Solidny średniak z dobrą, pozytywną nazwą. Nie zaskakuje niczym, jest bardzo przewidywalny, ale to akurat w tym przypadku nie wada. Zawsze ten sam smak, zapach, a także satysfakcja. Idealnie nadaje się do codziennego palenia.
Z tytoniami Samuela Gawitha bywa różnie. Można się zachwycać niektórymi, a innymi niekoniecznie. Kilka nienawidzę, kilka wielbię, do reszty mam stosunek raczej obojętny. Jeśli zaś chodzi o Golden Glow – czyste, niezmącone niczym liście virginii – neutralny być nie mogę. Chociaż produkt ten ewidentnie nie powoduje przyjemnego dreszczyku emocji podczas palenia, a także nie wstrząsa mną z obrzydzenia, to jednak nie jest byle jaki. Ma swój smak, swoją moc, swój rytm i poetykę. Nazwałbym ją „poetyką codzienności”. Palenie Golden Glow jest bowiem zajęciem rutyniarskim – każdy z nas ma swoje własne codzienne zwyczaje. Jeden wstaje lewą nogą, drugi miesza kawę siedem razy w lewo, siedem w prawo, inny znowuż na śniadanie zawsze je płatki. Ktoś jeszcze zanim przystąpi do pracy, sprawdza pocztę internetową albo włącza ulubiony kawałek, który słyszał już z osiem tysięcy razy. Wszystko po to, żeby odczuwać wrażenie kontrolowania swojego życia. Te codzienne rytuały potrzebne są, by trwać w przez siebie ustalonym rytmie. Są poetyką codzienności. Wyobrażam sobie, że palenie Golden Glow może dla kogoś stać się właśnie tym.
Jest to bowiem, jak już wspomniałem, solidna czysta virginia, sprawiająca przyjemność właśnie ową solidnością. Formowana w płatki, później łamana (broken flake), wszystko curingowane w technice flue cured, czyli suszone ciepłym powietrzem w zamkniętym, wentylowanym pomieszczeniu. Dzięki temu tytoń ma jednolitą, jasną barwę, w opozycji do swojej mocniejszej siostry Full Virginii Flake, która w porównaniu jest wręcz nieprzyzwoicie ciemna. Z tej jasności właśnie nazwa – Golden Glow, czyli w wolnym tłumaczeniu „złoty blask”. Słońce na puszkowej ilustracji jeszcze dodatkowo podkreśla symbolikę.
Dzięki formie łamanych płatków tytoń można nabijać na kilka sposobów. Można wybrać co mniej rozerwane liście i załadować do komina, tworząc flake, można pokruszyć, a także w dłoni utworzyć kuleczki. Nie ma jednak wielkiej różnicy w smaku. Właściwie – nie ma żadnej. Na te wrażenia nie wpływa także wilgotność Golden Glow. Czy mokry (po otwarciu nawet bardzo), czy przesuszony – nie ma to żadnego znaczenia. Dużą zaletą tego wszystkiego jest to, iż daje zaskakująco mało kondensatu.
W paleniu nie jest wymagający. Można ćmić go podczas innych, domowych czynności bez obaw, że przegrzeje fajkę, bądź zgaśnie. Właściwie nie trzeba nawet ubijać, choć warto, bo wtedy ujawnia bardziej złożone, słodkawe smaczki. Pykany ot, tak sobie, jest bardzo tytoniowy, ale jest to jakością samą w sobie. Sprawdza się także jako towarzysz przy oglądaniu filmu, czytaniu książki, zaś jeśli ktoś lubi palić podczas towarzyskich spotkań można go ze sobą zabrać do pubu. Pachnie przyjemnie kierując skojarzenia na wiejskie pola. To kojący zapach. Idealny na zszargane po ciężkim dniu pracy nerwy.
Produkt ten jest odpowiednikiem Medium Virginia Flake i faktycznie – nie jest nazbyt mocny. Jest raczej średni, z akcentem na słabszy. Mimo to daje poczucie sytości. Wrażenia smakowe nie są jakieś niebiańskie, aczkolwiek to dobra jakościowo virginia, na której nie sposób się zawieść.
Tytoń dostępny na stronie fajkowo.pl
To jeden z tych tytoni od SG, których kupno jakoś ciężko mi zaryzykować. Tak samo mam choćby z Westmorlandem…
Czytając tę recenzję miałem dobitne wrażenie, jakbym czytał swoje odczucia z palenia MB Va1 – wszystko się zgadza, słowo w słowo.
