Moja pierwsza to recenzja na portaliku, stąd od razu na wstępie prośba do Państwa o wyrozumiałość i pobłażliwość dla nieuniknionej ignorancji mojej – i niniejszym upraszam o szczere komentarze, a pytania mogą być tendencyjne, wszak porwałem się z motyką na jubileuszowy produkt fajkowego giganta.
Znamy się mało, więc może ja bym powiedział parę słów o sobie. Nie urodziłem się w Małkini. Fajkę palę dość regularnie od 15 lat, choć pierwsze próby, a raczej eksperymenty z fajczeniem odbyłem już w trakcie studiów, za schyłkowej komuny, kiedy to tytoń (Amforę, rzecz jasna, czerwoną i zieloną) oraz jakąś w miarę sensowną fajkę z wrzośca można było nabyć jeno w Peweksie, a i to po długich namysłach, czy nie warto by na ten cel sprzedać nerkę lub choćby kawałek jelita grubego.
Znają to chyba wszyscy fajczarze – początki marne, przypalony jęzor, plucie płonącym popiołem, wulkanologia samo-stosowana, męczarnie długo potem i wreszcie pytanie egzystencjalne: „po cholerę się męczyć za te pieniądze, co ludzie w tym widzą?” Jednakowoż pierwotny odruch ssania i nieustanna potrzeba jego zaspokajania wymusiły na mnie (tak, to nie moja wina!) przejściową fascynację papierosami (tfu!), a potem powrót na zacne łono fajczarstwa.
To tyle byłoby o mnie, przejdźmy od słów do czynów. Chciałem powiedzieć kilka słów o tytoniu Peterson Limited Edition 2015 Special Reserve (to jest nazwa! Powinien się sam wyprzedać na pniu w ciągu tygodnia tylko z powodu nazwy!).
Recenzje tytoni, analogicznie jak oceny kulinarne z natury generowanych wrażeń i emocji są obarczone ogromną dozą subiektywizmu. Żeby jednak ten subiektywizm zobiektywizować dokonałem maksymalizacji optymalizacji i założyłem sobie skalę ocen od 0 do 10. Zero to doskonały brak wrażeń, zero smaku, zero zapachu, „ciepły wiatr”. Dziesięć zarezerwowałem dla tytoniu doskonałego, który powali mnie na ziemię tak, że waląc głową w lastryko będę wył z rozkoszy przez minimum tydzień.
Żeby taka recenzja była użyteczna przy podejmowaniu decyzji o kupnie tak luksusowego towaru, jak tytoń fajkowy, podjąłem się oceny możliwie dużej liczby kryteriów:
1. tin-note
2. proces rozpalania i palenia
3. zapach palenia
4. smak palenia
5. moc
6. room-note
7. stosunek cena/jakość
Producent na swojej stronie opisuje LE 2015 jako „luksusowy blend […]. Dojrzała Virginia loose cut, zmieszana z Burleyem i aksamitnym Cavendishem, oferują dotyk łagodności i doskonały, naturalny smak tytoniu”. Hm… Apetyt rośnie.
Lektura TobaccoReviews.com rodzi jednak pewien niepokój – tytoń ma tylko dwie recenzje, obie bliźniaczo entuzjastyczne, ocena maksymalna, 4,0.
Podejrzane.
Trzeba samemu wziąć się za bary z problemem, ufając lichemu doświadczeniu i intuicji, a sprawę postawić uczciwie. Tytoń nabyty w naszym ulubionym sklepie dotarł zanim wyłączyłem komputer. Opakowanie trochę nijakie, irlandzka zieleń, wypukły nadruk, minimalizm. Tradycyjna petersonowska twarda folia, za którą nie przepadam. Otwieram, wpycham nos w tytoń, zaciągam się do samego dna płuc. I jedziemy.
Tin-note: delikatna Virginia i lekki odcień dobrych papierosów z Burleya, poza tym nieco słodki, i odrobinę korzenny, odrobinę miodowo-orzechowy. Dość daleko wyczuwalne owoce i nuta karmelu. Zapach bardzo miły, nienachalny, nic spektakularnego, dość neutralny, zwiastuje przyjemne palenie. Po 24-godzinnym nawilżaniu wzmocniły się akcenty wirdżiniowo-orzechowe, co jest przyjemnym doznaniem. Bez niespodzianek i fajerwerków.
