Jestem „tradycjonalistą konsumpcyjnym”. Co oznacza, że niekoniecznie pasuje mi życie według twardych i nieugiętych zasad, ale szanuję osoby, które taką drogę wybrały. A nawet im trochę zazdroszczę.
Ot, Amisze. Kultura rodem z XIX wieku, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z jednej strony reguły i odrzucenie dobrodziejstw „cywilizacji”, z drugiej najlepsze jedzenie, koszerne po chrześcijańsku. Mleko prosto od krowy, chleb pieczony w piecu. Szkoda, że u nas w kraju nie ma choćby jednej wioski, bo jakby była w górach, mielibyśmy najbardziej „ekologiczne” oscypki, a gdzie indziej – ruskie pierogi. Za to amerykańscy Amisze mają recepturę na najbardziej oldskulowy tytoń. Indian Summer. Sięga czasów wojaka Szwejka i jest równie niezmienna, jak podejście do 10 przykazań.
Puszka jest piękna, wypasiona, jak mawia młodzież. Chyba najładniejsza, jaką widziałem w życiu. Do dzisiaj trzymam w niej różne duperele, chociaż wszystkie inne wyrzuciłem. Dunhille, Davidoffy, Larseny. Wszystko, bez litości. Po europejsku. Zgodnie z „prawem kubka”.
Zarówno Amerykanin, jak i Europejczyk kubki kupują, albo dostają w prezencie. A kubek ma to do siebie, że jest kruchy i łatwo utrącić mu ucho. Z taką kaleką nie wiadomo, co zrobić, bazujemy na odruchach. Ten od cioci Ani, tamten z wyjazdu do Bułgarii, jeszcze jeden firmowy, z okazji awansu. I jak tu wyrzucić? Europejczyk zbiera i kiedy przychodzie „ten moment” jakoś przeżywa, natomiast Amerykanin z 4 mkw porcelitu na garbie kupuje większy dom, z większą kuchnią i wszystkie jakoś tam zmieści. Znajdzie się też miejsce na puszkę po Indian Sumer, ja sobie też poradziłem.
Dlatego gorąco polecam zakup puszki, bo tytoń, to już inna sprawa.
Skoro już weszliśmy w wiejskie klimaty, to zapewne wiecie, co znaczy „słomiany ogień”. Chodzi o to, że jest wielki, ale szybko gaśnie, pożerając snopek, jak woźny łyka ćwiartkę.
Indian Summer spopieli się jeszcze sprawniej. Wypalenie dębowego Broga 104 (dobra fajeczka do sampli, bardziej cenię od glinianek) zajmuje tyle, co papierosa. Nic nie gaśnie, nie trzeba pracować specjalnie kołkiem, bardzo wyrozumiała mieszanka. W każdym razie, od tej strony, perfekcyjna. Szkopuł w tym, że jeżeli chcę zapalić papierosa, to po prostu to robię. Obecnie dobre są Camele „ekologiczne”, świetne Pueblo, z trafik. Przy zaciąganiu czuć nawet wirginię, można posmakować. Indian Summer tego nie oferuje. Jest neutralny, ma smak wody i chyba wolałbym wdychać dym z palenia snopka, bo przynajmniej ma to jakiś kolor, wyraz. A tutaj nic. Ani smaku, ani mocy. Pojawia się pytanie: po co?
Po pierwsze, puszka. Po drugie, twarde zasady. W ultrakonserwatywnym świecie Amiszów palenie fajki nie ma być przyjemnością, a zaspokojeniem potrzeby. Wstydliwej, bo też i Najwyższy nie patrzy na nią z aprobatą. Trzeba to robić z poczuciem winy, wewnętrzną walką, wręcz wstydem. Najlepiej na uboczu.
Czyli jest to produkt w 100% udany, a nawet w 101, bo postny. Jak żur, bez kiełbasy, ułomka kości, śmietany i przypraw. Dla biczowników. Można załadować fajkę dwa razy po kolei. To chyba jedyny przypadek, kiedy jej nie zaszkodzi taka procedura. W pewnym sensie, ideał. Jednak, gdybym dostał puszkę w prezencie, to bym ją dalej „prezentował” bez otwierania, bo mam już jedną. Wystarczy.
Hahahaha… mocna rzecz! Opis, nie tytoń ;)
Tytoń produkowany przez Amiszów a nie Mormonów :) Ot taka ciekawostka …
Pewnie, że racja, dzięki!
Czyt można poprosić admina o „edytnięcie”? :) Ja u siebie jakoś nie mogę…
Jak przez Amiszów to kultura zakonserwowana since circa 1600. Tacy zalani żywicą nasi Olendrzy. Moze jest to tytoń jaki palili w gliniankach. Jakie tam jest cięcie?
Drobne wstążki. Tyttoń luźny, lekko „napuszony”.
tytoń dopuszczony do ruchu w UE a więc nie shag (chyba). A do glinianek słyszałem ,ze maniera właśnie coś shagowa była. Ale drobne wstążki może też się łapały.
Tobaccoreviews podaje, że to coarse Cut, znaczy zgrubny, prostacki:)
Ciekawe jaki jeszcze tytoń tak określają.
Kawał dobrej recenzji – o ile na tytoń się nie skuszę, to z pewnością zajrzę tu za jakiś czas aby przeczytać ciekawą i zabawną recenzję. Tak trzymać!