Przejrzałem sobie dziś opisy tytoniowe w kategorii Samuel Gawith, potem pozostałe, potem znów w kategorii Samuel Gawith i mam naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, że na tak znakomitym portalu o tytoniu Grousemoor mówi się półgębkiem i przy okazji. Przeszło 15 miesięcy bez własnej recenzji. A przecież nie godzi się. Nie godzi się choćby dlatego, że to nie jest „sejakiśtam” tytuń, tylko produkt o ponad 200-letniej tradycji. Prawdziwej tradycji, której nie potrzeba uzasadniać napisami na opakowaniu, że under licence. „In Gawith We Trust” i oby ten sen trwał, jak najdłużej. Niech tytoniowy praojciec Samuel w jaśniejącej szacie, w złocistej, wirdżiniowej aurze (koniecznie z podcieniami), w ten sam sposób, jak przez ostatnie dwuwiecze, pochyla się z troską nad kadzią tytoniu. Tego tytoniu. Zbieranego z właściwym pietyzmem. Suszonego gorącym powietrzem i odpowiednio dojrzewającego tak przed cięciem, jak i po. I niech wreszcie ten pochylony, pradziejowy, tytoniowy praojciec dotyka tego wstępnie przygotowanego tytoniu swoją błogosławioną i świetlistą dłonią i nadaje mu końcowy kształt i charakter. Teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
W tym momencie chciałoby się gdzieś zapukać. Ja zwyczajowo puknąłem się w czoło i wylądowałem przy swoim biurku. Raczej skonfundowany. Przede wszystkim przez to, że znów podniosłem na siebie rękę. I zdecydowanie nie chodzi tu o mały siniaczek kilka centymetrów nad nosem, ale o próbę skonstruowania czegoś w rodzaju recenzji tytoniowej. Bo o ile jeszcze dryf boczny mam wpisany w charakter, to de facto, mimo przyzwoitej wiedzy teoretycznej, moje doświadczenie fajkowe nadal raczkuje. Ale dość się tłumaczenia. Przejdźmy do meritum, nawet jeśli będzie się to miało zakończyć mało spektakularnym seppuku poprzez zadławienie (np. zbitą kulą omawianego specyfiku).
Grousemoor jest tytoniem aromatyzowanym (tu przez wrodzoną skromność dodam, że sam fakt, że piszę o tytoniu aromatyzowanym, ludziom którzy znają moje wystąpienia w dziedzinie, powinien dawać już coś do myślenia) i jest to taki sposób aromatyzowania, który szanuję i na dodatek w tym przypadku bardzo polubiłem. Szanuję dlatego, że zostawia on bardzo niewiele miejsca na ściemę.
Algorytm produkcji w maksymalnym uproszczeniu polega na tym, że najpierw produkuje się dobrą wirdżinię, a potem dodaje naturalne substancje aromatyczne – najczęściej owocowo-kwiatowo-ziołowe esencje. W opinii wielu palaczy tytoń taki przypomina w zapachu „imperialne” wody kolońskie i mydła toaletowe, w zamyśle niejako podkreślając zapach prawdziwego dżentelmena.
Zamysłem Samuela Gawitha, było stworzenie tytoniu, który przywodziłby na myśl aromaty związane z kwitnącym wrzosowiskiem, z klimatem polowania na kurowate (Glorious Twelfth – to dzień dwunastego sierpnia, gdy otwiera się sezon polowania na pardwy szkockie) w tej właśnie scenerii. I moim zdaniem udało mu się to znakomicie. Tytoń jest zbudowany na dobrej, słodkiej wirdżiniowej bazie, spod której uwalniają się pewne, dla mnie (ale również dla wielu piszących na TobaccoReview) nieokreślone aromaty, które przenoszą w ten specyficzny angielski klimat. I zdecydowanie nie mam na myśli metalicznego posmaku ołowianego śrutu, czy ptasiego truchła trzymanego w pysku przez labradora czy innego szkockiego setera. Chodzi mi raczej o tych panów, którzy po udanym polowaniu, wolnym krokiem, przechadzają się po obejściu, sącząc nastoletnią szkocką, palą fajki nabite Grousemoorem i dyskutują o kolejnym, pięknym początku jesieni w Lakeland. I wierzcie mi lub nie, gdy palę ten tytoń, tak mi jest. Już tak.
