Dla Herr Schneidera z Synjeco jest to tytoń, który mógłby palić bez przerwy przez resztę życia – a temu panu można ufać. Pisze o nim w samych superlatywach, podobnie jak wielu recenzentów. Zdarzają się i tacy, którzy nie widzą w nim nic godnego uwagi, ale te głosy są odosobnione: uśredniona ocena na tobaccoreviews to maksymalne cztery gwiazdki. Ja wiem, traktowanie średniej arytmetycznej jako jednynie słusznej miary, z pominięciem analizy rozkładu, odchyleń etc., a już szczególnie w przypadku tak trudno mierzalnych zmiennych jak wrażenia organoleptyczne, nie zawsze ma sens – ale to highly recommended jednak przemawia do wyobraźni. No i przy odpowiedniej liczbie obserwacji – a tutaj mamy ich ponad 400 – średnia zwykle nie kłamie. To był mój drugi „poważny” tytoń, po Balkan Flake tego samego producenta. Polubiliśmy się, choć nie od pierwszego kontaktu – a i dziś bywa ta przyjaźń dość szorstka.
FVF to zgodnie z opisem producenta blend różnych virginii, brak informacji ilu, jakich konkretnie i skąd pochodzących. Liście są najpierw prasowane na zimno, później przez 2-3 godziny na gorąco, po czym stygną w prasie do następnego dnia. Następnie cake jest krojony na płatki. Jak wiadomo, panowie od SG nie przywiązują nadmiernej uwagi do dokładności i regularności cięcia, ale FVF musi mieć jakieś specjalne względy – w każdej z około 20 puszek kupionych w dość długim okresie znajdowałem całkiem równe, cienkie płatki z odrobiną drobnicy. Bez porównania z imponującą regularnością cięcia u Fribourg & Treyer, Ilsted’s Own czy MacBaren, ale jak na SG precyzja niezwykła. Nie mam żadnych doświadczeń z formą bulk – FVF jakoś zawsze był dostępny w trafice i nie było potrzeby zamawiać luzem za granicą. Piszą tu i ówdzie, że w puszkach jest bardziej wilgotny, i że to jedyna różnica. A jest mocno wilgotny, elastyczny, ciemny – i jeszcze ciemnieje w miarę dojrzewania. Po roku leżakowania jaśniejsze pasemka, w umiarkowanych ilościach obecne w świeżych płatkach, są już ledwo widoczne. Virginia cukrzy się po wierzchu.
Tin note mnie osobiście zachwyca. Słodki, virginiowy zapach, wiercący w nosie przyprawami i pikantnością. Mniej typowego dla Va siana, choć nuta trawiasta jest bardzo wyrażna – tyle, że to nie trawa ogólnie, tylko trawa żubrówka. Jest ziemia, lukrecja i skóra, jest drewno i są rodzynki. Wszystko zapętlone, wyczuwalne w zależności od głębokości oddechu i czasu, na jaki przytrzymamy powietrze… w ustach – właśnie tak, FVF świetnie się „wącha” podniebieniem i językiem. Jar note (taki po roku) bardziej wyważony, mniej drapiący w nosie, trochę czekoladowo-cygarowy, bardziej ziemisty i ciężki, również bardzo przyjemny. Bez bicia przyznaję, że to mój absolutny top, mogę siedzieć z nosem w tym tytoniu długo.
