Zupełnie nie jak u Bonda, nieprawda? Nie wiadomo, czy będzie happy end, czy też zło zwycięży. „Explore the world…” i się okaże. Albo i nie.
Jednakże epickie fabuły, fajerwerki wyobraźni oraz inne akty strzeliste zupełnie nie na miejscu w przypadku przedmiotowego opisu.
Pojawiają się bowiem pytania podstawowe, niejako konsumenckie.
Czy ktoś z Państwa posiada obuwie, które jest bardzo ładne i wygodne, ale ciśnie na co siódmym spacerze? Albo czy może ktoś obstalował u krawca garnitur z angielskiej wełny, w którym zwykle wygląda się jak prezes banku, a co czas jakiś jak pacjent w pidżamie?
Autor stanął w obliczu bezsilnego niezrozumienia. Rzeczy, towary, nawet te, które żyją niejako własnym życiem (samochody, urządzenia, komputery, fajki i do fajek tytoń) z reguły nie cierpią na chorobę dwubiegunową. A tu, proszę. Palenie mieszanki o nazwie „Club Blend” producenta Mac Baren z Danii niesie za sobą bardzo sprzeczne bodźce, a co za tym idzie, skrajne emocje: od euforii do obrzydzenia.
Parę kropelek na ukojenie nerwów i przystępuję do bardziej rzeczowego opisu zjawiska.
Sama mieszanka wygląda bardzo apetycznie. Ładnie zawinięte w stosowny papier monetki, gdzie centrum jest kawendiszowobrunatne, a wokół, po okręgu, biegną złoto-oliwkowe włókna Virginii. Oczywiście nie każda monetka jest idealna. Zdarzają się plasterki czystej Va albo zdominowane przez BlCav.
Wypada też wspomnieć o samej puszce. Jako, że malowana i o prostym kroju liter, winna budzić pozytywne skojarzenia u każdego fajczarza.
Tytoń także czarująco pachnie. Często czytam w innych opisach „suszona śliwka”, „wędzona śliwka”, podczas gdy Club Blend pachnie po prostu śliwką. Świeżą, bez wchodzenia w szczegóły czy to węgierka dąbrowicka, opal czy renkloda.
Trochę się zastanawiałem na fenomenem tej woni i dochodzę do wniosku, że to zapach tytoniu przełamany tajemniczym czynnikiem X, czymś słodko-kwaśnym. Wobec czego należy stwierdzić, tin note blenderowi udał się nadzwyczajnie. Uwielbiam fetyszyzować… o pardon… wąchać ten tytoń.
Na wstępie o mocy. Nie nazbyt mocny i umiarkowany. Taki lubię. Macbarenowskiej skali bać się nie potrzeba. To nie jest Kendal. Aksamitne młoty ani saksońskie topory nie grożą.
Co do smaku…
Po pierwsze – trzeba zwrócić uwagę na labilność wrażeń. Są bowiem, z grubsza biorąc, w mieszance dwa smaki (o tak zwanych wtrętach na razie nie wspominam):
Pierwszy, ten dobry, Doctor Jekyll jakby, powszechnie akceptowalny, owocowy, a przy tym nieco rumowy, podobny zachwycającej woni z puszki. Wprost delikatesowy. Oczywiście to nie jest tzw. aromat. A zatem śliwkowy smak to nic innego jak delikatnie tylko przyprawiona Virginia.
Drugi smak, analogicznie winno być Mr. Hyde, wstrętny, gorzki, odpychający. I do tego ujawniający się znienacka. Z uwagi na dobroć tego pierwszego – wprost obraźliwy.
Zawsze występują razem. Jednak z nieodgadnionego powodu raz ten pierwszy góruje i gorycz trzyma w ryzach, by z kolei w inny przypadku ustąpić temu drugiemu. Zatem nigdy nie wiadomo na co się trafi. Stawiać przed nabiciem horoskop? Odczyniać uroki króliczą łapką? Abrakadabry mamrotać?
Po drugie, oprócz opisanych powyżej wątków smakowych, pojawiają się epizodycznie drobne przebłyski odkawediszowe. Ziemiste, trochę jak papier, odrobinę jak orzech. Taki właśnie, przez niektórych nielubiany, „moderny” smak w przypadku Club Blend się sprawdza. O ile akurat nie wypełznie Mr. Hyde.
Najbardziej, w moim odczuciu, optymalny (co nie znaczy, że niezawodny) sposób palenia niejako przeczy kanonom. Próbowałem ja palić ten tytoń powoli, z namaszczeniem, w dobrej fajce, podsuszony i staranne nabity. I nic to nie dało. Wręcz ten drugi, zły, jakby drwił ze staranności. Śmielej się prezentował tłamsząc pierwszego. Spostrzegłem tedy, że ceregiele są zbyteczne. Ładować prosto z puszki, „come as you are” mrucząc. Palić bezrefleksyjnie, przy okazji, mimochodem. Nie certolić się. I wtedy to najwięcej dobrego się z CB wyciśnie.
Statystycznie rzecz biorąc, lepiej mi się CB paliło w fajkach mniejszych, standardowej średnicy 18-19 mm, np. virginiowych billiardach lub nawet w missiurowych corncobach. Ale znowu statystyka statystyką, a fakty faktami. Nie zawsze było smacznie.
