Plotki, które poprzedziły pojawienie się tego tytoniu, nie kłamały. Hyde Park jest bardzo nietypową mieszanką, oczywiście biorąc pod uwagę ofertę Petersona. Zupełnie inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby tytoń przybył w prostokątnej puszce z Kendal. Ale zaraz: ta mieszanka nie nazywa się Dublin, ani Irish-cośtam. Nie nosi imienia żadnego z 29 hrabstw, ani nawet jednego z Sześciu. Ona nazywa się Hyde Park, co sugeruje odmienność w stosunku do reszty oferty i, jak rzadko kiedy współcześnie, tej obietnicy dotrzymano literalnie. Zacznę jednak od początku, czyli od formy.
Tytoń przybył w typowym do bólu, okrągłym pudełku z mało wyszukaną nalepką. Krok w kierunku etykiety zastępczej, jaką będziemy musieli się wszyscy za parę lat kontentować. Etykiety na nasze puszki będziemy wówczas ściągać z sieci. Furda jednak nalepka, bo po otwarciu ujawnia się widok naprawdę przykry: foliowa torebka. Taki numer dotąd było w stanie wywinąć tylko dwóch producentów, czyli niemiecka masówka Planta i ekskluzywny Gawith & Hoggarth. Naturalne w tych warunkach jest pytanie, którego z nich to robota – Peterson sam swego tytoniu nie produkuje. Muszę tu na chwilę przerwać recenzowanie i wyjawić, że na ten widok natychmiast sięgnąłem do szuflady i przepakowałem tytoń w papierową wyściółkę z dawno wywietrzałej puszki Dunhilla. Są jednak pewne granice i dla mnie foliowy worek znajduje się daleko poza nimi. Zresztą nie wyobrażam też sobie dłuższego sezonowania puszki, w której tytoń owinięto plastikiem, który na dłuższą metę musi reagować ze związkami zawartymi w tytoniu.
Sam tytoń, gdy już został wydobyty na wierzch, powita mnie ciekawą mieszanką zapachów. To już coś, bo większość współczesnych mieszanek aromatyzowanych cuchnie z grubsza tak samo (wliczając w to pozostałe aromatyzowane mieszanki Petersona). Tutaj było inaczej. Zapach nie jest jednoznaczny. Daje się wyczuć aromatyzacja, słodkawa i jakby odrobinę owocowa, mówiąc ściśle o posmaku pewnej przejrzałości. Słodycz opadłych owoców, nienatrętna i ziemista. Z opisu wynika, że jest tam syrop klonowy i rum. Być może, choć zapach ten lokuje się o setki mil od popularnej mieszanki amerykańskiej przejętej dawno temu przez Plantę, o nazwie Rum&Maple. Tutaj jesteśmy o klasę wyżej i jednocześnie dalej. Część tego przejrzałego bukietu tworzy niewątpliwie sam Burley, z charakterystycznym własnym aromatem przypominającym nieco orzechy włoskie. Wychodzi on na wierzch zwłaszcza z próbki wyjętej z puszki i lekko wywietrzonej – wtedy tytoń łatwiej przebija się przez warstwę aromatyzujących dodatków. Aromat tej mieszanki prosto z puszki określiłbym jako angielski amerykanizowany, ze względu na duży procent Burleya właśnie.
Ogólny kolor to średni brąz. Podejrzewam obecność czerwonej Virginii w wersji Cavendish oraz tego Burleya właśnie, kolorystyka pasuje idealnie. Forma tytoniu to ready rubbed flake, wymieszany z grubymi wstążkami luzem. Prawdę mówiąc przypomina trochę Amphorę albo niektóre Mac Bareny i dla mnie jest jednym z minusów tego tytoniu. Nie przepadam za tytoniem w takiej postaci, bowiem utrudnia ona wykorzystanie małych fajek, a angielskie mieszanki tytoniowe lubią małe fajki. Dodatkowym minusem jest pewna nadmierna wilgotność, nie wiem, czy to woda czy glikol, ale tytoń warto kwadrans podsuszyć przed nabiciem. W sumie mam tutaj pewien dysonans: angielską mieszankę tytoniową w formie przypominającej mieszankę duńską typu „modern”.
Zabierzmy się zatem do palenia. Zgodnie z własną radą podsuszyłem trochę tytoń, ale na tym nie poprzestałem. Otóż wybraną porcję mieszanki starannie pociąłem ostrym nożem na coś w rodzaju granulatu. Miało to naśladować angielskie cięcie typowe dla takich tytoni jak St.Bruno albo stara wersja Erinmore. Tak spreparowanym tytoniem nabiłem starą fajkę Dr Plumb (billiard saddled stem), która akurat była od dawna nie używana i w związku z tym dobrze wywietrzona. Pierwsze wrażenie było jednoznaczne: rule Britannia! „Mydło, Barbicane, po obu stronach mydło!”. Oczywiście wrażenie nie było tak jednoznacznie potężne, mydła nie było po obu stronach. Nie jesteśmy w bolidzie Klubu Puszkarzy z Baltimore. Ale charakterystyczny dla angielskich producentów tytoni aromatyzowanych scent określany jako mydlany jest w tym tytoniu zaznaczony. Jest to coś, co można określić jako „lakeland B: soapy” („lakeland A” to oczywiście floral). Znakomity początek, jeśli pójdzie za nim coś dobrego. I rzeczywiście. O ile w takich tytoniach G&H jak Coniston Plug mydlany element jest dla mnie zbyt silnie zaznaczony i niepotrzebnie dominuje, o tyle tutaj ładnie komponuje się z dojrzałym słodkawym smakiem dobrej jakościowo mieszanki fermentowanej Virginii i Burleya, lekko posłodzonej. Kraina Jezior lekko przypomina o swoim istnieniu, poza tym rozpływając się w krajobrazie. Zasadnicze wrażenia są dwa: angielska mieszanka oraz dobry tytoń do samego końca. Nie drapie, nie gryzie, nie narzuca się. Pali się spokojnie, dyskretnie, dość słodko, nadaje się do domu i na dwór. Jako mocno przefermentowany nie powinien epatować papierosowymi klimatami. Ale przede wszystkim przynosi nam informację, że nie wszystko jeszcze stracone.