Pośpiech w przypadku FVF jest wielce niewskazany, szybki numerek z tą panią nie wchodzi w grę. Zaczynając od procedury przed nabiciem: zostawić flejka na powietrzu ze trzy godziny (jeśli nabijanie dzień wcześniej) lub na całą noc (jeśli bezpośrednio przed paleniem). Rozdrobnienie płatka na pojedyncze paski tytoniu wymaga narzędzi chirurgicznych i zaawansowanej optyki (przesadzam, ale nie za bardzo), liście są bardzo mocno sklejone (nie same płatki ze sobą – każdy to osobny byt, nieważne jak długo leżą w słoiku). Można podsuszony rolować w dłoniach do skutku: trochę się posypie, przy odrobinie szczęścia pozostanie nieco tytoniowych wstążek, ostateczny wynik jest bardzo losowy. Kolejna metoda – polecany w kilku miejscach cube-cut – to niekoniecznie efekt wybitnych doświadczeń smakowych w porównaniu do innych form przygotowania, tylko faktu, że przy próbie rozdrobnienia w inny sposób recenzentów trafiał szlag i poszli po linii mniejszego oporu. Ale rzeczywiście, granulat tutaj będzie dobry, nie warto spędzać godzin na rozbieranie flejka na listki (pisze to ten, który jednak z uporem godnym lepszej sprawy wielokrotnie to robił). U mnie zdaje egzamin pokrojenie płatka w poprzek na paski 0.5 cm i połamanie 3/4 takich kawałków „na cienką zapałkę”, a 1/4 jeszcze drobniej i wymieszanie wszystkiego razem (to chunky mixture – świetne określenie, niestety nie moje). Pozwala to na luźne upakowanie w fajce (które preferuję), a część mocniej rozdrobniona wypełni wolną przestrzeń pomiędzy grubszymi kawałkami. Bardzo drobna kostka (cube-cut) nawet po wsypaniu do komina bez ubijania po odpaleniu może zabetonować ciąg, jednak taka dobrze podsuszona drobnica przyda się na wierzch. Nie polecam suszyć całości „wsadu” już po rozdrobnieniu, zrobią się z tego małe twarde brykieciki, które dadzą szybkie i gorące palenie, niekoniecznie okraszone jakimkolwiek smakiem. Można spotkać się z radą, żeby płatek po prostu ładować do komina i palić – wierzę na słowo, że daje to rewelacyjne wrażenia smakowe; u mnie kilka prób skończyło się wyczerpaniem zapasów gazu do zapalniczki i nadzwyczajnym zagęszczeniem inwektyw. To właśnie po podejściach do palenia nierozdrobnionego FVF zacząłem w celu wyparcia ze świadomości braków w technice powtarzać, że flake to tylko forma przechowywania, a do palenia trzeba rozdrobnić. Oczywiście – jeśli ktoś się czuje na siłach, to czemu nie?
Ufff, tyle roboty, a jeszcze się nie pali… Klasyczna metoda „na dwa” sprawdza się rewelacyjnie… tyle, że po (przynajmniej) zduplikowaniu każdego etapu. Poczerniać trzeba dobrą chwilę; żeby nie osmalić rimu, warto to robić na raty. Najczęściej po drugiej rundzie jest OK, jeśli nie, to próbujemy do skutku – to naprawdę ważne dla późniejszego komfortu odpalania właściwego. Odpalenie „na biało” podobnie – do skutku, w krótkich podejściach. Będzie się podnosić, na początku bez kołka ani rusz. Można ciągnąć dość mocno. Jak już się pali, też nie warto się silić na nadmierną delikatność – chodzi o to, żeby zawartość fajki nieco „rozbuchać”. Kondensatu nie będzie, fajka się nie rozgrzeje – tutaj FVF jest bajecznie przyjazna palaczowi. Gdy wyhodujemy cienką warstewkę popiołu – zostawiamy fajkę w spokoju aż do całkowitego wygaszenia. Bez obaw, powtarzanie całej procedury startowej nie będzie konieczne, od tego momentu FVF jest bezobsługowa z zastrzeżeniem, że może zgasnąć niezamierzenie raz lub dwa. Ponowne odpalenie to kwestia przyłożenia ognia zapalniczki na dwie sekundy. Niektórzy odstawiają taką wstępnie rozpaloną fajkę nawet na dobę lub dwie (DGT – Delayed Gratification Technique) – ja nie widzę sensu: owszem, smak się nie pogarsza, ale też nadmiernie nie wzbogaca – może nabiera tylko trochę więcej głębi. Natomiast to wystudzenie i ponowne odpalenie po chwili rzeczywiście robi różnicę. Polecam breath smoking.
Smak nie uderza mocno i znienacka, jest delikatny, łagodny, orzechowy, ze sporą porcją przypraw. Nie trzeba ekstremalnie uważnego palenia i rozsmarowywania dymu po języku i podniebieniu, żeby wyczuć siano, kawę, karmel i syrop klonowy. Wspominane przeze mnie przy opisie BBF akcenty chlebowe są tutaj słabiej widoczne, jest za to szkocki herbatnik – biszkoptowo-maślany, miękki smak. Słodycz nie jest na pierwszym planie, ale też niezupełnie wycofana – cały czas obecna, spajająca w jedną całość pozostałe smaki. W drugiej połowie fajki dają się wyczuć rodzynki i ciemny rum, ze śladowym dodatkiem ciemnej czekolady, wyczuwalnym przy wydmuchiwaniu dymu nosem. Cierpkie drzewno-skórzane zapachy z puszki lub słoika nie przekładają się w takowy smak, a przynajmniej nie bezpośrednio. Niemniej, staje się on bardziej męski i konkretny: orzechy przechodzą w gorzkie migdały, robi się porterowo, z cały czas obecną słodyczą. Od czasu do czasu można się dosmakować odrobiny cytrusów, tyle że bardziej w kierunku kandyzowanej skórki pomarańczowej i jeżyn, niż soku z limonki. Bilans, wyważenie i łagodność – to bardzo adekwatne określenia dla smaku FVF. I ważna rzecz – nawet prosto z puszki jest dość smaczny, nie rewelacyjny – taki będzie po minimum roku sezonowania – ale jest to ciągle przyjemne palenie. Gryzienie w jęzor nie występuje.
