Tytoni ze stajni Petersona wielu nie próbowałem. W moich fajkach zagościły tylko trzy: Xmas 2009, Summertime 2011 (tutaj tylko niewielka próbka) i Xmas 2012, którego mam przyjemność recenzować. Kiedyś nawet się zastanawiałem, dlaczego tylko trzy – do konkretnych wniosków nie doszedłem ale wcale mi to nie przeszkadza, choć zdarza mi się myśleć o główkach fajek zalanych bejcą i malowanych na czarno prekarbonizatem, a fajka ma być przecież wrzoścowa. Podobnie powinno być z tytoniem, ma smakować i pachnieć jak tytoń. Wiem że w przyszłości chcę jeszcze spróbować Perfect Pluga, Old Dublina i trójce ze słowem Irish w nazwie, ale jeszcze nie w tym roku ani w przyszłym 2013, no chyba że dostanę w prezencie, ale i na to się nie zanosi.
Producent na temat tegorocznego Xmasa ciekawych informacji nie podaje i tutaj wcale się nie dziwię, bo tytoń ma być do palenia, a nie do czytania. Producent piszę, że to Virginia z trzema Cavendishami, charakteryzujący się bogatym smakiem orzechów laskowych, karmelu i pieczonych jabłek i to wszystko ma się komfortowo, sucho i smacznie palić. Skład z tym co napisano na puszce zgadza się w 100 procentach. Jest jasno żółta Va i czarne Cavendishe o różnym rodzaju cięcia, tzn. są wstążki oraz większe kawałki sklejonych liści. Zapach z puszki niezwykle owocowy, słodki, po wysypaniu na kartkę czuć go w całym pomieszczeniu. Ci, którzy go wąchali mówili, że pachnie jak guma do żucia lub tania herbatka owocowa. Przed nabiciem fajki tytoń należy dobrze przygotować, rozdrobnić czarne Cavendishe, które wcale tak łatwo nie chcą się palić oraz podsuszyć. To pomoże cieszyć się komfortowym paleniem.
Odpowiednio przygotowany tytoń odpala się dobrze. Gdy już odpalimy, przenosimy się w świat niezidentyfikowanych obiektów aromatycznych. Z fajki bucha słodycz, ma się wrażenie jakby zalewał nas słodki lukier. Na szczęście od czasu do czasu pojawiają się kwaski, które trochę odświeżają kubki smakowe. Aromat orzechów laskowych pewnie też się gdzieś znajduje, ale zagłuszają go karmel, toffi, kokosy, czekolada, wiśnia, zielone jabłka oraz inne aromaty napryskane na tytoń. Wszystkie te smaki się mieszają i robi się budyniowo. Próbowałem doszukać się gdzieś w tym wszystkim tytoniu ale nie wystarczyło mi cierpliwości. Tego wszystkiego jest po prostu za dużo – tak dużo, że po pewnym czasie zaczyna mdlić i nie mam ochoty dalej palić. Wypaliłem (prawie wypaliłem) pięć fajek i żadnej do końca, w połowie fajki tytoń lądował w popielniczce.
Tytoń na pewno znajdzie miłośników wśród wielbicieli intensywnych w smaku i zapachu aromatów. Xmas 2012 może być dobrym towarzyszem na mroźne zimowe wieczory ale na pewno nie dla mnie. Palenie tego tytoniu w trakcie świątecznej kolacji przy karpiu i śledziu mogłoby się skończyć w moim przypadku głową w muszli klozetowej. W te święta już wiem co będę palił – będzie to dwuletni Commonwealth, Blackwoods od McClellanda, a jak zachce mi się aromatu – sięgnę po Ennerdale lub Xmasa 2009, którego mi jeszcze trochę zostało. Świąteczna edycja z roku 2009 była dobrym tytoniem, prostym, nie narzucającym się aromatem smakującym tytoniem. Mam wrażenie że petersonowi blenderzy stworzyli Xmasa 2012 na zasadzie: spryskamy wanilią, wisienką i dorzucimy jeszcze kilka smaków żeby było smaczniej i intensywniej. Intensywnie jest na pewno, smacznie nie do końca, ale ładna puszka z choinką pełną świecidełek zachęca do kupienia i spróbowania.
Zgadzam się całowicie z opinią autora tekstu. Oczywiście każdy ma upodobanie do różnych samków a tu smaków jest do przesady – mam znajomych którzy się tym smakiem – a raczej „gmatwaniną” smaków – zachwycają. Ja po trzech paleniach zamieniłem się na puszkę 50 g. Dunhilla Mixture 965 i uważam że była to dobra inwestycja
Jakbym miał całą 100 gramową puszkę to też zamieniłbym się na Dunhilla albo nawet na jakiegoś bardziej naturalnego Mac Barena.