Są dwie możliwości. Pierwsza: nabijasz fajkę, bierzesz książkę, siadasz w fotelu i świat staje się lepszy. Druga: nabijasz fajkę, dosiadasz Harleya, odpalasz zapłon, jedziesz przed siebie, a świat również staje się lepszy. Każda z tych opcji jest właściwa, jeśli tytoń, który ładujesz do komina, to Old Gowrie.
Nie ma w tej opinii ani grama przesady. Istnieją tytonie, które smakują tylko w określonych okolicznościach, niejako stereotypowych, wydawałoby się – dla fajczarza oczywistych. Wszyscy znamy te „rytualne” fajkowe seanse. Widujemy je na starych filmach, gdzie przyprószony siwizną mężczyzna siedzi w fotelu, obok niego szklaneczka whisky, ewentualnie żona krzątająca się po pokoju – a zarazem obszernej biblioteczce. Nogi fajczarza spoczywają na gustownym stołeczku, gdzie grzeje je ciepło buchające z eleganckiego kominka w stylu wiktoriańskim. W dłoni zaś nasz stereotypowy Kolega trzyma fajkę, z której wydobywa się dym tytoniowy. Czyta.
Jestem w stanie wyobrazić sobie, że czerpie z tego niebywałą przyjemność, o ile właśnie pali tytułowy tytoń, czyli Old Gowrie. I będzie to właściwe, ale nie jedyne wyjście. Można bowiem spędzić czas z Old Gowrie właśnie na Harleyu, poszukując wiatru we włosach, dynamicznego spokoju oraz życzliwych spojrzeń pięknych kobiet (oraz zazdrosnego wzroku ich partnerów). Tak, to również byłoby wyśmienite.
Mieszanka wytrawnej, niezbyt nachalnej virginii w towarzystwie kentucky oraz szczypta perique. Perique jest w tym tytoniu języczkiem u wagi, ale ledwie języczkiem. Nie wykrzywia, nie morduje, nie odsyła fajczarzy na drugą stronę lustra. To dzięki niemu, mamy do czynienia z prawdziwie męskim, nieco pikantnym, ale stonowanym smakiem.
Po otwarciu puszki, wita nas lekko słodki zapach, w którym główną rolę odgrywają cytrusy (jak w większości mieszanek opartych w dużej mierze na virginii). Tytoń jest zdecydowanie wilgotny, aczkolwiek można palić go bezpośrednio takim, jakim jest. Po podsuszeniu nabiera jeszcze mocy, która i tak oscyluje w wyższych partiach średniej oraz niższych mocnej.
Ciężko jednoznacznie wypowiedzieć się na temat smaku. Można rzec, że na początku tytoń raczy nas nieśmiałym smakiem czystej Va, a potem zmienia nutę, nabiera werwy oraz jednocześnie pikanterii. Po wypaleniu pozostaje uczucie sytości, nie ma się ochoty na nic więcej. Albo odłożysz książkę i wstaniesz z fotela, albo zatrzymasz się i zgasisz silnik.
Zapach – nie trzeba wietrzyć, mężczyzna powinien pachnieć dobrym tytoniem.
Bardzo konserwatywna mieszanka. Choć sam sobie wydaje się nadzwyczaj postępowy i nowoczesny, to fakt, że puszka tego tytoniu została przeze mnie spopielona najszybciej ze wszystkich kupionych od wielu miesięcy, jednoznacznie obnaża wszystkie moje zachowawcze i konserwatywne cechy.
Nie mogłem się jej oprzeć i dotąd ją odkręcałem, aż wypaliłem co do okrucha.
Fajne określenie o tych cytrusach – dla mnie to bardziej prostackie „kwaski”, owocowe kwaski, dla których tak bardzo cenię rasowe mieszanki z przewagą Virginii. Znam jednak kwaskowate owoce niekoniecznie spośród cytrusów. Np wisienka szklanka, lub dzika trześnia czy czerwona porzeczka, czyli owocowe kwaski z odrobinką pestkowej goryczki – aż ślina leci od wewnętrznej strony policzków, jak się pisze o tych smakach. A moja puszka pusta!
Albo dżemik w pigwy, i ten z żurawiny… Albo nalewka na tarninie dosładzana kiełkami z jęczmienia… Przedwojenne przepisy, naturalne jak dziesięć Green Peace’ów. Smak słodko-kwaśno-gorzki. Jak dobra wirginia z odrobinką „perika”.
Ale na cholerę ten motór? No, chyba że Old Gowrie palone w fajce curingowanej olejem napędowym i niespecjalnie doszuszonej. I to wcale nie kpina – i takie procesy opracowywano w Ameryce… Pewnie niejeden z kolegów pali tak „suszoną” fajkę, jeśli kupuje dobre staroćki na e-bayu.