Ale uwaga, ja mam opory przed bezkrytycznym polecaniem go każdemu. Zdecydowanie to nie jest tytoń dla każdego. Wystarczy zobaczyć opinie na Tobacco Review, by dowiedzieć się, że albo się takie lubi, albo nienawidzi. Taka jest specyfika mydlanek. Na zachętę zacytujmy Klasyka (Rotm), który w kontekście opisywanego tytoniu rzecze: „to jak seks z blondynką : raz spróbować warto, najwyżej nigdy więcej…” Dodatkowo początkującym trudność może sprawić duża wilgotność tego tytoniu, charakterystyczna zresztą dla produktów gawithowskich. Informacje techniczne należy uzupełnić faktem, że zawartość puszki jest pocięta w piękne wstążeczki, choć z rzadka zdarzają się również złamane patyczki.
Jak dla mnie, tu i teraz, palenie Grousemoor nie nastręcza wielkich trudności. Gdy już odnajdzie się właściwy dla siebie poziom wilgotności, sposób upakowania spala się równo i spokojnie. Nie gryzie. A moc ma w sam raz. Pamiętam jednak, że gdy jakieś pięć może sześć lat temu zapaliłem pierwszą fajkę tego tytoniu przez myśl przemknęło mi jedno staroangielskie pytanie, dużo starsze niż historia firmy, o której piszę: „What the FUCK?!” Co tylko potwierdza specyfikę i oryginalność opisywanej mieszanki. Potwierdza to też coś więcej, a mianowicie, że tytoniu warto się uczyć, że fajki warto się uczyć, że wreszcie warto konkretną fajkę nauczyć konkretnego tytoniu. Jeśli oczywiście zbyt nachalnie nie zaczynają się gryźć.
Kończę ten artykuł w dość fatalnym nastroju, bo mi się jakaś gardłoinfekcja przypałętała. Ech, bo gdyby nie, nabiłbym fajkę, odpalił, zdjął ze ściany wyimaginowaną fuzję i wrzeszcząc „God save the Queen!” ruszył na pardwy… no… przed telewizor co najmniej. Dziś Chelsea gra z Manchesterem, że o Barcelonie nie wspomnę…
Ps.
Ponoć Grousemoor Plug jest jeszcze lepszy!
Piękna recenzja! Zapoluję przy najbliższej okazji :)
Prostak jestem. Paweł dziękuję za zdjęcia.
UkłonY,
Za rzadko piszesz tutaj artykuły. Za rzadko. Masz się naprawić!
To jeden z trzech tytoni z Kendall (pozostałe to Ennerdale G&H oraz „piesek” czyli Perfection od pana Samuela), które – wiem to na pewno – mógłbym palić o każdej porze i w dowolnych ilościach. Był moim pierwszym z aromatów brytyjskich, powodem nawrócenia czy raczej wyrzeknięcia się dyabła w postaci lepkich niemieckich duńczyków.
„Smakuje tak samo jak pachnie!” – okrzyk i zdziwienie po kilku pierwszych pociągnięciach. Dziś dwie z moich fajek mają wyłączność na ten tytoń.
Wersja plug, rzeczywiście smaczniejsza. Tylko ta cena…
Bardzo szybko wysycha, trzymania w puszce – nawet przy częstym paleniu – nie polecam. Czy ma jakieś wady? Tak, jedną: zdecydowanie za szybko się kończy!
Pawle pełen szacun za recenzję. Mój pierwszy aromat i… ulubiony do dziś.
Koniecznie należy mu zadedykować osobna fajkę, zasługuje nań zdecydowanie.
Recenzja bardzo ładna , acz nieco bałwochwalcza…ale wolnoć Tomku…
Fragment o polowaniu na pardwy – po prostu piękny.Widać ,że bardzo lubisz ten tytoń.