Daję 5/10.
Palenie: nabijam „na raz”. Tytoń dotarł dość suchy i pierwsze palenie z puszki siłą rzeczy nie będzie miarodajne do końca, muszę go nawilżyć do następnego palenia. Pierwszy atak: ładuję go do mojej ulubionej Brebii Ninja Sun z filtrem węglowym Vauena. Ogień, tamper na zjeżony tym traktowaniem tytoń, ogień jeszcze raz. Pali się dobrze, niezbyt szybko, chłodno, bez kondensatu, wymaga jedynie sporadycznego popychania kołkiem. Dymi średnio, biało-błękitnie. Proces spokojny i relaksujący, ale zobaczymy, jak będzie po nawilżeniu. Spala się do popielatego popiołu bez ekstrawagancji i dodatkowych starań. Nawilżony przed drugą rundą (Brebbia Ninja Noce + filtr) wymaga oczywiście więcej uwagi przy podtrzymaniu żaru i dym daje gęstszy, ale dalej spala się ładnie, palenie bez filtra nie zmienia procesu.
Ocena – 5/10.
Zapach podczas palenia, zawsze równie ważny jak smak tytoniu, u LE 2015 zaskakuje – bo prawie go nie ma. Czuję łagodną Virginię, po dobrym rozżarzeniu pojawia się Burley. I tyle. Żadnych owocków, kwasków, mydełek, orzechów czy karmelu. Zniknęły. Wywąchałem je chyba do cna po otwarciu puszki. Palenie suchego LE 2015 nie niesie ze sobą prawie żadnych emocji. Nie jest to „ciepły wiatr”, ale i zupełnie nie pasuje do apetycznego zwiastuna firmy, a już jest wręcz zaprzeczeniem hurra-entuzjastycznych recenzji z TobaccoReview. Jest dość nijaki po prostu.
Po nawilżeniu wrażenia w zasadzie te same – brak wyraźnej woni, jedynie pod koniec palenia uwydatnia się nieco Virginia i orzech. Ot, tytoń po prostu.
W desperackim poszukiwaniu ukrytych zalet tego tytoniu podsuszam nieco porcję i nabijam mistrza Polińskiego, bez filtra, fi 3 mm, nie powinienem pociągnąć przez to płonącego żużlu. Zapach intensywniejszy, ale ciągle nic nowego. Ocena – 3/10.
Smak palenia: podobnie jak zapach. Nie chciałbym – z szacunku dla godnego producenta choćby – używać określenia „nudny”. Ale jest pozbawiony uczuć, leniwy, nie ma żadnych podtekstów, pułapek, niuansów. Prosty, dość płaski i krótki, z odcieniem dobrych papierosów, co raczej oceniam jako jego zaletę, bo nie przypomina mi ostrego Perique, którego nie lubię. Celowo przeciągam i prowokuję, żeby uzyskać coś więcej, ale dym jedynie gorzknieje, a fajka zaczyna parzyć palce. Końcówka wyostrza smak, dodaje mu nieco miętowego charakteru.
Wilgotny smakuje odrobinę łagodniej, a więc właściwie nie ma smaku jeszcze bardziej, bo Burley się schował w tej wilgoci, finisz za to nieco intensywniejszy, pojawia się ślad owej zapowiedzianej i wyczekiwanej szlachetności, ale to echo gra zaledwie.
Palenie bez filtra podnosi smak Virginii, przez chwilę mignęły mi przed oczami rodzynki, jest pikantniej i goręcej. I tylko tyle. 3/10.
Moc: szczątkowa. Trzeba porządnie kilka razy się sztachnąć, żeby zaszumiało w głowie, a serduszko podskoczyło z radości. Palenie bez filtra wzmacnia oczywiście doznania, choć w niewielkim stopniu, to po prostu słaby tytoń.