Dla mnie Hyde Park to dowód, że rynek spostrzegł współczesne zapotrzebowanie na wysokiej jakości tytonie popularne. Popularne, bo aromatyzowane. Że zawsze będzie istnieć nisza, w której siedzi kilku gości kopcących koński nawóz, rynek wiedział od dawna. Trzymano dla nich pewną liczbę starych mieszanek latakiowych, jednocześnie mieszając coraz to nowe zapasy podłych jakościowo liści z niemieckimi lub amerykańskimi słodyczami, wypuszczane z myślą o niedzielnych palaczach i ich nieufnych połowicach. Hyde Park, jako produkt brandowany przez popularną markę, przełamuje tę tendencję. Mam nadzieję, że na tym się nie skończy.
Oceniam ten tytoń wysoko, choć nie bez zastrzeżeń. Nie podoba mi się forma tytoniu i dziwaczna plastikowa torba. Sądząc po wszystkich oznakach, ten tytoń nie pochodzi od KundK, lecz jest wynikiem mezaliansu panów z Kendal. Niestety, po tym akcie państwo pozostawili kondoma. Sugeruję przepakowywanie tytoniu do opakowań papierowych, zyska na tym smak i wygoda, a tytoń nie jest aż tak suchy, żeby trzeba go było specjalnie chronić. Przeciwnie, trochę podsuszenia dobrze mu zrobi. Piszę o tym również dlatego, że moim zdaniem ten tytoń powinien zyskać na dojrzewaniu rok-dwa. Ze względu na obecność folii zamiast przechowywać go w puszce, trzeba będzie pakować w słoiki.
Ogólnie, może trochę na zachętę: 4,5/5.
Bardzo ciekawe. Cieszę się, że ci się chciało zebrać odczucia w pełnowymiarową recenzję – takich nigdy dosyć. Trzeba będzie przetestować tego Petersona.
Julianie doprawdy zachęciłeś mnie do zakupu :)
Co prawda, zanim pojawił się temat Erinmore już go nabyłem ale fizycznie pojawił się niedawno. I przyznaję Tobie absolutną rację, chylę czoła. To też był dla mnie szok. A twierdzę to po pół fajki starego Erinmore oraz wyblakłym wspomnieniu nowego.Stary to mieszanka scented pełną gęba z dosyć wyraźnym soapem i pysznym kwaskowatym tytoniem podczas gdy nowy to slimowy niedopałek zgaszony w niedopitym malibu.
Starego można porównać do Condora RR ale znacznie lepszego Condora i jeśli przypomina Hyde Park to ja zdecydowanie w to wchodzę.
Właśnie kupiłem na Ebay 100 g starego Erinmore. Starego tzn. malowane wieczko nie ostatnie, a przedostatnie. Ostatnia wersja malowana chyba już była lewa, przynajmniej partie z końca produkcji.
Jest jeszcze jedna rzecz: kupując Erinmore z lat 90. kupuje się tytoń bardzo mocno dojrzały. To może sporo zmieniać na plus.
Hyde Park mieszany dla Petersona by Gawith&Hoggart – odnosnie torebki foliowej. Nez mnie zdziwila.
Traktuję go jako nieznany tytoń S&G, swego rodzaju ukryty skarb :-) Przy czym pasuje mi on bardziej od tych scentów S&G, których próbowałem. Zastanawiam się, czy nie wszelki wypadek nie kupić pół kilo, przepakować do szczelnego słoja i zachomikować. Przecież nie ma gwarancji, że właściciel marki Peterson nie zdecyduje, że produkt się nie sprawdził na rynku, i nie wycofa go z katalogu.
Po paru miesiącach użytkowania: forma tego tytoniu jednak jest dla mnie trudna. Grubość cięcia w połączeniu z wilgotnością powoduje, że za każdym razem miałem trudności z rozpaleniem i utrzymaniem ognia. Możliwe że pomogłoby wręcz nadmierne przesuszenie i rozkruszenie w fajce tytoniu półsuchego.
Właśnie ciumciam próbkę tego ziela podarowaną mi przez kolegę Sławka. Generalnie zgadzam się z recenzją. Pali się bezproblemowo, w smaku gładki i dość słodki. Mydełka nie wyczułem, póki nie dowiedziałem się że inni czują ;-)
Ja czuję mały dodatek Perique i Kentucky chociaż ponoć ich tu nie ma. Tak czy owak przyjemna rzecz.
Znalazłem niedawno oryginalną mieszankę G&H mocno podobną do tej mieszanki. Jest to Four Squires. FS wyjaśnia też dziwaczny akcent, którego nie w pełni potrafiłem wydzielić z całości aromatu Hyde Park. Jest to coś w rodzaju maggi lub zapach liści dziurawca (a może lubczyku?). W FS jest wyraźniejszy, ale w HP przebija również i jest trwalszy niż reszta aromatyzacji. Dziwny.