„Mało czasu, mało czasu…”
Niestety, to była moja myśl przewodnia od momentu ogłoszenia wyników. I nie chodzi wcale o to, że Szanowny Organizator dał mało czasu wybrańcom na wypalenie swoich próbek. W momencie ogłoszenia wyników dopadło mnie złośliwe zapalenie gardła i tym samym musiałem zrezygnować z palenia na ponad tydzień. Kiedy odczekałem udało mi się spalić 2 fajki. Ostatnie nabicie zostawiłem sobie na dni po spotkaniu we Wrocławiu. Niestety ze spotkania wróciłem z temperaturą i „niepewnym” gardłem. Na szczęście dziś (25-03-2014) gardło zelżyło i spaliłem potężnego Georga Jensena wypełnionego darowanym tytoniem.
A co to było? No, aromat… Po cichu liczyłem na Latakię, bo choć jej nie znoszę, to musiałbym wypalić do końca i może coś pozytywnego by z tego wyszło? Eee, pewnie i tak byłby dramat.
Zapach tytoniu bardzo delikatny. Wanilia, budyń, ciastko i trochę cytrusów. Raczej cytrynka. Coś jeszcze w zapachu jest, ale nie potrafię tego na razie wychwycić. Tytoń pocięty w piękne, równe wstążeczki w kolorze ciemnego brązu. Znaczy Virginia. Jak się nie wie, co jest w tytoniu, to zawsze można obstawić, że to Va. Szansa trafienia jest bardzo duża. Gdzieniegdzie na wstążkach przewijają się czarne elementy. Czyżby domieszka BlCav?
Testowanie odbywało się w tej samej fajce – sporych rozmiarów, bezfiltrowy, smukły bent Georg Jensen. Fajka nabita 2 razy po samą krawędź, sposobem na dwa. Najpierw luźno do pełna, następnie delikatne ubijanie palcem mniej więcej do połowy, a następnie reszta i mocniejsze ugniecenie tak, aby po przechyleniu fajki nic z niej nie wypadało. Sprawdzenie cugu na sucho. Wszystko git, także można startować.
Odpalenie zapalniczką gazową na 4-5 razy. Coś mi nie chciało się dobrze zatlić. Jak już poczerniłem wierzchnią warstwę i delikatnie przytarłem kołeczkiem, zacząłem przemieniać go w popiół. Skupiłem się na wyłapywaniu smaków.
Wanilia. Pierwsze co poczułem to wanilia. Ale kwaśna, nieciekawa. Może za szybko. Zwalniam, palę spokojnie. Nuda. Wanilia, ale nadal mało interesująca. Po około 1/3 fajki smak zaczyna się zmieniać. Staje się głębszy, wanilia subtelniejsza, słodsza. Dochodzą nowe smaki. Pierwsze skojarzenie to cytrynka, delikatna. A właściwie delikatny kwasek. Jest coraz lepiej. W połowie fajki odsypuje popiół. I tu ciekawa dla mnie sprawa (świadczy chyba o właściwym nabiciu). Szary popiół wysypał się idealnie, a pod nim została równa powierzchnia niespalonego tytoniu, który nadal delikatnie się tlił i nie wymagał ponownego odpalenia. Wycioruję fajkę i jadę dalej. Dym coraz gęstszy, coraz przyjemniejszy. Wciągam go jak tylko mogę. Wolniej, szybciej, dłużej, krócej, płytko, głęboko i wszystko naraz i wymieszane ze sobą. Coś nadal czuję innego. Czekolada? Taka gęsta, ciemna czekolada. A może to kakao? Wycioruję ponownie (i powtarzam czynność kilka razy podczas palenia). Nadal coś mnie nurtuje. Szukam w głowie smaków, szukam. Nie, to chyba nie orientale. Patrzę na darowaną próbkę. Rozbieram na czynniki pierwsze i szukam, jak to mnie kolega @Zyrg nauczył, zielonych elementów. Nie ma, a może jednak są? Nie, nie ma, ale o to, to, to… ni chu chu, nie jestem w stanie określić. Na swą obronę dodam, że podobnie jak Latakii, tytoni orientalnych też nie palę i trudno mi wyłapać ich smak.
Palę dalej. Wciąż wciągam do ust bogaty w smaki dym. Raz na podniebienie, raz na policzki, raz na język. Kurka wodna, znam ten smak, ale co to? No myśl, myśl. Nie wymyślił. Do końca paliło się przyjemnie, choć na dnie komina pozostał koreczek. Siedziałem tak po skończonej fajce chyba przez pół godziny i rozmyślałem co to było to „coś”. Nie dawało mi spokoju.
Po powrocie żony z pracy dałem jej powąchać pozostałe resztki tytoniu.
