„O! Jest mój ulubiony. Proszę trzy paczki”
Sprzedawczyni podaje. Facet płaci. Wychodzi. Szybka akcja.
Akurat tam stałem i widziałem co kupuje. Trzy… yyyyyyyy… paczki… hmmmmm… ulubionego. Ulubionego! O Matko! M.A Mediterrano.
Jeszcze szybko i niezbyt dyskretnie taksowałem oddającego się szczęśliwego posiadacza. Ale przecież na wygląd w porządku. Polski. Męski. Głos normalny, bez akcentu. No jakże to tak?
Dysonans poznawczy w samo południe.
Ale zaraz… no muszę ochłonąć. Przysiadłem. Kawę w „Macku-Wacku” wypiłem. A fajkę ćmiłem w myślach. W ten sposób się przecież tam nie zabijamy. I stan konfuzji jął przemijać, a demokratyczna tresura podsuwać slogany wyjaśnień. Na przykład nieco już spłowiałe: ”żyjemy w wolnym kraju”.Począłem też bezwiednie relatywizować: „przecież to nie jest takie wstrętne”, „są gorsze” i takie tam. Cały czas czułem, że to niestety nie do końca prawda.
Facet przecież to był typ faceciasty, sarmacki, w sile wieku. Żaden wynaturzony produkt hodowany na intelektualnej paszy umiarkowanych poglądów, tanich kredytów oraz 1001 pseudoułatwień. To nie był przecież żaden teutoński emeryt. A tu cię mam! Bo onegdaj fajcząc rzeczony Mediterraneo popadłem w granicząca z wizją, głęboką zadumę. Uroiłem wtedy obraz mediterraneoika modelowego.
Po pierwsze, miał na imię Helmut. Po drugie, pierwsze 40 lat poświęcił budowie socjalistycznej DDR, by przez następne 10 lat napychać własną sakiewkę. Po trzecie nosił okulary w złotej oprawce. Po czwarte przeszedł na emeryturę. Po piąte miał nadwagę (choćby drobną, tak 20 kilo). Po szóste rezydował w samym centrum najbardziej zniszczonego europejskiego krajobrazu – w falochronnym apartamentowcu na jakiejś Costa. Po siódme, wreszcie, palił fajkę.
Wtedy to miało sens. No dobra. Wcale nie miało. Ale co te majaczenia konkretnie powodują?
Cięte to jest w równe wstążki i dlatego doskonale i łatwo się nabija. Mniej więcej 80–90% BlCav i 10-20% czegoś jaśniejszego. Powiadają, że Virgini. Smakowo nie do wykrycia. A to z tej przyczyny, iż spalanie generuje wyłącznie jeno lekko gorzkawy nawiew na język oraz aromat znany z herbaty „sencha kaktusowa”. Nasilenie „opuncji” jest trzykrotnie mocniejsze niźli jakiekolwiek tytoniowe posmaki. Sam aromat natomiast bardzo swojski i przyjemnie odświeżający. Można go nawet nazwać naturalnym lub chociażby z naturalnym identycznym. Jak go opisać dla tych, co przyjemności z „kaktusem” nie mieli? Zadziwiające, ale łatwo wpadające w smak połączenie słodko-kwaśnie z domieszką wanilii. Jeśli jest to opis niewystarczający, trzeba udać się na tarocika do pobliskiego punktu prekognicji. Wróżka albo inny konsultant oprócz kadzidełka z pewnością zaserwuje właśnie „opuncję”.
A jak się już wróci z oczyszczoną aurą, bądź jelitem, to podsuszyć i nabijać. Pali się, jak na aromat, niezwykle komfortowo, sucho i praktycznie nie generuje w jamie ustnej popielnika. To są wyraźne zalety. Ale już wspominałem, że tytoniem nie smakuje również. I tutaj pojawia się kontrowersja. Jest bowiem wśród palaczy fajki, zdaje się silna, frakcja smaku tytoniu (taki jakim on jest, w całym dramacie spalania) nie uważająca. Z różnych przyczyn. Taki gust mają i jestem w stanie zjawisko zrozumieć, bo sam szczególnie na początku palenia fajki łapałem się na tym, że niekoniecznie to jest ten smak, który sobie wyobrażałem. Niby było to tym, czym pachniało, ale dodatkowo jakieś wstrętne palone rośliny (skąd one tutaj?!). Samozaparciem się ostatecznie przyzwyczaiłem do fajkowego (niestety) tytoniu.
Produkt Dan Tabacco pozwala natomiast psiankowate zepchnąć gdzieś w zupełne tło, a radośnie waporyzować czysty dodatek smakowy.