A dla mnie tytoń zdecydowanie uniwersalny – nadaje się i do obory i na salony. Stąd też myśl o Harleyu – najchętniej wsiadłbym na motocykl i ruszył z fajką nabitą Old Gowrie. Świat byłby mój. To tytoń dla zdobywcy – wytrawny smak spokojnego buntownika. Poza tym Old Gowrie łączy dla mnie jakieś paradoksy – starałem się to podkreślić swoją recenzją – niby jest w nim coś szalenie stereotypowego, konserwatywnego, ale zdecydowanie nie jest konserwą.
Zawsze lubiłem, żeby były pikantne. Potrawy, kobiety, dowcipy, filmy. Od dzisiaj również tytonie.
Mocna rzecz, ale bardzo cywilizowana. Jak najbardziej do codziennego palenia – koty siedzą blisko, język nie szczypie pomimo wyczuwalnej wywrotki perique wrzuconej do basenu z virginią. Nie trzeba podsuszać, choć po wyjęciu z puchy wydaje się być nieco zbyt wilgotny. Jako nowicjusz szczerze polecam, gdyż oferta smaków jest wyraźna i precyzyjna jak menu w studenckiej stołówce; nie trzeba wielkiego wysiłku, żeby doszukiwać się kolejnych półcieni, półtonów i wysublimowanych ćwierćniedomówień. Poza tym tytoń banalnie prosty w obsłudze – sucho, chłodno i przyjemnie do samego dna.
Na koniec rzecz przyziemna, ale dla mnie istotna – jedyne 39PLN za puszkę.
Hal jest jak dla mnie papierosowy. Dość płaski, bezsmakowy, za to pieprzny i lekko szczypiący. Pierwsze wrażenie jest więc niekorzystne, ale z kolejnymi paleniami tytoń zyskuje.
Bo: jest sycący, jego wytrawność okazuje sie paradoksalnie – niemęcząca i nie prowadząca do szybkiego znudzenia. Moc okresliłbym jako przyzwoitą, a satysfakcję z pykania?
Tu jest zagwozdka. Bo niby jej nie ma, ale Hal okazuje się bardzo poprawnym tytoniem do codziennego palenia. Nie na wieczorną sesję z drinkiem, ani na popołudniową kawę, ale tak zwyczajnie, w przerwie, dla zaspokojenia głodu.
Zdecydowanie nie dla osób szukających smaku i aromatu (bo ich nie ma), ale jako „wół roboczy”. Prosty jak życie parobka i przez to pozbawiony pretensji. W swojej cenie, jak najbardziej OK.
Dla palaczy, nie smakoszy. Mi pasuje.
ooooops, to nie tu, mialo byc w Hal O’the Wynd. Mozna prosic o przeniesienie?
Myślę, że warto przypomnieć ten tytoń – zwłaszcza, że w czasach obecnych pustek na półkach w trafikach, nadal pozostaje dostępny, co więcej w puszkach, co jak wiadomo niebagatelnie wpływa na komfort przechowywania.
Dla przejrzystości sytuacji od razu napiszę, że jest to jeden z moich ulubionych tytoni, zachomikowany w większej ilości, więc daleko mi do obiektywności, do czego zresztą wcale nie pretenduję.
Zapach z puszki (czy może w moim przypadku już z odleżanego słoja) przyjemny, czuć przede wszystkim ciemne, sfermentowane virginie, może też odrobinę perique.
Mieszanka jest doskonale zbalansowana, jest i słodkość Va, zwłaszcza na początku, ale utrzymująca się gdzieś w tle aż do końca, a i niewielka pikantność Pq, wyczuwalny bywa też Kentucky, ale wszystko z umiarem, wzajemnie się uzupełniając.
Moc ma średnią – nie zwali z nóg, ale jeśli ktoś nie profesjonalnym nikotynistą, raczej poczuje średniej wielkości fajkę.
Pali się równo, względnie sucho – choć potrafi zabulgotać i zostawić trochę wilgoci na dnie komina – na szary popiół, nie jest to Dunhill, ale daleko mu powiedzmy do flejków od Samuela Gawitha, dosyć odporny na przeciągnięcia.
Możliwe, że warto podsuszyć go odrobinę dłużej.
Room note, znowu nie będę tu obiektywny – moim zdaniem przyjemny, fajkowy, ale bez wątpienia też tytoniowy – nie każdemu się spodoba, a zwłaszcza płeć piękna może mieć tu pewne zastrzeżenia, tym niemniej nie tak ostry jak powiedzmy ten po FVF.
Gdybym palił częściej pewnie byłby to jeden z kandydatów na tytoń codzienny, all-day-smoke.
Dojrzewanie w słoju czy puszce jak większości naturalnych mieszanek oczywiście wychodzi mu tylko na zdrowie.
Podsumowując, warto dać mu szansę :)