Ja zacząłem go palić ze dwa lata temu , zaczarował mnie smakiem…
Po roku i kilku puszkach przejadł mi się i spowszedniał,nie palę go obecnie.Ale fajeczka do GROSEMOOR’A nie tknięta innym tytoniem wciąż czeka na swój dzień.
I pewnie się doczeka…
Lubię Twoje teksty , Pawle…nawet , jeśli saię z czymś nie zgadzam.
Pozdrawiam
Krzysztof
Pawle! Świetna recenzja!
Palę go, ze względu na roztaczający się wokół „zapach stajni”.
Pasuje mi do dużej fajki, na długie posiedzenie przy Warcabach czy Monopolu.
Palę go w dużych fajkach, które tylko jemu przeznaczyłem.
Pozdrawiam,
TomaszG
Miodny tekst!
Właśnie palę 2 puszkę.Za pierwszym razem nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia.Teraz jednak chyba do niego dojrzałem.
Zgadzam się ze wszystkimi wnioskami zawartymi w recenzji.
Kiedy kilka lat temu znajomy polecał mi ten tytoń nieco znając moje zamiłowanie do mazowieckich torfowisk opisał go krótko- „Panie Janie, jest to tytoń idealny dla pana, o aromacie mglistego poranka na porośniętych wrzosem wydmach tuż nad torfowym jeziorem” a że ja się nad takim nieomalże wychowałem to z miłą chęcią tytoń ten zamówiłem w wersji plug i do dziś mam jedną fajkę tylko dla tego tytoniu, mimo że niestety mam go bardzo rzadko, niestety mixtura nie daje mi tyle radości co plug, nie wiem czemu, wydaje mi się dużo uboższa, pozbawiona tego czegoś co w tej zbitej kosteczce jest zaklęte. Ale to naprawdę wyśmienity tytoń, godny polecenia- dla odmiany moim zdaniem, polecenia każdemu- a co najwyżej ów każdy będzie się męczył…
Też przymierzam się do niego od jakiegoś czasu. Opinia o bagiennym aromacie jest dość powszechna. W tym kontekście mnie zastanawia dlaczego w niektórych sklepach jako aromat podawane jest: LEMONGRASS. Może powtórzę staroangielskie pytanie: WTF?!
Ja prosty chłop ze Skarycha, trawy cytrynowy nie popróbowawszy…
np. na TR jest „lemon grass”, czyli w cudzym słowie.
Dla mnie Grousemoor pachnie jak roztarte liście Geranium a w smaku…herbata z cytryną :)
Inne źródła twierdzą, że to nie jest trawa cytrynowa, tylko tzw. język jeleni (deer tongue) http://www.sfrc.ufl.edu/4h/deer_tongue/deertong.htm.
We Skarychu to ja orkiestry na wesele szukałem… i znalazłem :)
Smak jak stworzony przez nieślubne dziecko Hucka Finna i Pipi Langstrumpf. Pensonarki, córki szkockiej szlachty ukradły z gabinetu tatusiów za mało tytoniu i wsadziły w komin te kozieradki, kocimiętki, nostrzyki z uroczyska, na którym grzeszyły paleniem. Bllllleeeeee,,,,
Ale recenzja smaczniutka.
Rzekł wielbiciel elektronicznej sziszy o zapachu zgodnym z naturalnym :P
Krótko – nie tylko Ciebie irytuje fakt, że pisuję tu o elektronicznych fajkach. Jeszcze krócej – ograniczę się zatem wyłącznie do nadzoru technicznego nad Fajkanetem. Starałem się wyjaśnić, dlaczego palę czystą żywą chemię. Nie dotarło? Akurat do Ciebie? Taki żart? To Tottenspass. Strasznie się wkur..łem.
Jacku, jeśli żart był głupi, to przepraszam. Ale uważam też, że Twoja reakcja jest przesadzona. I jeszcze jedno – mnie absolutnie nie przeszkadza, że piszesz tu o e-fajkach.
Krótko i węzłowato. Jestem za kontynuowaniem wpisów o e-paleniu na Fajkanecie.