Nie ma się co przejmować rojeniami o sierotach po Honeckerze w wersji eksportowej, rozedrganiami poznawczymi i innymi bredniami jak wyżej. Palić to może każdy (nawet Polak) i tyle, ile chce (nie jest Mediterrano zbyt mocne) oraz gdzie mu się podoba (pachnie całkiem ładnie i mało tytoniowo). Tak naprawdę się niczemu nie dziwię. Ponieważ o ile ktoś nie szuka tytoniu w fajce, to jest to tytoń fajkowy dla niego. I trzy paczki może być mało.
Jeśli by jednak cały czas w smaku uwierało, to pozostaje tylko glikol o smaku brzoskwinki.
Wiem, czepiam się, ale „joł” to zawołanie kolesi w portkach z krokiem na wysokości kolan, a kiedy ktoś zaczął coś robić, to jednak „jął” :) Nie zmienia to faktu, że tekst świetny.
już poprawiam . Dziękuję
Kolejny raz z wielką przyjemnością czytam recenzję Kolegi. Tytoniu nigdy nie próbowałem, chociaż muszę przyznać, że kiedyś marzyłem o tym żeby pojawił się w lokalnej trafice :) Na podobną sytuację jak wyżej opisana trafiłem kupując moją pierwsza fajkę (oczywiście gruszkę :)). Poważny siwowłosy, kulturalny Pan w garniturze kupił wtedy dwie saszetki tytoni Skandinavik. Pomyślałem sobie wtedy „ooo to muszą być jakieś super tytonie”.
Tekst fajny ale tak nawalony emocjami jak „no name” chemikaliami ;)
„…tak nawalony emocjami…”
I dobrze! Tekst bez emocji jest jak książka telefoniczna…
Bardzo fajny tekst. Emocje były chyba i tak trzymane na uwięzi:) Moim zdaniem trzeba piętnować i naznaczać dziadostwo. Tu nie chodzi przecież o o smaczki i niuanse. Są firmy i trafiki, które jakość mają za nic. Jest im wszystko jedno co sprzedają i komu sprzedają, liczy się tylko zysk. Koronnym kontra-argumentem jest: „skoro jest klient to sprzedajemy i produkujemy”. Otóż moim zdaniem postępując dalej tą ścieżką myślenia poziom ogólny fajczenia obniży się do poziomu podłogi. Dziadostwu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom.
Piękny, w sumie, felieton.
Dziękujemy.
No i przez te emocje w tekście dałem się ponieść szaleństwu i zakupiłem kopertę tegoż produktu….i teraz mam za swoje! Landrynki polane płynem do mycia naczyń o „świeżym, owocowym” zapachu – to łagodne określenie! Niestety, muszla w WC przyjęła…
Ajajajaj! A mogło zasilić Pakistanian Blend! To jest doskonały tytoń! Dwa piórka aromatyzują kilogram Amphory!
Byłem swego czasu świadkiem podobnej – jak opisana w powyższym tekście – sytuacji w jednej z trafik. Kiedy już miłośnik Miediterraneo wyszedł zabierając ze sobą właśnie zakupione trzy paczki tego tytoniu, sprzedawca – na moje zaskoczone spojrzenie – rzekł był, że jest to stały klient i raz na trzy miesiące dokonuje takiego zakupu, żeby potem samodzielnie tworzyć własną mieszankę. No i super – skoro ten akurat aromat odpowiada, to czemu nie?
A taki wykopek sobie uczynię ;)
Wśród znalezisk z dawnych czasów znalazłem oprócz TNN także i ten tytoń. Prawie cała koperta: znak, że już wtedy kiedy głównie aromaty paliłem mi nie smakował. Wilgotność? Sporo. Parę lat w kopercie już przecież nie szczelnej daje do myślenia. Ale nie byłbym sobą gdybym nie zapalił ponownie. Fajka do zadań specjalnych i palimy. Właściwości palne posiada, aromat nie uleciał (a szkoda), mocy nie stwierdzono. Takie shishowe wrażenia. Mając do wyboru spławienie tytoniu w ubikacji, wybrałem eksperymentowanie. Leżał parę tygodni w słoiku otwarty i się wietrzył. Co parę dni zamieszanie. I co? I nic. Dalej pachnie tak samo. Mocno za mocno. I w faję wchodzi. Leży więc sobie nawilżony już i zamknięty czeka. Choć nie wiem na co ;)Pewnie będzie jedynym tytoniem u mnie, który będzie wysezonowany ;)