Dam 2/10.
Room-note: dość sympatyczny, ciepły, delikatny, ale wyraźny, choć krótkotrwały. Miałem nadzieję, że podniesie on trochę średnią ocen, ale po godzinie wyraźnie zaczął dominować Burley, psując nieco „fajkowe” wrażenia. Na drugi dzień pozostał już wyraźny papierosowy pozapach, wymagający – wzorem Adasia Miauczyńskiego – „dowywietrzenia”. Ocena – 3/10.
Cena/jakość: 2/10: LE 2015 kosztuje 54,50 za 50 g, czyli tyle, co Grousemoor czy Squadron Leader, a jest nieco droższy niż Erinmore. Ocena miażdżąca w tej kategorii, niestety.
Podsumowując: w mojej opinii tytoń nijaki, nieciekawy, bez charakteru. Dla wszystkich i dla nikogo. Średnia ocena to 3,3/10. Słabo, pamiętając o bardzo zrównoważonym aromacie SR 2013, czy nawet przelanym syropami SR 2014, obydwa wypadłyby o niebo lepiej.
Mógłbym LE 2015 SR ewentualnie polecić do częstego palenia w zamkniętych pomieszczeniach, w towarzystwie, do opalania fajek (raczej bez filtra) lub jako bazę do blendów, nie bacząc na cenę. Pozostaje pytanie o ewentualne dojrzewanie tytoniu – prawdopodobnie da ono niewiele, bo tam po prostu nie ma co dojrzewać. Obym się mylił, a po cichu mam nadzieję, że ktoś z Państwa nie zgodzi się z moją recenzją i jednak wskaże jakąś istotną zaletę tego tytoniu, którą w swej ignorancji pominąłem, bo nadałoby to odrobinę sensu mojemu zakupowi. Póki co, pomnąc na chwalebną rocznicę, z której to okazji ów produkt ujrzał światło dzienne oraz dość wysoką cenę, śmiem twierdzić, co następuje: kupiłem siano, proszę Państwa.
Dziękuję za uwagę.
Fajna, pełnokrwista, rzeczowa recenzja.
W kategorii debiutów ocena 9/10 :P
Rzeczywiście imponująca i zacnie napisana recenzja, tylko… nie, nie i jeszcze raz nie! No nie mogę się z nią zgodzić zarówno z całością, jak i z niemal każdą postawioną tu oceną.
A może inaczej. Pamiętam, że po pierwszej (a może także drugiej) fajce miałem względem Special Reserve 2015 nieco podobne odczucia. Że nic takiego, że rozczarowuje, że bez fajerwerków, bez zdecydowanych nut. Jednak dość szybko „nauczyłem się tego tytoniu” i dziś uważam go za jeden z moich ulubionych. Już sam widok po otwarciu puszki sprawia przyjemność: złote i czarne wstążki, grubsze brązowe płatki, gdzieniegdzie wcale niemałe plastry flake’a. Po prostu estetyczna radość.
Jest to bez wątpienia aromat, ale – w moim odczuciu – nie arogancki i ostentacyjny, lecz bardzo stonowany, elegancki. Wwąchując się weń wyraźnie wyczuwam nuty miodowe, karmelowe i orzechowe, jednak nie są one tak przytłaczające, jak np. „brzoskiwniowość” w Special Reserve 2013. Podczas palenia podobnie: czuć, że palimy aromat, ale nienachalny, nie narzucający się. Jest słodko i przyjemnie – raz zabrzmi miodowa i karmelowa nutka, raz klasyczna virginiowa słodycz – ale nie mdło.
Kultura palenia absolutnie bez zarzutu – żadnego pieczenia i szczypania w język, żadnej goryczy. Tytoń bardzo bezobsługowy – zapalasz i… się pali :-). Nie gaśnie, nie przegrzewa nadmiernie, kondensatu i bulgotania praktycznie brak. Czyszczenie fajki po paleniu to również raczej formalność, niż konieczność.
Cortezza wspomina o „papierosowatości”. Hmmm, posmak papierosów to ostatnie, co zarzucałbym SR 2015, a jako osoba nieznosząca papierosów jestem chyba na tę cechę mocno wyczulony.