Ja zgodzę się z Jackiem. Na razie próbowałem go palić w różnych fajkach i za każdym razem porażka. Określenie smaku tego tytoniu nasuwa mi się tylko jedno-mydło.
Teraz tytoń cierpliwie leży w słoiczku, czeka na druga szansę. Pewnie ją kiedyś dostanie. Ale chyba nie prędko.
Cierpliwosci, choc dla mnie od poczatku byl tym czy mial byc… Bez zabiegow, staran i zastanawiania sie nad tym.
Grousemoor dosyć lubię, ale tylko dosyć. Tj. mogę, ale z pewnością nie muszę. Odbieram go jako ugładzoną odpowiedź na Erinmore Mixture, taką trochę młodzieżową. Tytoń łagodny, mocowo od Erinmore słabszy, aromat miły, choć nie to-die-for, jakość zastosowanych tytoni odbieram jako średnią, tj. dobre ale nie bóg wi co. Wypaliłem łącznie ze dwie puszki tej mixtury i nie tęsknię za powtórką. Dla mnie zbyt smooth – zarówno jako tytoń jak i jako aromat. Trochę nudny.
Skusiła mnie powyższa recenzja. Przed kilkoma dniami towar został zakupiony, teraz jest konsumowany. Fajkowy dzień zaczynałem zawsze od czystej Va, ale po zakupie Grousemoora nie zawsze już tak będzie. Przyznaję jednak, że w po otwarciu puszki odrzuciło mnie – pefrumy i to w najgorszym wydaniu. Nigdy nie wąchałem angielskiego gentelmana, zapach bardziej kojarzył mi się z polskim z lat 80-tych:) I to mydło – myślałem, że to przesada recenzentów…
Ale trochę pięknozłociste wstążki poleżały na słoneczku i wszystko już było dobrze.
Świetnie się pali, jest słodziutki, już wiem, że wolę go w większej fajce. Pewnie nie jest to tytoń dla każdego, teraz wierzę, że albo się go lubi, albo nienawidzi, warto jednak zaryzykować taką miłość od pierwszego wejrzenia.
I jeszcze jedno – to chyba znak, bo w dzień jego zakupu do ogródka zleciały mi kuropatwy.
Rosół był?
Nie, uciekły z gołębiami. Ale myślę, że zwabie je Grousemoor’em jeszcze:)
Kupilem ostatnio puszke mikstury i powiem szczerze ze w tej postaci tytoniu tego juz nie kupie. Wczesniej bylem przekonany ze mikstura jest podobna do pluga ale noc z tych rzeczy, tak sie zlozylo ze mogle je skomfrontowac jednego dnia i mikstura mnie mocno zawiodla.
Od teraz odradzam ten tyton, oczywiscie w tej postaci, bo poczestowany plugiem o kazdej porze dnia i nocy nie odmowie. Przepasc… Znac tyton w pluga jest zdecydowanie dojrzalszy.
Co do tego ze jest on odpowiedzia na erimoore, to jednak wydaje mi sie ze jednak patrzac na „wiek” obu mieszanek moze byc na odwrot, zreszta erinmoore jest zupelnie czym innym, ale to tylko subiektywna opinia.
A ja kupię, choćby z tego prostego powodu, że do Szawajcarii daleko, w Angli drogo, a u Pana N. kompletny brak. A pudełko trzeba kupić ćwierćkilowego rozmiaru. Zgadzam się, że wersja miksturowa (swoją drogą to ciekawe, że mikstura chociaż blend… wie ktoś czemu?) jest uboższa jeśli chodzi o bazę. Ale z drugiej strony… nic mnie nie obliguje, by palić ten tytoń codziennie i do samego dna. Mam w szufladce jeszcze kilka… lepszych.
Może dlatego, ze plug był fermentowany pod prasą, to musi wpływać na smak. Skład jest powiedzmy ten sam, aromatyzanty te same, ale proces przygotowywania inny.
Dokładnie tak właśnie jest, jak Julian pisze.
Jak Yopas stwierdził – plug lepszy – IMHO – zdecydowanie lepszy.