– Co czujesz, mój Kwiatuszku?
– Wiśnia, śliwka. Wszystkie tytonie pachną tak samo – odpowiedział Kwiatuszek.
Wiśnia!? Czyżby to była wiśnia? Ta wiśnia co to tak na nią psioczę na prawo i lewo? Biorę pozostałe wiórki i wącham, wącham i… sam nie wiem.
Ponownie w akcji recenzji miałem okazję testować armat. Jednak tym razem znalazłem się w sytuacji, w której sam nie wiedziałem, co mam napisać. Jak popatrzyłem na siebie i swój dorobek fajczarski to stwierdziłem, że już nie powinienem pisać, że słodko, chłodno i do białego popiołu, a spróbować pójść krok dalej. Rozebrać skład i smak tytoniu na czynniki pierwsze. Czy mi się udało? Raczej nie. Daleka droga przede mną.
Podsumowanie
Jest to aromat, który jest aromatem. To znaczy, nie jest to scent. Tutaj, od początku do końca czujemy aromatyzację i gra ona pierwsze skrzypce. Nie jestem ekspertem od aromatów, ale myślę, że aromatyzacja jest w miarę naturalna. Mogę się mylić, ale jak przypomnę sobie dawne czasy i palone wtedy przeze mnie aromaty to aż mnie skręca na myśl o nich. Nie to co tutaj. Ten tytoń spaliłem i mi smakował. Szczególnie od 1/3 fajki. A dokładniej to „dopiero” od 1/3 fajki. Spalanie standardowe. Spopiela się nieźle. Fajka nie parzyła w dłonie, choć paliłem raczej szybciej niż wolniej. Zapach w fajce pozostaje przyjemny. Kondensat był, owszem, ale jak na mnie w standardowej ilości. Poza tym fajka, która była testerem ma to do siebie, że co bym w niej nie palił i jak bym nie palił to zawsze muszę wyciorować. Moc na poziomie zerowym. Nawet podczas zaciągnięcia nic nie poczułem (po pewnym czasie musiałem nabijać kolejną fajkę z czymś konkretniejszym). Room note nieznany. Paliłem sam na balkonie. Po skończonej fajce pozostają przyjemne smaki w ustach. Bardzo mi smakowała gorzka kawa, którą piłem podczas palenia tego aromatu. Intrygujące było to „coś”. Nie daje mi to wciąż spokoju. Przez moment chciałem nawet ugryźć ustnik, aby lepiej smak wyłapać. Kurcze, porządnie się wciągnąłem.
Co to było zgadywać nie będę. Nie mam pojęcia. Podsłuchałem jak na spotkaniu we Wrocławiu @Yopas z @PiotrkiemN rozmawiali o tym, co to był za tytoń, ale szczerze, nie dosłyszałem nazwy. To lepiej, bo co to byłaby za recenzja w ciemno?
Cieszę się, że mogłem skosztować tego nieznanego mi tytoniu. Sam pewnie bym go sobie nie kupił, choć kiedyś gdyby ktoś dał mi próbkę, to może po paru miesiącach po nią bym sięgnął. Dziękuję serdecznie za wybranie mojej osoby i danie mi możliwości wypalenia landrynki. Niezmiernie się z tego powodu cieszę!
Nie chciałem 30-letniej Amphory od Piotra Głębokiego, a dostałem podstępem świeżutką od innego Piotra. Nie taka ta Amphora straszna jak ją malują, choć jak pisałem w recenzji brakuje jej… mocy. Jak pale tytoń to chcę czuć nikotynę, a tutaj nic. No i nie dziwota, że smaków nie potrafiłem określić.
Nie zmienia to faktu, żem rad iż mogłem specyfik i czarownice wypalić.
Pawle, to jednak prawdę pisałeś o wodorostach?
Ja zawsze piszę prawdę :). Choć często jest to tzw. prawda subiektywna, prawda…
Ale to żaden problem. Janku nadal mam ten słoik i jeśli zechcesz jest do dyspozycji. Piotr
Witam.Panie Piotrze czy ma Pan Amphorę z tamtych dawnych lat? z czasów , kiedy kupowało się w pewexie za 49 centów? oddam wszystko za tamten smak i zapach ;)…….za jedno nabicie fajki tamtym tytoniem skopię panu ogródek i wypielę grządki z różami;)
Niestety już nie.Kilka spotkań fajkanetowych temu zawartość słoika „wyparowała” w fajkach kolegów.
A taka ta Amphora niby be. 😁
Też bym chętnie porównał tą starą do obecnie sprzedawanej. A może jednak nie? Obawiam się rozczarowania.
30 letnia amphora… to pewnie taka jaka pamietam z lat dziecięcych palona przez mojego dziadka :)