Na plakietce Ashton Gold Rush znajdują się brodaci, okryci kapeluszami, brudni mężczyźni pochyleni nad sitami. Skryci w górach, przy strumieniu, płuczą wodny muł w poszukiwaniu złota. To przybyli nad zachodnie tereny przyszłych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej osadnicy z pierwszej i drugiej połowy XIX wieku.
Mit gorączki złota doczekał się własnej literatury, a także gatunku filmowego. Amerykanie (ale nie tylko oni) przedstawiają te czasy jako okres trudnego osadnictwa – pełnego pyłu, piasku, taniej whisky i burbona, jeszcze tańszych kosztów ziemi, wydobywania złota, ale także rewolwerowców, sprytnych rzezimieszków napadających na banki oraz bestialskich indiańskich dzikusów, którzy swoimi prymitywnymi brońmi skalpowali białych ludzi.
To faktycznie był trudny okres w historii Ameryki Północnej. Rdzenni mieszkańcy tych terenów zostali wybici przez ludność napływową z chciwości. Nowoprzybyli osiedleńcy z Europy zajmowali te tereny siłą, nie zważając na środki. Budowali miasteczka wyjęte spod prawa, jak słynne Deadwood, gdzie zginął Dziki Bill Hickock. Grali w karty, pili, strzelali bez pytania. Rząd Stanów Zjednoczonych miał olbrzymie trudności, by zaprowadzić tam porządek, a gdy wreszcie tego dokonano, okazało się, że populacja Indian drastycznie się zmniejszyła i trzeba było zamknąć ich w rezerwatach.
Był to czas potu, krwi, łez, piachu wlatującego do ust i chrzęszczącego między zębami, ale także niesamowitych historii, do których zaliczyć można słynne „bonanzy”, czyli udane poszukiwania złota, ale także osiemnastowiecznie amerykańskie opowieści łotrzykowskie. Do tego właśnie odnosi się plakietka Ashton Gold Rush. Jeden z poszukiwaczy trzyma w dłoni złoty samorodek.
Lubię myśleć, że tytoń ten smakuje tak, jak na tamte czasy przystało. To znaczy – jest metaforyczną pamiątką, raczej miłej, radosnej natury, ale nie brak w nim jednak tej „garści piachu”, czyli przysłowiowej „nuty goryczy”.
Ashton Gold Rush to czysta virginia, suszona powietrzem, cięta we wstążki i to zdecydowanie grube. Po otwarciu puszki czuć słodki zapach tytoniu z dodatkiem cytrusów. Miodu, którym chwali się producent, wywąchać nie sposób. W smaku także go nie ma, jednak ta domieszka limonki czai się w tle, nadając bardzo przyjemnego posmaku.
Jednak nasza gorączka złota z Ashton, choć bardzo słodka, nie traci swojej tytoniowej natury. Jest w niej coś takiego, że przywołuje na myśl dobre cygaro, czy lepszej produkcji papierosy. Ma w sobie tą chropowatość, która odsyła w czasy wydarzeń w San Francisco roku 1848-49. Z jednej strony – tak smakuje nadzieja; z drugiej – podobnie musiał smakować trud włożony przez poszukiwaczy w przepłukiwanie rzecznego piachu, by znaleźć choć funt złotego pyłu.
Smak tej virginii jest pełny, słodki, ale jednak przytłumiony, co w tym wypadku jest zdecydowaną zaletą, a nie wadą. Tytoń nawet wysuszony (a w mojej puszce był właściwie suchy jak wiór), smakuje wybornie. Dodatkowo – znakomicie nadaje się do własnoręcznych mieszanek. Doprawiony szczyptą orientu, nawet bez periqua, daje satysfakcję.
Jeśli ktoś pragnąłby przenieść się w czasie i przestrzeni do ery Dzikiego Zachodu, ma ku okazję. Podróż to bez wygód, raczej powolna, ale za to awanturnicza, pełna werwy. Ze złotem w fajce można wyruszyć na poszukiwanie przygód, czy to do saloonu, na rodeo, do kasyna, czy choćby w swój ulubiony fotel.
Udało mi się kiedyś kupić puszkę w fajkowie, niestety tylko raz, zniknął na dobre, a szkoda bo faktycznie smakowity :-(
Zając kapustny podaje, że to nie jest czysta wirginia: aromatisierung:2.
Dla porównania Marlin Flake tego samego producenta ma cechę aromatisierung na poziomie 0 (słownie: zero).
To tak, bo w tekście niby jest, ale jakoś tak nie wprost.
Co do aromatyzacji – i tak, i nie.
Tak, producent podaje, że jest tam coś z tych cytrusów i miodu.
Nie, organoleptycznie nie stwierdzono. Jeśli Marlin Flake ma aromatisierung na poziomie 0, to Ashton Gold Rush na poziomie -1 (słownie: minus jeden).
To czyściocha w smaku. W zapachu jeszcze można mieć wątpliwości, ale już nie podczas palenia. Więcej dosmaczania ma Va nr 1.
Emil, ale weź Ty mi nie sugeruj, że producent nie wie co robi… proszę Cię.
Że tak powiem, to nie byłby pierwszy raz, gdy producent pisze jedno, a robi drugie. W każdym razie nie odczułem aromatyzacji nijak. Te wyczuwalne cytrusy w zapachu – inne va pachną podobnie.
hm… cóż, nie próbowałem,
yo pas.
To też Kohlhase robi? Rany, niedługo nie będzie się można ruszyć bez nich.
Nie wiem, czy robi, na pewno rozprowadza. A nawet jeśli robi, to byle by takie robił, to ja nie mam nic przeciwko.
Znaczy, chyba trzeba się przyzwyczajać, że oni. Myślę, że w dzisiejszym świecie to nawet trzeba się z tego cieszyć, że są, że kontynuują. Nawet jeśli niezdarnie i czasami wbrew idei.
Na jedynie słusznej ;)online-trafice trzy rodzaje tego tytoniu dostępne ale na forum nic o nich wyczytać się nie da. jakieś doświadczenia z tymi tytoniami Ashtona ?? Warto nie warto ?
Akurat tego tytoniu nie ma na fajkowo. Ale jest to dobra wirginia, moim zdaniem nadaję się na codzienne palenie dla amatorów va