Kiedyś jak się skuszę, to otworzę i poczęstuję Cię Pawle ;) bo jeszcze ze dwie kostki po 50 gr. mam schowane w pudle z tytoniami. (a już trochę leżą, bo jeszcze z czasów kiedy to Synjeco sprzedawało na porcje tak małe, a nie jak dziś 250 gram).
Żaden tekst o tytoniu nie spodobał mi się, tak jak ten. Dzięki!
Grousemoore’a kupiłem i nie żałuję. No może jedynie tego, że tylko w wyobraźni fajka mnie przenosi w klimat Glorious Twelfth…
Właśnie wypaliłem pierwszą fajkę tego tytoniu i powiem szczerze(a raczej napiszę), że pierwsze pół fajki było fenomenalne, znakomite i pachniało fiołkami. No w każdym razie było super. Niestety druga połowa to męczarnie z kondensatem, którego było mnóstwo, nigdy jeszcze tak mi nie bulgotało w fajce, może za mało podsuszyłem czy jak.
Grousemoor jest na pewno charakterystyczny. Pachnie i smakuje jak nic innego.
Zawiera w sobie mnóstwo płynu do kąpieli, albo szamponu z dodatkiem aromatu wrzosowego „identycznego z naturalnym”. Czuję w nim sztuczność, sztuczność i jeszcze raz sztuczność. Cos odrzucającego, chemicznego bardziej od szczytowych osiągnięć koncernu BASF. Jakąś tanią „perfumę”, pod którą na szczęście jest dobry, w miarę sycący tytoń.
Myslę, że gdyby wietrzał przez kilka lat i stracił całą swoją „cytrynową siłę”, mógłbym go zapalić z przyjemnością :)
„I zdecydowanie nie mam na myśli metalicznego posmaku ołowianego śrutu, czy ptasiego truchła trzymanego w pysku przez labradora czy innego szkockiego setera. Chodzi mi raczej o tych panów, którzy po udanym polowaniu, wolnym krokiem, przechadzają się po obejściu, sącząc nastoletnią szkocką, palą fajki nabite Grousemoorem i dyskutują o kolejnym, pięknym początku jesieni w Lakeland.”
… recenzja niemal dwuletnia już, a wielokrotnie wracam do niej za ten właśnie opis – chapeau bas.
kupiłem, otwieram, wącham, hm…??? Po przeczytanych recenzjach spodziewałem się czegoś zupełnie innego, co to za zapach ? To tak jak ktoś nie trafi z perfumami w prezencie, tak się poczułem i byłem zły że właśnie mnie to spotkało. Jeddnak po chwili, i taka była rzeczywiście pierwsza myśl No taaak ! To przecież grzyby kurki i trochę prawdziwków. Tak sobie wmówiłem i tego będę się trzymał, to tytoń idealny do lasu, jak dotąd testowany był na wystaie psów w Szczecinie. Tytoń jest smaczny, smakuje tak jak pachnie, więc warto go mieć, jeżeli fajka, samotność i las, to idealne połączenie.
Nakroiłem sobie ostatnio na wyjazd nieco paseczków z pluga. Wspaniała rzecz. Tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie tytoń fajkowy.
UkłonY,
Jeden z najsmaczniejszych tytoniów jakie paliłem. Owszem, i ziołowy, i bagienny (tytoń dla Shreka?) nieco w smaku. Lecz zarazem pełen subtelnej elegancji, gdy spoza tych cytrusowo-bagnistych nut przebija się głęboka słodycz „zawsze dziewicy”. Przeznaczyłem specjalnie podeń dużego Hapa, ale przypuszczam, że być może na jednej fajce się nie skończy. Wspomnieliście, Panowie, o wersji „plugo(a)wej”, jako jeszcze bardziej interesującej. A czy w naszym pięknym kraju w ogóle można ją gdzieś kupić, czy też zostaje szukanie w zagranicznych trafikach?
Tylko zagraniczne trafiki, ze wskazaniem na GB. Mostex, czyli miłościwie nam panujący dystrybutor SG nie widzi interesu w sprowadzaniu do Polski opakowań po 250 gramów, a już GM Pluga w szczególności.
