No i zaczęło się… Ledwie po 1 listopada z półek sklepowych i straganów znikły znicze, chryzantemy złociste i wieńce, a świat zmienił się diametralnie. Te wszystkie, nazwijmy to atrybuty, tego święta musiały, chcąc nie chcąc, ustąpić miejsca tańczącym mikołajom, reniferom, choinkom, bombkom, łańcuchom, karpiom, słodyczom i można by tak wymieniać bez końca. Nie ma mowy żeby to powiedzieć na jednym wdechu. To nieważne, że jest +15 stopni Celsjusza, to nieważne, że śniegu nie widu nie słychu i moje narty leżą głęboko zagrzebane w piwnicy, a przede wszystkim nie ma znaczenia, że do świąt Bożego Narodzenia jest jeszcze prawie 2 miesiące.
To wszystko na tydzień przed tą datą doprowadzi mnie najprawdopodobniej do skrajnej agonii, a co poniektórzy już wcześniej odejdą w strasznych konwulsjach za sprawą przeładowania tym świętem. No cóż, tak to już jest z tym marketingiem. Zbyt perspektywicznie nie wygląda fakt, że już niedługo sami uzbroimy się po zęby, przechwycimy wózki sklepowe i zaczniemy ten szczurzy pęd za tym wszystkim, nie dając szans nawet biednemu karpiowi. Czy stojąc w korkach, ślęcząc w kolejkach, przepychając się w sklepach czy wreszcie stając oko w oko z tym strasznym zwierzem w naszych głowach, będzie widniał obraz spokojnej, wieczornej sesji fajkowej ze świątecznym tytoniem Petersona? Czy producenci, biorąc pod uwagę wszystko, co wyżej napisałem, postarali się, aby osłodzić nam ten cały kołomyj? Nie pozostało mi nic innego jak po prostu nabić fajkę. Ale po kolei.
Zapach tytoniu jest bardzo wyraźny, czuć go dobrze nawet ze znacznej odległości. Według producenta mamy tam znaleźć karmel, orzechy laskowe i pieczone jabłka. Te zapachy są tak wymieszane, że bardzo ciężko jest wyodrębnić którykolwiek, nawet, jeśli się dobrze wwąchuje. Na pierwszy rzut nosa przypomina mi bardziej słodki kompot z suszu niż tę mieszankę. Pomijając te całe perturbacje, woń jest przyjemna, choć nieco mdła. Głowy co bardziej wrażliwych mogą przez to zacząć nieprzyjemnie szumieć nim ogarną skład puszki. Tytoń pocięty według mnie wzorowo, jak na Peta zresztą przystało. Innym czynnikiem równie charakterystycznym dla tej firmy jest zbyt duża wilgotność. Zapalanie fajki bywa odrobinę utrudnione, a w trakcie palenia lubi ona przygasać.
Przed pierwszym paleniem naprawdę chciałem dać szanse temu tytoniowi, naprawdę chciałem opisać go w samych superlatywach, po czym po prostu go kupić. Niemniej jednak miałem jakieś dziwne przeczucie, że coś pójdzie nie tak. Wszystko po części potwierdziło się już przy pierwszym paleniu. Nie miałem pojęcia, co mam myśleć o nim, a tym bardziej, co napisać. Niby wszystko pięknie, ładnie, ale jednak coś jest nie tak. Smakuje całkiem nieźle, poprawnie, sygnowany skład podczas palenia jest bardziej rozróżnialny. W moim odczuciu brakuje mu zdecydowanie charakteru i wyrazu, jest praktycznie cały czas jednostajny, przewidywalny, żeby nie powiedzieć – nudny. Podczas palenia nie ma tej iskry, nie ma tego czegoś, co pozwala powiedzieć „tak, to ten” albo „dla niego warto zabić”. Bardzo dużo mu brakuje do innych aromatów Peta jak np. Nutty Cut.
Na domiar złego sam styl palenia pozostawia wiele do życzenie. Mianowicie tytoń lubi sobie postrzelać, poskwierczeć, mimo tego, że sama fajka jest całkiem chłodna. Kiedy sobie chwilę tak porozrabia, to owy kompot z suszu materializuje się wewnątrz komina. Niestety kondensatu jest sporo, który pod koniec palenia psuje nawet to poprawne wrażenie z początku. Pod względem siły Pet plasuje się raczej w dolnej półce. Ciężko jest się nim wysycić, a tym, którzy jednak spróbują, szczerzę gratuluję odwagi.
Naprawdę miałem nadzieję, jako aromaciarz, że tytoń ten ładnie mi się wkomponuje i zagości na dłużej. Niestety cały świąteczny czar, jaki teoretycznie powinien nieść ze sobą, prysł szybciej niż się pojawił. Choinka na puszcze już nie wydaje się taka kolorowa i zachęcająca, obraz palenia go w czasie świątecznym też jakby się oddalił. Blenderzy Petersona jakoś chyba nie chcieli nam pomóc w tym zabieganym okresie. Cóż, trzeba szukać pocieszenia gdzie indziej.
Najnowsze komentarze