Dym jest aksamitny, obfity, pozostawia przyjemny korzenno-tytoniowy zapach, łatwy do wywietrzenia. Spalenie do samego dna, podobnie jak brak kondensatu to oczywistość. Pali się bardzo wolno, bywa, że wręcz już chciałoby się skończyć, a pozostaje do wypalenia jedna trzecia fajki. To u mnie być może kwestia fajki właśnie: tylko w pierwszej (spory billiard GBD New Standard) miewam wrażenie przesytu, w Stanwellu shape 11 jest w sam raz. Moc jest dość spora, ale nie powalająca.
Ten tytoń ma wady: wymaga planowania i staranności, przygotowanie do palenia jest pracochłonne, co pewnie będzie przeszkadzać osobom palącym dużo i często – choć z drugiej strony tacy pewnie mają świetnie wyrobioną technikę i potrafią to wszystko uprościć bez szkody dla smaku. Mi jest smutno, bo dzisiaj wypalę ostatnią porcję z zapasu podręcznego, reszta jest zapieczętowana w słoiku i musi poleżeć jeszcze z pół roku. Choć może przynajmniej doprowadzę w tym czasie ustnik tego GBD do porządku…
Ależbymzapaliłfvf!
Mój numer jeden. Idealna moc, moja ulubiona forma (choć na snopkowe nabijanie w odpowiedniej wilgotności słabo się nadaje). Szacun dla autora, że wyłapał takie smaczki – ja tam czuję tyle rzeczy, że nie mam ochoty się nad tym zastanawiać. Po prostu szalenie mi smakuje. (aczkolwiek orzechów nie kojarzę, natomiast karmel, porter i cytrusy to dobra droga).
Rady nałogowca (do zastosowania ze wszystkimi flakami od SG) – rozdrabniać od razu po wyciągnięciu z puchy/słoja (czyt: tytoń jest mokry jak ściera). Wtedy powstają ładne wstążki, które dopiero należy suszyć (pół godziny wystarczy). Inaczej robią się, jak całkiem nieźle autor recenzji określił, małe twarde brykieciki. IMHO palą się dobrze, ale nabijanie zamienia się we wsypywanie/nabieranie, a o noszeniu fajki w kieszeni można wtedy zapomnieć. Chyba że ktoś przepada za tytoniowo-popielatymi kieszeniami.
Sposób niby normalny, ale jako wielbiciel nabijania snopkowego (bo najszybsze) zazwyczaj robiłem na odwrót: suszenie w całości->”rozdrabnianie” w palcach i nabijanie. Można wprawdzie mokrego flejka wkręcić na zapas, ale kto by miał na to czas i ochotę…
Wiesz, z tymi smaczkami to tak jak pisałem na pogadywaczce: potrafię je nazwać po długim temtegowaniu w głowie. I to niezbyt precyzyjnie, a już na pewno nie wszystkie. W tekście to jest właściwie próba określenia tylko tych wyraźniejszych. JSG nazwał FVF śmietnikiem smaków (pod recenzją Emila) i coś w tym jest.
Suszenie rozdrobnionego i nabijanie… tak, Twój sposób jest tak oczywisty, że głupio, że o nim nie pisałem – pewnie dlatego, że ta chunky mixture najbardziej mi odpowiada i od dawna nie stosuję nic innego. Zresztą odleżakowanego dziada nawet jak mokry nie jest mi za łatwo rozwarstwić ;-) No i ze mnie palacz fotelowy – więc ergonomia i praktyczność nie mają znaczenia tak w sumie. I właśnie palę ten ostatni płatek w Stanwellu (za mało było na GBD), popijam porterem – porterowo jest bez wątpienia :P
PS. Dzięki za zdjęcie!
Musze to napisać: chciałbym mieć taki stosunek ilości recenzji do ich jakości, jaki ma miro. Szacunek. Trzy znakomite teksty, odleżane i scukrzone, jak dobry tytoń ze słoja. Warto było czekać.
