„Tytoń zasobny w nikotynę, wymagający wcześniejszego przygotowania, niedostępny nad Wisłą”. Zabrzmiało tajemniczo i…ekskluzywnie. No, jakby na to nie patrzeć – towar z importu. Musi być porządny. Myślę – „warto spróbować, na pewno będzie ciekawie”. Zgłaszam się i czekam. List przychodzi, ku naszemu zdziwieniu, szybciej niż KrzyśT zdążył go zapowiedzieć. Choć raz nasza poczta jest taka, jaka być powinna.
Pospiesznie otwieram kopertę, wyciągam dealerkę i widzę, że ktoś mi schował tam kabanosa. Szczerze mówiąc spodziewałem się tego rodzaju cięcia tytoniu. Przyszły do mnie dwa kawałki twista o długości około 4/5 cm i średnicy 1 cm każdy. Kawałki są bardzo ciemne, twarde, dobrze zbite. Okalający całość listek jest bardzo delikatny. Nie wiem czemu, ale spodobało mi się to. To taki wilk w owczej skórze, ale o tym za chwilę. W końcu do badania został zatrudniony mój nos. Latakia. Dużo Latakii, Virginia zdecydowanie w mniejszości. Przebija gdzieniegdzie na przekroju. Ciekaw jestem czy w proporcji przebije Balkana. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.
Pora zapalić tego potwora. Skoro miał nim być, to postanowiłem podejść do niego z respektem. Wybrałem jedną z moich mniejszych fajek. Pierwszym razem postanowiłem go poszatkować, porozdzierać na drobniejsze włókna. Niestety, u mnie w ogóle się to nie sprawdziło. Tytoń, mimo wcześniejszego lekkiego podsuszenia, palił się dosyć kiepsko. Bardziej skupiałem się nad żarem, niż nad nim samym. Następnym razem pociąłem go w plasterki i do fajki. Tak było już znacznie lepiej, choć i tak tytoń należy do trudniej palących się mieszanek. Podczas palenia pierwsze skrzypce oczywiście gra La. Nie pozwala tej Va wybić się choć na chwilę. Mimo wszystko, w tle wyczuwam lekką nutkę naprawdę gorzkiej czekolady. Mam wrażenie, że to trochę taki starszy brat jednego z flake’ów od GH. Naprawdę fajnie się to razem komponuje. Jeżeli dobrze odczytałem to co w nim się kryje, to blenderzy niby nie wymyślili niczego nowego. Niemniej jednak nie można tych tytoni postawić na jednej półce. Na pewno nie chodzi tutaj o cenę, a o moc. Moc, która naprawdę powala z nóg. Nie wyobrażam sobie palić tego tytoniu w większej fajce. Jest niesamowicie sycący i z każdym pyknięciem gryzie co raz mocniej. Nie jest to żaden pekińczyk ani nic z tych rzeczy. Według mnie to raczej doberman albo bulterier – chwila nieuwagi, a odgryzie ci rękę, głowę, wszystko.
Pierwsze skojarzenie jakie z nim mam to studencki „kociołek Panoramiksa”. Miesza się tam różne napoje wyskokowe, gotuje i jednym garnuszkiem „rozbiera” się całą imprezę (przepis w Internecie). Kto o nim choćby słyszał, na pewno wie co mam na myśli. Tytoń jest bardzo dymny. Po jego paleniu powstaje smog większy, niż ten nad Londynem. Może o to chodziło producentowi? Może naprawdę nazywa się coś z „London”? Mi to w żadnym razie nie przeszkadza, gdyż lubię taki stan rzeczy. W moim odczuciu tytoń traci odrobinę przez tą moc. Nie jest ona zła sama w sobie, ale przykrywa trochę smak tytoniu.
Trudno mi ten tytoń podsumować. Z pewnością jest to bardzo wyróżniający się produkt, na który warto zwrócić uwagę podczas planowania zakupów. Znakomicie będzie służył jak krótki, silny nikotynowy szot. Jestem pewien, że znajdzie on tyle samo przeciwników co zwolenników. Gdzie jestem ja? Chyba gdzieś pośrodku…
Ciekawe z tą Latakią, której kompletnie tu nie ma. Myślę, że wrażenie wynika z tego, iż Virginie do tych twistów są mocno fermentowane, „ogniowane”, przez co pojawia się wędzony zapach. Ale to jednak inny rodzaj niż ten znany z La ;)
Bardzo zaskoczony jestem tym stanem rzeczy :) świeciła mi się mała lampka, ale ,w wyniku małego doświadczenia, nie widziałem jak ją zinterpretować :)
Nie przejmuj się, ani jesteś pierwszy, ani ostatni. Sprawny blender potrafi za pomocą odpowiedniej obróbki wirginii wywołać odpowiednie skojarzenia. A że coś jest na rzeczy, niech świadczy o tym wpis na TR w recenzji GH Dark Birdseye – też mocnej flue cured Va, o którym ktoś napisał, że to jest „va dla hardcore’owych latakiowców”. Mnie Condor zmylił, że zawiera Kentucky (nie zawiera). Tomek dawał się pokroić, że Curly Cut Deluxe zawiera Pq, bo je tam wyraźnie czuć (nie zawiera, ale jest zrobiona tak, jakby zawierało). Ja ostatnio z pewnym zdumieniem skonstatowałem, że taki charakterystyczny posmaczek, który przypisywałem w GLP Cairo orientom to jednak prawdopodobnie są jasno „zrobione” Va w mariażu z Pq. Gdyż identyczny odnajduję w „Rolando’s Own”, które są czystym VaPerem. I dlatego warto poszerzać sobie tę siatkę punktów odniesienia. I notować ;)