderza intensywny zapach tytoniu – i w zasadzie niczego więcej. Zapach intensywny (zdecydowanie „cygarowy), ciężki i wilgotny ale jednocześnie przyjemny. Nie odrzuca. Nie oszukuje i nie mami podejrzanym aromatem. Obiecuje mocne doznania. Co dalej? Przygotowanie do palenia – jak się do tego tytoniu zabrać? Najprościej – po prostu pociąć i rozdrobnić. Nożyczki w dłoń i, jak mawiał Krwawy Hegemon: „Na plasterki!”. Cienkie talarki po prostu rozdrabniam w palcach tworząc coś w rodzaju „ready rubbed” nadający się do włożenia do fajki i zapalenia. Nie od razu – tytoń wymaga podsuszenia. Wąskie i cienkie nitki poszarpanego liścia mają mocno brązowy kolor, a po roztarciu zostawiają na opuszkach palców niewielki, brązowy osad. Poza ciemnobrązowymi liśćmi trafiają się także dużo jaśniejsze kawałki – jest ich jednak zdecydowanie mniej. Po pocięciu i rozdrobnieniu przyglądam się podsuszonej porcji tytoniu zastanawiając się, jak zabrać się do rzeczy. Wiadomo – nabić, zapalić, delektować się nieśpiesznie. Wpierw jednak chwila zastanowienia – ile fajek, ile porcji przygotować do przetestowania? Postanawiam obadać próbkę w trzech podejściach i w trzech różnych fajkach. Trójka to dobra liczba.
Podejście pierwsze: Georg Jensen (krótki bent), moja ulubiona fajeczka.
Ubita porcja tytoniu zajmuje niecałą połowę komina, rozdrobniona dobrze układa się w fajce. Pierwsze rozpalenie – i już wiem, że to nie przelewki. Moc tytoniu wzbudza szacunek (spodziewałem się po opisie próbki i intensywnym zapachu z torebki), o czym przekonuję się z każdym pyknięciem. Nie ma żartów. To porządne tytoniowe nasycenie, nikt nas tutaj nie robi w balona chowając nikotynę pod kołderką z dodatków. Jednak poza mocą mamy też i smak – bo jednak smakuje, nawet jak na moje niewprawione w klasycznych mieszankach podniebienie. Prócz mocnego, tytoniowego posmaku (kojarzącego się z dobrym cygarem – może Burley?) jest zadziwiająco słodko, lecz słodyczą naturalnej Virgini (taką mam nadzieję). Spod słodkości przebija się – w dalszej części palenia – dość „pieprzny” i wytrawny smaczek (Perique?). Nie dajmy się jednak zwieść smaczkom i niuansom – to w dalszym ciągu tylko uzupełnienie dla nikotynowego kopyta, jakim jest testowany tytoń. Niestety, zaaferowany obfitością doznań zapominam o technice. Fajka często gaśnie, na koniec zasysam trochę kondensatu. Na pierwszy raz – wystarczy.
Podejście drugie: bezimienna fajka piankowa z Turcji, billiard
Następną porcję przygotowuję w identyczny sposób (ciach ciach i rozrywanie talarków w palcach), może podsuszam nieco dłużej. Wybieram fajkę z pianki, którą palę dość rzadko – choć nie wiem dlaczego, bo pali się w niej bardzo przyjemnie. Liczę po cichu na łatwiejsze wyłowienie smaczków w porównaniu z wcześniejszą próbą. I to był dobry pomysł. Palę delikatniej i ostrożniej, moc nie powala od pierwszych minut , spokojnie mogę delektować się smakiem tytoniu. Przyjemnie, słodycz przeplata się z lekką goryczką, wszystko w porządnym, tytoniowym sosie. Tym razem pali się sucho i prawie do końca.
Podejście trzecie: fajka p. Worobca, z kształtu – powiedzmy że canadian.
Odnotowuję raczej z kronikarskiego obowiązku. To nie był dzień tej fajeczki. Swoje już przeszła i należy się jej porządne odświeżenie zanim znów coś w niej zapalę. Szkoda mi trochę tej ostatniej próbki.
Słowo na dobranoc:
To najmocniejszy z tytoni, jakie dotychczas paliłem. Być może dla wprawionych fajczarzy ćmiących po kilka fajek dziennie nie będzie to aż taki szok, jak dla mnie. Nikotynową odporność straciłem ładnych parę lat temu rozstając się z papierosami, a fajeczkę pykam najwyżej trzy, cztery razy w tygodniu – z czego moc maksymalną wyznaczył ostatnio próbowany London Mixture czy FVF. Ten tytoń jest z pewnością mocniejszy. Mocny, ale smaczny. Ciekawy.
Room note – jak na taką moc – zadziwiająco łagodny i znośny.
Warto mieć pod ręką – podobnie jak siekierę za szybką „w razie pożaru”.
Najnowsze komentarze