A może ja nie znalazłem jeszcze odpowiedniej metody? A może nie ma co szukać? Odpowiedni sposób w jednostkowym, przypadku golfa czarnego wcale nie istnieje.
Zostaw golfie tego Cluba. To wariat „na biegunach”. Zostaw.
A jednak… Aż zastanawiający jest fakt mojego uporu w konsumpcji.
Paliłem mieszankę bowiem wielokrotnie, bodajże najczęściej w miesiącach czerwcu i lipcu. Podczas gdy kilkadziesiąt słoiczków, słoików i słoi, nie mówiąc o puszkach kisiło się w piwnicy. Chwila autoanalizy i począłem podejrzewać, że ukryte pokłady masochizmu się wypiętrzają. „Zdrowy, palący, sympatyczny, pracowity, w średnim wieku srogą panią pozna.”?
W sukurs, z fenomenu wyjaśnieniem, przyszła radiowa audycja. Otóż pan dziennikarz, zagorzały kibic, zwierzył się, że przywiązanie tego rodzaju jakie reprezentuje on i reszta miłośników futbolu każdy do swojej drużyny, nie wynika bynajmniej li tylko z potrzeby utożsamienia się ze stadem w akcie empatii albo bardziej psychopatii. Uważam, że bardzo trafnie określił przyczynę fanatycznego kibicowania odczuwaniem, z czasem coraz mniej uświadamianym, stałej frustracji. Przeżywanie natomiast sukcesów przyrównał do chwil ulgi, kiedy to zaraz potem, co prawda zupełnie nieświadomie, czeka się z kolei na niepowodzenia, aby móc powrócić do swojego constans nieszczęścia.
Bodajże w „Dzienniku” Jerzego Pilcha mam wrażenie, że w podobnym tonie wypowiedzi odnajdziemy.
Chociaż kibicem nie jestem, a i wynurzenia futbolowe, a osobliwie konfesje Pilcha powodują skręt intelektualnych kiszek to poniekąd stała frustracja Clubem „Blenda” może faktycznie haczykowato się we mnie wpiła i wymusza by wciąż się emocjonować albo wierzyć (o zgrozo! Wierzyć?!) w moc krakowskiego, stadionowego powiedzonka „jak się zatabacy to siem odinacy”.
Czy ja, niepoprawny racjonalista, mam się jakimś czerwonym szalem okręcić niczem cierpiętniczym powrozem i charczeć „Mac Baren do bojuuuu ajejajejaooooooo”?
Trudno o wyważony osąd. Czy ta moneta to złoty dukat czy zaśniedziały miedziak?
Zależy czy wypadnie orzeł czy reszka. Znaczy się na uśmiech fortuny zdaj się fajczarzu.
Wprawdzie dla mnie wiele produktów jest od Mac Barena lepszych, to jednak czasem w ich ofercie znajduję coś o bardzo przyzwoitym stosunku ceny do jakości i nie będącym syropowym koszmarem. Coś, co chętnie kupuję, gdy w kieszeni więcej powietrza, a palić trzeba. A Twoja (skądinąd – świetna) recenzja wskazuje, że Club Blend ma szanse trafić w moje gusta. Choć nieprzewidywalność w tytoniu wolę jednak po tej smaczniejszej stronie.
Dobra recenzja. Lubię jak w tytoniu coś się zmienia, raz jest tak a za chwilą inaczej. Pewnie się skuszę bo lubię Mac Barena za tą różnorodność smaków.
Nic dodać, nic ująć, poza tym, że Twoje teksty golfie pojawiają się tu wg mnie stanowczo zbyt rzadko. CB dotąd omijałem, wstyd przyznać – nawet nie sprawdziłem składu, podejrzewam blokujący wpływ „ostrzegawczego” (jak dla mnie) koloru wieczka na podświadomość, albo coś w tym stylu. Coś mi mówi, że blend ten ma szansę przełamać magiczną trójkę produktów MB, które akceptuję. Dziękuję za sprawiającą przyjemność lekturę.
A które akceptujesz,jeśli mogę spytać? Bo u mnie MB Scottish Mixture ma zawsze miejsce „zaklepane”, a przymierzam się niesmiało do Cherry Ambrozja, boż Święta się zbliżają i jakiś aromat powinien być (dla Małżonki ukontentowania) zapalony….Z zapachu wanilii jestem już uleczony na zawsze, a wiśnia wydaje mi się jakoś bezpieczniejsza…Bardzo się „nadzieję” kupując MB Cherry Ambrozja…czy tylko troche?
Obawiam się, że można się nadziać. Ambrozje nie mają dobrych opinii. Ja jestem jednak subiektywny bo za wiśniami w tytoniu nie przepadam.
Kuszniku a musi być Mc Baren?
Jeśli zaakceptowałbyś aromat pralinek rumowych CB Regular. Przynajmniej się dobrze pali.
W sumie ten MB to tak mi się pląta i pląta, ale musu nie ma. Spróbuję tych pralinek, a co!!! Dzięki za podpowiedź!
Jak chodzi o wiśniowy room note to dla mnie numero uno jest SG Celtic. Tyle, że tytoń dziadowaty i dość mocny (dla mnie)