Właśnie skończyłem pierwszą fajkę Golden Glow – ale podepnę raczej tutaj niż do pierwszych impresji, bo nie umiem pisać recenzji.
Paliłem w świeżo odnowionym (dosłownie, skończyłem renowację i nabiłem) lovacie Civica. Dygresyjnie powiem, że nigdy jakoś nie lubiłem tego shape’u, może dlatego, że większość lovatów, które widziałem była po prostu niewielka. Ten ma pełnowymiarową główkę, a pomimo tego bardzo sympatyczne proporcje.
Bardzo smaczny tytoń. Słodkawy, delikatny.
Słodycz kojarząca mi się z całkiem odmiennym nominalnie Dunhill London Mixture
Nie podsuszyłem go w ogóle i niestety przygasał mi dość mocno, ale pomimo to smak był bez zmiany na gorsze przez całe palenie.
Bardzo jestem ciekaw, jak będzie smakować dojrzały – myślę, że zakupię więcej i wrzucę do słojów.
Na razie smakuje mi bardziej niż BBF i FVF.
Niezła rekomendacja…
znakomicie rozumiem i w pełni szanuję tak odczucia związane z paleniem Golden Glow (czyli tak naprawdę SG Medium Virginia Flake) jak i narzucające się porównanie z Virginią Mac Barena. Pragnąłbym jednak dodać, iż od MVF do FVF daleka droga, a wiedzie ona przez BBF. No i na zakończenie wspomnę cichutko, iż wiele lat zajęło mi dotarcie do bardzo wielu niuansów smakowych Va, w tym wszystkich wymienionych Va od SG, natomiast odczucia podczas palenia czy to Va MacBarena czy współczesnego Orlikowego Golden Sliced, lub Va od Rattray’a (w ich współczesnych, niemieckich edycjach) czy Va od Germain wciąż pozostają w moim odbiorze jakby na poziomie dość wyrównanych odczuć, w przeciwieństwie do wrażeń podczas palenia którejkolwiek z Va od SG.
Jak zawsze
Jacek A. R.
Trochę więcej zmian smaku, niuansów smakowych wyczuwam w MB Va nr 1 niż w Golden Glow, muszę przyznać. I to bez „trenowania” gustu. Co nie zmienia faktu, że Golden Glow jest bardzo smacznym tytoniem.
A ja znów zapytam, ile tego tytoniu miałeś okazję wypalić? Moim zdaniem pisanie recenzji po jednej, dwóch, czy nawet pięciu paczkach to absurd, bo to nie są żadne recenzje tylko opisy pierwszego wrażenia które w zasadzie nie mają nic wspólnego z końcową oceną danego tytoniu. W ciągu wypalania jednej puszki nie przeprofilujesz nawet fajki pod dany tytoń, że o absurdzie próbowania nowego tytoniu w nieopalonej fajce nie wspomnę.
Opinie o tytoniach na tym portalu niestety traktować trzeba z przymrużeniem oka, jak niepoważne gdybania… szkoda, bo miejsce na sieci jest fajne i trochę marnotrawisz wysiłki Jacka, który swoje artykuły piszę ze zdecydowanie większym pietyzmem.
Co tam Janek, wybory poszły nie pomyśli? Italia zremisowała?
Bardzo dziękuję za opinię. Jest mi ona, jak zwykle, niezwykle pomocna.
Hę? To od ilu puszek wolno już opisać swoje wrażenia?
Cholera, niech już będzie, że jestem cham i prostak, ale stokroć wolę takie „niepoważne” teksty skreślone z prawdziwym zapałem (mam tu też na myśli teksty Jacka), niż skostniałe dywagacje „profesjonalistów”. Ale to ja.
A jeśli tak Cię to mierzi – napisz veto. Nikt nie broni.
pierwszy akapit – na moje powinno być „kilku nienawidzę, kilka wielbię”
„Kilku” w tym kontekście odnosiłoby się do ludzi. „Kilka” odnosi się do rzeczy, a o tytonie chodziło :)
Na pewno? Kiedy czytam to zdanie, w uchu brzmi fałszywa nuta.
Zwątpiłem i sprawdziłem w słowniku. Odmiana zaczyna się taką notką:
„kilka (również dla rodzaju męskoosobowego w funkcji podmiotu kilku)”
A tytoń w liczbie mnogiej raczej zalicza się do rzeczowników męskoosobowych. :)