PS. Zazdroszczę Hapa. Zawsze chciałem mieć, ale w czasach, jak go można było bez problemu kupić nie pokonałem jeszcze bariery mentalnej wydania tych kilkuset złotych na fajkę. Żałuję.
Cóż, miałem z tym Hapem po prostu sporo szczęścia. Akurat trafika poznańska je miała w całkiem przyzwoitej cenie i udało mi się nabyć jednego dużego klasycznego benta i jednego, hm, a la billiarda. Szkoda, że ostatni Hap, który im jeszcze pozostał jest już faktycznie w cenie zaporowej: http://trafika.poznan.pl/sklep/pavel-hap-double-silver-ring
Natomiast odpowiedzią odnośnie tytoni mnie Kolego zmartwiłeś. Mam pewne opory przed zamawianiem tytoni w zagranicznych trafikach, zwłaszcza po przygodach z urzędem celnym opisywanych przez Macieja Stryjeckiego.
Serdeczności znad dolnej Warty
Miałem niedawno okazję popróbować tego tytoniu, i…
Cóż, nie mam pojęcia, jak pachną pardwy, nie wiem nawet, jaki zapach ma okolica, którą te radosne ptaki zamieszkują, wiem natomiast, że zapach tytoniu (bardzo intensywny, wręcz przytłaczający) natychmiast skojarzył mi się z wodą toaletową dziadka. Przed oczami pojawił mi się obraz starszego, zażywnego pana, ubranego w szary garnitur, z wpiętą w klapę miniaturką orderową.
Zapach ten przytłacza dosłownie wszystko! Próżno szukać aromatu samego tytoniu, trudno wyczuć jakikolwiek inny smak poza wyżej wspomnianą wodą toaletową. Smakuje bowiem ten tytoń dokładnie tak, jak pachnie.
Być może właśnie dla takiego dziarskiego jegomościa, jak wyżej wspomniany, tytoń ten jest stworzony. Być może trzeba się do niego dłużej przekonywać. Ja jednak po pierwszej fajce na długo wezmę z nim rozbrat. Ale nie pozbywam się. Kto wie, może kiedyś (z wiekiem, he he) dojrzeję do tej nuty i zatęsknię? Nigdy nie wiadomo.
Jeszcze dwie uwagi. Po pierwsze – na plus należy zaliczyć, że pali się Grousemoor niezwykle łatwo i przyjaźnie, nie jest ani trochę wymagający jeśli chodzi o technikę. Po drugie – rzeczywiście na ten tytoń należy przeznaczyć odrębną fajkę. Ale moim zdaniem głównie dlatego, że ten przytłaczający zapach wgryza się głęboko i pozostaje na długo.
Podsumowując: gdy już komuś przypadnie ten bardzo intensywny aromat do gustu – pokocha Grousemoor’a uczuciem czystym i głębokim. Jeśli jednak nie – lepiej pozostawić ten tytoń na półce, niech czeka na swoich amatorów.
„Ponoć Grousemoor Plug jest jeszcze lepszy!” – pierwsze wrażenie po wczorajszej fajce: jest po prostu inny, w pewnym sensie jest odwrotnością Mixtury. O ile Mixture to przede wszystkim ta słoneczna, jesienna łąka schnących traw, kwiatów i ziół przy mocno wycofanej w tło wirdżinii, to Plug oferuje przede wszystkim słodką Va, łąkę umieszczając dość daleko w tle. Poza tym wyczułem coś podobnego do perique, choć nigdzie o nim w składzie Pluga nie piszą. Może to był porządnie zakiszony burley, a może odcień niedojrzałej Va. Zobaczymy, jak się będzie starzał Plug ów w słoju. O ile doczeka, bo smakuje mi nadzwyczajnie.
Tak, jak Mixture zresztą.
Z moich obserwacji wynika, że temu tytoniowi nie służy sezonowanie. Z czasem traci swoją świeżość i intensywny smak.
Czyli nie poleży. I dobrze.