Pzresada, ale fajnie coś takiego czytać – dzieki!
Postaram się pójść też trochę w ilość, choć to oczywiście będzie nie natychmiast. Oby bez uszczerbku na jakości. Jeszcze dwie recenzje (znowu klasyki, w tym jedna powtórka, raczej wkrótce, bo drafty jakieś już są), akcja recenzja (bosz, co tam posłali…); później jeszcze do końca nie wiem, na razie robie risercz i pytam, czy autorzy zgodzą się na tłumaczenia (jakość może być ograniczona znajomością tylko dwóch języków niepolskich). Ale wszystko pójdzie jako szkic na 100% – do weryfikacji ;-)
Świetny tekst. Jakoś po przeczytaniu dotarła do mnie jedna, bardzo ważna rzecz… nigdy nie paliłem fvf rozdrobnionego ! Jutro pierwsza próba ;-)
Znowu wypada podziękować. Tym razem za „tips & tricks”. Ja osobiście nieczęsto palę w snopku a w przypadku FVF trąc miedzy dłońmi udawało się snopek palny przygotować.
A teraz wspomnę dlaczego rok temu byłem entuzjastą tego tytoniu a dzisiaj praktycznie nie palę go. Powody są ogólnie dwa;
1) otrzymałem puszkę tego tytoniu , właściwie niepełną, która mi ogromnie smakowała. Owszem , nie próbowałem nawet spalić większej fajki. Paliłem średnio małej pół no może 2/3 ale jestem nikotynowo rachityczny i starczało. Skończyło się prędko i zakupiłem następną puszkę a potem większą ilość.Od kolegi w 250 g kopercie, który się rozstawał z fajką. Bardzo okazyjnie Inna puszka, partia i … rozczarowanie . To nie był ten tytoń , który paliłem jeszcze kilka dni wcześniej. Smak w zaniku, zmieniony w stronę ziemistości, palność koca gaśniczego. To o puszce. Bulk był nieco lepszy ale to też nie było to co poprzednio. Poszło do słoika. I to na długo. Zobaczymy się za dwa lata.
2)FVF jak nic innego garbował mi gardło. Popaliłem fajeczkę i czułem potem gdzieś głęboko drapania. Zawiesistość znaczna smaku odwdzięczała się sensacjami. Ale ja nie jestem mocny.
Witam serdecznie, z większości SG. Takie pozycje jak Full Virginia, Commonwealth, zasługują na najwyższy szacunek.
„Polubiliśmy się, choć nie od pierwszego kontaktu – a i dziś bywa ta przyjaźń dość szorstka”
Oj tak. Dziś paskuda, wczoraj pycha. Wiele by pisać. Ja po spaleniu pół kilo! nauczyłem się czerpać przyjemność z palenia FVF. Teraz miałem rok przerwy, kończę 200 gram i nadal nie potrafię się dobrze „wstrzelić”. Raz się udaje, innym razem nie. Problemem jest przede wszystkim czas. Najpierw na dostateczne suszenie, odpowiednie rozdrobnienie a następnie powolne palenie. Tak samo z wyborem odpowiedniej fajki nie jest łatwo. Gdy się jednak uda wszystkie warunki spełnić dostaję tytoń, który pomimo kapryśnego zachowania stawiam na podium z innymi ulubionymi. Moc odpowiednia, zapach z puszki cudowny. Smak klasyczny, naturalny, słodki, chlebowo-kwasny, wytrawny. Jest tego wiele. Zaletą jest też to, że nauczenie się odpowiedniego palenia FVF sprawi, że nie będziemy mieli problemu z paleniem innych tytoni. Dla mnie osobiście wolałbym żeby ten tytoń nie był taki mokry, a zakupiony od razu był leżakowany minimum rok.
p.s. o ile flaki jestem w stanie okiełznać to pluga na pluga po prostu nie miałem już cierpliwości.
Pluga nie paliłem, flejka bardzo lubię, duża różnica?
Jeśli chodzi o różnicę to była spora. Plug był tak zbity, że męczyłem się z jego obróbką i palenia bardzo. To był taki klajster, że ciężko było pociąć. Plug to musi chyba z 5 lat leżeć żeby nadawał się do palenia. Spaliłem całe 250g, a później nabyłem to samo, ale we flejkach (żeby się już nie męczyć).
A czy różniło się w smaku? nie pamiętam :) wtedy smak nie miał znaczenia. To była Panie walka…