Jak byśmy palili kompletnie inne tytonie ;-)
Reasumując – dla mnie to elegancki i bardzo przyjazny tytoń niosący ze sobą naprawdę wiele radości. Kiedy nie wiem, po co sięgnąć – sięgam po Special Reserve 2015 i za każdym razem towarzyszy mi myśl, że wybór był słuszny :-)
Owa „papierosowość” to absolutnie nie zarzut, wszak Burley to najszlachetniejszy tytoń papierosowy, jedyne, co mi się nie podoba, to jego przedłużająca się obecność w room-note.
Jestem skażony niechęcią do papierosów, więc od razu odbieram to określenie pejoratywnie. Mea culpa, choć nie wyczuwam tu jednak podobieństwa do papierosów. Inna rzecz, że nie palę w zamkniętych pomieszczeniach – a to może robić różnicę.
No, tak czy inaczej jeśli Ci, Drogi Cortezzo, Special Reserve 2015 sprawił duży zawód, to z przyjemnością uwolnię Cię od tej troski (stosując rozsądny przelicznik) ;-)
Hm, zachęcony Twoją polemiką popróbuję jeszcze, może jednak to ma sens, może oczekiwałem innych wrażeń. Ja również nie lubię dymu papierosowego w popularnym paskudnym wydaniu, ale szlachetny tytoń docenię. Powalczę zatem z Petersonem. Dzięki za posty, już się bałem, że wszyscy się ze mną zgodzą.
W drodze recenzja St. Patrick’s Day od Petersona, mam nadzieję, że również kontrowersyjna.
Pozdrawiam!
Hi hi hi – St. Patrick’s Day 2015 też mi się podoba, choć to już naprawdę intensywny aromat, a niektórzy stawiają znak równości pomiędzy nim i Belle Epoque. Znaczy się – będzie okazja znowu podyskutować :-)
Hm, natomiast ja się chętnie tego Petersona pozbędę… Bo choć smakuje mi bardziej niż SG 2014, to jednak nie aż tak, aby go trzymać. Odezwijmy się na priva, o ile byłbyś, Kolego, zainteresowany przejęciem tego tytoniu.
Z przyjemnością. ;)
Bardzo mi się ta recenzja podoba, tym bardziej, że jest w 100% zgodna z moimi odczuciami (moim rozczarowaniem). Wspominam dobrze LE 2013. Jest już Holiday Season 2015 (kiedyś nazywany Christmas) – czy ktoś próbował?
Paliłem wczoraj. Pachnie spożywczo jagodami. Mokry jak nie wiem co. Nie wysycha (po 2h był tak samo mokry jak przed). Ergo glikol. W paleniu czorny cavendish z twistem jagodzianym. Nie szczypie w ozór, nie śmierdzi, nie spawia trudności, nie sprawia niespodzianek (no dobra pare razy zasmakował jakoś nalewkowo), nie zapalę więcej, nie kupię. Ot i wsio.
No to mnie zasmuciłeś, Zyrgu. Liczyłem na przyjemny, ciekawy aromat od Petersona, a tu – jak czytam – klops…
A jeszcze słowo do Krispa – ja za to byłem rozczarowany LE 2013. Nadmierna brzoskwiniowość była zbyt nachalna, może dlatego pasuje mi stonowana LE 2015. Za to ten „brzoskwiniowy rok 2013” nabrał ciekawego wyrazu, gdy dodałem doń latakii. Ot, taki eksperyment, który – w moim odczuciu – wypalił :-)
Gusta są gusta. Dla mnie: ot, poprawny aromat. Paliłem lepsze, paliłem gorsze. Nie urzekł mnie.
Sprezentowano mi na gwiazdkę puszkę, polecam raczej do dużych fajek na powolne pykanie. Mocny zapach i w pewnej mierze także smak owoców leśnych. Room note 10/10. Jedyny obok Sherlocka aromat od Petersona do którego chętnie wrócę.
U mnie na razie zalega, ale widzę, że trza odpalić jednak.